Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 WITH OR WITHOUT YOU by Cruz

Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/11/12, 4:02 am    Temat postu: WITH OR WITHOUT YOU by Cruz

Tytuł: With or without you
Autor: Cruz
O kim?: Cruz&Bosco

Krótkie, jednoczęściowe coś, bo mnie to coś naszło i już. Mam nadzieję, że się choć trochę spodoba Wink


WITH OR WITHOUT YOU
by
Cruz



Kiedy otworzyła drzwi zamarła w bezruchu. Myślała, że ma jakieś omamy, zwidy, przewidzenia... Nie mogła uwierzyć, że oto przed nią stoi Bosco, który zaledwie dzień wcześniej wyszedł ze szpitala po kilkumiesięcznej rekonwalescencji. Kiedy jednak spojrzał na nią i odezwał się, wiedziała, że on jest przed nią naprawdę. I to ją trochę przerażało, ale też intrygowało.
- Hej.
Powiedział cicho, cały czas na nią patrząc, jednak był w tym tak niepewny, że aż go nie poznawała.
- Cześć.
Wydusiła z siebie, uśmiechając się lekko, prawie niezauważalnie. Cieszyła się widząc go tutaj całego i zdrowego, ale to wszystko trochę ją dziwiło - w końcu zanim Bosco został postrzelony praktycznie ze sobą nie rozmawiali, pokłócili się, więc czemu teraz on stoi przed nią tak, jak gdyby nigdy nic się nie stało, choć przecież ona pamiętała ich ostatnią rozmowę i patrząc w oczy Bosco wiedziała, że on także pamięta...

Zresztą ciężko było zapomnieć to, kiedy przyszła do niego, chcąc powiedzieć mu jak jest jej przykro z powodu śmierci Mikey`a. Przyszła pieszo, choć padał deszcz i kiedy zadzwoniła do drzwi była już cała przemoczona. Jednak na nim nie zrobiło to wielkiego wrażenia, bo zamiast wpuścić ją do środka, na co zresztą nie liczyła po tym, co powiedział jej wcześniej, wyszedł tylko na werandę i spytał beznamiętnym tonem, patrząc na nią bez najmniejszego śladu emocji na twarzy.
- Co?
Przez chwilę nie wiedziała, co ma powiedzieć. W końcu co mogła powiedzieć? Cała jej obecność tam, rozmowa z nim już była nie na miejscu, ale ona nie potrafiła inaczej i miała nadzieję, że on to zrozumie. Ale chyba nie zrozumiał, skoro spytał, zanim nawet skończyła mówić, to co chciała mu powiedzieć: że jest jej przykro i smutno, kiedy widzi jego cierpienie... Ale nie, on nie dał jej szansy, by mogła to powiedzieć, tylko uciął dyskusję jednym krótkim pytaniem:
- Skąd masz adres mojej mamy?
Zdziwiło ją to pytanie, zdezorientowało, zasmuciło... Nie chciała jednak tego okazać, więc starała się nawet zażartować.
- Jetem policjantką. Sprawdziłam.
Żart chyba jednak nie wyszedł, bo on spytał jeszcze bardziej surowym i pozbawionym emocji tonem niż wcześniej.
- Sprawdzłaś moją mamę?
Na początku była w szoku jego obojętnością i milczała nie mogąc wydobyć z siebie słowa. W końcu jednak powiedziała, podjąc mu to, co ugotowała dzisiejszego wieczora, na co poświęciła cały swój czas i całe swoje serce...
- Nie, to tylko taki żart. Monroe mi powiedziała. Chciałam tylko dać to twojej mamie.
On jednak nadal patrzył na nią beznamiętnie, a ona chciała mu tylko powiedzieć jak bardzo jej przykro. Nie dał jej jednak dokończyć, urwała więc w pół zdania, kiedy usłyszała jego suchy ton, mówiący:
- Do widzenia.
"Do widzenia." To słowo było dla niej wówczas najgorszym jakie mogła usłyszeć. Zabolało ją. Ale jednocześnie wiedziała, że on też cierpi - może nie z tego samego powodu co ona, ale cierpi. Widziała to w jego oczach i marzyła o tym, by go wtedy mocno przytulić, pocałować i powiedzieć, że będzie dobrze. Ale oczywiście nie zrobiła tego tylko powiedziała, odwracając się do niego plecami i odchodząc w stronę szalejącej na zewnątrz ulewy:
- Do widzenia.


I po tej krótkiej rozmowie, przeprowadzonej prawie rok temu, po tej rozmowie, która tak bardzo ją bolała on stał przed nią znowu, patrząc na nią z uczuciem - nie wiedziała z jakim, ale z jakimś uczuciem, a to wiele dla niej znaczyło, bo ciągle nie mogła zapomnieć jego pozbawionego emocji spojrzenia i głosu sprzed paru miesięcy.
- Co tu robisz?
Spytała, odgarniając włosy opadające jej na twarz.
- Mogę wejść?
Odpowiedział tylko pytaniem na pytanie, na co ona odpowiedziała tylko skinieniem głowy. Wszedł więc do jej mieszkania, do mieszkania, w którym spędzał z nią tyle czasu, tyle nocy i tyle poranków... Nie mógł wyzbyć się tych wspomnień, choć bardzo się starał.
- Niewiele się tu zmieniło odkąd byłem tu ostatni raz...
Powiedział, rozglądając się po mieszkaniu.
- Nie miałam potrzeby, by cokolwiek zmieniać od tego czasu.
Stwierdziła Cruz, wzruszając obojętnie ramionami i podchodząc do niego parę kroków bliżej.
- Czemu?
Drążył dalej Bosco, licząc na to, że usłyszy coś co chciał usłyszeć. Ona jednak ponownie wzruszyła tylko ramionami i poszła do kuchni mijając go z udawaną obojętnością. On jednak nie wiedział, że ta obojętność jest udawana i stracił nagle poczucie pewności siebie, którego tak naprawdę nie miał przy niej nigdy. Wcisnął ręce w kieszenie i spuścił wzrok, nie mając pojęcia co dalej robić i co mówić. Ciszę przerwała ona, wrzucając brudne naczynia do zlewu.
- Jak się czujesz?
Spytała, odgarniając włosy. Bosco mimowolnie uśmiechnął się, kiedy na nią spojrzał, bo podczas takich prozaicznych zajęć jak zmywanie naczyń wydawała mu się jeszcze bardziej wspaniała niż teraz, choć już teraz ciężko mu było myśleć o niej negatywnie. Jednocześnie wiedział jednak, że za parę chwil jego sposób myślenia może diamteralnie się zmienić, zależnie od jej odpowiedzi.
- Dobrze.
Odpowiedział, siadając na kanapie. Po chwili usiadła przy nim, jednak w pewnej odległości, jakby bała się, że znowu ją zrani, jednym słowem, jednym gestem, jednym spojrzeniem, zupełnie nieoczekiwanie tak jak to robił zawsze.
- Cieszę się.
Wyszeptała, zerkając na niego niepewnie,
- Tak?
Spytał, jakby jej nie wierzył. Może nie wierzył. Nie wiedział. Ale wiedział, że jeśli mówi prawdę to nie zmieni o niej zdania, choćby jej odpowiedź była negatywna i zraniła go najbardziej na świecie.
- Tak.
Przytaknęła, kiwając głową.
- Czemu?
Drążył dalej, co pewnie normalnie zaczęłoby ją irytować. Ale teraz nic nie było normalne, więc jej to nie irytowało, ale dziwiło i nieco przerażało - to jego zagubienie było dla niej czymś do tej pory nieznanym.
Jednocześnie jego pytanie nasunęło jej własne wewnętrzne pytanie - czy powinna szczerze mu na nie odpowiedzieć? Bo kiedy leżał w szpitalu potrafiła odwiedzać go po kilka razy dziennie, mówić do niego, patrzeć jak śpi... Nikt o tym nie wiedział poza nią i nim, choć pewnie on tego nie pamiętał. A może powinien pamiętać? W końcu ona robiła to dla niego. Chciała być przy nim, by miał świadomość, że ma do kogo wracać, dla kogo wyzdrowieć i dla kogo żyć, choć przecież miał Yokas, miał mamę, więc czemu myślała, że będzie chciał mieć ją?
- Czemu przychodziłaś do mnie do szpitala?
Jego pytanie wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała na niego, totalnie zaskoczona, wręcz zszokowana. Nie sądziła, że pamiętał... Lekarze mówili, że pewnie jej nie słyszy, nawet ona miała co do tego wątpliwości, kiedy nigdy nie doczekała się żadnej, nawet najmniejszej reakcji z jego strony, żadnego znaku, że jest i że słucha.
- Co?
- Czemu do mnie przychodziłaś?
Powtórzył pytanie, patrząc jej w oczy, lecz widząc w nich niepewność ciągnął dalej.
- Pamiętam, że tam byłaś. Dużo i często. Byłaś, jak nikt inny. Dlaczego?
Wyjaśnił, zbliżając się do niej.
- Bosco, ja...
Zaczęła, czując, że aż brakuje jej słów. Bo co mogła powiedzieć? No co? Że odwiedzała go pięć razy dziennie, bo miała po drodze? Na pewno by tego nie kupił. Zresztą chyba nie musiała mu na to pytanie odpowiadać, bo czując jego dłonie na swoich biodrach i pośladkach wiedziała, że on zna odpowiedź. Jednak dla pewności, by nie pozostawić żadnej wątpliwości, odpowiedzi udzieliła mu chwilę potem, w delikatnym, ale zarazem czułym pocałunku, o którym marzyła od tak dawna, tak dawna...


***


Leżała wtulona w niego już od ponad dwóch godzin, a może nawet dłużej... Nie wiedziała ile czasu spędziła w jego ramionach, ale wiedziała, że nie chciała ich opuszczać. Tak samo jak on nie chciał opuszczać jej. Pogłaskał ją po głowie i pocałował delikatnie. Ona tylko się uśmiechnęła. Potrzebowała go, choć wiedziała, że nie może. Nie może. Ale czy powinna mu to powiedzieć? Nie, teraz nie chciała nic mówić. Chciała tylko trwać tak jak teraz przez wieczność. Ale chyba nie było jej to dane, bo nagle zadzwonił telefon. Sięgnęła ręką po słuchawkę, lekko podnosząc się na łokciach.
- Tak?
Mruknęła niechętnie, przerzucając słuchawkę do drugiej ręki. Uśmiechnęła się pod nosem, czując jego czułe usta na swoich plecach.
- Yokas? Nie, nie wiem, gdzie jest Bosco...
Powiedziała do słuchawki, z całej siły zagryzając wargi, by nie jęknąć z rozkoszy, kiedy Bosco przejechał językiem po jej szyi.
- Skąd miałabym wiedzieć?
Udała głupią, wymieniając z Bosco rozbawione spojrzenia.
- Mhm, jasne, że zadzwonię.
Dodała na koniec i rozłączyła się, wpadając Bosco w ramiona. Zaraz jednak odsunęła się od niego i spytała, mrużąc z zaciekawieniem oczy:
- Pokłóciliście się?
- Kto?
Bosco udał, że nie wie o co jej chodzi.
- Ty i Yokas. Powiedziała, że się pokłóciliście.
Wyjaśniła, opadając z powrotem na kanapę.
- A, co? Teraz jesteście przyjaciółkami, że do ciebie dzwoni? Sporo mnie chyba ominęło...
Stwierdził, całując ją lekko w usta i kładąc się obok niej.
- Nie, nie jesteśmy przyjaciółkami... W życiu...
Jęknęła, cicho chichocząc.
- Ale chcę po prostu wiedzieć co się stało.
Dodała, nagle poważniejąc. Pogładziła go po twarzy, uśmiechając się ze szczęścia jakie teraz czuła, choć jednocześnie wiedziała, że to szczęście jest tylko chwilowe.
- Nic.
Odpowiedział krótko Bosco i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć zamknął jej usta kolejnym namiętnym pocałunkiem.


***


Wiedział, że kiedyś musi jej to powiedzieć, poprosić ją o to, więc czemu by nie teraz? Jedli śniadanie, jednocześnie szykując się w pośpiechu do pracy, bo wcześniej nie chciało im się za bardzo wstawać z łóżka, tak bardzo byli sobą zajęci... Powiedział więc prosto z mostu, ubierając koszulkę.
- Chcę żebyś za mnie strzelała.
- Co?
Spytała, nie rozumiejąc o czym mówi. On jednak szybko zaczął jej wszystko wyjaśniać.
- Na strzelnicy. W przyszłym tygodniu muszę przedstawić wyniki mojego testu.
- W czym problem?
- W tym, że nie potrafię już tak dobrze strzelać i obleję.
- O czym ty mówisz? Nie oblejesz...
- Obleję. Nie widziałaś tarczy.
Powiedział, nawet na nią nie patrząc tylko zakładając kurtkę.
- Więc może mi ją pokażesz?
- Nie.
- Czemu?
- Bo nie chcę. Po prostu nie chcę.
Odpowiedział, bo naprawdę nie wyobrażał sobie tego, by mógł jej pokazać tą tarczę. W końcu tak kiepsko mu wtedy poszło na strzelnicy. Nawet Faith była w szoku, kiedy zobaczyła wyniki, bo nie sądziła, że Bosco może tak źle strzelać. Zawsze strzelał świetnie, nigdy nie spudłował - to była jedna z głównych cech, która robiła z niego dobrego policjanta. Ale teraz już jej nie miał, bo nie umiał strzelać. I wstydził się tego, po prostu się tego wstydził.
- Posłuchaj...
Zaczęła delikatnie, podchodząc do niego bliżej. On jednak nie dał jej dojść do słowa, bo wiedział, że zamierza odmówić, a na to nie mógł pozwolić.
- Proszę cię tylko o parę strzałów. Nic wielkiego. Tylko parę strzałów, Cruz.
Spojrzała na niego z powątpieniem. Wiedziała, że nie może, że nie powinna, że to niewłaściwe i choć przecież nigdy nie była święta ani idealna to jednak tym razem chodziło o coś więcej - chodziło o niego i o jego zdrowie, a może nawet o jego życie, bo czy można wypuścić na ulicę policjanta, który nie umie strzelać? Nie, nie można. To zbyt niebezpieczne. Nawet ona o tym wiedziała, a on na pewno też. Czy jednak mogła mu odmówić? Nie, nie mogła, nie potrafiła i już miała się zgodzić, kiedy nagle dotarło do niej to, że przecież nie przyszedłby z tym do niej. Poszedłby do Yokas. Czyżby więc Faith mu odmówiła?
- Faith się nie zgodziła?
Spytała prosto z mostu, patrząc na niego uważnie.
- Co?
- Yokas się nie zgodziła, więc przyszedłeś do mnie, tak?
Powtórzyła, krzyżując ręce na piersiach i zamykając się na jego pokrętne tłumaczenia, bo ona już swoje wiedziała.
- Przyszedłeś do mnie, przeleciałeś mnie i to wszystko tylko po to, bym zgodziła się za ciebie strzelać!
- To nie tak...
- Właśnie, że tak, Bosco! Wykorzystałeś mnie. A ja głupia myślałam, że ci na mnie zależy...
Powiedziała, łapiąc się za głowę i cofając się do tyłu, byle dalej od niego.
- Zależy.
- Och tak?
- Tak.
Wyszeptał, podchodząc do niej bliżej. I choć ona starała się go od siebie odepchnąć, odejść od niego, cofnąć się i odwrócić plecami, to jednak on jej na to nie pozwolił i biorąc jej twarz w swoje dłonie powiedział cicho, tak cicho, że nawet ona ledwo go usłyszała.
- Zależy mi na tobie, bo cię kocham. I wiem, że ty też mnie kochasz.
Dodał, patrząc jej w oczy i obejmując ją delikatnie.
- Jakim więc jest dla ciebie problemem oddanie DLA MNIE paru strzałów?
Wyszeptał jej do ucha, z nadzieją na to, że się zgodzi. W końcu ona była dla niego ostatnią nadzieją, nadzieją na to, że wróci do pracy, bo wiedział, że inaczej nie da rady. Nie da rady. Dlatego jej potrzebował. Tak samo jak wcześniej, jak dawniej... Potrzebował jej.
- Hm? Tylko o to cię proszę. Proszę...
A ona nie wiedziała co ma powiedzieć. Nie wiedziała. Kiedy jednak poczuła jego wargi na swojej szyi oraz usłyszała jego błagalny głos wiedziała, że nie odmówi. Powiedziała więc cicho, nie mając pojęcia czy to co robi jest właściwe, ale w tej chwili mało się to dla niej liczyło, bo chciała tylko, by Bosco był szczęśliwy, a zdawała sobie sprawę z tego, że nie pracując szczęśliwy nie będzie:
- Dobrze.
- Dziękuję.


***


Podeszła do biurka szefa, akurat w tym samym momencie, w którym podeszła do niego Yokas. Trochę się bała czy się nie zorientuje czemu to robi, ale powiedziała twardo, jak to ona, niczego nie dając po sobie poznać:
- Szefie, mogę pojechać teraz na strzelnicę? Wezmę radio.
- Jasne.
Odpowiedział tylko Swersky, nawet nie podnosząc głowy znad jakiś papierów.
- Dziękuję.
Powiedziała więc i skierowała się do wyjścia, po drodze wymieniając z Bosco spojrzenia.
- Ale wróć szybko!
Dodał Swersky, kiedy znikała już za drzwiami.


***


Parę strzałów... Tylko o to cię proszę...

Wciąż słyszała jego błagalne słowa, kiedy strzelała do tarczy.

Wiedziała, że nie mogła mu odmówić i dlatego tu była i strzelała, jednocześnie zastanawiając się nad tym, co dalej?

Nie wiedziała.

Jedyne co wiedziała to to, że każda myśl o przyszłości, teraz, kiedy już wszystko zaczęło się powoli układać, bolała ją tak strasznie, że aż brakowało jej w płucach powietrza.

Dlatego nie chciała myśleć o przyszłości, a wszystkie swoje wątpliwości i frustracje przelewała na ową tarczę, zdobywając na strzelnicy 98 punktów na 100. Wynik dobry. Ktoś z zewnątrz powiedziałby, że świetny. Jednak dla niej i dla Bosco był to wynik przeciętny, najzupełniej normalny.

A przynajmniej dla niej, bo dla Bosco już nie.

Choć dzięki niej na powrót tak i dlatego wyszła ze strzelnicy z uśmiechem, bo nareszcie mogła go jakoś uszczęśliwić, a nie ranić, tak jak do tej pory. Do tej pory, bo teraz nie chciała go ranić. Nigdy nie chciała.

Tym razem jednak wiedziała, że wkrótce i tak go zrani, więc czy to wszystko miało jakikolwiek sens?


***


Czekała na niego po pracy przed komisariatem. Wiedziała, że musi z tym skończyć zanim na dobre się to zaczęło. Tak będzie lepiej i dla niej i dla niego. Zwłaszcza dla niego. W końcu nie mogła od niego wymagać, by był z nią mimo jej choroby. To by było za wiele, nieważne jak bardzo by im na sobie zależało i jak bardzo by się kochali. To po prostu nie zdałoby egzaminu i ona już o tym wiedziała od samego początku. Teraz pozostawało tylko to, by i on się o tym dowiedział. I musiał dowiedzieć się tego od niej. Dlatego czekała. I nie musiała wcale czekać tak długo, bo po paru minutach Bosco wyszedł z posterunku wraz z Davisem i Sullym, co nieco zbiło Cruz z tropu. Davisa i Sully`ego chyba też, bo wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Pierwszy otrzeźwiał Sull, który szybko się pożegnał, rzucając przez ramię krótkie "cześć". A Davis stał jak odrętwiały i dopiero po nawoływaniach Sully`ego był w stanie się ruszyć i pożegnał się z Bosco i Cruz, którzy chyba sami nie wiedzieli do końca, co mają z tym wszystkim zrobić, co zrobić ze sobą.
- Chcesz się przejść?
Spytał, na co ona odpowiedziała tylko skinieniem głowy. Poszli więc w stronę pobliskiego parku. Szli obok siebie, ona ze spuszczoną głową, bo nie mogła patrzeć mu w oczy.
- Załatwiłam to już.
Powiedziała, siadając na ławce i przerywając ciszę między nimi.
- Tak?
- Tak.
Potaknęła, spuszczając wzrok. Żadnemu z nich nie było potrzebne nic więcej, bo rozumieli się praktycznie bez słów. I pewnie dlatego oczy Bosco straciły cały swój blask, jakby wiedział, co Cruz chce mu powiedzieć. Udał jednak, że nie wie i zachowując pozory normalności powiedział, siadając obok niej i obejmując ją ramieniem.
- Dziękuję.
Pocałował ją lekko w usta, jednak Cruz nie odwzajemniła tego pocałunku, tylko odsunęła się od niego, jednocześnie wyrywając się z jego objęć. Wstała z ławki, ledwo powstrzymując krzyk rozpaczy rozdzierający ją od wewnątrz z powodu bólu, jaki teraz czuła, wiedząc, że musi mu to powiedzieć.
- Co jest?
Spytał zdezorientowany, a na to pytanie Cruz nie mogła dać mu konkretnej odpowiedzi. A raczej mogła, ale nie chciała. Zaczęła więc plątać się w tym co mówiła, a w rezultacie z jej ust wydobył się niekontrolowany potok słów.
- Nic. Po prostu... Cieszę się, że mogłam ci pomóc i coś dla ciebie zrobić, choć nie wiem czy powinnam. I chcę powiedzieć, że wczoraj było wspaniale, ale ja nie mogę. I... Po prostu nie mogę, ok? Więc...
Mówiła, z każdym zdaniem cofając się od niego o krok dalej.
- Trzymaj się.
Powiedziała i odwróciła się na pięcie, chcąc odejść. On jednak złapał ją za ramię i przyciągnął z powrotem do siebie tak blisko, że jej usta same znalazły się na jego wargach i po chwili oboje namiętnie się całowali. Jednak tylko przez chwilę, bo Cruz gwałtownie go od siebie odepchnęła.
- Hej, co się dzieje?
Bosco sam nie wiedział, co ma myśleć, bo zachowanie Cruz conajmniej go dziwiło. Wyciągnął ręce w jej stronę chcąc ją objąć, jednak ona tylko jeszcze bardziej się od niego odsunęła.
- Kocham cię i nie rozumiem co...
Zaczął cicho, jednak zanim zdążył dokończyć Cruz gwałtownie mu przerwała, patrząc na niego z oczami pełnymi łez.
- A nie możesz! Więc nie kochaj!
Wykrzyczała mu prosto w twarz, a po jej policzku stoczyła się łza.
- Po prostu nie, Bosco.
Dodała i odeszła, a jej łzy powiedziały Bosco jedno - że nie może za nią iść, tylko musi pozwolić jej odejść, choć tak naprawdę nie wiedział dlaczego. Ale chyba wolał nie wiedzieć... Tak było po prostu lepiej.


THE END


by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/11/12, 3:43 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/11/12, 2:34 pm    Temat postu:

och super opowiadanie Very Happy bardzo mi sie podoba szkoda tylko ze takie krotkie i bez happy and

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/11/12, 2:39 pm    Temat postu:

No, bo miało być bez happy end. W końcu nie zawsze wszystko jest takie różowe, a ja chciałam akurat napisać takie coś Wink
Ale cieszę się, że się podoba Very Happy ;*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jolek
Oficer



Dołączył: 18 Sty 2007
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: 07/02/10, 2:31 am    Temat postu:

ja chyba jednak wolę happy end Sad a opowiadanko świetne... Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin