Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 THE DIARY OF MARITZA CRUZ by Cruz
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
zoe
Oficer



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: gangstaville

PostWysłany: 06/01/04, 8:49 pm    Temat postu:

'ale to już inna sprawa...' zdaje się, ze ten zwrot powtarza sie kilka razy a moze poprostu jakos mnie razi i nie pasuje do pozostałej czesci, która jest swietna Smile czuje sie jakbym ogladała TW (przypominam sobie odcinki) tylko z perspektywy Cruz Razz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Asiula
Kadet



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalówka

PostWysłany: 06/01/04, 10:22 pm    Temat postu:

zoe napisał:
Smile czuje sie jakbym ogladała TW (przypominam sobie odcinki) tylko z perspektywy Cruz Razz
wyjęłaś mi to z ust Very Happy
co do 'epizodu' Strach to bardzo dobry... uff dobrze ze nie jestem 'fanką' Faith hehe WinkRazz Czekam oczywiście na kolejne części Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/01/04, 11:55 pm    Temat postu: Odpowiedź na komentarze

zoe napisał:
'ale to już inna sprawa...' zdaje się, ze ten zwrot powtarza sie kilka razy czuje sie jakbym ogladała TW (przypominam sobie odcinki) tylko z perspektywy Cruz


Tak jakoś ten zwrot mi się mimowolnie powtarza, heh... Postaram się na przyszłość na niego uważać, ale kiedy nie wiem co napisać (bo np. uważam, że myśli Cruz na jakiś temat są niepotrzebne albo zbyt zagmatwane, pokręcone albo po prostu Cruz nie powinna wypowiadać się na jakiś temat, bo jej bezpośrednio nie dotyczny lub nie dotknął jej tak bardzo) to używam tego zwrotu. Nie wiem czemu, tak jakoś wychodzi... Smile W każdym razie będę na niego uważać Smile

A to, że czujecie się jakbyście oglądali TW z perspektywy Cruz to dobrze, czy źle Razz ???

He, he Smile

Dzięki za komentarzyki :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/01/05, 12:20 am    Temat postu: Część szósta

Słowo wstępne: Część jest krótka, bo nie chciałam zbytnio "przedobrzyć" z sentymentalizmem, który kompletnie nie pasuje do twardej sierżant Cruz... Powiem tyle, że bardzo trudno mi było napisać tę część opowiadania. Starałam się, ale i tak było ciężko. Nie wiem czy dobrze wyszło. Ocencie sami...

Część szósta
Bezsilność

Dlaczego ja? Dlaczego? Co ja takiego zrobiłam? Gdzie popełniłam błąd? Przecież mam dopiero 29 lat. Starałam się dobrze czynić w życiu i nikomu nie szkodzić (jeśli oczywiście ludzie na to nie zasłużyli)... więc czemu mnie to spotyka? Czemu? Czuję się taka bezsilna...
Wszystko zaczęło się dwa tygodnie temu. Chociaż nie, właściwie zaczęło się wcześniej. Jakieś cztery, pięć miesięcy temu zauważyłam pierwsze objawy choroby, ale jakoś się nimi nie przejmowałam... Zrzucałam je na krab zmęczenia, pracy do późna i stresu związanego ze śpiączką Bosco, z moją sprawą, z pobytem w więzieniu, zdradą Monroe, powrotem do pracy, nowym partnerem... Moje złe samopoczucie, codzienne bóle głowy, nienaturalną bladość, którą każdego dnia musiałam (i muszę nadal) maskować toną fluidu, ospałość, osłabienie, powiększone węzły chłonne, nawet gorączkę i krwawienie z dziąseł podczas mycia zębów, wszystko to zwalałam na sposób mojego życia, moją pracę, stres, ewentualnie na jakąś infekcję, przeziębienie... A tymczasem były to początki poważnej choroby jaką jest Leukemia, czyli po prostu białaczka. Nowotwór. Rak. Tak, mam raka... I to bardzo zaawansowanego. Od kiedy wiem? Cóż... Może od jakiegoś miesiąca, ale wówczas nie przejmowałam się tym, bo była to zwykła (choć zaawansowana) anemia. Brałam leki. Myślałam, że będzie dobrze że wyzdrowieję. W końcu anemia to nic poważnego, prawda? Dopiero dwa tygodnie temu zrobiłam kompleksowe i szczegółowe badania, które jasno wskazywały na białaczkę w bardzo zaawansowanym stadium... Boże! Do tej pory rak kojarzył mi się z sentymentalnymi filmami jakich pełno w telewizji, z ludźmi umierającymi, ze śmiercią, z cierpieniem... I miałam rację. Taka jest prawda na temat tej choroby, ale do tej pory nie dopuszczałam do siebie myśli, że to może spotkać mnie. W końcu nowotwór to wydarzenie z czyjegoś życia, nie z mojego. To mnie nie dotyczyło. A teraz dotyczy. Tak nagle się wszystkiego dowiedziałam. Tak nagle dowiedziałam się, że jestem nieuleczalnie chora że umieram. Tak, JA UMIERAM. Na przeszczep szpiku jest już za późno, o wiele za późno... Mam co prawda parę możliwości, na przykład chemioterapię, ale narazie o tym nie myślę, bo leczenie i tak ma małe szanse na powodzenie. Mogę jedynie zahamować postęp choroby... Wolę udawać, że nic się nie dzieje że jestem zdrowa. Chcę pracować i cieszyć się życiem. Robić to co kocham. Udawać, że jest okay, chociaż mam chwile zwątpienia i załamania, tak jak teraz. Mam ochotę usiąść i płakać, ale wiem, że to nic nie da. Nie da się cofnąć czasu, wyleczyć choroby... Nie da się. Ja umieram! Umieram! I nic nie mogę zrobić... Nic... Tylko, że ja nie chcę umierać!!! NIE CHCĘ!!! Ale co mogę zrobić? Jestem bezsilna... Jestem taka bezsilna...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lilith
Kadet



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 121
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/01/05, 1:08 am    Temat postu:

końcówka chwyta za serce

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Asiula
Kadet



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalówka

PostWysłany: 06/01/05, 5:05 pm    Temat postu: Re: Odpowiedź na komentarze

Cruz napisał:
A to, że czujecie się jakbyście oglądali TW z perspektywy Cruz to dobrze, czy źle Razz ???
hehe pewnie ze dobrze Very Happy
Oczywiście przeczytałam juz 6 część ... niepotrzebnie obawiałaś się jej, bardzo dobrze ujęłaś to, co mogłaby ona wtedy czuć...no i ten Twój awatarek obok ...fajnie się zgrało...

Ale jak dla mnie najsmutniejszą sceną było jak Cruz była w szpitalu i czekała na wyniki pewnego gostka z którym współpracowała przez jakiś czas....przyszła do niego żona...i Cruz sobie wtedy uświadomiła ze nie ma nikogo kto przyszedłby do niej gdyby na np. leżała w szpitalu..... nie wiem dlaczego to napisałam tu ale to było moim zdaniem smutniejsze od sceny w której się dowiedziała o chorobie...

oczywiście 6 część bardzo dobra jak to powiedziała Lilith "chwyta za serce" czyli zamiar spełniony hehe :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zoe
Oficer



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: gangstaville

PostWysłany: 06/01/05, 6:59 pm    Temat postu:

oczywiście to, że widzimy wszystko oczami cruz to dobra cecha twoich opowiadan ;] no jakże...chyba taki był cel? Smile
całkiem ok... szczególnie końcówka jest świetna. zaczełam sie zastanawiac co ja bym czula wiedzac, ze umieram. tylko ja bojac sie smierci chyba staralabym sie leczyc do konca... i moze przez to stracilabym wiele z normalnego zycia, ktorego pozostaloby i tak niewiele.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/01/06, 1:08 am    Temat postu: Część siódma

Słowo wstępne: Tak się jakoś złożyło, że się totalnie wkręciłam w pisanie tego opowiadania i codziennie dodaje jedną część, więc pewnie już macie dosyć tego czytania. Cóż... Opowiadanie dobiega końca (to przedostatnia część). Mam nadzieję, że przypadło Wam do gustu i że nie jest takie złe... Chciałabym Was też spytać, czy macie jakieś propozycje co do kolejnych fan ficków? Ja mam narazie dwa (może trzy) pomysły i potrzebowałabym Waszej rady w jednej sprawie... No, ale to potem się Was spytam, tzn. jak skończę to opowiadanie. Czekam na jakieś nowe propozycje (mogę pisać ff z TW na jakieś konkretne tematy, które zaproponujecie, oczywiście jeśli mi podpasują co chyba nie będzie trudne) i oczywiście na komentarze.

Część siódma
Nadzieja

Przez ostatnie dni towarzyszyła mi nikła nadzieja na poprawę mojego zdrowia... Miałam nadzieję, że jakimś cudem nagle wyzdrowieję, że mi się polepszy, ale nic takiego się nie stało... Powiem więcej. Jest gorzej. Znacznie gorzej. Mimo to w moim sercu nadal jest ta nikła i wręcz niewytłumaczalna nadzieja... Czemu? Chyba jeszcze nie pisałam o moim nowym partnerze - Santiago, co? Zaczęśliśmy ze sobą pracować, kiedy wróciłam z więzienia. Od razu przypadł mi do gustu. To bardzo przystojny, miły, konkretny i obowiązkowy facet z poczuciem humoru. Zawsze potrafi mnie rozbawić i podnieść na duchu. Jest niezastąpionym... przyjacielem? Chyba tak. Przyjaciel to najodpowiedniejsze słowo. Zawsze uważałam, że w pracy nie ma miejsca na sentymenty, przyjaźnie, miłości (pewnie też dlatego rozpadł się mój związek z Bosco. Ups! Znowu o nim piszę. Muszę się pilnować...), ale teraz jestem innego zdania. Cóż... Odkąd zaczęłam pracować z Santim (o cholera, zdrabniam jego imię!) bardziej zaczęłam lubić tę robotę, bo każdego dnia idę do niej ze świadomością, że będę przebywać z kimś, kto naprawdę mnie lubi, a sądząc po zachowaniu Manny`ego (tak ma na imię mój nowy partner) może nawet czuje do mnie coś więcej... Dobra! Trochę to pokręcone, ale już wyjaśniam o co mi chodzi (choć to może być trudne). Z początku trzymałam Santiago na dystans ze względu na moje wcześniejsze doświadczenia... Ale potem zaczęłam bardziej się przed nim otwierać. Nawet nie wiem czemu. Może dlatego, że jest on taki bezpośredni i zabawny? Może dlatego, że mam do niego pełne zaufanie i wiem że jeżeli będę z nim o czymś gadać to on mnie wysłucha, doradzi, pomoże i nigdy mnie nie zlekceważy? Nie wiem. Po prostu Santi jest inny... Zupełnie inny niż ci wszyscy faceci, z którymi pracowałam do tej pory. W obecności Manny`ego czuję się swobodnie. Wiem, że mogę na niego liczyć że mnie nie zawiedzie. Czasem nawet pozwalamy sobie na rozmowy o życiu prywatnym (stąd wiem na przykład, że Santi ma synka, ale nie jest żonaty, bo jego dziewczyna odeszła do innego...). Gadamy o przyziemnych sprawach. Takie tam... Jednak uważamy, by nie posunąć się za daleko, bo ostatnio nasze stosunki chyba zaczęły wykraczać poza zwykłą przyjaźń... Bo... Cóż... Moja choroba jest naprawdę bardzo zaawansowana. Tak bardzo, że podczas jednego z przesłuchań zaczęła mi lecieć krew z... ust, z dziąseł. Nie uszło to uwadze Santiago, który jak zwykle przyglądał mi się uważnie. Wyszłam wtedy z pokoju i zadzowniłam do lekarza, który natychmiast kazał mi do siebie przyjechać. Santiemu powiedziałam, że byłam u dentysty i że chyba spaprał mi ząb i że muszę jechać do niego znowu, by naprawił co zepsuł. Jechałam do lekarza, jak to się mówi, z duszą na ramieniu. Wieści nie były dobre. Lekarz powiedział, że moja choroba jest bardzo zaawansowana (co i tak już wiedziałam) i że jedynym dla mnie ratunkiem może być chemioterapia połączona z leczeniem pomocniczym. Nie powiedział tego wprost, ale wiedziałam, że nie daje mi wielkich szans... Za to dał mi książeczkę "Zrozumieć chemioterapię" czy jakoś tak i kazał się stawić u niego w gabinecie. Cóż... Poszłam do poczekalni. Zobaczyłam czekających w kolejce ludzi, ludzi tak jak ja chorych na raka, ale już zupełnie wykończonych chorobą. Ludzi, którzy są już łysi, słabi, przykuci do wózka... Ludzi, którzy czekają na... ŚMIERĆ. Wystraszyłam się, kiedy popatrzyłam w ich smutne oczy. Uciekłam stamtąd i postanowiłam, że nie dam z siebie zrobić wegetującej roślinki! Nie! Nie wybieram się na żadną chemię i koniec! Ja chcę żyć! Ale nie tak jak tamci ludzie! Wolę żyć przez miesiąc, ale w pełni go wykorzystać, niż męczyć się przez rok! Dlatego nie idę na żadną chemię! Koniec tematu! Nie zmienię zdania! Po tej dobijającej wizycie chciałam tylko wrócić do pracy. Jechałam samochodem. W oczach miałam łzy, bo dopiero teraz, patrząc na otaczający mnie świat, zauważyłam, że moje życie jest... puste. Nie mam ani chłopaka (nie mówiąc już o narzeczonym czy mężu), ani dziecka, ani rodziny... Nie mam nikogo. Jestem sama. Jestem całkiem sama... I już na zawsze tak będzie. Do samego końca, do którego z resztą nie jest tak daleko... I wtedy zobaczyłam Santiego, który wpakował się do mojego wozu. Zaczął o czymś nawijać, ale go nie słuchałam, bo moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Dopiero kiedy zobaczył książeczkę o chemii, która leżała na skraju fotela pasażera, Santi zamilkł. Spojrzał na mnie z przerażniem w oczach i spytał łamiącym się głosem: "Pani Sierżant?" Zawsze zwracał się do mnie tak oficjalnie i to na moje własne życzenie, bo nie chciałam się z nim zbytnio spoufalać, tym bardziej, że któregoś dnia jawnie zaczął mnie podrywać i prawić mi komplementy... Cóż... Przyznam - to było miłe, ale nie chciałam (mimo mojej całej sympatii do niego i wdzięczności za to, że uratował mi życie, kiedy jakiś gangster do mnie strzelił, a Santi rzucił się na mnie i odsunął z linii ognia), żeby mnie i Santiago łączyło coś więcej poza pracą (co i tak się nie udało, bo w końcu się z nim zaprzyjaźniłam). Wracając do tematu... Santi nawet nie musiał dokańczać pytania. Wiedziałam już, że on wie. On wiedział. I wie nadal jako jedyny poza mną i lekarzem. Wyrwałam mu książeczkę z ręki i ucięłam rozmowę zanim jeszcze Santi ją zaczął. Nie chciałam z nim o tym rozmawiać. Nie w tamtej chwili. Jednak potem zwierzyłam mu się z tego co czuję. Powiedział, że wie że do tej pory wszystko załatwiałam sama i dawałam sobie radę, ale tym razem nie wygram. Nie wygram sama, bez pomocy lekarzy, medycyny... Chciał (i nadal chce) nakłonić mnie do rozpoczęcia leczenia. Ja jednak byłam, jestem i będę nieugięta. Ja już postanowiłam. Nie chcę żyć czekając na śmierć... Wtedy pojawiła się Leti i ten facet... Moja nadzieja. Którgoś dnia zaczęłam mieć omamy i zwidy. Widziałam moją zmarłą dwa lata temu siostrę Leti ubraną na biało. Nie potrafiłam się skupić na robocie, bo ona ciągle pojawiała się przed moimi oczyma. Wtedy też spotkałam pewnego mężczyznę... Znachora. Opowiedziałam mu, że jestem śmiertelnie chora, a on powiedział, że chce mi pomóc i zaprowadził mnie do innych ludzi, którym pomagał. Może to i dziwne, ale zaufałam mu i poszłam na jedno z tych jego spotkań wspierających. Tańczyłam na nich, paliłam świece i kadzidła. Świetnie się bawiłam. Czułam, że jest mi lepiej że ci ludzie, którzy mnie otaczają rozumieją mnie i chcą mi pomóc. I pomogli. Naprawdę. Leti już więcej mi się nie pokazała, a ja odzyskałam siłę, spokój i wiarę. I nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Będzie dobrze nawet jeśli umrę za miesiąc... Wiem to, bo mam nadzieję... I nikt mi jej nie zabierze...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Asiula
Kadet



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalówka

PostWysłany: 06/01/06, 1:36 am    Temat postu: Re: Część siódma

Cruz napisał:
więc pewnie już macie dosyć tego czytania
NIGDY DOSYĆ FANFICÓW PO POLSKU :] hehehe wiesz ile oczytałam się takich opowiadań po angielsku...ojojoj i jeszcze troszkę.. Very Happy także i ten czytam z taka samą albo i większą przyjemnością...
i tradycyjnie, bez zmian...Cześć "Nadzieja" jest bardzo.. taka zasmucająca a jednocześnie widać, że Cruz ma.... nadzieje....
Jeszcze raz podkreślę, bardzo dobre opowiadanko jak na razie i wątpię żeby się to zmieniło...


Ps. wiem ze chcesz spytać o to po zakończeniu tego ficka ale ja już Ci powiem: najbardziej interesują mnie tematy wiązane z przyjaźnią, oddaniem i zaufaniem pośród policjantów...(chociaż inne służby też mogą być Very Happy)Np. jak ktoś ginie na służbie albo jest w tarapatach ... itp.
Nie czytam opowiadań o romansie Faith z Bosco ani o tym jak są razem i mają dzieci...blee nie wyobrażam sobie tego Wink
nom to tyle na razie czekam na ostatnią część....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zoe
Oficer



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: gangstaville

PostWysłany: 06/01/06, 3:40 pm    Temat postu:

kolejna czesc utrzymuje poziom Smile czekam na ostatnią (a szkoda, ze ost.)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/01/07, 3:54 am    Temat postu: Część ósma (ostatnia)

Słowo wstępne: To ostatnia część tego opowiadania. Długo myślałam nad tytułem i w ogóle nad tym jak zabrać się za pisanie tej, chyba najtrudniejszej, części ficka. Więc może najpierw wyjaśnię tytuł części ósmej, który brzmi po prostu "Koniec cierpienia". Czemu koniec? To chyba proste. Bo w tej części Cruz umiera, to koniec jej życia... A czemu cierpienia? Podsumowując całe życie Cruz, które starałam się opisać w tym opowiadaniu, myślę, że najlepiej opisałoby je właśnie słowo "cierpienie". Taka jest niestety prawda. Cruz nie miała łatwego życia, bez przerwy się myliła, błądziła, upadała... Właśnie dlatego zdecydowałam się tak nazwać tę część ficka. A co do ogólnej struktury opowiadania to wygląda to tak, że pierwsza jakby część tego epizodu (chyba można to tak nazwać) to tradycyjne zapiski Cruz w pamiętniku. Natomiast druga część "Końca cierpienia" to myśli Cruz. Obie części są oddzielone gwiazdkami. Dodam, że strasznie ciężko mi było opisać myśli Cruz, o wiele ciężej niż jej przemyślenia w pamiętniku. Niby to samo, a jednak nie do końca... Tak czy owak, opowiadanie dobiegło końca. Chciałabym podziękować wszystkim, którzy je czytali oraz komentowali. Nadal czekam na komentarze. Interesuje mnie to, jaka cześć opowiadania podobała się Wam najbardziej, jaka najmniej, która była najrealniejsza, najlepiej napisana, jakie były Wasze odczucia w stosunku do tego opowiadania, czy zgadzacie się ze mną, że tak właśnie mogłyby wyglądać przemyślenia Cruz? Czekam na Wasze szczere opinie i zapraszam do czytania ostatniej ósmej części opowiadania "Pamiętnik Maritzy Cruz" pt. "Koniec cierpienia"....

Część ósma
Koniec cierpienia

Siedzę w 55. posterunku na pierwszym piętrze w swoim biurze. Niedaleko mnie siedzi Marcel Hollis - szef gangu ze 108, który jest naprawdę wielką szychą w przestępczym światku. Przez ostatnie tygodnie starałam się go zamknąć i teraz, kiedy w końcu mi się to udało, muszę go wypuścić. Czemu? To długa historia... Zaczynam. Marcel to gruba ryba. Jest naprawdę groźny. Jego ludzie postrzelili Santiago, sama ledwo uszłam z życiem (siedziałam akurat w samochodzie, który ostrzeliwali, ale schyliłam się i nic mi się nie stało). Z Mannym na szczęście wszystko w porządku. Nie dostał mocno. Mimo to bałam się o niego. Myślałam, że to ja powinnam być na jego miejscu. W końcu to o mnie chodziło tym gangsterom... No, ale nie da się zmienić biegu wydarzeń. Najważniejsze, że Santiago nie jest poważnie ranny i że niedługo wyjdzie ze szpitala. Nie chcę jednak ryzykować kolejnych zamachów na życie Santiago, moje, czy innych policjantów (może to i dziwne, ale Marcel jest zdolny do wszystkiego...), więc zdecydowałam się go wypuścić. Prokurator jest już w drodze.
***
Co to było? Zamykam dziennik i chowam go do kieszeni kurtki. Odsuwam krzesło i wstaję od biurka. Patrzę na podłogę. Co to? - myślę przez sekundę. Już wiem. To granat. Padam na podłogę. Cholera! Coś się na mnie przewaliło! Nie mogę się ruszyć! Boże! Komisariat się pali! Ratunku! - bezgłośnie wołam o pomoc. "Marcel? Co ty wyprawiasz? Wracaj tu! Dokąd idziesz!" - krzyczę widząc jak Hollis wstaje od stołu i wychodzi z biura. Świetnie! Mój więzień uciekł. O Boże! To on za tym stoi! To jego sprawka! Jego ludzie to zrobili, by wyciągnąć go z więzienia! Ale czemu? Przecież miałam go wypuścić! Drań! Staram się ruszyć, ale nie mogę. Jestem uwięziona. Słyszę wołanie Hollisa: "Pomóżcie mi! Sierżant Cruz w potrzasku! Jest tam." Tak, brawo Marcel! Ciekawe, kto mi pomoże. Komu niby zależy na tym, by mnie ratować? Zresztą po co się fatygować i tak niedługo umrę. Co? Co tu robi ta szmata? Co tu robi Monroe? "W porządku?" - pyta autentycznie wstrząśnięta. "Utkwiłam!" - krzyczę - "Uciekaj" - mówię do niej. Co? Skąd we mnie taka troskliwość o tę szmatę? Chyba uderzyłam się w głowę. "Twój dobry samarytanin zwiał" - stwierdziła Monroe i zaczęła iść w moim kierunku potykając się o przewalone rzeczy. "Co? To więzień! Łap go!" - wrzeszczę. Marcel nie może uciec! Jest za to wszystko odpowiedzialny i musi ponieść karę! Łap go! Nie pozwól mu uciec! "Ale go nie ma" - mówi do mnie podnosząc mnie i starając się mnie uwolnić. Wszystko na nic! Nie mogę się ruszyć. Utkwiłam na dobre. "Uciekaj!" - mówię do niej, ale ona nie słucha. Stara się podnieść to co mnie przygniata. "Muszę ci pomóc" - mówi i stara się mnie wyciągnąć, ale nie może. Nie uda się. "I co podasz mnie do raportu?" - zdobyłam się na odrobinę ironii w jej stronę. W końcu to, że chce mi pomóc nie oznacza od razu, że jest dobra, prawda? Ludzie nie zmieniają się tak od zaraz. To kapuś. Wtyka. Szczur. Należy się jej. Moje słowa jednak wcale jej nie ruszają. "Muszę cię stąd wydostać" - mówi niezrażona i stara się znaleźć jakieś wyjście, jakiś przedmiot, który może pomóc jej w wyciągnięciu mnie spod tego co mnie przygniata. "Na pomoc!" - krzyczy rozpaczliwie. "Zawiadom ludzi, że uciekł!" - mówię jej. Niech nie przejmuje się mną tylko Marcelem. Trzeba go znaleźć i zatrzymać. "Sprowadzę pomoc!" - mówi i idzie w stronę drzwi. Niewiele widzę. Słyszę huk. Coś spada. Prosto na nią! "Monroe! Monroe!" - wołam z przerażeniem. Przecież nie chcę, żeby coś się jej stało. Nie może zginąć tylko dlatego, że chce mi pomóc. To nie byłoby fair. Rusza się. Ona się rusza! "Monroe! Wszystko w porządku?" - pytam z lekką ulgą. Podchodzi do mnie. Jest przerażona. Chyba nie ma nadziei na to, że wyjdziemy z tego żywe. Widzę świecące syreny karetek i straży pożarnej. Monroe też je zauważa. Podchodzi do okna i zaczyna w nie walić. "Pomocy!" - Boże! Kobieto nie drzyj się tak, bo mi zaraz łeb wysiądzie! Ale chyba poskutkowało. Widzę jak do biura wchodzą strażacy. Podnoszą to co mnie przygniata (to są chyba drzwi, ale nie jestem pewna, zresztą mało mnie to obchodzi), a Monroe pomaga mi wstać. Jestem słaba. Muszę złapać za rękę strażaka. Powoli wychodzę z biura. Idę do okna. Zaczynam schodzić z drabiny strażackiej na sam dół. Na ziemię. Widzę przerażone twarze Bosco, Davisa, Finney`go... Ciekawe czy martwili się tak o mnie czy o Sashę? Kurde! Znowu myślę tylko o sobie! Jestem już na ziemi. Sanitariusze udzielają mi pierwszej pomocy. Sprawdzają czy wszystko ze mną w porządku. O świcie gadamy z szefem. Wszyscy chcą dorwać tego drania, który zorganizował zamach na posterunek, ale nie wiedzą, kto jest za to odpowiedzialny. Brendan Finney, naprawdę bystry i inteligentny policjant, jeden z lepszych gliniarzy w 55. posterunku, który współpracuje ze mną w wydziale razem z Davisem, pyta, kto stoi za tym zamachem, bo co do tego, że był to zamach na komisariat nikt nie ma wątpliwości. Wszyscy są wściekli. Chcą zemsty...
- Marcel Hollis - odpowiadam na pytanie. Widzę zaskoczenie na twarzach innych, pytające spojrzenia, które mówią: `Skąd ona to niby wie?'. No, po prostu wiem. Ale wyjaśniam, żeby nie było wątpliwości... - Marcel Hollis i jego gang. Zorganizowali mu ucieczkę - szef dziwnie na mnie patrzy. Chyba jest w szoku, że byłam w komisariacie dziś wieczorem, kiedy był ten cały zamach. Pyta się mnie, a raczej stwierdza:
- Myślałem, że jesteś w szpitalu - Tak, tak... Wszyscy wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. To już każdy myśli, że mnie i Santiago łączy coś więcej? Może plotkują za moimi plecami i myślą, że mamy romans? Jeszcze czego!
- Nic mi nie jest - odpowiadam. Niech sobie nie wyobrażają, he. Zresztą to nie ich sprawa. Jedynie Finney myśli logicznie. Od razu widać, kto tu jest prawdziwym gliną gotowym do akcji. Tak trzymaj Finney!
- Kto to jest ten Marcel Hollis? - pyta.
- Szef bandy ze 108. Wczoraj sprowadziłam go z więzienia - wyjaśniam rzeczowo. Nie będę wgłębiać się w szczegóły, bo jeszcze wplączą mnie w kolejny romansik...
- Czemu o tym nie wiedziałem? - szef nie jest zachwycony. Ups! Może powinnam mu powiedzieć? Cóż... Przyzwyczaiłam się już do działania na własną rękę...
- Prokurator był już w drodze - tłumaczę się. Bosco i Finney chcą dorwać Hollisa. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, ale szef jest na "nie". Mówi, że to nie od niego zależy i tym podobne. Takie bzdety. Chociaż w sumie? Po co włączać w to cały komisariat? To sprawa między MNĄ a Marcelem. Sama ją wyjaśnię.
- Szef ma rację - mówię. Wszyscy są zdziwieni moją reakcją. Najbardziej Bosco, który jest naprawdę wkurzony.
- Nie wierzę... - mówi, kręci głową i odchodzi. Jest zły. Bardzo zły. Yokas stara się przemówić mu do rozumu, ale on jej nie słucha. Zresztą co się dziwić... Ostatnio często się kłócili...
- Pogadam z nim - mówię.
- Ty? - Yokas jest zdziwiona. Chrzanić ją! Tak, ja z nim pogadam! Ja! I nie patrz tak na mnie, szmato!
- Przecież się nie przyjaźnicie - mówię najspokojniej jak mogę, chociaż za to jej wścibstwo i przesadną ciekawość mam ochotę wydrapać jej oczy. Idę za Bosco. Muszę się pospieszyć. Biegnę. Staję za nim i pytam najnormalniej w świecie:
- Masz popsuty wzrok? - Bosco odwraca się w moją stronę. Patrzy na mnie jak na wariatkę. Tak, tak kochanie! Wiem wszystko. Od kiedy zostałeś postrzelony regularnie pytałam lekarzy o twoje zdrowie. Wiem, że masz problemy ze wzrokiem. Wiem, że postrzeliłeś Monroe. Swoją drogą, dobra robota! Należało się jej, chociaż żal mi tego jej dzieciaka i Davisa... - Źle widzisz? - pytam ponownie. Bosco jest wściekły. Cóż... Nie lubię Yokas za jej wścibstwo, a teraz to ja jestem wścibska. Ale ja to robię w dobrej wierze, no nie?
- Odwal się - mówi Bosco, odwraca się i odchodzi. Co? Powtórz to jeszcze raz! Chyba się przesłyszałam! Okay, okay! Obiecuję, że już więcej nie wspomnę o twoim wzroku, ale muszę wiedzieć! Proszę! Muszę go jakoś zatrzymać! Tylko jak? Decyduję się na szczerość co w moim przypadku jest zadziwiające:
- Jeśli masz to ze mną zrobić muszę znać prawdę - mówię otwarcie. Bosco zatrzymuje się i wolno odwraca się w moją stronę. Podchodzę do niego. Blisko.
- Co zrobić? - pyta jakby nie wiedział o czym mówię, ale ja już wiem, że on się domyśla. Nie jest głupi. Na wszelki wypadek tłumaczę mu wszystko:
- Może znajdę Marcela Hollisa - teraz Bosco nie ma żadnych wątpliwości. Nie zastanawia się ani sekudny:
- Jedźmy - wiedziałam, że Bosco mnie nie zawiedzie! Wiedziałam, że jest gotowy na wszystko byle tylko dopaść drania odpowiedzialnego za zamach na posterunek. Ja jednak nie odpuszczam. Muszę mieć pewność. Podchodzę do niego jeszcze bliżej (jeśli to w ogóle możliwe) i powoli, bardzo wyraźnie pytam patrząc mu prosto w oczy, by zrozumiał w pełni powagę sytuacji:
- Dobrze widzisz? - Bosco patrzy mi prosto w twarz. Czuję jak miękną mi nogi. Spokonie Cruz! Bądź twarda! To tylko facet! Cholera! To nie tylko facet! TO BOSCO!
- Tak - odpowiada bez mrugnięcia okiem.
- Chodź - rzucam przez ramię, odwracam się i odchodzę. Bosco idzie za mną. Jedziemy do mnie. Wchodzę do mojego mieszkania. Bosco za mną. Zostaje jednak na progu. Ubieram czystą kurtkę, a brudną rzucam na łóżko.
- Jest u ciebie? - pyta Bosco. Wiem o co mu chodzi. O Marcela. Głupek! Po co pyta?
- Nie jestem taka - wyrywa mi się. Bosco jest zaskoczony. Wiem, że nie chciał mnie urazić. Trochę na to za późno, ale dobra, puszczę to w niepamięć. Wyciągam spod łóżka walizkę, kładę ja na łóżku i otwieram. Klękam na podłodze. Bosco patrzy na mnie zdziwiony. Z walizki wyciągam broń - parę pistoletów. Moje ręce zatrzymują się na dwóch granatach. Dyskretnie, by Bosco niczego nie zauważył, chowam je do kieszeni kurtki. Już wiem co zrobię. Jestem gotowa.
- Skąd to masz? - pyta Bosco patrząc na leżącą na łóżku broń. Nie do wiary! Nie udawaj, że nie wiesz!
- Pracuję na ulicy - wyjaśniam krótko - Nigdy nie zdobyłeś broni? - staram się podtrzymać rozmowę, bo bardzo lubię słuchać jego seksownego głosu... Hmmm...
- Wszystko zdałem - mówi jakby to było coś oczywistego. Może i jest, ale nie dla mnie.
- Ja nie - odpowiadam i lekko się uśmiecham. Ku mojemu zdziwieniu Bosco odwzajemnia uśmiech. Przez chwilę patrzymy sobie prosto w oczy. Czuję między nami tę samą chemię, którą czułam będąc z nim wcześniej... Cruz! Przestań! Jesteś zmęczona! Weź się w garść! Okay, już mi lepiej. Zaczynam nawijać, by Bosco nie zorietnował się o czym przed chwilą myślałam, a myślałam o nim... I to bardzo...hmmm... intensywnie?
- Wczoraj Marcel dzwonił - Nie patrz tak! Z posterunku nie ode mnie! Zboczeniec - Sprawdziłam gdzie - spojrzałam na niego i na ułamek sekundy nasze oczy się spotkały. Ups! Znowu iskrzy! Uwaga! - Do warsztatu na zbiegu 108. i West Endu - dokończyłam. Bosco popatrzył na mnie z lekkim... podziwem?
- Myślisz, że tam jest? - spytał. Wiedziałam, że tam jest, bo niby gdzie indziej?
- Przekonamy się - odpowiedziałam, zamknęłam walizkę, kopnęłam ją pod łóżko i wyszłam z mieszkania mijając w drzwiach Bosco. Przez sekundę otarliśmy się o siebie. Kolejna iskra. A może tylko ja to czuję? Siedzimy w samochodzie i obserwujemy bazę Marcela. Jest tam. Wiem o tym. Zaczynam tłumaczyć Bosco poglądy Hollisa, bo napięcie między nami staje się nie do zniesienia:
- Marcel Hollis uważa, że gangi nie rządzą Nowym Jorkiem tylko z braku organizacji - mówię nie spuszczając wzroku z bazy - Gdyby ją miały zdobyłyby przewagę liczebną - stwierdzam.
- Drań - mówi tylko. Tak Bosco, masz rację. To drań. Ale mądry drań. Ja o tym wiem, ty o tym wiesz i co najgorsze on również o tym wie.
- Tak, ale ma rację - stwierdzam fakt, który jest wręcz przerażąjący - Jeśli zaatakujemy ten budynek zginą policjanci. Patrz. Są przygotowani - dobrze ci idzie Cruz! Teraz tylko najważniejsze i będzie z górki. W końcu nie możesz pozwolić, żeby cokolwiek stało się Bosco... - Nie spodziewają się jednej osoby - kończę.
- Jednej? - Bosco jest zdziwiony. Myśli, że mu nie ufam. Myśli, że uważam, że on nie da sobie rady, ale to nie prawda. Nie o to chodzi. Chodzi o to, że chyba za mocno kocham Bosco, żeby go narażać... Tak... Ja KOCHAM Bosco! Nie chcę go jednak dobijać, nie chcę by myślał, że jest bezużyteczny, bo nie jest.
- Masz komórkę? - pytam nawet na niego nie patrząc.
- Mam - krótkie pytanie, krótka odpowiedź.
- Czekaj na odpowiednią chwilę i wezwij wsparcie - mówię choć wiem, że to nie będzie konieczne.
- Wejdziesz tam sama? - Bosco jest wstrząśnięty. Nie spodziewał się tego nawet po mnie.
- Mam z nim układ. Pogadamy - staram się go przekonać, że to najlepsze rozwiąznie. Wyciągam z kieszeni broń i kładę obok Bosco.
- Mam broń - mówi i chce oddać mi mój pistolet. W jego oczach widzę coś na ksztat zmartwienia, może strachu... Czyżby bał się o mnie?
- Zrewidują mnie - wyjaśniam. Przecież nie mogę powiedzieć mu prawdy... Bosco wyjmuje swoją broń. Pyta patrząc mi prosto w oczy:
- Jak się zorientuję, że jesteś gotowa? - patrzę na niego przez chwilę. Czuję to. Czuję to co ludzie określają słowem miłość. Czuję miłość patrząc na Bosco... I już wiem. I już wiem to co wiedziałam od początku. Bosco to ten jedyny. A ja pozwoliłam mu odejść...
- Będziesz wiedział - odpowiadam i już chcę wyjść, kiedy Bosco chwyta mnie za rękę. Patrzy na mnie i już nawet nie ukrywa strachu.
- Czekaj. Jesteś pewna?
- Nie chcę, żeby ubezpieczał mnie ktoś inny - zwłaszcza ty... Zwłaszcza ty, Bosco. Nie chcę byś narażał dla mnie swoje życie. Zbyt mocno cię kocham... Kocham cię! Pochylam się nad nim, chwytam jego twarz w moje dłonie i delikatnie całuję jego usta. Czuję jego wargi na moich wargach. Jego oddech miesza się z moim. Czuję to... Czuję miłość. `Kocham cię Bosco` - wypowiadam bezgłośnie patrząc na niego. Szybko wysiadam z samochodu i idę w stronę bazy nie odwracając się za siebie. Wiem, że jeśli się teraz odwrócę to stchórzę i nie zrobię tego. Nie zrobię. A muszę. Jestem przy bazie. Jeden z gangsterów podchodzi do mnie i zaczyna mnie rewidować. Chowam ręce w kieszenie ukrywając granaty.
- Powiedz Marcelowi, że osiągnęliśmy poziom zrozumienia, o którym mówił - nakazuje innemu gangsterowi, a moje słowa działają niczym czarodziejska różdżka. Po chwili zostaję wpuszczona do sekretnej bazy największego gangu w Nowym Jorku, do raju gangsterów... Prowadzą mnie do "gabinetu" Hollisa. Marcel nie zdziwił się na mój widok:
- Sierżant Cruz... - wita mnie nie ukrywając zadowolenia - Podoba się moje ubranko? - Nie bardzo... Osobiście uważam, że do twarzy było ci w pomarańczowym. Podchodzę do jego biurka. Jestem blisko. Wyciągam rękę i nie spuszczając z niego wzroku zamykam ekran jego laptopa.
- Zaatakowałeś komisariat... Rozpocząłeś wojnę - mówię zimno.
- Zaczęła się wcześniej - odpowiada.
- Miałam cię wypuścić...
- Wolałem sam ustalić warunki - mówi, jak gdyby nigdy nic. Warunki? Dobre sobie.
- Dlaczego mi pomogłeś? - pytam, choć w rzeczywistości mało mnie to obchodzi. Marcel patrzy na mnie pytająco udając, że nie wie o co chodzi - Mogłeś mnie zostawić - wyjaśniam.
- Jesteś wojownikiem, jak ja - tłumaczy - Wojownicy tak nie giną - jest pewien tego co mówi i muszę przyznać, że ma rację...
- Jestem taka jak ty? - pytam prowokująco.
- Z całą pewnością - cholera! Znowu ma rację. W końcu jesteśmy tacy sami. Oboje prowadzimy wojnę... Tylko, że ja walczę po stronie dobra, a on zła... Chociaż w sumie to kwestia dyskusyjna.
- Masz ostatnią szansę, żeby się poddać - mówię twardo patrząc mu prosto w oczy - Chodź, a nikomu nic się nie stanie - mówię, żeby potem nie było, że nie ostrzegałam. Marcel uśmiecha się kpiąco do jednego ze swoich koleżków. W końcu jego wzrok pada na mnie:
- Jedna na siedemdziesięciu pięciu? Daj spokój... - Nie wierzysz mi?
- Nie uważasz, że dość krwi przelano na ulicach? - znowu go prowokoję. Ups! Trafiłam w czuły punkt! Punkt dla mnie! Marcel jest wściekły. Cały się gotuje. Wali pięścią w stół i krzyczy mi prosto w twarz:
- Ja o tym decyduję!
- To twoja ostateczna odpowiedź? - daję mu jeszcze jedną szansę. W końcu z doświadczenia wiem (patrz: ja i Bosco), że każdy powinien dostać drugą szansę. A ja takiej nie dostałam...
- Rozczarowałaś mnie. A myślałem, że się rozumiemy... - My? Chyba żartujesz? Nigdy nie zrozumiem takiego popaprańca jak ty, który morduje niewinne dzieciaki!
- Jakoś to przeżyję - mówię. Chwilę się waham. Dokładnie ułamek sekundy. Ale nie. Ja nie jestem tchórzem. Tak będzie najlepiej. Najlepiej dla mnie, dla Bosco, dla Marcela i dla wszystkich. Tak będzie najlepiej. Wyciągam z kurtki dwie zawleczki. Marcel jest w szoku. Chyba niewiele rozumie z tego co się dzieje:
- Co to jest? - pyta zdezorientowany. Znów punkt dla mnie! Wygrałam tę wojnę! Nie lubię pozostawiać pytań bez odpowiedzi, więc dla świętego spokoju odpowiadam:
- Twoje warunki - patrzę mu prosto w oczy - Żegnaj - mówię i rzucam zawleczki na podłogę. Nawet nie zamykam oczu. To koniec. Nareszcie. To koniec mojego cierpienia.

THE END

THE DIARY OF MARITZA CRUZ
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/01/22, 10:54 am, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zoe
Oficer



Dołączył: 16 Paź 2005
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: gangstaville

PostWysłany: 06/01/07, 10:53 am    Temat postu:

na początek napiszę, że głębszy koemtarzyk o całej serii twoich opowiadań, o tym która byla najlepsza/najgorsza jeszcze dam. jak tylko bede miala czas zeby je znowu przeczytac i przemyslec to dokladniej Smile póki co - wypowiem się co do czesci ostatniej.
bardzo fajnie opisane mysli, choc czasem jakby przesadzone teksty, które wzbudzaly we mnie śmiech a nie powinny w tym momencie Razz (ale to bardzo sporadyczne, wiec sie nie przejmuj Razz). poza tym wszystko idealnie Smile bardzo przyjemnie sie czyta i wczuwa, bo jednak smierc cruz była wstrzasem a ja taki wstrzas poczulam na nowo. punkt dla ciebie Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Elane
Oficer



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 257
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Male

PostWysłany: 06/01/07, 1:13 pm    Temat postu:

genialneeeeee

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Asiula
Kadet



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalówka

PostWysłany: 06/01/07, 3:15 pm    Temat postu:

elane napisał:
genialneeeeee
nic dodać nic ująć...Very Happy
świetne fanfick...liczę na kolejne, równie dobre:)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/01/07, 7:23 pm    Temat postu:

Łał ;] Pisz kolejne ficki ;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin