Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 I WILL ALWAYS LOVE YOU by Cruz
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/01, 3:47 pm    Temat postu: I WILL ALWAYS LOVE YOU by Cruz

Tytuł: I will always love you
Autor: Cruz
O kim?: Cruz&Bosco (moja obsesja Very Happy)
Słowo wstępne: Oglądałam "LOST" i jakoś mnie zainspirował do napisania tego ficka (historia Bernarda i jego żony - nie pamiętam imienia...), więc oto piszę Wink Ogólnie to chodzi o to, co by było gdyby to Cruz, a nie Yokas, Bosco uratował podczas strzelaniny w szpitalu. Mam nadzieję, że się spodoba, mimo wszystko Wielkie podziękowania dla Scu za tytuł do opowiadania Very Happy Chciałam dać to opowiadanie w jednej części, takiej super długiej ;P, ale zrezygnowałam, bo to by było za długie, a poza tym jeszcze go nie skończyłam pisać, więc daje w kilku częściach Wink Czekam na komentarze Very HappyVery HappyVery Happy

I WILL ALWAYS LOVE YOU
by
Cruz


Część pierwsza

- Kocham cię...
Pocałował ją delikatnie w usta, powstrzymując napływające mu do oczu łzy. Wiedział, że to koniec, że ona się żegna, że umiera, ale nie mógł o tym myśleć. Nie potrafił, a przede wszystkim nie chciał. Chciał tylko być z nią, czy to aż tak wiele? Chciał być z nią do końca, ale znacznie dłużej niż mogli. Ale dlaczego? Dlaczego zmarnowali tyle czasu? Dlaczego czekali, dlaczego się kłócili? No dlaczego? Mogli przecież wykorzystać ten czas. Więc dlaczego tego nie zrobili? Czy byli zbyt dumni by sobie wcześniej wybaczyć i się zejść? Dlaczego byli tak głupi? Z trudem powstrzymał łzy, gromadzące się w jego zamglonych oczach. Nie chciał przy niej płakać. Nie potrafił, nie mógł. Chciał ją kochać, tylko kochać, na zawsze... Złapał ją mocno za rękę. Spletli swoje dłonie razem i czekali, po prostu czekali...

***

Weszła do lekarskiego gabinetu. Musiała porozmawiać z lekarzem. Chciała wiedzieć. Musiała. Usiadła naprzeciwko niego i spojrzała mu prosto w oczy, by zrozumiał, że zależy jej na prawdzie, a nie na jakiś mrzonkach i bajeczkach, którymi karmił ją i innych, przez ostatnie dwa miesiące. Musiała znać prawdę, bez względu na to, jak straszna ona jest.
- Doktorze, chcę wiedzieć co z nim. Naprawdę chcę. Muszę. Proszę mi powiedzieć prawdę....
Zawiesiła na moment głos, by nadać swoim słowom jeszcze większego znaczenia. Przełknęła ślinę i spytała cicho, z trudem składając słowa w spójną całość.
- Czy...
Urwała, bo nie mogła opanować drżenia głosu. Bała się. Ale nie mogła. Nie mogła się bać, bo wiedziała, że strach czy łzy, które codziennie hektolitrami spadały po jej policzkach, nic tutaj nie pomogą.
- Czy on z tego wyjdzie?
Wydusiła w końcu z siebie, patrząc z uwagą na lekarza. On jednak spojrzał na nią smutno, tak smutno, że Cruz już wiedziała, po prostu wiedziała. Ale nie chciała, nie chciała dopuścić do siebie tej myśli, nie mogła. Czekała na to, co powie lekarz, choć wiedziała, że nie będzie to nic dobrego.
- Powiem szczerze... Będzie miał szczęście jeśli będzie mógł samodzielnie chodzić, mówić, czy jeść.
Cruz poczuła, że brakuje jej w płucach powietrza. Jak to, Bosco nie wyzdrowieje? To jakiś chory żart? Przecież minęły dwa miesiące, musi być jakaś poprawa! Musi! To nie może tak być, nie może... Zakryła usta dłonią, bo zdała sobie z przerażeniem sprawę ze znaczenia tych słów. W jej oczach znowu zaczęły gromadzić się łzy. Nie, nie, nie mogła płakać... Zresztą nawet nie miała już łez. Wyczerpała już swój limit i nie wiedziała czy jeszcze kiedykolwiek będzie potrafiła płakać...
- Bardzo mi przykro...
Dodał lekarz, bezradnie rozkładając ręce. Cruz z trudem zmusiła się do tego by wstać z miejsca. Wstała. Wzięła torebkę i wyszła na szpitalny korytarz, gdzie już czekała na nią Yokas. Nie wiedziała, że tu jest, ale cieszyła się, że przyszła. Musiała iść do domu i wziąć prysznic, zjeść coś i się przespać, a nie chciała zostawiać Bosco samego, więc widok Yokas nawet ją ucieszył.
- Rozmawiałaś z lekarzem?
Spytała Faith, patrząc z uwagą na Cruz, która wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Cruz pokiwała potakująco głową.
- I co? Kiedy wróci do pracy?
Spytała Yokas, z nadzieją w głosie. Chyba tylko ona miała jeszcze nadzieję na to, że Bos wróci do pracy, do normalnego życia. Ona i Cruz. Ale te nadzieje skutecznie rozwiał lekarz, który nie dawał Bosco najmniejszych szans. Ritza rozejrzała się po korytarzu nieobecnym wzrokiem, unikając wyczekującego spojrzenia Yokas. Kątem oka zauważyła Davisa i Sullivana, stojących obok. Chyba też się martwili. Tak, na pewno. Ale żadne z nich, nawet Sasha, która szła w jej kierunku z kubkiem gorącej kawy w ręku, nawet Faith, nie było w stanie zrozumieć tego, co ona teraz czuje. Bo to przez nią on jest w takim stanie. Tylko przez nią. To jej wina... Zanim Faith zdążyła zadać kolejne pytanie, a Cruz porządnie zastanowić się nad tym, o czym przed chwilą myślała, Ritza weszła do sali Bosco, zamykając za sobą drzwi, bo chciała być z nim teraz sama. Naprawdę sama, a raczej tylko z nim...

***

Usiadła na skraju jego łóżka. Spojrzała na niego. Miał mniej opatrunków niż wcześniej, w ogóle wyglądał lepiej niż wcześniej, więc czemu, no czemu lekarze nie dają mu szans? Przecież on ma szanse. Musi żyć i będzie żył. Złapała go za rękę i dotknęła jego twarzy, na której znajdował się duży plaster, zakrywający bliznę po postrzale. Uśmiechnęła się przez łzy, przypominając sobie go sprzed strzelaniny oraz to jak wiele ryzykował ratując ją wtedy. Musiało mu na niej zależeć i jej też zależało. Nie chciała go opuścić i wiedziała, że tego nie zrobi. Mocniej ścisnęła jego dłoń, po czym zaczęła do niego mówić, tak jakby mógł ją usłyszeć. A ona naprawdę wierzyła, że ją słyszy. Zdobyła się na wesoły ton, choć jej głos był mimo wszystko zdławiony od łez i bólu.
- Hej, Bosco... Przed chwilą rozmawiałam z lekarzem i... uh...
Urwała na moment, by złapać oddech i powstrzymać łzy, po czym mówiła dalej, choć z trudem składała słowa w zdania.
- Powiedział, że będzie dobrze. Musi być.
Dodała, całując go w ściśniętą dłoń, która zdawała się odwzajemniać jej uścisk.
- W końcu masz dla kogo wyzdrowieć.
Zaczęła, siląc się na optymizm, bo chciała zarazić nim samą siebie i Bosco, choć lekarze mieli wątpliwości czy on w ogóle słyszy jej wielogodzinne monologi. Tak, spędzała tu wiele godzin. Opowiadała mu o tym co się dzieje, powiedziała mu o tym, że z jego mamą jest okay, że Donald Mann nie żyje, że wszystko w porządku; czytała mu książki, co bardziej wesołe wiadomości w gazetach... Była przy nim. Nie dlatego, że musiała, że czuła taki obowiązek... Była przy nim, bo chciała, bo go kochała. Wiedziała o tym już wcześniej, ale teraz, kiedy Bosco został postrzelony i znajduje się wręcz na krawędzi śmierci, dopiero teraz, zdała sobie z tego w pełni sprawę i wiedziała, że nigdy go nie zostawi i nie pozwoli mu tak łatwo się poddać.
- Twoja mama wyszła już ze szpitala. Wszystko jest z nią w porządku. Yokas, Davis, Sully i Sasha czekają na zewnątrz, są z tobą, kochanie, wiesz?
Spytała, mocniej ściskając jego dłoń. Odchrząknęła lekko, zdając sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy zwróciła się do niego w ten sposób - "kochanie"... Tak, kochała go, ale czuła się dziwnie, tak otwarcie okazując mu uczucia. Zaraz jednak oprzytomniała, bo wiedziała, że Bosco prawdopodobnie jej nie usłyszał. Ciekawe czy w ogóle ją słyszał? Mówiła jednak dalej, z trudem hamując łzy.
- No i masz mnie...
Wyszeptała, uśmiechając się do niego, tak jakby on mógł ją zobaczyć. Ale nie zobaczył. Nie otworzył oczu, nie odwzajemnił uśmiechu... Cruz miała dość. Naprawdę miała dość. Ale wiedziała, że nie może się poddać. Mimo to, zaczęła płakać, choć wiedziała, że nie powinna, ale nie mogła się powstrzymać. Łzy spadały jej po policzkach, a ona nawet ich nie starła, choć wiedziała, że po drugiej stronie, przez szybę od sali Bosco, obserwują ją - Yokas, Sully, Davis, Monroe... Miała to jednak gdzieś, nic jej to już nie obchodziło. Płakała, nie mogąc się powstrzymać i wiedziała, że oni płaczą razem z nią.
- Dlaczego?
Wydusiła z siebie bezradnie, czekając na odpowiedź, choć wiedziała, że ona nie nadejdzie.
- No dlaczego?!
Powtórzyła głośniej, zanosząc się płaczem.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Spytała po raz ostatni, wtulając twarz w jego dłoń jak mała dziewczynka, szukająca pocieszenia. I właśnie tak się teraz czuła. I potrzebowała pocieszenia. Jego pocieszenia, jego słowa, jego spojrzenia... A wszystko to było dla niej tak odległe jak tamten dzień w szpitalu...

***

- Próbował nas zabić w tym samym czasie.
Wyszeptała Cruz, łapiąc się za głowę. To było dla niej za wiele. O wiele za wiele...
Davis wszedł do pokoju. Spojrzał na nich, po czym powiedział:
- Rozmawiałem z Jelly'm. Laura Wynn nie żyje. Zginęła w eksplozji.
Wszyscy popatrzyli na siebie ze strachem. Wiedzieli co to oznacza, ale tylko Bosco zdobył się na odwagę i powiedział to głośno:
- To wojna...
Wszyscy byli przerażeni. W końcu mieli dziś zginąć, ale jakimś cudem nie zginęli, tylko żyją. I teraz musieli zastanowić się nad tym jak przeżyć.
- Z Yoshim wszystko dobrze?
Spytał Davis, patrząc na Cruz, która siedziała na krześle naprzeciwko szyby w szpitalnej sali.
- Yoshi nie został ranny na pogrzebie?
Spytała Cruz, patrząc na Davisa. Była zaskoczona. Przecież Yoshi powiedział jej, że idzie na pogrzeb Mikey'a, więc jak to możliwe, że nic mu nie jest? Zanim jednak zdążyła się w pełni nad tym zastanowić usłyszała odpowiedź Davisa, jednak jego słowa, jakby do niej nie docierały.
- Nie pamiętam, bym widział Yoshi'ego na pogrzebie.
Zanim zdążyły do niej dotrzeć te słowa wtrąciła się Yokas.
- Tak, ja też go nie widziałam.
Cruz popatrzyła na nich z ogromnym zaskoczeniem, wymieszanym ze strachem i jakimś niejasnym przeczuciem, że coś jest nie tak. Nie wiedziała jednak co takiego jest nie tak i nie mogła uwierzyć, że...
- Yoshi nie...
Zaczęła, jednak Bosco gwałtownie jej przerwał.
- A kogo obchodzi Yoshi?!
Cruz aż zaniemówiła, bo nagły wybuch Bosco był dla niej zaskoczeniem. I to niezbyt przyjemnym. Chociaż z drugiej strony ostatnio nic przyjemnego dla niej, Bosco nie zrobił, bo często się kłócili i Cruz szybko straciła jakąkolwiek nadzieję na to, że między nimi będzie okay.
- Co zrobimy z tym sukinsynem, Mann'em?
Spytał Bosco, chodząc nerwowo po pokoju.
- Tylko to chcę teraz wiedzieć.
Dodał, zatrzymując się obok Cruz.
- Bądźmy mądrzy.
Zaczęła Ritza, łapiąc powietrze. Wiedziała, że to ona musi podjąć decyzję i nie chciała zawieść Bosco. Nie mogła. Obiecała mu przecież, że złapie drania, który zabił jego brata, a wszystko wskazuje na to, że to Mann stał za śmiercią Mikey`a.
- Najpierw znajdziemy wszystkie informacje o nim jakie miała Laura. Potem zaczniemy szukać, zamykać ludzi jednego po drugim, dopóki któryś z nich nie powie nam, gdzie jest Mann.
Zawiesiła na moment głos, po czym dodała.
- Z nami nie zaczyna się wojny.
Wszyscy popatrzyli na siebie. Rozumieli. I wtedy Cruz spojrzała na Bosco. Stał tuż obok, zasłaniając przed nią część szyby. Ale drugą część widziała bardzo wyraźnie. Ludzie. Broń. Zrozumiała...
- Hej!
Zdążyła krzyknąć, zanim usłyszała strzały. Wiedziała, że to koniec. I wtedy poczuła na sobie jego dłoń, jego ciało. Wiedziała, że ją uratował. To dzięki niemu żyła. Dzięki Bosco, który leżał obok niej w kałuży krwi, nieprzytomny i umierający...


Pamiętała... Pamiętała to wszystko ze wszystkimi szczegółami, choć chciała zapomnieć...

***

- Bo cię kocham...
Wyszeptał, ściskając mocniej jej rękę. Cruz podniosła głowę i przez zamglone od łez oczy zobaczyła, jak Bosco lekko się do niej uśmiecha. Nie wierzyła... Ale cieszyła się, bo wiedziała, że teraz musi być już dobrze, po prostu musi. Odwzajemniła niepewnie jego uśmiech.
- Bosco...
Powiedziała, wpatrując się w niego. On też na nią patrzył. Patrzył na nią z miłością i czułością, jakiej jeszcze od niego nigdy nie zaznała, a przynajmniej nie w takim stopniu jak teraz. Ale w jego oczach spostrzegła też lekki strach, jakby bał się jej rekacji. Ale ona tylko się uśmiechnęła, po czym powiedziała, nawet nie powstrzymując spadających jej po policzkach łez.
- Ja też cię kocham.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 07/01/22, 3:00 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/09/01, 4:53 pm    Temat postu:

och God to jest świetne naprawde juz nie moge sie doczekac reszty az mnie zatkalo jak przeczytalam niesamowite
czekam na wiecej z niecierpliwoscia Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/01, 5:08 pm    Temat postu:

Słowo wstępne: Daję kolejną część, bo zaraz idę na koncert i śpię u kumpeli, więc nie wiem czy jutro coś dam, więc daję dziś ;P Trochę tego napisałam, ale mam nadzieję, że jakoś przez to przebrniecie Wink


Część druga

DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Cruz weszła do jego sali. Nie chciała, by poznał, że coś jest nie tak, więc uśmiechnęła się do niego. Podeszła do łóżka i cmoknęła go lekko w policzek.
- Cześć, skarbie.
Przywitała się z nim. Położyła torbę na krzesło, a sama podeszła do okna i odsłoniła szpitalne zasłony, by do pokoju wpadło choć trochę jasnych promieni słońca. Tak naprawdę jednak chciała też uniknąć jego badawczego spojrzenia, bo bała się, że się zorientuje, a na to nie mogła pozwolić. Wpatrywała się w szybę, w to, co za nią zobaczyła - parę całującą się na każdym kroku, kobietę z wózkiem... I zrozumiała, że ona być może nigdy nie zazna takiego szczęścia, że być może nigdy nie będzie szła ulicą razem z Bosco, że nie zdążą tego zrobić... Coś co było takie zwyczajne dla innych dla niej wydawało się tak odległe, że aż nierealne. Z zamyślenia wyrwał ją dopiero cichy i spokojny glos rehabilitantki Bosco - Brooke, która przez cały czas z nim ćwiczyła, by jak najszybciej, wbrew sceptykom i lekarzom, wrócił do zdrowia.
- Zaraz kończymy.
Powiedziała złocisto włosa blondynka, uśmiechając się do niej. Cruz odwróciła się w jej stronę i odwzajemniła uśmiech, choć przyszło jej to z wielkim trudem.
- W takim razie skoczę do kafeterii po kawę.
Mruknęła, sięgając po torebkę.
- Kupić ci coś?
Zwróciła się do Bosco, który cały czas przyglądał się jej z uwagą. On jednak pokręcił przecząco głową. Cruz przewiesiła więc torbę przez ramię i już miała wychodzić, kiedy ta przeklęta torba wyśliznęła się jej z rąk.
- Cholera...
Zaklęła cicho pod nosem, zbierając kosmetyki, które rozsypały się po podłodze. Szybko schowała też papiery i wyniki badań, by Bosco ich nie zobaczył, bo wiedziała, że wtedy, by o nie spytał, a ona musiałaby mu powiedzieć, a nie chciała. Wiedziała, że powinna, że teraz nie jest fair w stosunku do niego, ale nie chciała.
- Pomogę.
Zaoferowała rehabilitantka, podnosząc z podłogi kolejnych parę kartek, zanim Cruz zdążyła ją powstrzymać. Spojrzała na kartki, na wyniki... Zamarła bez ruchu, patrząc na diagnozę. Cruz szybko wyrwała jej z ręki wyniki i schowała je do torebki.
- Dziękuję.
Bąknęła, wstając i mając nadzieję, że Brooke nie powie nic Bosco. Nie może, racja?
- Wszystko gra?
Spytał Bos, zerkając w ich stronę. Brooke pokiwała energicznie głową i uśmiechnęła się w jego stronę. Cruz była jej wdzięczna, naprawdę wdzięczna. Uśmiechnęła się do Bosco i powiedziała lekkim tonem.
- Pewnie. Zaraz wrócę.
I szybko zniknęła za drzwiami.

***

Po piętnastu minutach wróciła do jego sali, z trudem hamując łzy bezradności, której tak nie znosiła. Kiedy weszła zobaczyła jak Brooke zbiera się do wyjścia. Zakładała właśnie kurtkę i żartowała z Bosco, ale kiedy zauważyła Cruz oboje natychmiast zamilkli. Cruz starała się to zignorować, ale mimo to poczuła w sercu lekkie uczucie zazdrości. Nawet się z tego ucieszyła, bo nie sądziła, że teraz jest zdolna do jakichkolwiek uczuć, bo ciągle myślała o tym, że już za parę miesięcy nie będzie nic czuć. Wzięła głęboki oddech i niepewnie uśmiechnęła się do Brooke.
- Zrobiliśmy dziś duże postępy.
Powiedziała rehabilitantka, wciąż się uśmiechając. Cruz musiała przyznać, że jej uśmiech był zaraźliwy, tak bardzo, że mimo wszystko ona też się uśmiechnęła.
- To wspaniale.
Wydusiła z siebie, najbardziej wesołym tonem na jaki w tej chwili było ją stać. Cmoknęła Bosco w policzek i usiadła na krześle obok.
- Jutro też wpadnę. To pa, pa. Trzymaj się.
Dodała Brooke zdecydowanie za bardzo przesłodzonym tonem, który jeszcze bardziej osłodziła promiennym uśmiechem. Zniknęła za drzwiami, machając im, a raczej Bosco, na pożegnanie ręką. Dopiero teraz Cruz ośmieliła się odezwać co i tak przyszło jej ze sporym trudem, bo ciężko jej było udawać wesołość.
- Powinnam być zazdrosna?
Spytała, uśmiechając się niepewnie w jego stronę i stawiając kubek z kawą na stoliku obok.
- Co?
Bosco wydawał się być bardzo zaskoczony jej pytaniem, ale Cruz tylko szerzej się uśmiechnęła.
- Moim zdaniem ją podrywasz.
Mruknęła Cruz, nadal jednak się uśmiechając.
- Kogo?
Bosco jakby obudził się ze snu. Cruz pokiwała tylko z niedowierzaniem głową, jednak odpowiedziała.
- No Brooke. Jest bardzo ładna, nie mów, że tego nie zauważyłeś.
Bosco przekręcił tylko oczami.
- Nie jest tak ładna jak ty.
Powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu. Cruz uznała to za jeden z pierwszych, i miała nadzieję nie ostatnich, komplementów jakie powiedział jej Bosco, więc pocałowała go tylko delikatnie w usta. Bosco miał się coraz lepiej. Rehabilitacja dawała efekty, ale trzeba było na nie czekać. Tylko, że ona nie miała już czasu... Przez chwilę zastanawiała się czy nie powiedzieć o tym Bosco, jednak szybko zrezygnowała, bo nie chciała, by się martwił. Chciała po prostu być z nim szczęśliwa. Wyciągnęła z torby jakąś gazetę i chciała włożyć ją do szuflady, zaraz przy łóżku Bosco, jednak on starał się ją gwałtownie powstrzymać, zabierając jej dłoń z szafki.
- Nie, nie, nie.
Zaprotestował. Cruz spojrzała na niego z wyraźnym zaskoczeniem.
- Poczytam.
Dodał szybko, ale to jakoś nie przekonało Cruz.
- Teraz nie będziesz czytać, bo chcę trochę z tobą pobyć, okay?
Odpowiedziała i nim Bosco po raz kolejny zdążył zaprotestować pocałowała go namiętnie w usta i zanim się zorientował otworzyła tę przeklętą szufladę. Już miała schować tam gazetę, uznając, że i tak nie ma w szufladzie nic ciekawego, kiedy jej wzrok zatrzymał się na czarnym pudełeczku. Wyciągnęła je i spojrzała na Bosco pytającym wzrokiem. On tylko przewrócił oczami i westchnął, wyraźnie niezadowolony z tego, że ktoś wtargnął w jego misternie uknuty, razem z Faith, plan.
- Chciałem to zrobić, kiedy już wyzdrowieję i stąd wyjdę...
Zaczął, patrząc na nią nieśmiało.
- Ale skoro już to znalazłaś...
Urwał na moment wyraźnie zakłopotany.
- To zrobię to teraz.
Cruz popatrzyła na niego z lekkim przerażeniem. Wiedziała do czego zmierza i wiedziała, że mimo iż bardzo tego chce to będzie musiała mu odmówić, a nie chciała go ranić, więc pragnęła tylko tego, by Bosco przestał mówić. Poczuła pod powiekami łzy bezradności i niesprawiedliwości, jaką teraz czuła, jednak z całej siły zmusiła się, by Bosco ich nie zobaczył.
- Chciałbym wiedzieć, czy... Czy...
Zaczął się jąkać ze zdenerwowania, jakie do tej pory było mu obce. Zaraz jednak dokończył.
- Czy, za mnie wyjdziesz?
Choć wiedziała, że do tego dojdzie to Cruz aż zaniemówiła, kiedy usłyszała z jego ust to pytanie. To było dla niej tak nierealne, że aż niemożliwe, ale jednak. Jednak to zrobił. A ona musiała mu coś odpowiedzieć.
- Bosco...
Wyszeptała delikatnie i tak cicho, że prawie niesłyszalnie.
- Bardzo bym chciała, ale...
Urwała na moment, patrząc na niego uważnie. Wiedziała, że krzywdzi go swoimi słowami i wiedziała, że zobaczy w jego oczach jeszcze większy ból, kiedy skończy mówić, ale wiedziała, że musi mu o tym powiedzieć. Tak będzie najsprawiedliwiej.
- Nie mogę.
Dokończyła i jak się spodziewała na twarzy Bosco zobaczyła ból i ogromny zawód, wymieszany z zaskoczeniem, aż zszokowaniem.
- Kocham cię, ale... nie mogę.
Powtórzyła. Znowu poczuła pod powiekami łzy, ale tym razem nawet nie próbowała ich powstrzymać, bo wiedziała, że niedługo nie tylko ona, ale także i on, będzie płakać. Wyciągnęła z torby plik papierów. Nie wiedziała czy powinna to robić, ale skoro zabrnęli już tak daleko to... Podała mu kartki, a Bosco wziął je do ręki, przeglądając z wyraźnym zaciekawieniem. Zanim jednak zdążył je dobrze przejrzeć Cruz zaczęła tłumaczyć, choć z trudem mogła mówić, bo czuła, że coś ściska ją za gardło.
- Ja umieram, Bosco...
Powiedziała na początek, chcąc by najgorsze było już za nimi.
- Mam białaczkę... I już nic nie można z tym zrobić. Lekarze dają mi rok życia, no może dwa.
Wyjaśniła mu, z trudem tłumiąc rozdzierający ją od wewnątrz szloch. Bosco popatrzył na nią zszokowany. Odłożył na bok te przeklęte papiery, które jednym słowem "leukemia" brzmiącym niczym wyrok, zniszczyły ich marzenia, ich plany, ich życie... Odszukał ręką jej dłoń.
- To niczego nie zmienia, skarbie...
Powiedział, całując ją delikatnie w rękę.
- Owszem zmienia, Bosco. Ja nie mogę... Nie mogę ci niszczyć życia.
Wydusiła z siebie, powstrzymując łzy. Bosco pokręcił głową.
- Ritza, ty mi to życie dałaś, rozumiesz?
Popatrzył na nią czule i z taką miłością, że Cruz uśmiechnęła się przez łzy. Przez chwilę w pokoju panowała kompletna cisza. Patrzyli sobie w oczy i każde myślało tylko o jednym: "Pieprzyć to cholerstwo, kocham ją/go i chcę z nią/nim być". W końcu odezwał się Bosco.
- Nie odpowiedziałaś jeszcze na moje pytanie...
Cruz popatrzyła na niego niewidzącym wzrokiem, jednak zaraz oprzytomniała i wypiszczała radośnie.
- Tak.
- Co tak?
Spytał Bosco, z zamiarem przekomarzania się z nią. Oboje się uśmiechnęli, a Cruz powtórzyła radośnie.
- Tak, wyjdę za ciebie. Pewnie, że za ciebie wyjdę.
Zaczęła obsypywać go niezliczonymi, pełnymi namiętności i miłości pocałunkami. Bosco odwzajemniał je dopóki nie zabrakło mu tchu. Odsunął ją od siebie delikatnie i przypomniał jej z nieukrywanym szczęściem i nieopisaną radością.
- Załóż pierścionek.
Cruz z jeszcze większą radością wcisnęła pierścionek na palec. Co prawda miała z tym lekki kłopot, bo ręka jej drżała, ale jakoś sobie poradziła. Uśmiechnęła się do niego, a potem spojrzała na swoją prawą dłoń, na której połyskiwał przepiękny pierścionek. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i stwierdziła radosnym tonem.
- Jest piękny.
- Wiem, kosztował mnie trzy pensje.
Powiedział Bosco, szczerząc zęby w uśmiechu. Cruz odwzajemniła uśmiech i pocałowała go mocno w usta.
- Jest idealny.
Dodała, patrząc z zachwytem na pierścionek. Tak, pierścionek... Dzięki niemu będą razem "na zawsze", tyle, że to "zawsze" będzie trwać najwyżej dwa lata. Ale czy to ważne? Kochają się i chcą być ze sobą, więc dlaczego nie? Oboje tego chcą i zrobią to bez względu na to, co będą mówić na to inni. Cruz uśmiechnęła się sama do siebie, ze szczęścia i radości, jakich dawno już nie zaznała. Potem znowu odpłynęła razem z Bosco w bardzo długim i namiętnym pocałunku...

***

Cruz weszła do szatni, a za nią niczym cień podążała Yokas. Cruz starała się ją ignorować, ale i tak wiedziała o co chodzi - pierścionek. Chyba już wszyscy w komisariacie go widzieli i plotkowali za jej plecami, ale akurat takie zamieszanie jej nie przeszkadzało, bo miała wielką ochotę podzielić się z kimś swoim szczęściem. Tyle, że Yokas, która dostała nominację na detektywa nie wiadomo za co i nie wiadomo po co, nie była zbyt odpowiednią osobą na takie zwierzenia. Jednak już sam fakt, że Detektyw Faith Yokas zniżyła się do poziomu innych gliniarzy i weszła do wspólnej szatni zmusił Cruz do rozmowy z nią.
- Podoba się pierścionek?
Zagadnęła Faith. Cruz zerknęła w jej stronę i ze zdziwieniem zauważyła, że Yokas uśmiecha się do niej przyjaźnie, jakby cieszyła się z tych zaręczyn.
- Tak, jest śliczny.
Odpowiedziała tylko Ritza, zgodnie z prawdą, zakładając na siebie bluzę. Faith pokiwała głową na znak, że się z nią zgadza, po czym zupełnie nieoczekiwanie wyszeptała w stronę Cruz.
- Cieszę się.
Cruz uśmiechnęła się do niej niepewnie, a Faith równie niepewnie odwzajemniła słaby uśmiech pani sierżant. W tej samej chwili do szatni wszedł Davis z Sullym. Od razu zauważyli pierścionek. Spojrzeli po sobie totalnie zszokowani i zbici z tropu. Po krótkiej chwili krępującej ciszy, Ty spytał, prawdopodobnie nie znajdując lepszego sposobu, by dowiedzieć się co jest grane.
- Cześć, Cruz. Co u Bosco?
- Dobrze.
Odpowiedziała Ritza, zamykając swoją szafkę. Specjalnie odpowiedziała tak zdawkowo. W końcu niech myślą co chcą. Zmierzała do wyjścia, wiedząc, że Davis i Faith porozumiewają się na migi na temat jej zaręczyn z Bosco. Bo to, że ona i Bosco mają się ku sobie było wiadomo od dawna, a to, że chcą być razem od momentu, kiedy Bosco uratował ją w szpitalu. Cruz nie mogła się powstrzymać, by nie odwrócić się w ich stronę. Zrobiła to akurat w takim momencie, że natrafiła na głupie miny Davisa i Yokas oraz jakieś znaki, które robił Ty, by lepiej rozeznać się w sytuacji. Wyglądało to przekomicznie. Zwłaszcza mina Sully`ego, który z trudem powstrzymywał chichot. Cruz również ledwo powstrzymywała się przed tym, by nie wybuchnąć śmiechem. Spytała więc tylko Davisa:
- Pracujesz dziś ze mną w wydziale?
Było to już dla nich tak rutynowe pytanie, że Ty wiedział o co Cruz spyta, zanim ta zdążyła otworzyć usta. Odpowiedział, więc niemal mechanicznie.
- Jasne.
Cruz pokiwała tylko głową, po czym wyszła z szatni, zostawiając wszystkich z głupimi wyrazami twarzy.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 07/01/22, 3:08 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/01, 6:21 pm    Temat postu:

O wow. Naprawdę wow! Obydwie części, jak na razie genialne i dobrze wiem, że pozostałe też będą świetne. W przypadku Twoich opowiadań Cruz, takie rzeczy się zwyczajnie wie. I chociaż nie lubię pary Cruz&Bosco, to i tak Twoje ficki czytam z przyjemnością Wink
Czekam na kolejną część, naturalnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/02, 1:42 pm    Temat postu:

Kolejna część. Mam nadzieję, że się spodoba Wink

Część trzecia


TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ

Bosco już dziś wychodził ze szpitala, więc Cruz urwała się z pracy tak wcześnie jak tylko to było możliwe i pojechała do niego. Cieszyła się, że Bos tak szybko wrócił do zdrowia czym wprawił w zdumienie nie tylko ją, ale także lekarzy, a nawet Brooke i samego siebie. Ale przecież miał powód, by tak szybko wyjść - Cruz. Chcieli się pobrać tak szybko jak tylko będzie to możliwe, więc Cruz już od miesiąca załatwiała sprawy w urzędach i w sumie mogli wziąć ślub, kiedy tylko będą mieli na to ochotę, bo wszystko było już gotowe. Oczywiście nie chcieli dłużej czekać i kiedy wyszli ze szpitala pojechali prosto do domu, gdzie na Bosco czekał już garnitur, a na nią biała suknia. Razem z Faith zrobiły zakupy już miesiąc temu, więc wszystko było gotowe, włącznie z zarezerwowanym urzędem stanu cywilnego. Bosco nalegał, by wzięli też ślub kościelny, ale Cruz stanowczo odmówiła, bo przecież ona i tak umrze i chciała, by Bos przeżył tą chwilę z osobą, z którą będzie na zawsze, a nie na chwilę. Chociaż nie zmieniło to faktu, że Cruz nie zamierzała rezygnować z białej sukni, choć równie dobrze mogła wziąć ślub w mundurze albo w dżinsach, choć ona, jak i Bosco, sobie tego nie wyobrażali. Cruz właśnie się przebierała, kiedy do jej pokoju weszła Rose. Od samego początku nie darzyły się wielką sympatią, a kiedy Bosco zakomunikował swojej matce, że wezmą ślub, Rose wpadła w furię i za wszelką cenę chciała im przeszkodzić. Zagroziła nawet, że jeśli Bosco zwiąże się z Cruz to ona "nie będzie już mieć syna", ale Bos i tak nie wierzył w to co mówiła, a nawet jeśli wierzył to nie brał sobie tego do serca, bo teraz liczyła się dla niego tylko i wyłącznie Cruz. Jednak teraz Rose uśmiechnęła się do niej przyjaźnie i poprawiła Ritzie niesforny kosmyk włosów, który opadał jej na twarz. Obejrzała ją od stóp do głów, a kiedy skończyła uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Mam nadzieję, że mimo wszystko będziecie razem szczęśliwi.
Powiedziała Rose, kładąc ogromny nacisk na "mimo wszystko". Równie dobrze mogła powiedzieć: "Mimo tego, że niedługo umrzesz i złamiesz mojemu synowi serce". Cruz o tym wiedziała i obawiała się tego, ale Bosco tak długo mówił jej, że to, że jest chora nie ma dla niego żadnego znaczenia, że w końcu w to uwierzyła. I choć wszyscy, zaczynając na Rose, a kończąc na Sullym, odradzali im ten ślub, twierdząc, że przysporzy to im więcej bólu niż radości, oni byli nieugięci i dopięli swego - dziś się pobierali. I mimo wszystko, mimo tych wszystkich "przeciw" wszyscy byli z nimi - Rose, Faith, Davis, Sully, Monroe (ta ostatnia została zaproszona na wyraźne życzenie Bosco, bo Cruz była z nią nadal śmiertelnie pokłócona), Finney z Grace, Santiago (który chyba jako jedyny nie odradzał Bosco ślubu z Ritzą), Carlos z Holly, porucznik Swersky, a nawet Kim i Jimmy, choć Zambrano była już w bardzo zaawansowanej ciąży. Bosco i Cruz patrząc na nich wszystkich czuli się wspaniale i byli jeszcze bardziej szczęśliwi niż wcześniej, choć i wcześniej nic więcej niż siebie nawzajem nie potrzebowali do szczęścia. Sama ceremonia była krótka, ale tak naprawdę i tak wszyscy tylko czekali na przysięgi. Cruz i Bosco też, bo o niczym innym nie marzyli jak o tym, by być już mężem i żoną. Zaczął Bosco, powtarzając słowa za urzędnikiem, jednak nadając im nowe, pełne miłości i dumy, brzmienie i nowe znaczenie, bo w końcu to był jego ślub, jeden, jedyny i nie chciał mieć następnego i choć pewnie wszyscy myśleli, że potem zwiąże się z kimś jeszcze to on już wiedział, że będzie mógł być tylko z Cruz i z nikim więcej. Zaczął więc uroczystym tonem.
- Ja, Maurice Boscorelli, świadomy praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Maritzą Cruz i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Cruz poczuła lekkie ukłucie w sercu, kiedy Bosco powiedział "trwałe". Tak, rzeczywiście bardzo trwałe... - pomyślała sarkastycznie Cruz, jednak zaraz się opanowała, bo przecież to był najważniejszy dzień w jej życiu, a resztę swoich dni, nieważne ile ich jeszcze zostało, chciała spędzić wyłącznie z Bosco i teraz tylko on się liczył. Zaczęła więc mówić za urzędnikiem, choć i tak znała te słowa na pamięć, bo miały one dla niej ogromne znaczenie - w końcu brała ślub z człowiekiem, którego kocha najmocniej na świecie.
- Ja, Maritza Cruz, świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny, uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z Mauricem Boscorellim i przyrzekam, że uczynię wszystko aby nasze małżeństwo, było zgodne, szczęśliwe i trwałe.
Powiedziała głosem drżącym ze zdenerwowania, ale także i z radości. Kiedy w końcu zostali ogłoszeni mężem i żoną z trudem powstrzymywała napływające jej do oczu łzy. Potrafiła jedynie oddawać Bosco pocałunki, przyjmować gratulacje i uśmiechać się promiennie z radości, jakiej do tej pory jeszcze nigdy nie znała...

***

Bosco wziął ją na ręce i tradycyjnie przeniósł przez próg, niemal na każdym kroku wymieniając z nią pełne namiętności i pożądania pocałunki. Weszli do sypialni obijając się o ściany i śmiejąc się głośno z ogromnej radości jaką czuli. Pocałował ją namiętnie, stawiając ją na podłogę. Błądził dłońmi po całym jej ciele, zatrzymując się na misternie zawiązanym gorsecie. Tak bardzo chciał zdjąć jej tą sukienkę, tak bardzo chciał ją mieć dla siebie, całą tylko dla siebie, że zaczął nicierpliwie rozwiązywać suknię. Zaklnął cicho pod nosem, kiedy jeszcze bardziej zaplątał sznurki. Cruz zachichotała, czując na szyi spragnione jej ciała usta. Gorączkowo rozpinała jego koszulę, jednocześnie odwzajemniając jego namiętne pocałunki, które stawały się coraz bardziej intensywne i gorące. Ich dłonie splotły się w miłosnym uniesieniu. Bosco zdjął, niemal zdarł z niej sukienkę i zaczął całować ją po szyi i piersiach z jeszcze większą pasją. Cruz westchnęła cicho, zagryzając mocno wargi, by nie jęknąć z rozkoszy, jaką jej dawał z każdym kolejnym pocałunkiem. Mimo, że było jej z nim dobrze, wręcz bosko, odsunęła się od niego lekko. Ich gorący od namiętności wzrok spotkał się na chwilę.
- Co?
Spytał Bosco, nabierając głęboko powietrza. Cruz spuściła głowę i pokręciła nią, chcąc dać mu do zrozumienia, że wszystko jest w porządku.
- O co chodzi?
Powtórzył jednak nie dając za wygraną. Odgarnął jej włosy z twarzy i zajrzał głęboko w jej piękne czarne oczy. Cruz westchnęła cicho. Wiedziała, że nie da jej spokoju póki nie powie mu o co chodzi. Wydusiła więc z siebie, tak cicho, że sama ledwo siebie słyszała.
- Ja po prostu...
Urwała na moment wyraźnie speszona. Dokończyła jednak szybko.
- Dawno tego nie robiłam. A jeśli nie będę dla ciebie dość dobra?
Spytała niewinnie, uśmiechając się słabo. Była tak cholernie zdenerwowana, że nie mogła powstrzymać drżenia ciała. Chciała z nim być, kochać się z nim, ale zwyczajnie się bała. Bosco popatrzył jej w oczy i wyszeptał delikatnie.
- Będzie wspaniale, zobaczysz.
Uśmiechnął się i pocałował ją krótko, ale i bardzo namiętnie. Cruz niepewnie odwzajemniła uśmiech. Podniosła dłoń do jego policzka. Uśmiechnęła się lekko, bo barwy ich ciał zdawały się zlewać w całość. Opuściła dłoń na jego ramię i opuszkami palców kreśliła ślady na jego skórze, słysząc jak jego oddech staje się szybszy. Zaczęła całować miejsca, które znaczyły ślady opuszków. Bosco wziął jej ręce i uniósł palce jej dłoni do swych ust. Całując każdy z nich z osobna, widział jak jej oczy wypełniają się blaskiem, jak przygryzała wargi, żeby nie mruczeć, a potem jak jej oczy lekko się przymykają wraz z przyjemnością, którą jej dawał i wiedział, ze chciał tylko jej. Każdy jej ruch, westchnienie, oddech, dotknięcie wydawały się być sztuką.
- Kocham cię i chcę tylko ciebie...
Powiedział, zaskakując tym nawet samego siebie, ale po prostu chciał mówić jej te słowa codziennie, setki, a nawet tysiące razy, tak by Ritza zawsze wiedziała i była pewna, że kocha tylko ją i żadną inną. Cruz w odpowiedzi tylko go pocałowała i popchnęła w stronę łóżka...

***

- Dzień dobry, kochanie.
Wyszeptał jej wprost do ucha. Cruz odwróciła się w jego stronę. Uśmiechnęła się promiennie i cicho westchnęła, kiedy poczuła jego usta na swojej szyi. Bosco poszedł w stronę lodówki i zajrzał do środka, jednak bez większego zainteresowania. Zagwizdał przeciągle i odwrócił się w stronę swojej żony.
- Wiesz na co mam ochotę?
Spytał retorycznie i zanim Cruz zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować już była w jego ramionach. Zaśmiała się, kiedy ugryzł ją leciutko w ucho.
- Bosco, jestem wykończona... Nie spałam pół nocy...
Mruknęła, jednak ton jej głosu wskazywał na coś zupełnie innego. Bosco cmoknął ją lekko w policzek i zaproponował.
- To może pójdziemy coś zjeść... a potem może...
Znowu ją pocałował. Cruz uśmiechnęła się do niego i odwzajemniła jego pocałunek, a potem następny i następny... Przerwał im dopiero dzwonek do drzwi. Już mieli go zignorować, kiedy usłyszeli jak drzwi się uchylają. Cruz spojrzała karcąco na Bosco, który wczorajszej nocy musiał zapomnieć zamknąć je na klucz, zaraz jednak uśmiechnęła się do niego ciepło i spojrzała w stronę drzwi. Stała w nich Faith Yokas, która patrzyła na nich uważnie z założonymi na piersiach rękoma.
- Boże, jeszcze nie macie dosyć?
Spytała, patrząc na nich wymownie.
- Daj spokój, mamy miesiąc miodowy...
Wymruczał Bosco i znowu pocałował Cruz, zupełnie ignorując Faith. Yokas wywróciła oczami.
- Tygodniowy miesiąc miodowy.
Poprawiła go mechanicznie. Bosco chciał pracować, więc razem z Cruz zdecydowali, że skrócą urlop, bo przecież będą razem nie tylko tydzień, ale dłużej, więc po co Bosco ma czekać z powrotem do pracy, skoro tak bardzo mu na tym zależy? A poza tym Cruz też chciała pracować, więc długi urlop nie był konieczny.
- Jak wolisz.
Mruknął Bosco i zjechał ustami trochę niżej, całując teraz Cruz w szyję. Yokas znowu wywróciła oczami, wyraźnie zniecierpliwiona ich przedłużającymi się czułościami. Chrząknęła znacząco, ale mało to pomogło. Wyminęła ich i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej colę. Otworzyła puszkę i wzięła łyk napoju. Spojrzała na nich, takich szczęśliwych i zakochanych i zdała sobie sprawę z tego, że cieszy się razem z nimi. Naprawdę. W końcu zależało jej na szczęściu Bosco, tylko na tym, a skoro Cruz daje mu szczęście, to czemu nie?
- I zamierzacie go spędzić w łóżku, jak rozumiem...
Powiedziała, odwracając od nich głowę.
- A co w tym złego?
Spytał Bos, chociaż i tak nie czekał na odpowiedź. Pocałował Ritzę namiętnie w usta, jednocześnie rozpinając guziki jej bluzki. Cruz jednak wzięła jego ręce ze swoich piersi, patrząc wymownie na Yokas. Bosco westchnął ciężko, jednak posłusznie zabrał dłonie i wtulił się w nią jak małe dziecko. Uwielbiał ją, po prostu kochał, chciał być z nią jak najdłużej i nie chciał ani na moment jej opuszczać.
- Nic, ale po co macie siedzieć tutaj?
Odpowiedziała pytaniem na pytanie Yokas, biorąc kolejny łyk coli.
- Nie lepiej na przykład...
Zaczęła, udając, że nad czymś się zastanawia.
- Pojechać gdzieś i tam gzić się do nieprzytomności?
Spytała, a Bosco spojrzał na nią ze zdziwieniem. Do czego ona zmierza?
- Na przykład gdzie?
Spytał, po raz pierwszy zaintrygowany na tyle, by oderwać się na moment od Cruz.
- No nie wiem... Może Włochy, Wenecja...
Odpowiedziała wymijająco, popijając colę.
- To nawet romantyczne, choć wątpię, byś wiedział co to słowo oznacza.
Dodała, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne.
Odparł Bosco, jednak również odpowiedział uśmiechem. Fajnie było mieć przy sobie i Cruz i Faith. Czuł się z tym wspaniale, ale nadal nie wiedział o co chodzi Yokas.
- No bo tak się zastanawialiśmy, no wiesz z Davisem i w ogóle, i doszliśmy do wniosku, że przyda wam się wyjazd, tak na tydzień.
Doszła w końcu do sedna i położyła na stole dwa bilety na samolot do Włoch. Bosco spojrzał na nią podejrzliwie.
- Serio?
Spytał, obracając bilety w dłoni.
- Serio serio.
Odparła Faith, uśmiechając się szeroko.
- Shrek?
- Tak, oglądałam ostatnio z Charliem.
Odpowiedziała uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Miłej zabawy.
Dodała, machając im na pożegnanie ręką. Zniknęła za drzwiami nie chcąc im już więcej przeszkadzać. Bosco spojrzał na Cruz, potem na bilety. Oboje nie musieli nic mówić. Cieszyli się, ale byli też lekko zaskoczeni. Ale jak najbardziej pozytywnie zaskoczeni.
- Co ty na to?
Spytał Bosco, całując ją namiętnie w szyję.
- Super. A na kiedy są te bilety?
Spytała, patrząc na stół. Bosco wziął bilety do ręki i zmarszczył z zaciekawieniem, ale i pewnym przerażeniem, brwi, kiedy zobaczył na nich dzisiejszą datę.
- Na dziś. Za dwie godziny.
Odpowiedział, zrywając się w na równe nogi.

***

Ledwo zdążyli na samolot. Właściwie wbiegli na lotnisko w ostatniej chwili. Ale co się dziwić skoro nie mieli za wiele czasu? Dwie godziny to w Nowym Jorku jak nic. Szybko musieli się spakować, więc wrzucali do torby i walizki wszystko, co tylko wpadło im w ręce. Potem jechali na lotnisko znacznie przekraczając dozwoloną prędkość. Na szczęście nikt ich nie zatrzymał, poza Sullym i Davisem, którzy przez megafon w radiowozie życzyli im udanej podróży. Przy odprawie stracili pół godziny, bo Cruz zapomniała wyjąć z torby broń, którą mechanicznie wrzuciła do środka i kiedy torba przechodziła przez wykrywacz metali włączył się alarm i od razu zaroiło się wokół nich od ochroniarzy. Przez piętnaście minut starali się ich przekonać, że są z policji, bo nadomiar złego oboje zapomnieli odznak lub legitymacji i trzeba było dzwonić na komisariat. Cruz nie chciała myśleć o tym jakie będą chodzić po komendzie plotki na temat ich wyjazdu na miesiąc miodowy, ale teraz mało ją to obchodziło, bo siedziała obok Bosco z głową opartą na jego ramieniu. Uśmiechnęła się do niego ciepło i cmoknęła go lekko w usta. Była taka szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa...


CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/09/02, 5:47 pm    Temat postu:

kolejne 2 zajebiste części. moment slubu sliczny a ostatnie momety 3 czesci zajebiste i smieszne Very Happy przynajmniej nie ma placzu ze Cruz chora
czekam na wiecej i zgadzam sie ze Scu ze wszystkie Twoje opowiadania sa świetne


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/02, 11:41 pm    Temat postu:

Kolejna część. Być może ostatnia w wakacje, chociaż może jeszcze jutro coś wystukam, ale nie obiecuję. Tymczasem mam nadzieję, że ta część się spodoba Wink


Część czwarta


- Boże, jak tu pięknie...
Wyszeptała z nieskrywanym zachwytem Cruz, kiedy spacerowali plażą nad Morzem Śródziemnym. Mocniej ścisnęła dłoń Bosco, na co on odpowiedział jej tym samym gestem.
- Byłeś tu już kiedyś?
Spytała, zatrzymując się na chwilę nad brzegiem. Pochyliła się, by przyjrzeć się pięknym muszlom rozrzuconym po brzegu. Bosco przykucnął obok niej.
- Nie.
Odpowiedział, biorąc do ręki jedną z muszli.
- Nie?
Cruz wydawała się być zdziwiona.
- Myślałam, że...
- Że jestem Włochem.
Dokończył za nią Bosco.
- Wiem. Każdy tak myśli. I ma rację.
Dodał, uśmiechając się do niej. Cruz odwzajemniła uśmiech i czekała na to co jeszcze powie Bosco, bo dopiero teraz dotarło do niej to, jak słabo go zna. A chciała go poznać najlepiej jak tylko mogła.
- Mój dziadek był Włochem. Mieszkał tu, ale potem przeniósł się do Nowego Jorku. I tam urodził się mój ojciec i ja. Dlatego nie znam Włoch.
Cruz pokiwała głową ze zrozumieniem. Poczuła jak woda obmywa jej stopy. Delikatny i ciepły wiatr rozwiał jej włosy. Dla Bosco wyglądała ślicznie, zresztą jak zawsze. Nie wyobrażał sobie, że mogłoby jej nie być, ale jednocześnie wiedział, że nie mają dla siebie wieczności, więc starał się wykorzystać ich czas maksymalnie.
- Ale znam trochę włoski.
Dodał Bosco, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Tak?
Spytała z zaciekawieniem Cruz, splatając razem ich dłonie.
- Tak, parę słów.
- Na przykład?
- Na przykład...
Zaczął Bosco, bawiąc się jej włosami, które połyskiwały w jasnych promieniach słońca.
- Te amo, mi amor...
Wyszeptał, całując ją delikatnie w usta. Cruz odwzajemniła pocałunek. Oderwała się od niego na moment i uśmiechnęła się.
- Ja też, kochanie.
Odpowiedziała i znowu go pocałowała. Bosco objął ją i przyciągnął mocniej do siebie. Oboje stracili równowagę i upadli na piasek zaraz przy brzegu, gdzie co chwila obmywała ich nowa fala, jednak żadne z nich nie zwracało na to najmniejszej uwagi, a ich miłość, wzajemna namiętność i pożądanie rosło coraz bardziej razem z każdą kolejną falą przybyłą do brzegu...

***

Cruz wtuliła się w niego mocno. Chciała poczuć ciepło, jakie od niego biło, jego siłę i miłość, którą ją darzył. Chciała być tak blisko niego jak tylko to było możliwe i czuć się tak bezpiecznie i wspaniale, jak zawsze, kiedy była w jego ramionach. Podniosła się na łokciach i spojrzała mu prosto w oczy. Uśmiechnęła się, kiedy Bosco pogładził ją po włosach.
- Wiesz...
Zaczął, wsuwając rękę za jej bluzkę. Cruz nie zaprotestowała, choć była zmęczona ich miłosnymi igraszkami. Było to jednak pozytywne zmęcznie.
- No?
- Przed naszym wyjazdem zadzowniłem do lekarza i...
Powiedział nie przestając pieścić jej piersi. Cruz jednak gwałtownie strąciła jego rękę, bo już wiedziała do czego zmierza Bos.
- Nie, nie ma mowy.
Ucięła jakąkolwiek dyskusję, zanim tak naprawdę się ona zaczęła.
- Ale skarbie...
Bosco nie dawał za wygraną. Cruz już chciała wstać z łóżka, jednak Bos złapał ją delikatnie za nadgarstki i przyciągnął z powrotem do siebie. Spojrzał jej w oczy, te piękne czarne oczy teraz wypełnione bólem, smutkiem i łzami i sam poczuł niemal namacalny ból, wręcz ropacz, a jednocześnie taką bezsilność i bezradność, jakiej jeszcze nigdy nie czuł, nawet wtedy, gdy leżał w szpitalu na wiele miesięcy przykuty do łóżka. Westchnął cicho, bo patrząc na nią zrozumiał, że nie powinien poruszać tego tematu. Starł łzy z jej policzków i cmoknął ją lekko w usta.
- Przepraszam, kochanie.
Wyszeptał, znowu ją całując.
- Obiecuję, że już więcej nie będę o tym mówił, jeśli tego nie chcesz, zgoda?
Spytał, a Cruz pokiwała potakująco głową.
- Może jutro pojedziemy do Wenecji. Co ty na to? Przepłyniemy się gondolą, czy coś w tym stylu...
Urwał na moment, uważnie obserwując jej reakcję. Twarz Cruz lekko się rozjaśniła, a na jej ustach pojawił się słaby, ledwo widoczny, uśmiech. Bosco również się uśmiechnął i jeszcze raz ją pocałował. Przytulił ją mocno do siebie i zasnęli tak razem, objęci, złączeni niemal w jedno...

***

Płynęli gondolą przez Kanał Grande. Słońce grzało mocno i było okropnie gorąco, więc Cruz rozpięła kilka guzików swojej i tak już bardzo wyciętej bluzki, doprowadzając tym Bosco do szaleństwa. Zignorowała jednak jego pełne pożądania spojrzenie i zaczęła gawędzić z gondolierem, który znał trochę angielski. Bosco jednak szybko przerwał ich rozmowę, przyciągając ją do siebie.
- Robisz to specjalnie.
Stwierdził, przytulając ją mocno.
- Co takiego?
Spytała niewinnie Cruz, mrużąc oczy.
- Och, jesteś zazdorsny?
Spytała podejrzliwie, ale i z lekkim rozbawieniem i zaskoczeniem, szczerząc zęby w promiennym uśmiechu.
- Nie.
Odpowiedział krótko Bosco, ale nie zabrzmiało to ani trochę przekonująco.
- Jesteś...
Stwierdziła Ritza i cicho zachichotała.
- No dobra... Troszeczkę.
Przyznał z rezygnacją Bos, kręcąc głową z niedowierzaniem, bo nie przypuszczał, że jego zazdrość o nią, aż tak widać. Pocałował ją namiętnie w usta. Cruz uśmiechnęła się lekko i spojrzała na niego. Zatrzymała wzrok na jego bliźnie, którą cały czas zakrywał plaster. Ritza dotknęła jego policzka i wyszeptała nieśmiało, wskazując na plaster.
- Mógłbyś go na chwilę zdjąć?
Bosco pokręcił przecząco głową.
- Czemu?
Cruz nie zamierzała dać za wygraną. Wiedziała, że to dla Bosco drażliwy temat, ale chciała zobaczyć tą bliznę, bo w końcu miał ją przez nią, bo ją uratował, poświęcił się dla niej, mógł zginąć, ratując ją wtedy, a to miało dla niej ogromne znaczenie.
- Nie spodoba ci się.
Mruknął, zabierając jej rękę ze swojej twarzy. Pocałował delikatnie wewnętrzną stronę jej dłoni. Cruz uśmiechnęła się do niego, jednak zaraz powiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Faceci z blizną są seksowni. Poza tym chcę ją zobaczyć, naprawdę. Tylko na chwilę...
Wyszeptała niemal błagalnym tonem. Bosco pokiwał głową, na znak zgody. Cruz wiedziała, że zrobił to niechętnie, ale zdjął plaster. Dotknęła delikatnie jego policzka i uśmiechnęła się. Cmoknęła go mocno w usta.
- Dziękuję.
Wyszeptała, uśmiechając się.
- Za co?
Spytał Bos, mocno zdziwiony delikatnością z jaką dotykała jego blizny.
- Za to, że mnie wtedy uratowałeś.
Odpowiedziała, nadal gładząc go po policzku, zupełnie nie zważając na bliznę, która mogła przerazić nie jedną osobę. Ale nie ją. Ona kochała Bosco tak samo mocno z tą blizną, jak i bez niej. Kochała go i wiedziała, że zawsze będzie kochać, bez względu na wszystko.
- Dziękuję.
Powtórzyła i znowu go pocałowała. Bosco uśmiechnął się do niej i pogładził ją z czułością po głowie.
- Już podziękowałaś.
Stwierdził cicho i pocałował ją delikatnie w czoło. Cruz spojrzała na niego uważnie.
- Tak?
Spytała zdziwiona, bo nie pamiętała, by mu dziękowała.
- Jesteś ze mną, to wystarczy.
Wyszeptał cicho, uśmiechając się do niej i bawiąc się jej włosami. Cruz odwzajemniła jego uśmiech. Mocniej się w niego wtuliła. Zamknęła oczy. Czuła się w jego ramionach tak bardzo bezpiecznie, tak bardzo...

***

Cruz stała na balkonie i patrzyła na morze. Fale były łagodne, a ich szum skutecznie ją uspokajał i koił jej ból, który czuła za każdym razem, kiedy pomyślała o tym, że niedługo wszystko się skończy. Leciutki wiatr rozwiewał jej włosy, spięte w luźny kok. Cruz odgarnęła niesforny kosmyk włosów z twarzy i wzięła głęboki oddech. Rzuciła okiem na plażę. Dochodziła jedenasta w nocy i o tej porze mało kto siedział jeszcze nad morzem. Było cicho, spokojnie i bardzo pięknie. Uśmiechnęła się, kiedy poczuła na karku delikatny pocałunek. Bosco stał tuż za nią i obejmował ją w pasie.
- Jeszcze nie śpisz?
Spytał, cmokając ją w policzek i podając jej kieliszek wina. Cruz uśmiechnęła się lekko i wzięła łyk Chianti.
- Nie mogłam zasnąć.
Odpowiedziała, wpatrując się w morze jak zahipnotyzowana. Było tak piękne... Jak całe Włochy, o czym się dziś przekonała, kiedy razem z Bosco spacerowali po placu świętego Marka. Przeszli też przez Most Westchnień, przy okazji zwiedzania Pałacu Dożów. Tak, to był dzień pełen wrażeń. Późno wrócili do hotelu i oboje byli wykończeni, ale mimo to Cruz nie mogła zasnąć. Od pół godziny wpatrywała się w morze, słuchając szumu fal i nie miała ochoty iść spać i udawać, że wszystko gra, choć nie grało - w końcu była chora, umierała... Nie chciała o tym myśleć, więc powiedziała, siląc się na wesołość.
- Może pójdę popływać. Chcesz iść ze mną?
Spytała, odwracając się w jego stronę.
- Tak...
Odpowiedział niepewnie Bosco, patrząc na nią uważnie. Cruz uśmiechnęła się do niego i wzięła łyk wina, stwierdzając cicho.
- To dobrze. Idź się przebrać.
Wyminęła go, cmokając go przy okazji w policzek. Przeszła przez pokój, zatrzymując się jedynie przy stoliku, by dolać sobie wina. Bosco patrzył na nią i coś mu nie pasowało. Nie potrafił konkretnie określić o co mu chodzi, ale czuł, że coś jest nie tak.
- Wszystko gra?
Spytał, patrząc na Cruz, która wyciągała z szafy bikini.
- Jasne.
Odpowiedziała tylko, związując włosy. Podszedł do niej bliżej, by dokładniej się jej przyjrzeć. Zauważył, że drżą jej ręce, kiedy rozpinała guziki bluzki.
- Pomogę ci.
Powiedział, patrząc jak Cruz męczy się z rozpięciem bluzki. Zaczął rozpinać guziki, przy okazji głaszcząc jej piersi. Cruz cicho westchnęła i nie zaprotestowała, kiedy jego ręka znalazła się przy rozporku od jej dżinsów. Pocałował ją namiętnie w usta, a potem w szyję... Cruz cicho jęknęła z rozkoszy, jaką jej dawał z każdym kolejnym pocałunkiem, jednak odsunęła się od niego.
- Jestem strasznie zmęczona.
Powiedziała, patrząc na niego przepraszająco.
- Okay, jasne, rozumiem.
Mruknął Bosco, odsuwając się od niej. Cruz cmoknęła go lekko w policzek i poszła do łazienki. Bosco był zawiedziony, ale starał się tego nie okazywać. Odebrał telefon, który właśnie zaczął dzwonić. To był Ty.
- Cześć, Bosco. Słuchaj...
Zaczął niepewnie.
- No, co się dzieje?
Spytał Bos, mimowolnie ziewając do słuchawki. Był już tak wykończony, że o niczym innym nie marzył jak tylko o tym, by iść spać i jedynie Cruz mogła to zmienić, ale ona też była wykończona, więc nawet nie marzył o namiętnej nocy we dwoje.
- O, sorry stary, mam nadzieję, że cię nie obudziłem, bo zapomniałem o różnicy czasu i...
Zaczął przepraszającym tonem Davis, jednak Bos szybko mu przerwał.
- Okay, nic się nie stało i tak nie spałem. O co chodzi?
- Yyy... Tak w ogóle to sorry, że wam przeszkadzam...
- O co chodzi?
Powtórzył tylko Bosco, coraz bardziej zdenerwowany bezsensownym gadaniem Davisa.
- Wiesz, Faith musiała wziąć parę dni wolnego, bo jej sprawa rozwodowa ciągnie się w nieskończoność, poza tym Finney zachorował, a Sully też złapał jakieś paskudztwo i brakuje nam ludzi i tak sobie pomyśleliśmy, że może chciałbyś przyjechać i...
Urwał na moment, zaraz jednak szybko dodał.
- Wiem, że ty i Cruz... Ale naprawdę nie mamy pojęcia, kto mógłby zająć się teraz robotą, nie ma nikogo w zastępstwie, bo wszyscy porozjeżdżali się na wakacje...
- Jasne, przyjadę.
Uciął Bosco. Jego odpowiedź musiała zaskoczyć Davisa, bo ten spytał ze zdziwieniem.
- Tak? Na pewno możesz?
- Tak, mogę. Będę jutro.
Dodał i odłożył słuchawkę. Cruz wychyliła się z łazienki.
- Co się dzieje?
Spytała, podchodząc do niego. Miała na sobie skąpe pomarańczowe bikini, które idealnie podkreślało jej ciemną karnację i wprost zniewalającą figurę, za którą Bosco wprost szalał.
- Ty prosił mnie, żebym wrócił do Nowego Jorku, bo brakuje im ludzi do pracy.
Odpowiedział zgodnie z prawdą. Cruz popatrzyła na niego uważnie, po czym spytała, lekko zaskoczona.
- I zgodziłeś się?
Bosco pokiwał potakująco głową. Wiedział, że Cruz nie jest zadowolona. Wyczytał to z jej spojrzenia, w którym wymieszany był zawód, zaskoczenie i gniew.
- Prosił mnie.
Odparł Bosco, jakby to miało coś do rzeczy. Cruz zmierzyła go morderczym wzrokiem, który nie wróżył nic dobrego.
- Ale Bosco, to nasz miesiąc miodowy...
Wyjęczała zrezygnowana Cruz.
- Skarbie, obiecałem, że jutro przyjadę, ale ty możesz zostać, okay? I baw się dobrze.
Podszedł do niej i pogładził ją delikatnie po policzku.
- Bez ciebie?
Spytała z nadzieją, że jednak zmieni zdanie, co do wyjazdu. Nic jednak na to nie wskazywało, bo Bosco pocałował ją tylko lekko w usta i poszedł do sypialni. Cruz patrzyła za nim totalnie zaskoczona jego decyzją. Jak to chce wyjechać? Przecież to był ich wyjazd, ich wspólny urlop, a teraz co? Ma zostać sama? Przecież chciała być z nim. Poszła za nim do sypialni. Stanęła w drzwiach i patrzyła jak Bosco położył się na łóżku, kompletnie ją ignorując.
- Mieliśmy iść pływać...
Wyszeptała cicho.
- Jestem zmęczony. Idź sama.
Powiedział tylko Bosco.
- Jak chcesz.
Cruz wzruszyła obojętnie ramionami i wyszła z pokoju starając się nie pokazać po sobie jak bardzo dotknęły ją słowa Bosco. Sama... Tak, pewnie. Tyle, że ona nie chce być sama. Czy on nie może tego zrozumieć? Założyła króciutkie dżinsowe szorty, wzięła ręcznik i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.

***
TRZY DNI PÓŹNIEJ

Cruz włóczyła się po plaży bez celu. Nie cieszył jej nawet widok morza, kiedy Bosco nie było przy niej. Co prawda codziennie rozmawiali przez telefon, ale to nie było to samo. Brakowało jej jego czułego dotyku, namiętnych pocałunków, szalonych nocy... Chciała być z nim, a tymczasem zostały jej jeszcze dwa dni urlopu, które spędzi samotnie. Szła brzegiem morza, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Marzyła tylko o tym, by być blisko swojego męża, który wolał uganiać się za przestępcami, zamiast wypoczywać razem z nią w pięknych Włoszech... Z zamyślenia wyrwał ją tępy ból w plecach. Odwróciła się za siebie, masując obolałe miejsce.
- Co jest?
Spytała, jednak bardziej sama siebie niż kogokolwiek innego. Zobaczyła obok siebie piłkę siatkową, którą najprawdopodobniej przed chwilą oberwała. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła biegnącego w jej stronę młodego mężczyznę. Przystojnego mężczyznę... Podszedł do niej i sięgnął po piłkę, mierząc ją uważnym wzrokiem od stóp do głów, zatrzymując dłużej spojrzenie na jej piersiach, które doskonale podkreślał wycięty kostium kąpielowy, i nogach, które teraz były niemal całkowicie odkryte, bo Cruz miała na sobie krótką, zwiewną spódniczkę.
- Cześć, przepraszam za to.
Odezwał się po włosku nieznajomy, który mówił jednak z wyraźnym amerykańskim akcentem, wskazując na piłkę. Cruz odpowiedziała więc odruchowo po angielsku.
- Nic się nie stało.
Chłopak uśmiechnął się do niej promiennie. Tak, zdecydowanie był przystojny. Miał ciemne włosy, zniewalający uśmiech, był umięśniony i wspaniale zbudowany, co doskonale było widać, bo nie miał na sobie koszulki, a jego oczy patrzyły na Cruz z zachwytem.
- Jestem Alex.
Przedstawił się, podając jej rękę.
- Maritza.
Powiedziała Cruz, odwzajemniając uścisk dłoni. Widziała, jak wzrok Alexa zatrzymał się na jej obrączce, a uśmiech na jego twarzy momentalnie zgasł.
- Gdzie twój mąż?
Spytał prosto z mostu, co totalnie zaskoczyło Cruz. Jednak zaraz odpowiedziała, niemal machinalnie, zgodnie z prawdą, choć chyba powinna skłamać.
- Wyjechał. Pracuje.
Alex pokiwał tylko głową i odrzucił piłkę do kumpla, który stał niedaleko, nieopodal siatki do gry w siatkówkę plażową. Na jego twarzy znowu zagościł uśmiech.
- A skąd jesteś?
Zadał kolejne pytanie.
- Nowy Jork. A ty?
Spytała Cruz, odgarniając włosy z twarzy. Sama się sobie dziwiła, że rozmawia z zupełnie jej obcym facetem, ale Alex ją do siebie przyciągał i nadzwyczaj dobrze czuła się w jego towarzystwie.
- Teksas.
Odpowiedział, uśmiechając się do niej. Zaraz jednak odwrócił się od niej, bo kumple stojący przy siatce zaczęli się niecierpliwić i wołać go do siebie.
- Chcesz zagrać?
Spytał, jednak Cruz nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Zaczęła udzielać wymijających odpowiedzi, choć i tak wiedziała, co zrobi.
- No nie wiem...
- Chodź.
Alex pociągnął ją za rękę i zanim Cruz zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować już była przy siatce.

***

- Jestem wykończona...
Wyjęczała Cruz, kiedy razem z Alexem chodzili po plaży po udanym meczu siatkówki. Wygrali. Tak się złożyło, że byli razem w drużynie i tak dobrze dogadywali się na boisku, że wygrali czterema punktami przewagi.
- W takim razie zapraszam cię na zimne piwo. Co ty na to?
Zaproponował Alex, jednak Cruz miała pewne wątpliwości. Nie wiedziała, czy powinna, czy może iść do baru z zupełnie obcym facetem, jednak zaraz doszła do wniosku, że to przecież nic złego, a ona potrzebowała towarzystwa. Uśmiechnęła się więc i odpowiedziała, nadal jednak z lekkim wahaniem w głosie.
- Jasne. Będzie miło.
A pół godziny później siedziała już razem z Alexem w jednym z barów niedaleko plaży. Rozmawiali jak starzy znajomi, a Cruz nie miała pojęcia jak to się stało. Może była to zasługa trzech piw, jakie wypiła. Nie wiedziała, ale wiedziała, że Alex jest niezwykle intrygujący... Zaśmiała się, kiedy skończył opowiadać jakiś dowcip. Alex spojrzał na nią spod przymrużonych powiek i powiedział, uśmiechając się do niej i patrząc na nią z niemym zachwytem.
- Masz taki piękny uśmiech...
Wyszeptał, przybliżając się do niej. Cruz poczuła jego oddech na swojej szyi i wiedziała, że jeśli czegoś nie zrobi, może dojść do czegoś, czego będzie później gorzko żałować. Powiedziała więc, odsuwając się od niego.
- Tak, ale mam też męża i nie zapominaj o tym.
Z ust Alexa momentalnie zniknął uśmiech, który do tej pory niemal nieprzerwanie gościł na jego twarzy. Odsunął się od Cruz i wydukał cicho, niemal niesłyszalnie.
- Oczywiście, przepraszam. Za dużo wypiłem...
Cruz pokiwała tylko głową i wzięła łyk piwa. Postanowiła puścić ten incydent w zapomnienie, bo w końcu nic takiego się nie stało, ale i tak czuła się dziwnie nie fair wobec Bosco. Ale z drugiej strony to przecież on zostawił ją tu samą i kazał jej dobrze się bawić, więc nie powinna mieć jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Zanim jednak do końca zdążyła się nad tym zastanowić usłyszła radosny, piskliwy głos Kate - dziewczyny Michaela, najlepszego kumpla Alexa - która mierzyła w ich stronę aparatem.
- Uśmiech.
Nim Cruz się zorientowała Alex objął ją delikatnie w pasie i uśmiechnął się szeroko do obiektywu, a Kate pstrykała im zdjęcie za zdjęciem z aparatu Cruz, która również promiennie się uśmiechała...

***

Cruz usłyszała pukanie do drzwi. Poszła otworzyć i nawet się ucieszyła, kiedy w progu zobaczyła Alexa.
- Hej.
Przywitał się, wchodząc niepewnie do środka. Cruz uśmiechnęła się do niego, bo naprawdę cieszył ją jego widok - w końcu nie chciała być sama, pragnęła jak najwięcej przebywać między ludźmi i bawić się, by w pełni wykorzystać czas, jaki jej pozostał.
- Chcesz iść z nami na imprezę?
Spytał chłopak, a widząc wahanie w oczach Cruz od razu dodał.
- Nie przyjmuję odmowy.
Cruz odpowiedziała więc, choć trochę niepewnie.
- W takim razie zgoda. Poczekaj, tylko się przebiorę.
Poszła do pokoju w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów na imprezę. Wzięła krótką dżinsową spódniczkę i mocno wydekoltowany czerwony top, wiązany na szyi. Nie chciała tak się ubierać, bo uznała, że to zbyt wyzywający zestaw, jak na imprezę z zupełnie obcymi ludźmi, ale ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że wzięła niemal same takie ciuchy. No tak... W końcu we Włoszech jest gorąco, a poza tym chciała ładnie i seksownie wyglądać dla Bosco, tylko, że go teraz z nią nie było i nie miała się dla kogo stroić. Ale ciuchy musiała przecież wykorzystać, więc dlaczego nie? Szybko się przebrała, związała włosy w luźny kok i wyszła do Alexa, który na jej widok aż zaniemówił z wrażenia.
- Wow... Wyglądasz nieziemsko.
Wyszeptał chłopak, na co Cruz zareagowała promiennym uśmiechem. Nic jednak nie powiedziała tylko wzięła kurtkę i skierowała się do drzwi. Dłoń Alexa szybko wylądowała na jej talii, czemu Cruz wcale nie protestowała, więc z hotelu wyszli już objęci...

***

Cruz nie protestowała, kiedy zdjął jej bluzkę. Wręcz przeciwnie - odwzajemniała jego namiętne pocałunki. Jęknęła cicho z rozkoszy, kiedy zaczął pieścić jej piersi. Całował każdy skrawek jej nagiego, odsłoniętego ciała. Czuła na sobie jego stłumiony oddech i język, wirujący teraz po jej szyi. Jego spragione dłonie błądziły niecierpliwie po jej plecach w poszukiwaniu zapięcia od stanika. Cruz przymknęła oczy, kiedy poczuła jego pocałunki na piersiach i brzuchu. Nim się zorientowała leżała już na łóżku, w jego ramionach. Rozpięła mu koszulę i rzuciła ją na podłogę, zupełnie zatracając się w rozkoszy, jaką jej dawał. Nie zabrała też jego ręki, kiedy wsunął dłoń pod jej spódniczkę, tylko przyciągnęła go mocniej do siebie, wbijając się paznokciami w jego nagie plecy. On jednak zabrał jej dłonie i splótł je ze swoimi. Cruz zachichotała, kiedy poczuła jak gryzie ją lekko w ucho. Było jej tak dobrze i sama nie wiedziała czy była to jego zasługa, czy może tych drinków, które wypiła na imprezie w niezliczonych ilościach. Przymknęła oczy i poddała się bez reszty jego ciepłemu, delikatnemu dotykowi, jednak kiedy ponownie otworzyła oczy rzuciła okiem na swoją prawą dłoń. Obrączka. I dotarło do niej, że nie może, po prostu nie może tego zrobić, bo wiedziała, że nigdy, by sobie tego nie wybaczyła i że nie mogłaby spojrzeć Bosco więcej w oczy.
- Nie, Alex, nie.
Zaprotestowała, gwałtownie odpychając go od siebie. Była jednak tak pijana, że Alex z łatwością mógł zrobić z nią co tylko zechciał i wcale nie zamierzał dać jej spokoju, tylko zachowywał się tak, jakby w ogóle nie słyszał jej nasilających się protestów.
- Przestań, zostaw mnie.
Warknęła w jego stronę Cruz, próbując wstać. Nie mogła się jednak ruszyć, bo on całym ciałem przyciskał ją do łóżka. Starała się podnieść, ale nie mogła, a Alex w ogóle nie zwracał na nią uwagi - myślał tylko o tym jak szybko ją przelecieć i Cruz doskonale o tym wiedziała. I czuła się strasznie, jak jakaś cholerna dziwka. Nie mogła uwierzyć, że do tego dopuściła, przecież kochała tylko Bosco i nikogo innego, więc jak to możliwe? - myślała, starając się wyrwać z objęć Alexa. Wiedziała, że jeśli tego nie przerwie do końca życia będzie tego żałować, jednak mimo jej błagalnych próśb, mimo szarpaniny jaka się między nimi wywiązała, Cruz nie mogła tego przerwać, po prostu nie mogła, więc tylko czekała i modliła się w duchu, by wszystko skończyło się jak najszybciej...

***

Piętnaście minut później zakładała na siebie ciuchy, nawet nie patrząc na Alexa, stojącego w drzwiach sypialni. Za to Alex patrzył na nią. Cruz czuła jego rozbierający wzrok na ustach, szyi, piersiach... Czuła się zbrukana, jak jakaś pierwsza lepsza dziwka, a kiedy myślała o tym, co przed chwilą się stało robiło się jej niedobrze. Zarzuciła na siebie bluzę, choć na dworzu było okropnie gorąco. Związała włosy i wytarła mokre od łez oczy tak, by Alex niczego nie zauważył, bo wiedziała, że nie może dać mu tej satyskacji; chciała mu pokazać, że to co zrobił jej nie zraniło, chociaż było inaczej. Czekała tylko na wyjście Alexa, by mogła wziąć prysznic i zmyć z siebie jego zapach, jego dotyk, jego pełne pożądania pocałunki... Na samą myśl ogarnęła ją kolejna fala mdłości. W końcu Alex zaczął zbierać się do wyjścia. Wziął swoją kurtkę, leżącą na podłodze nieopodal łóżka i uśmiechając się wyszeptał w stronę Cruz, która siedziała na łóżku cała odrętwiała.
- Tylko nie mów, że ci się nie podobało, bo oboje wiemy, że było inaczej.
Cruz nic nie powiedziała, co wyraźnie nie zadowoliło Alexa. Spytał więc, podchodząc bliżej niej i patrząc jej prosto w oczy. Cruz z całej siły zmusiła się do tego, by nie odwrócić od niego wzroku.
- Podobało ci się?
Wiedziała, że musi odpowiedzieć twierdząco, bo inaczej tylko jeszcze bardziej go zdenerwuje. Wyszeptała więc prawie niesłyszalnie, kiwając potakująco głową.
- Tak...
Alex pokiwał z zadowoleniem głową i pocałował ją mocno w usta. Cruz z całej siły walczyła z wszechogarniającymi ją mdłościami, kiedy odwzajemniała jego pocałunek. Robiła to wszystko nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że musiała. Wiedziała, że nie dałby jej spokoju, gdyby nie zrobiła tego, co jej każe.
- To dobrze.
Powiedział Alex, prostując się. Podszedł do drzwi. Już miał wychodzić, kiedy nagle odwrócił się w stronę Cruz i dodał na pożegnanie, uśmiechając się szeroko.
- Pozdrów męża.
I dopiero teraz wyszedł, zostawiając Ritzę zupełnie samą w pustym hotelowym pokoju. I dopiero teraz Cruz mogła pozwolić sobie na łzy...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/03, 2:02 pm    Temat postu:

Pożarłam obydwie części na raz i jak zawsze, genialnie je napisałaś!

Bosco i Cruz chyba są szczęśliwi, ale Alex bezczelnie wkręcił się w ich życie. Totalna świnia z niego...

Pisz, pisz dalej, bo chętnie poczytam tego ficka Wink

ps. mówiłam Ci, że wybrałaś słuszny tytuł? Bardzo mi się podoba ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/03, 2:09 pm    Temat postu:

No to macie jeszcze jedną część Very Happy Zobaczymy, czy się spodoba, choć jak na moje jest nie za ciekawa, ale cóż to nie ja mam to oceniać, tylko Wy, więc niech już będzie, choć chciałam napisać więcej ;P



Część piąta



- Cześć, skarbie.
Bosco przytulił ją mocno do siebie, kiedy tylko do niego podeszła. Wpadł po nią na lotnisko, bo wziął wolne na dzień jej powrotu. Chciał z nią trochę pobyć, bo strasznie za nią tęsknił, choć przecież nie widział jej tylko pięć dni, choć dla niego to nie było tylko, ale AŻ pięć dni. Pocałował ją mocno w usta. Cruz niepewnie odwzajemniła pocałunek, jednak szybko się od niego oderwała. Uśmiechnęła się niepewnie i wyszeptała.
- Tęskniłam za tobą, wiesz?
Cmoknęła go lekko w policzek, a on tylko objął ją ramieniem i razem poszli w stronę samochodu. Cruz miała nadzieję, że Bosco niczego nie zauważy, że nie domyśli się, co się stało we Włoszech, kiedy go nie było i że nie będzie o nic pytał, bo nie wiedziałaby, co ma mu odpowiedzieć, a nie potrafiła kłamać. Bosco jednak od razu wyczuł zmianę w jej zachowaniu. Widział jaka była spięta i wiedział, że coś musiało się wydarzyć... Obserwował ją uważnie, kiedy wsiadała do samochodu i zauważył, że drżą jej ręce, kiedy starała się nastawić odpowiednią stację w radiu. Nic jednak nie powiedział, bo uznał, że sama w końcu mu powie. Spytał tylko, odpalając silnik.
- Dobrze się bawiłaś?
Cruz niemal mechanicznie pokiwała głową i odpowiedziała z uśmiechem, siląc się na w miarę wesoły ton.
- Tak.
Bosco pokiwał z zadowoleniem głową, bo nie chciał, by przez jego wyjazd, któreś z nich coś straciło, a już na pewno nie chciał, by straciło podróż do Włoch.
- Ale wiesz, że wolałabym, żebyś był ze mną...
Powiedziała, uśmiechając się do niego lekko. Bosco odwzajemnił uśmiech.
- Pewnie, że wiem.
Stwierdził, skręcając w jedną z ulic. Jedną ręką trzymał kierownicę, a drugą bawił się włosami Cruz, które swobodnie opadały jej na ramiona.
- I ja też za tobą tęskniłem.
Dodał i zauważył jak twarz Cruz momentalnie rozjaśnia się i nabiera pięknego blasku...

***

DWA DNI PÓŹNIEJ

Bosco wszedł do mieszkania i nawet nie zdejmując kurtki i butów, zaczął z uśmiechem oglądać zdjęcia z Włoch, które dziś wywołał.
On i Cruz przed hotelem.
On i Cruz, objęci na plaży.
Cruz śmiejąca się, kiedy wychodziła z wody, bo on wrzucił ją do morza.
On i Cruz płynący gondolą, namiętnie się całujący.
Parę seksownych fotek Cruz, które jej zrobił w stroju kąpielowym, czy nowej, oszałamiającej, bieliźnie.
Te ostatnie zdjęcia były oczywiście tylko dla niego. Uśmiechnął się, patrząc na uśmiechniętą Cruz, wdzięczącą się do aparatu, specjalnie dla niego i tylko dla niego. Uśmiech jednak szybko spełzł z jego twarzy, kiedy zobaczył następne zdjęcie.
Cruz i jakiś facet, bez wątpienia przystojny, a do tego obejmujący ją czule w pasie. Oboje byli promiennie uśmiechnięci, a takich zdjęć było wiecej.
Bosco poczuł dziwne ukłucie zazdrości, jakiej jeszcze nigdy nie czuł z taką siłą, jak teraz. Wiedział, że to nie był tylko zwykły nieznajomy i wiedział, że musi spytać o niego Cruz. Poszedł więc do sypialni, gdzie Cruz leżała na łóżku, czytając jakąś babską gazetę. Stanął tuż przed nią i zaczął, starając się, by jego słowa nie zabrzmiały jak oskarżenie.
- Kto to?
Cruz rzuciła okiem na zdjęcie i aż zamarła w bezruchu. Patrząc na Alexa, który czule ją obejmował, poczuła narastające mdłości. Mimowolnie przypomniała sobie każdą chwilę, którą z nim spędziła, a w końcu tą okropną noc, która doszczętnie zniszczyła jej wyjazd do Włoch, na którym podobno miała odpoczywać, a tymczasem przez ostatnie dwa dni urlopu Cruz w ogóle nie wychodziła z hotelowego pokoju; co godzinę brała prysznic i szorowała całe ciało aż do czerwoności, bo ciągle nie mogła pozbyć się uczucia brudu, jakie ją ogarniało, kiedy tylko przypominała sobie o Alexie; nie wychodziła nawet na balkon, bo bała się, że zobaczy go na plaży; nie spała nocami, bo dręczyły ją koszmary... Przeżywała też istny koszmar na jawie i tylko odliczała z niecierpliwością dni, do momentu, w którym będzie mogła opuścić to miejsce, a teraz Bosco przypomniał jej o tym wszystkim pokazując jej fotografię, która została zrobiona tamtego dnia.
- Bosco, to tylko...
Zaczęła, starając się opanować drżenie głosu.
- Tylko kto, Cruz?! Hę?
Ze zniecierpliwieniem i rosnącym gniewem przeglądał kolejne zdjęcia, aż w końcu rzucił jej na łóżko fotografię, na której namiętnie całowała tamtego faceta, ze zdjęcia w barze. Tylko, że to zdjęcie zrobione było w jakimś klubie. Cruz aż zaniemówiła, bo aż nie mogła uwierzyć, że zapomniała o tych zdjęciach i dopuściła do tego, by Bosco je zobaczył.
- To tylko twój znajomy, tak?
Spytał, ale zaraz dodał, podnosząc głos.
- Tutaj też, to tylko znajomy?!
Wskazał zdjęcie, na którym Alex namiętnie całował Cruz, a ona nie pozostawała mu wcale dłużna.
- Spałaś z nim?!
Spytał, a Cruz nie odpowiedziała, bo po prostu nie była w stanie, bo słysząc jego pełen wyrzutów ton poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w pelcy. Przecież ona tego nie chciała... Naprawdę nie chciała... Ale Bosco nawet nie potrzebował odpowiedzi, bo patrząc jej w oczy już wiedział, że odpowiedź byłaby twierdząca.
- Bosco, to nie tak... On...
Zaczęła, wstając z łóżka i stając obok niego, choć pełne zawodu, bólu i gniewu spojrzenie Bosco nie wróżyło nic dobrego, ani nie dawało żadnych szans na to, że Bos uwierzy w jej pokrętne tłumaczenia. Mimo to postanowiła mu powiedzieć, żałując, że nie zrobiła tego wcześniej.
- Ja nie wiedziałam, co robię, byłam kompletnie pijana... Nie miałam pojęcia...
Bosco jednak gwałtownie jej przerwał, potrząsając głową z niedowierzaniem.
- A myślałaś, że czego on kurwa od ciebie chce?!
Warknął w jej stronę, miotając się po pokoju z wściekłości.
- Nie do wiary, że mogłaś być aż tak głupia i dać się przelecieć pierwszemu lepszemu facetowi! Do tego na naszym...
Urwał, bo aż nie mógł uwierzyć, że Cruz pieprzyła się z innym na ich miesiącu miodowym, parę dni po ich ślubie. W głowie mu się to nie mieściło.
- Bosco, kochanie, ja nie chciałam...
Zaczęła znowu Cruz, nie mogąc powstrzymać łez.
- Mówiłam mu, żeby przestał, ale on w ogóle mnie nie słuchał...
Wydusiła z siebie, zdławionym od łez głosem.
- Proszę cię... Ja naprawdę nie chciałam...
Wyszeptała, przytulając się do niego i zanosząc się płaczem. Bosco stał niczym słup soli, zupełnie odrętwiały, analizując każde słowo wypowiedziane przez Ritzę, jakby nie rozumiał tego, co przed chwilą mu powiedziała. Odsunął ją od siebie delikatnie, wziął jej twarz w swoje dłonie i spojrzał jej w oczy.
- Czy on...
Zaczął, gładząc ją czule po twarzy i ścierając jej przy okazji łzy, które spadały jej po policzkach.
- Czy on... cię skrzywdził?
Wydusił w końcu z siebie, patrząc na nią uważnie. Cruz spuściła głowę, nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia, bo nie mogła patrzeć mu w oczy, po tym co się stało. Czuła się winna, a on wcale jej nie pomagał swoimi oskarżeniami.
- Bosco...
Wyszeptała, odwracając od niego głowę. Bosco uznał to za "tak".
- Czemu mi nie powiedziałaś? Mogłaś zadzwonić... Wrócić...
Powiedział, ale Cruz tylko blado się uśmiechnęła, przez łzy gromadzące się na nowo w jej oczach.
- A co miałabym ci powiedzieć? Że cię zdradziłam? Po co? Po to, żebyś mnie znienawidził?
Spytała, odsuwając się od niego i podchodząc do okna. Otarła mokre od łez oczy i wyjrzała przez okno. Bosco podszedł do niej. Objął ją w pasie i oparł głowę na jej ramieniu.
- Nie mógłbym cię znienawidzić, skarbie. Kocham cię, przecież wiesz...
Pocałował ją delikatnie w policzek.
- I przepraszam. To nie była twoja wina...
Powiedział, a Cruz tylko mocniej się do niego przytuliła. Chciała mieć go przy sobie na zawsze, dlatego tak bardzo bała się mu powiedzieć, bo bała się, że ją zostawi, że odejdzie... Ale cieszyła się, że zrozumiał, a przede wszystkim, że jej wybaczył, choć wiedziała, że teraz, mimo wszystko, od nowa będą musieli budować wzajemne zaufanie wobec siebie...


CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/03, 3:12 pm    Temat postu:

Mmm, słodka końcówka, mimo wszystkich bolesnych spraw, które dotknęły Cruz.
A co ta część taka krótka, hm? ;d Ja chcę więcej, bo taką krótką częścią człowiek wcale się "nienaczytał" Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/04, 2:05 pm    Temat postu:

No, napisałam coś nowego. Jakoś mi się nie podoba, ale niech już będzie ;P


Część szósta


Bosco pocałował ją delikatnie w policzek i wyszedł do pracy z dziwnym uczuciem, że Cruz nie powiedziała mu wszystkiego na temat tego, co stało się we Włoszech. Trudno mu było tak do końca jej ufać, ale się starał, więc więcej o nic nie pytał, bo wiedział, że i tak było jej ciężko mu o tym mówić. Kiedy dojechał na komisariat od razu wpadł na Faith, która natychmiast zauważyła jego zamyślenie.
- Hej, Bos, wszystko okay?
Spytała, kiedy wchodzili do szatni.
- Tak, a czemu miałoby nie być?
Odpowiedział pytaniem na pytanie Bosco, rzucając swoją torbę na ławeczkę obok szafki. Ściągnął bluzę i zaczął się przebierać, unikając wzroku Faith, bo wiedział, że przyjaciółka zna go na wylot i wie o nim wszystko, więc z łatwością mogła poznać, że coś nie gra.
- Nie wiem, tak tylko pytam.
Odparła Yokas, wzruszając obojętnie ramionami. Zaraz jednak dodała.
- A z Cruz w porządku? Nie przyjechała dziś do pracy?
- Przyjedzie później, bo musi jeszcze coś załatwić.
Mruknął. Nie była to jednak do końca prawda. Oboje woleli przyjechać osobno, bo choć wydawało się, że wszystko sobie wyjaśnili, to jednak dystans między nimi był wyraźnie wyczuwalny. Nie spali razem. Bosco nocował na kanapie. Zresztą od powrotu Cruz z Włoch robił to codziennie. Wcześniej nie wiedział czemu, ale teraz już wie, bo domyślał się, że po tym co się stało wcale nie jest jej tak łatwo wrócić do normalności, a on z kolei, mimo wszystko, nie mógł pogodzić się z myślą, że miał ją inny mężczyzna niż on.
- Dobrze się bawiła we Włoszech?
Faith zadała kolejne pytanie, uśmiechając się. Bosco odburknął tylko, lodowatym tonem.
- Tak, ale z kimś innym, niż ze mną.
Sam nie wiedział czemu to powiedział, ale tak jakoś mu się wyrwało. Czuł po prostu jakby to on popełnił jakiś błąd, bo przecież gdyby wszystko było okay, to Cruz nie zwracałaby w ogóle uwagi na innych mężczyzn, a tymczasem zdradziła go, a jego w gruncie rzeczy nie interesowało to, czy była wtedy pijana, czy nie, czy wiedziała co robi, czy nie... Sam fakt, że spojrzała na innego, doprowadzał go wręcz do furii. Chyba naprawdę powinni sobie z Cruz wyjaśnić parę spraw...
- Co?
Faith wydawała się być zaskoczona tym, co usłyszała, ale Bosco mruknął tyko po nosem, ucinając rozmowę.
- Nic.
Zatrzasnął szafkę i wyszedł z szatni, zostawiając kompletnie ogłupiałą Yokas samą ze swoimi myślami.

***

Cruz zupełnie nie mogła skupić się na robocie. Przeglądała te papiery chyba setny raz, a i tak nic nie rozumiała.
- Manny, przyniesiesz kawę?
Spytała, wzdychając ciężko i masując sobie obolały kark.
- Jasne, pani sierżant.
Odpowiedział, zrywając się z krzesła. Natrafił na upominające spojrzenie Cruz i zaraz się poprawił.
- To znaczy... Cruz.
Uśmiechnęła się do niego lekko i wyszeptała z autentyczną wdzięcznością.
- Dziękuję.
- Nie ma za co, pani sierżant.
Odparł Santiago, szczerząc zęby w uśmiechu. Cruz pokręciła z niedowierzaniem głową, kiedy znikał za drzwiami. Lubiła go. Bardzo. Ale czemu zwracał się do niej tak oficjalnie? To ją trochę męczyło i sprawiało, że dziwnie się przez to czuła.
Wróciła do przeglądania papierów. Zaraz jednak oderwał ją od pracy dźwięk telefonu. Odebrała i aż zamarła w bezruchu, kiedy w słuchawce usłyszała znajomy głos.
- Cześć, słońce. Jak tam w pracy? Z mężem wszystko gra?
Cruz mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha, bo ręka zaczęła jej drżeć.
- Nie jest zazdrosny? A swoją drogą, tęsknię troszkę. Ty za mną też?
Cruz nic nie odpowiedziała, bo aż zabrakło jej tchu. Rzuciła słuchawką, nieco za mocno niż zamierzała, bo nie chciała, by myślał, że ją przeraził. A przeraził, bo pojęcia nie miała skąd miał jej służbowy numer. Poza tym bała się, że zadzwoni drugi raz, a potem może jeszcze jeden i jeszcze... Zadrżała. Poczuła jak oblewa się zimnym potem i nagle zrobiło się jej okropnie duszno i gorąco. Miała ochotę na zimny przysznic, ale zanim zdążyła się ruszyć do szatni, gdzie były prysznice, zobaczyła w progu nieco zmartwionego Santiago i szefa, co jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi.
- Pani sierżant, wszystko w porządku?
Spytał zatroskany Manny, podchodząc do jej biurka i kładąc na nim kawę. Cruz pokiwała tylko potakująco głową, ale widać było, ze coś jest nie tak. Jednak ani Manny, ani tym bardziej szef, nie zamierzali dociekać co jest grane.
- Musimy przeprowadzić przesłuchanie.
Powiedział Santiago, siadając naprzeciwko niej. Przez chwilę trzymał jej dłoń w swojej ręcę, jednak kiedy zobaczył zdziwiony i niezbyt aprobujący ten gest wzrok szefa, zabrał dłoń.
- Jakie przesłuchanie?
Spytała, zwracając się do porucznika. Otarła pot z czoła i założyła włosy za ucho.
- Mamy ofiarę gwałtu. Ma trzynaście lat. Nie zna angielskiego. Mówi tylko po hiszpańsku, więc pomyśleliśmy, że skoro znasz ten język to powinnaś ją przesłuchać.
- Trzynaście lat? Przecież to jeszcze dziecko...
Wyszeptała lekko zszokowana Cruz.
- No niezupełnie. Znajdź mi trzynastoletnią dziewicę w Nowym Jorku, a będę pod wrażeniem.
Mruknął Santi, popijając kawę.
- Czeka przed wejściem do twojego gabinetu.
Dodał Swersky, wskazując głową na drzwi.
- Była w szpitalu?
Spytała Cruz, jednak szef pokiwał tylko przecząco głową.
- Musi zrobić obdukcję.
Powiedziała Ritza, zapisując coś na kartce.
- W takim razie zawieź ją do szpitala, a potem ją przesłuchaj.
- Manny może to zrobić. Też zna hiszpański.
Powiedziała Cruz i pochyliła się z powrotem nad papierami. Nie chciała przesłuchiwać tej dziewczynki. Nie potrafiłaby... Nie po tym, co się ostatnio stało. Zresztą nigdy nie była w tym dobra. Nie potrafiła okazać współczucia ludziom, pocieszać ich... A wiedziała, że będzie musiała jakoś podnieść na duchu tą dziewczynkę, ale zupełnie nie wiedziała jak miałaby to zrobić, bo z własnego doświadczenia wiedziała, że ciężko jest uwierzyć w słowa innych. Doskonale pamiętała jak Monroe wielokrotnie powtarzała jej, że to nie ona jest winna tego, co zrobił jej Warrner, tylko on, ale ona i tak miała poczucie winy. Tak samo było teraz - czuła się winna, choć podświadomie wiedziała, że to nie była jej wina, ale Alexa. Ciężko jej jednak było w to całkowicie uwierzyć.
- Ja nie mogę tego zrobić. Nie chcę.
Dodała, jakby miała prawo wyboru.
- Ale musi ją przesłuchać kobieta.
Powiedział Swersky, a ton jego głosu wskazywał, że nie zniesie dalszych protestów. Cruz westchnęła z rezygnacją i razem z Santiago wyszli z gabinetu.

***

Cruz wyszła z łazienki w samym szlafroku i usiadła na kanapie obok Bosco, który jadł właśnie kolację, oglądając zarazem mecz. Przytuliła się do niego mocno, czym pewnie go zaskoczyła, bo przez ostatnie dwa dni nie byli ze sobą blisko.
- Jestem taka zmęczona...
Mruknęła, zamykając oczy. Bosco odruchowo pogłaskał ją z czułością po głowie, nie odrywając jednak wzroku od telewizora.
- Jesteś na mnie zły?
Spytała nagle Cruz, podnosząc na niego wzrok. Bosco popatrzył na nią i zmarszczył ze zdziwieniem brwi.
- Nie, dlaczego?
Odpowiedział pytaniem na pytanie, co często mu się dziś zdarzało.
- Wczoraj nie byłam z tobą do końca szczera...
Wyszpetała cicho Cruz, splatając razem ich dłonie.
- To znaczy?
Ritza cicho westchnęła. Nie wiedziała czy powinna mu o tym mówić, ale czuła, że nie była wobec niego całkowicie fair, kiedy opowiadała mu o Alexie. W końcu ona nie była taka święta...
- Ten facet...
Zaczęła cicho, spuszczając wzrok.
- Ja... Go chyba sprowokowałam.
- Nie.
Zaprzeczył Bosco, choć sam już powoli nie wiedział, w co wierzyć - w to, że Cruz go kocha i nigdy, dobrowolnie, by go nie zdradziła, czy może w to, że wcale nie jest taka święta i z chęcią skorzystałaby z okazji i wypróbowała jak to jest z innym? Nie wiedział, jaka była prawda, bo tak naprawdę wcale jej tak do końca nie znał.
Cruz pokręciła gwałtownie głową.
- Nie potrzebnie poszłam z nim na tą imprezę. W ogóle nie powinnam z nim rozmawiać, ale... Czułam się taka samotna, bo ciebie nie było i potrzebowałam kogoś...
- To nie twoja wina.
Powiedział Bosco, choć powoli przestawał w to wierzyć. Pewnie, kochał ją, był jej mężem, a ona jego żoną i wiedział, że będą razem mimo wszystko, ale nie podobało mu się to, co mówiła Ritza.
- Właśnie, że moja, Bosco.
Powiedziała, lekko podnosząc głos.
- Nie powinnam mu na to pozwolić. Jaka ja byłam głupia...
Szepnęła, siadając na kanapie i łapiąc się za głowę, jakby tym gestem chciała potwierdzić swoje słowa.
- Nie jesteś głupia...
Wyszeptał Bosco, cmokając ją delikatnie w policzek i wtulając się w jej szyję. Cruz uśmiechnęła się lekko, jednak i tak nie uwierzyła w jego słowa.
- I przestań się w końcu obwiniać. To naprawdę nie była twoja wina.
Dodał Bosco, odgarniając jej opadające na twarz włosy.
- A z resztą i tak cię kocham i nic tego nie zmieni, a już na pewno nie ten dupek.
Stwierdził, przytulając ją do siebie. Cruz uśmiechnęła się i pocałowała go delikatnie. Zastanawiała się, czy powiedzieć mu o telefonie. Nie chciała, ale chyba powinna, bo przecież powinna być wobec niego całkowicie szczera. Jednak w tym wypadku postanowiła milczeć. Oderwała się od niego na moment, ale tylko po to, by za chwilę pocałować go o wiele bardziej namiętnie niż poprzednio.
- Kocham cię.
Wyszeptała, między kolejnymi pocałunkami.
- I przepraszam...
Dodała. Uśmiechnęła się, kiedy poczuła jak jego jedna dłoń zanurza się w jej włosach, a druga dotyka jej piersi.
- Nic pod tym nie masz, racja?
Spytał, wskazując na jej cieniutki szlafrok.
Cruz tylko uśmiechnęła się zagadkowo i wyszeptała mu wprost do ucha.
- Sam się przekonaj...
Nie musiała mu tego dwa razy powtarzać...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/09/04, 5:04 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/04, 4:47 pm    Temat postu:

Manny! Jak ja lubię gościa Very Happy Wszystko pięknie, jak zawsze. Ofiara gwałtu, szkoda dziewczyny. Za takie coś powinna być kara śmierci ;\
A końcówka jest najlepsza Wink (niewyżyty Boscorelli ;>)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/05, 6:41 pm    Temat postu:

Miało być więcej, ale biorąc pod uwagę to, że zaczęła się szkoła, a ja od samego początku mam sporo roboty, daję to co udało mi się wystukać i wracam do pracy. Mam nadzieję, że choć pisane na szybko i nie najlepsze, choć trochę się spodoba Wink

Część siódma

Bosco przeciągnął się leniwie na łóżku. Zerknął na leżącą obok niego Cruz. Uśmiechnęła się do niego promiennie i cmoknęła go delikatnie w usta. Bosco przejechał ręką po jej włosach, na co Cruz zareagowała jeszcze większym uśmiechem. Pocałował ją bardzo długo i bardzo namiętnie.
- Jesteś niewyżyty...
Stwierdziła Cruz, odrywając się od niego, ale tylko po to, by zaraz oddać mu kolejny pocałunek. Spędzili w łóżku prawie całą noc i pół dnia, a oboje nie mieli jeszcze dość swoich ciał, swoich ust... po prostu siebie.
- Brakowało mi tego...
Wymruczał jej do ucha, gładząc ją po plecach. Cruz uśmiechnęła się w jego stronę.
- Mi też.
Powiedziała, cmokając go lekko w policzek. Zerknęła na budzik, stojący na nocnym stoliku. Westchnęła ciężko, patrząc na godzinę.
- Bosco...
Mruknęła, tuląc się do niego.
- No?
- Wiesz, że jesteśmy już pół godziny spóźnieni do pracy?
Spytała, chichocząc. W odpowiedzi Bosco tylko mocniej ją do siebie przygarnął i pocałował delikatnie w czoło.
- Możemy zadzwonić do szefa i wziąć nagłe zwolnienie lekarskie.
Zachichotał Bos i zaraz dodał, wskazując na łóżko.
- A resztę dnia spędzić tutaj.
- Brzmi ciekawie...
Wymruczała mu do ucha i pocałowała go mocno w usta. Bosco odwzajemnił pocałunek, najpierw jeden, a potem następny i następny... Przerwał im sygnał telefonu, jednak oboje go zignorowali, licząc na to, że osoba, która dzwoni zostawi wiadomość na sekretarce. Po pięciu sygnałach usłyszeli głos Santiago.
"Dzień dobry, pani sierżant."
Zaczął jak zwykle bardzo oficjalnie, jednak z lekką dozą humoru w głosie.
"Pewnie jest pani zajęta, ale chciałem powiedzieć, że szef jest wściekły, że was nie ma, a poza tym złapaliśmy gwałciciela tej trzynastolatki."
Powiedział. Między kolejnymi pocałunkami, Cruz zakodowała, że musi mu przypomnieć, by nie mówił do niej per "pani", jednak na wieść o złapaniu tego bydlaka, który wczorajszego wieczora brutalnie pobił i zgwałcił trzynastoletnią dziewczynę, oderwała się od Bosco i podniosła słuchawkę.
- Manny, a gdzie go złapaliście?
Spytała, odpychając od siebie Bosco, który delikatnie całował ją w kark.
- A wyobraź sobie, że jak gdyby nigdy nic, wrócił do siebie na uczelnię.
Odpowiedział Santiago.
- A tak w ogóle to "dzień dobry", pani sierżant.
Dodał, nieco weselszym tonem niż wcześniej.
- Tak, dobry, nawet bardzo.
Odpowiedziała Cruz, chichocząc cicho pod nosem, kiedy poczuła usta Bosco na swoim ramieniu, a potem na plecach.
- Przyjedziesz?
Spytał Santiago, a Cruz odruchowo pokiwała głową, jakby Manny mógł to zobaczyć.
- Tak, zaraz będę.
Powiedziała i rozłączyła się.
- Czyli jednak jedziemy do pracy? Żadnego nagłego zwolnienia?
Spytał zawiedziony Bosco, całując ją w szyję. Cruz pokiwała tylko smutno głową, wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Po chwili Bos zrobił to samo.

***

Weszli na komisariat promiennie uśmiechnięci i objęci, niemal do siebie przyklejeni, nie pozostawiając nikomu złudzeń na temat tego, dlaczego spóźnili się dziś do pracy. Zanim Cruz weszła do swojego gabinetu, a Bosco poszedł do szatni, wymienili kilka bardzo namiętnych pocałunków, zupełnie nie zwracając uwagi na inne osoby na komendzie. Dopiero ostry głos szefa sprawił, że gwałtownie od siebie odskoczyli.
- Boscorelli, Cruz!
Oboje odwrócili się w jego stronę.
- Co to ma do cholery znaczyć?!
Spytał, jednak nawet nie czekał na odpowiedź, tylko dodał, równie ostrym tonem, jak poprzednio.
- Marsz do roboty i nie chcę więcej widzieć - tu zrobił wyraźną pauzę i spojrzał na nich wymownie i karcąco - że się spóźniliście, zrozumiano?!
- Tak jest.
Odpowiedzieli niemal równocześnie. Szef pokręcił z dezaprobatą głową i wrócił na swoje stanowisko. Bosco i Cruz wymienili rozbawione spojrzenia.
- O której masz przerwę na "lunch"?
Spytał Bos, splatając razem ich dłonie.
- O 17:30.
Odpowiedziała Cruz, uśmiechając się.
- To wpadnę po ciebie i pójdziemy razem, okay?
Wymruczał jej wprost do ucha. Cruz pokiwała z zadowoleniem głową.
- Okay...
Wyszeptała i cmoknęła go lekko w usta. Bosco jednak przyciąnął ją mocniej do siebie, tym samym przedłużając pocałunek. Swersky spojrzał na nich groźnie i warknął w ich stronę, a raczej w stronę Bosco.
- Boscorelli, co ty tu jeszcze robisz?!
- Już idę, idę.
Mruknął Bosco, cmoknął Cruz na pożegnanie w usta i skierował się w stronę szatni, jednak ani na moment nie oderwał wzroku od swojej żony, którą tak bardzo kochał, tak bardzo...

***

- Co jest?
Spytała od progu Cruz, która właśnie weszła do swojego gabinetu. Spojrzała na Santiago, który mierzył ją uważnym spojrzeniem. Ritza wzięła od niego łyk kawy, mrucząc pod nosem.
- Jestem wykończona... Nie spałam pół nocy...
Za późno jednak zdała sobie sprawę z tego, że jej komentarz był zupełnie zbędny. Starała się jednak nadrobić miną i cały czas promiennie się uśmiechała. W końcu było jej ze wszystkim tak dobrze, tak cholernie dobrze... Zdjęła bluzę i poprawiła niesforne ramiączko u czerwonej wydekoltowanej bluzki.
- Nazywa się Richard Brown, mówią na niego Ricky.
Powiedział Manny, zerkając w papiery.
- Niezbyt ciekawy typ. Był notowany.
- Za co?
Spytała Cruz, zakładając na szyję odznakę.
- Posiadanie narkotyków, ale tylko tych "miękkich".
Mruknął Manny, wyraźnie niezadowolony z tego faktu. Wiedział, że gdyby były to tak zwane "twarde" prochy mogliby z nim trochę podyskutować. Po chwili ciągnął jednak dalej, przerzucając kartki.
- Handel prochami, ale wypuścili go, bo podał policji kilka cennych informacji.
Cruz zaklnęła cicho pod nosem. Manny mówił dalej.
- Posądzony o pobicie swojej dziewczyny, jednak oskarżenie wycofano, a poza tym niczego mu nie udowodniono.
- Cholera...
Mruknęła Cruz, zdając sobie sprawę, że wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej dla tej trzynastolatki, gdyby owy Ricky został skazany wcześniej. Ale przynajmniej mieli punkt zaczepienia, bo pobicie, i to do tego kobiety, z którą był związany, to nie byle co.
- Dobra, gdzie on jest?
Spytała, podnosząc się z krzesła.
- W pokoju przesłuchań.
Odpowiedział Santiago, również wstając z miejsca.
- Pogadamy sobie z nim.
Stwiedziła Cruz i wyszła z gabinetu.

***

Kiedy weszła do sali przesłuchań jej oczom ukazał się wysoki, dobrze zbudowany chłopak o krótkich włosach, słodkim uśmiechu i ładnych, ciemnych oczach, w których z łatwością można by utonąć. Idealny przykład gwałciciela z sąsiedztwa - pomyślała Cruz i usiadła naprzeciwko niego. Zaczęła przesłuchanie.
- Panie... Brown.
Mruknęła, zerkając w akta.
- Czy zna pan Bonnie Ritter?
Spytała.
Manny stał w kącie i notował.
- Nie.
Zaprzeczył. Cruz pokiwała głową i uśmiechnęła się pod nosem, myśląc o tym, że żaden facet nie pamięta na drugi dzień o kobiecie, którą posuwał poprzedniej nocy. Wiedziała, że czasami bywała zbyt surowa wobec mężczyzn, ale to dlatego, że za często spotykała się z takimi bydlakami jak Brown, bo co do tego, że był winny nie miała wątpliwości odkąd po raz pierwszy go zobaczyła.
- A teraz pan ją sobie przypomina?
Spytała ponownie, pokazując mu zdjęcie uśmiechniętej, ciemnowłosej trzynastolatki. Brown rzucił okiem na fotografię i już miał zaprzeczyć, kiedy natrafił na groźny wzrok Cruz. Po chwili wahania pokiwał potakująco głową.
- Proszę odpowiedzieć na pytanie.
Pouczył go Manny, wskazując na włączony magnetofon, leżący na biurku.
- Tak.
Odpowiedział więc wyraźnie poirytywony Rick, patrząc z wyższością i nieskrywaną pogardą to na Manny`ego, to na Cruz. Policjanci wymienili porozumiewawcze spojrzenia, wiedząc, że to przesłuchanie nie będzie należeć do łatwych.

***

- Do niczego się nie przyznaje, ale wiem, że to on.
Powiedziała Cruz, idąc z szefem do swojego gabinetu.
- Skąd ta pewność?
Spytał Swersky, otwierając przed nią drzwi. Cruz skinęła tylko z wdzięcznością głową, po czym odpowiedziała, rzucając na biurko stos papierów.
- Po prostu wiem. Może pan to nazwać kobiecą intuicją.
Wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
Mruknął tylko Swersky i skierował się w stronę drzwi, w których zderzył się z Bosco. Swersky zmierzył go piorunującym spojrzeniem, a Bosco mimowolnie, niemal mechanicznie, od razu zaczął się tłumaczyć.
- Mam teraz przerwę, więc pomyślałem, że zabiorę moją żonę...
Swersky jednak gwałtownie mu przerwał.
- Nie interesuje mnie to co robicie poza pracą, ale tutaj macie zajmować się robotą i niczym więcej.
Powiedział, patrząc na nich wymownie.
- Rozumiemy się?
Spytał dla pewności. Oboje pokiwali głowami, a szef zniknął za drzwiami.
- Chyba ma zły dzień...
Stwierdził Bosco konspiracyjnym szeptem i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pocałował Cruz mocno w usta, jednak oderwał się od niej, kiedy zobaczył w progu Santiago.
- Cześć, Manny.
Powiedział, uśmiechając się niepewnie. Cruz wstała z krzesła i zarzuciła na siebie bluzę.
- Dokąd idziemy?
Spytała Ritza, uśmiechając się do męża.
- Zobaczysz, kochanie.
Odpowiedział tylko zagadkowo, cmokając ją lekko w usta i obejmując ramieniem.
- Manny, idę na lunch. Jak chcesz to mogę ci coś przynieść.
Powiedziała, odwracając się w stronę swojego partnera, który miotał się między biurkiem, a ciągle dzwoniącym telefonem. Santiago pokiwał przecząco głową, jednak z uśmiechem wdzięczności na ustach. Kiedy Cruz już miała wychodzić, Santi nagle się odezwał.
- Pani sierżant, dzwoni do pani jakiś facet i...
Urwał na moment, patrząc na notes, w którym przed chwilą coś nabazgrolił.
- Rose.
Dokończył, a uśmiech Cruz momentalnie spełzł jej z twarzy.
- Twoja matka?
- Jaki facet?
Cruz i Bosco powiedzieli niemal równocześnie.
- Odbierzesz?
Spytał Santiago, wyrywając oboja z rozmyślań, a Cruz pokiwała z rezygnacją głową i wróciła do biurka.
- Zacznę od twojej czarującej mamusi...
Mruknęła Cruz w stronę Bosco, na co ten zareagował cichym chichotem. Podniosła słuchawkę, biorąc głęboki oddech. Bosco usadowił się wygodnie na krześle i uważnie przysłuchiwał się rozmowie, choć i tak słyszał tylko słowa Cruz, która z każdą minioną sekundą była coraz bardziej zdenerwowana.
- Dzień dobry. Ja? Dobrze. Tak, Bosco też. Co proszę? Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Tak? Ja akurat w to wątpię. Nie. Wykluczone. Po prostu wiem. Nie. W takim razie bardzo mi przykro, że panią rozczarowałam. Do widzenia.
Warknęła i rzuciła słuchawką.
- Czego chciała?
Spytał Bosco, nieco zaniepokojony zdenerwowaniem Cruz. Wiedział, że ona i jego matka nie przepadają za sobą, ale żeby aż tak? Cruz była bowiem bliska płaczu i widać było, że ledwo powstrzymywała łzy, napływające jej do oczu.
- Niczego.
Odburknęła tylko Cruz, podnosząc słuchawkę i przełączając na drugą rozmowę.
- Sierżant Cruz.
Rzuciła do słuchawki, starając się opanować coraz większe zdenerwowanie i ogarniający ją żal i smutek, w jaki wprawiła ją Rose, podczas ich kilkuminutowej rozmowy. Jednak, kiedy usłyszała tak dobrze znany jej męski głos, mruknęła coś do słuchawki i odłożyła ją z głośnym trzaskiem.
- Kto to?
Spytał Bos, jeszcze bardziej zaniepokojony niż wcześniej.
- Pomyłka.
Odparła tylko krótko Ritza i spytała, kierując się w stronę wyjścia.
- Idziemy?

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/06, 7:04 pm    Temat postu:

Niewyżyty Bosco lol
Nie no, część super. Szczególnie przesłuchiwanie Browna. Dobrze wyobraziłam sobie Manny'ego robiącego notatki i przesłuchującą gwałciciela Cruz.
I co takiego powiedziała Rose Cruz? A ten facet to Alex, nie? Ciekawa jestem...

Czekam na kolejną część ;>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/16, 12:38 am    Temat postu:

Taka sobie część, nie wiem po co, chyba tylko po to, by coś dodać, bo dawno nie było...


Część ósma


- Od kiedy zrobiłeś się taki romantyczny?
Spytała Cruz, rozglądając się dookoła. Płynęli łódką przez Central Park, który w sumie ozdabia aż 36 mostów. Teraz mijali jeden z najsłynniejszych: Bow Bridge. Central Park jak zwykle był piękny. Oczom Cruz ukazały się przepiękne, nieskazitelnie zielone drzewa i krzewy. Czuła we włosach przyjemny powiew wiatru, a na twarzy ciepłe promienie jesiennego słońca. Uśmiechnęła się do Bosco promiennie, kiedy podał jej ulubionego pączka z czekoladą i czarną, mocną kawę.
Bosco zbył jej pytanie szerokim uśmiechem.
Oboje byli szczęśliwi. Bardzo szczęśliwi. Cruz cieszyła się, że może z nim spędzać tyle czasu, że może z nim być, kochać go... A on cieszył się, że jest z nią. Jego szczęście, i Cruz chyba zresztą też, mącił tylko ten tajemniczy telefon do Cruz, zarówno ten od jego matki, jak i od jakiegoś faceta. Bosco chciał wierzyć Ritzie, że to nic takiego, że to była zwykła pomyłka, ale nie potrafił, po prostu nie potrafił. Wiedział, że coś nie gra i jak najszybciej chciał wiedzieć co, więc spytał, przestając na chwilę wiosłować.
- Więc... Czego chciała moja mama?
Uśmiech Cruz momentalnie zniknął jej z twarzy, a Bosco od razu to zauważył.
- No?
Ponaglił ją, chcąc wiedzieć jak najszybciej co się święci.
- To nic takiego, Bosco, naprawdę.
Powiedziała Cruz, uśmiechając się niepewnie.
- Jasne...
Mruknął, wyraźnie niezadowolony z tego, że Cruz cokolwiek przed nim ukrywa.
- Kochanie, to naprawdę nic takiego...
Zapewniła go poraz kolejny Cruz. Bosco jednak nadal patrzył na nią podejrzliwie, bo czuł, że Cruz bagatelizuje dość ważną dla nich obojga sprawę, w której i tak nie ma sensu kłamać, a to go okropnie wkurzało - ten brak zaufania, tajemnice i sekrety... Czemu w ogóle coś przed sobą ukrywali? Przecież są małżeństwem i powinni być ze sobą absolutnie szczerzy, a tymczasem Cruz milczy na jakiś temat, który na pewno dotyczy ich obu, bo w końcu Rose nie dzowniłaby do Cruz w mało ważnej sprawie dotyczącej tylko jej synowej, której szczerze nienawidziła.
- Gdyby to było nic takiego, powiedziałabyś mi.
Stwierdził, wzruszając obojętnie ramionami, jakby mało go to obchodziło. Cruz wiedziała jednak, że jest inaczej i że jeżeli mu nie powie mogliby znów się posprzeczać, a tego nie chciała. Wzięła więc głęboki oddech, delektując się nie tylko dość czystym, jak na Nowy Jork, powietrzem, ale także zadziwiającą ciszą i spokojem, jaka panowała w Central Parku. Ciężko było jej zacząć, więc postanowiła powiedzieć wszystko prosto z mostu. Z jej ust wydobył się więc nagle niekontrolowany potok słów.
- Ona, to znaczy twoja matka, twierdzi, że powinniśmy mieć dziecko. Powiedziała, że na pewno byś tego chciał, ale nie wiem czy ja... Nawet nie wiem, czy ty... A poza tym ja naprawdę nie mogę, nawet gdybym chciała, a chcę, bardzo bym chciała, więc jeśli to ma cię uszczęśliwić to w porządku, ale lekarz powiedział, że nie powinnam, ale dla mnie najważniejszy jesteś ty, więc jeśli chcesz...
Bosco słuchał jej z coraz bardziej rosnącym zdziwieniem i gniewem, bo był okropnie zły na matkę za to, że poruszyła ten temat i to nie z nim, ale z Cruz, która przecież była chora i ciąża w jej przypadku była niewskazana, wręcz zabroniona, więc po co Rose zaczynała ten temat i sprawiła, że Cruz była tylko jeszcze bardziej smutna i rozdarta niż wcześniej?
Kiedy Bosco ocknąl się z chwilowego szoku, przerwał jej spokojnie.
- Skarbie, ja sam nie wiem, czy chciałbym mieć dziecko. To znaczy, pewnie, że bym chciał, ale tylko wtedy, gdybyśmy mogli je wychowywać razem, gdybyśmy mogli być rodziną.
Bosco ostrożnie ważył każde słowo, chcąc jak najlepiej przekazać Cruz co o tym wszystkim sądzi, ale jednocześnie w taki sposób, by jej nie zranić, choć i tak wiedział, że to nieunikione, bo była to po prostu zbyt delikatna kwestia.
- Poza tym skoro lekarz powiedział ci, że nie możesz, to okay, naprawdę. Nie zależy mi na tym tak bardzo jak na tobie, w ogóle prawie wcale o tym nie myślałem, nie wiem skąd moja mama...
- Czyli wszystko okay?
Spytała Cruz, lekko drżącym głosem. Bała się w ogóle poruszać ten temat, bo jeszcze nigdy nie romawiali o tym z Bosco, w ogóle zachowywali się jakby wcale nie było tego tematu, ale przecież oboje nie byli już wcale tacy młodzi, a poza tym byli małżeństwem i chyba oboje zdawali sobie sprawę z tego, że w normalnej sytuacji, gdyby Cruz była zdrowa, rozważaliby taką możliwość, ale tak? Tak musieli pogodzić się z faktem, że nie zostaną rodzicami, przynajmniej dopóki Cruz jest chora. Właśnie... - Bosco zdecydował, że to odpowiedni moment na tego typu rozmowę.
- Tak, pewnie, że tak, ale jeśli ty tego chcesz to może powinnaś zacząć się leczyć albo...
Zaczął delikatnie Bosco, jednak zaraz zamilkł, widząc smutek w oczach Cruz.
- Kochanie...
Wyszeptał, biorąc jej ręce w swoje dłonie.
- Jest parę możliwości. Rozmawiałem o tym z lekarzem i może powinnaś...
- Tak myślisz?
Spytała Cruz, patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem. Nie chciała poruszać tego tematu, ale wiedziała, że kiedyś i tak to nastąpi. W końcu Bosco nie należał do osób, które tak łatwo się poddają. Ona zresztą też. Więc może rzeczywiście powinna spróbować?
- Pojadę z tobą do lekarza, jeśli chcesz. Porozmawiamy z nim, przemyślimy to wszystko, podejmiemy jakąś decyzję...
Wymieniał Bosco, starając się ją przekonać, że wizyta u lekarza jest konieczna. W końcu do tej pory nawet nie próbowała. Poddała się. A chyba powinna spróbować? Spróbować przede wszystkim dla siebie, ale także dla niego, bo w końcu to było ich wspólne życie, ich wspólna sprawa, ich wspólny problem i ich wspólny ból.
- Okay...
Wyszeptała Cruz, kiwając głową.
- Naprawdę?
Spytał Bosco, bo fakt, że Cruz w ogóle brała pod uwagę możliwość leczenia napawał go zarówno ogromnym zdumieniem, graniczącym ze strachem i lekkim przerażeniem, tym co będzie dalej oraz radością, że może się udać. Może, prawda?
- Tak... Myślę, że tak.
Odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. Bosco odwzajemnił uśmiech, a zaraz potem pocałunek Cruz.

***

Cruz chodziła nerwowo po szpitalnym korytarzu. Stała przed gabinetem Franka Sengera. Onkologa. Bosco siedział na krześle i pociągnął Cruz za rękę, by usiadła obok niego.
- Usiądź w końcu i przestań się denerwować.
Powiedział i uśmiechnął się, odgarniając jej opadające na twarz włosy.
Przestać się denerwować... Dobre sobie. Przecież on też okropnie się denerwował. Do tej pory ani razu nie rozmawiał z Cruz o jej chorobie. Oboje udawali, że tematu nie ma. A o leczeniu to nawet nie wspominali. Nie było sensu, bo Bosco myślał, że Cruz i tak się nie zgodzi, a tymczasem siedzieli razem przed gabinetem lekarskim i czekali na wizytę. Nagle Bosco miał zostać zasypany informacjami o białaczce, na którą chorowała, i na którą prawdopodobnie umrze, jego żona i to go przerażało. Czuł się tak bezbronny i bezsilny wobec tej choroby, jak wobec niczego innego, a przecież wiele przeżył i niczego się nie bał, nigdy. Ale teraz się bał. Cholernie bał. Nie chciał jednak pokazać tego po sobie, tylko być przy Cruz.
- Będzie dobrze.
Dodał, chcąc ją pocieszyć.
Cruz uśmiechnęła się lekko.
- Jesteś pewny, że chcesz tu być?
Spytała cicho, lekko drżącym ze zdenerwowania głosem.
- Pewnie, że tak.
Odpowiedział Bosco, bo nie wyobrażał sobie, że mógłby być teraz w jakimkolwiek innym miejscu.
- Zawsze przy tobie będę.
Dodał i pocałował ją delikatnie w usta.
Cruz uśmiechnęła się i oddała mu pocałunek.
Po chwili weszli razem do lekarskiego gabinetu, gdzie Frank Sengera jednym słowem mógł przekreślić ich marzenia, ich plany, ich wspólne życie... Wszystko. Wszystko to mogło się skończyć, zanim tak naprawdę się zaczęło, albo wręcz przeciwnie. Tylko czy oboje mają dość siły, by przez to wszystko przejść?

***

Jechali samochodem z powrotem na komisariat. Cruz opierała się na łokciu. Miała przymknięte oczy i intensywnie o czymś myślała. A raczej nie o czymś, ale o możliwościach, których wiele nie miała. Nie było ich w pracy ponad dwie godziny. Wiedzieli, że szef to zrozumie, ale chcieli wrócić do pracy jak najszybciej, by jak najszybciej zapomnieć o tym co powiedział im lekarz...

- Choruje pani na ostrą białaczkę szpikową.
Już wtedy Cruz mocno złapała Bosco za rękę, bo bała się kolejnych słów lekarza, gdyż już sama nazwa jej choroby brzmiała strasznie. I rzeczywiście choroba była równie, a może nawet bardziej, straszna jak jej nazwa.
- Muszę jednak zaznaczyć, że leczenie w dużym stopniu zależy od rodzaju i zaawansowania choroby oraz pani stanu ogólnego, a ten jest naprawdę dobry.
Dodał zaraz lekarz, chcąc ich oboje pocieszyć. Kiepsko mu to jednak wyszło, bo ani Cruz ani Bosco nie uspokoili się ani trochę. Chcieli po prostu wiedzieć jakie są możliwości i co można zrobić. Lekarz ciągnął więc dalej...
- Leczenie można podzielić na radykalne, dążące do wyleczenia oraz leczenie paliatywne, mające opanować postęp choroby.
Cruz pokiwała w tym momencie głową, dając do zrozumienia, że rozumie, jednak chce wiedzieć znacznie więcej.
- Jakie mamy opcje?
Spytał Bosco.
Mamy... My... Cruz zauważyła, że Bosco zawsze, nawet jeśli chodziło tylko o nią, mówił o nich razem, jakby całkowicie do siebie należeli i jakby tak miało zostać na zawsze. Tylko, że to było prawie niemożliwe. A leczenie? Cruz musiała, jeśli zechce, przejść przez nie sama. Bosco mógł być przy niej, trzymać ją za rękę i mówić, że będzie dobrze, ale tak naprawdę, mimo wszystko, Cruz wiedziała, że będzie sama, bo Bosco, choćby bardzo ją kochał, nie weźmie na siebie jej bólu, jej cierpienia, jej strachu przed śmiercią, bo to ona była chora i to ona miała umrzeć. I nic nie mogło tego zmienić.
- Cóż... Najpierw należy zlikwidować możliwie jak najwięcej komórek nowotworowych. Przeprowadza się więc intensywne leczenie cytostatykami, aż do osiągnięcia remisji.
- Chemia?
- Tak...

Lekarz odpowiedział z ociąganiem na pytanie Cruz.
Chemioterapia... Brzmiało strasznie i było straszne. Cruz o tym wiedziała. Bosco też. Nikt nie musiał im mówić, co oznacza to słowo.
- Przeprowadza się od pięciu do siedmiu kuracji, a potem, o ile znajdzie się dawca, można przeprowadzić przeszczep szpiku kostnego.
- O ile znajdzie się się dawca...

Powtórzyła Cruz bezbarwnym głosem i na tym skończyła się ta wizyta. Zarówno Cruz, jak i Bosco, wyszli z gabinetu lekarza jeszcze bardziej przerażeni niż wcześniej, z jeszcze większym uczuciem bezradności. Nie wiedzieli co zrobią. Czy cokolwiek zrobią... Nie chcieli o tym nawet myśleć. Chcieli normalnie żyć, ale jednocześnie wiedzieli, że to niemożliwe, dopóki nie podejmą jakiejś decyzji...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 1 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin