Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 Here, Now (LOST fick)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/03, 1:48 pm    Temat postu: Here, Now (LOST fick)

No więc... Myślę, że się połapiecie. Bo w prawdzie wszystko jest wymyślone (moja wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach) i żeby wiedzieć co i jak, trzeba znać tylko moment, kiedy Jack poznaje Ane Lucie na lotnisku podczas lotu z Sidney do LA (jak coś, mogę komuś podesłać ten moment mailem) i bieg wydarzeń `trochę` się zmienia Wink

Na razie tylko jedna część (nie za długa jest), bo na drugą nanosze nieliczne poprawki. Miłego czytania życzę i napiszcie co o tym myślicie Mr. Green


1.

Jakiś niemoralny ból przeszył jej czaszke. Próbowała wciągnąć do płuc skrawek świeżego powietrza, ale nie mogła. Nie mogła
wypłynąć na powierzchnię spod tej cholernej blachy, która znajdowała się tuż nad jej głową. Wyciągnęła ręce do góry, ale w wodzie ciężko było wykonać jakikolwiek ruch, nawet najprostrzy. Jeżeli nie mogła nawet pomachać rękami, to niby jak miała się wydostać?
Ana nawet nie zdążyła zareagować, kiedy czyjeś silne i mocne dłonie praktycznie wyszarpały ją spod wody. Rzuciły ją na zimną blachę, aż
z impetem przetoczyła się na drugi bok. Nie, nie rzuciły jej, Ana sama upadła, usiłując ściągnąć z sibie brązową, skórzaną kurtkę. Wokół wszyscy krzyczeli, nie dało się tego nie słyszeć. Uniosła brwi do góry i rozejrzała się uważnie. Nie widziała nic, oprócz oceanicznej wody, której smak nadal czuła w ustach. Przeniosła wzrok na mężczyznę i jego silne ręce. Prawdopodobnie uratował to jej nudne życie i teraz usiłował pomóc nieprzytomnemu, czarnoskóremu chłopcu.
- Jack - wychrypiała. Ciągle ciężko jej się oddychało, a ból głowy nieustawał. Popatrzył na nią z troską w oczach. Mały wykaszlał już całą wodę i siedział obok nich ze spuszczonym, nieobecnym wzrokiem.
Ana znowu oceniała sytuację. Jack był cały, przynajmniej tak jej się wydawało. Miał kilka powierzchownych zadrapań na twarzy i ramionach,
ale z jej punktu widzienia nie wyglądało to aż tak okropnie. Oprócz nich i małego chłopca na pozostałości po samolocie dryfował dobrze zbudowany
blondyn, który wyciągał z wody kolejną osobę. Była też jęcząca piskliwym głosem dziewczyna, która nie wiedziała co ze sobą zrobić.
- Zamknij się, patyczaku! - krzyknął w jej stronę i podwinął rękawy. Patrząc na niego, Ana zauważyła kilkudniowy zarost na jego twarzy.
- Ana, pomóż mi! - Jack wisiał na końcu blachy, wlekąc za sobą jakiegoś mężczyznę.
- Jack, ja... - poczuła, że kręci jej się w głowie, bo niemiłosierny ból niezmniejszał się.
- Ana, no chodź tu - usłyszała gdzieś w odległym zakątku mózgu. - Pomóż, proszę cię!
Może nie dosłownie, ale wtedy też ją prosił.


- Jak masz na imię? - zapytał mężczyzna, kiedy siadła bliżej niego. Naprawdę nie przypuszczała, że słuchał, kiedy zamówił to, co ona.
- Ana Lucia - wyciągnęła do niego ręke, uśmiechając się znacząco. Mężczyzna uścisnął ją i puścił, kiedy dopiero zaczęła czuć jego
skórę.
- Więc powiedz mi, Ana Lucio... Dlaczego pijesz tequile z tonikiem... - spojrzał na zegarek. - Za dziesieć dziewiąta rano?
Zdusiła śmiech i schyliła się, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
- Niecierpie latać - oznajmiła i kontynuowała, chociaż myślała zupełnie o czym innym. Właściwie to zastanawiała się, czy ten facet jest
taki jak pozostali. Jego dobry garnitur i ładny krawat przyciągnęły jej uwagę. Nie przywiązywała większej uwagi do ubioru, ale miło jest widzieć przyzwoicie ubranego mężczyznę. Poza tym nikt, ale to nikt nie zabroni jej zagaić do dobrze ubranego faceta. Jego głos wydawał się ciepły, choć w pewnym momencie trochę zasadniczy. Szczególnie, kiedy zapytała, czy jest żonaty. Nie był i ku jej wielkiemu zaskoczeniu, ulżyło jej. Modiliła się w duchu, żeby tego nie zauważył i chyba wybrnęła z tej sytuacji cało.
- Które masz miejsce? - zapytała, bo już prawie zapomniała, że lecą jednym samolotem.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego, ale momentalnie wyjął z kieszeni wymacany bilet.
- 23 D.
- 42 F - kiwnęła głową. Nawet nie musiała sprawdzać, w końcu tyle razy z nudów oglądała ten spory skrawek papieru. - Chcesz się zamienić? - dodała, a on roześmiał się tylko. Rozległ się sygnał telefonu i teraz to ona automatycznie sięgnęła do kieszeni i wyjęła z niej komórkę. Chciała odebrać połączenie, ale ktoś potrącił ją ramieniem.
- Cholera jasna! - wysyczała przez zaciśnięte zęby. Była zarówno wściekła na przechodzącego faceta, który wytrącił jej z dłoni telefon, jak i na siebie i swoją nieuwagę. Schyliła się, żeby pozbierać pozostałości po komórce, próbując nie dawać nikomu do zrozumienia, że chwilowo potrzebuje pomocy. Zadziałało to tylko na sprawcę zdarzenia, bo `towarzysz od butelki` zareagował prawie natychmiast. Kucnął koło niej, niefortunnie
zahaczając głową o jej czoło.
- Wybacz - bąknął speszony, ale Ana uśmiechnęła się tylko, zapewniając go tym, że wszystko jest okej.
- Mogę jakoś pomóć? - zapytał mężczyzna, jakby ocknął się z transu. Ane strasznie to poirytowało, ale nie dała po sobie tego poznać i zachowała zimną krew.
- Teraz, to nie bardzo - oznajmiła bezbarwnym głosem. - Dzięki... - zwróciła się do pomocnego mężczyzny, który właśnie podał jej
ostatnią część roztrzaskanego telefonu. Bo właściwie jak on miał na imię?
- Jack - wtrącił i tym razem on podał jej ręke i pomógł wstać.
- Jack - powtórzyła, smakując ten wyraz językiem. Zerknęła bezradnie na pozostałości po telefonie komórkowym i zmarszczyła brwi.
To przecież tylko telefon, pomyślała, ale i tak czuła się jak pieprzona materialistka.
Odruchowo zmierzyła wzrokiem sprawcę zdarzenia i jej uwagę przykuł jego bilet z numerem `815`.
- Jakie masz miejsce? - wyrwało jej się z ust. Zamrugała i zastanawiała się, czy naprawdę była tak niepoważna i powiedziała to na głos.
- Co? - był zdezorientowany. Jack też.
- Miejsce. W samolocie.
- Ach! 23 C.
W prawdzie próbowała uniknąć bardzo znaczącego spojrzenia Jack'a, ale nie udało jej się. Jej wzrok sprawił, że była bezradna i to jej się nie spodobało. Jego wzrok zdawał się mówić "Zrób to, zrób to. Zamień się z nim." Uległa jego proszącemu spojrzeniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/03, 8:30 pm    Temat postu:

Super Podoba mi się. Fajnie to wykombinowałaś z tą zamianą miejsc. Super I jakoś czuję, że w tym opowiadaniu polubię Jacka (w przeciwieństwie co do serialu) i Anę Lucię też (ale wydaję mi się też, że ją i tak bym lubiła Wink). Czekam na więcej, bo jest naprawdę fajne i świetnie się czyta!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/04, 12:56 pm    Temat postu:

W prawdzie Jack też wydaje mi się irytujący w moim ficku (tj. wkurza mnie lol ale chyba jest lepszy niż serialowy Jack ^^)

Dodaję kolejną część. Mam nadzieje, że się trochę spodoba.


2.

Ten sam ból głowy, niemiłosierny i taki upierdliwy, stopniowo stawał się do zniesienia. Przynajmniej Anie zdawało się, że może do niego przywyknąć. Nie wyobrażała sobie, że może on kiedykolwiek ustać, a im intesywniej myślała o piekielnym uczuciu przeszywającym jej czaszkę, tym szybciej ono malało.
- Wstrząśnienie mózgu - dopiero Jack przypomniał jej o nim, oznajmiając krótką diagnozę. Odzyskała przytomność na plaży i leżała w ciepłym
piasku, kiedy podbiegł i uniósł jej zmrużone powieki. Strasznie to Ane poirtytowało i najchętniej kopnęłaby Jack'a w tyłek. Nie zrobiła tego tylko
dlatego, że w miarę zdążyła go poznać. Wydawał jej się dobrym człowiekiem. Świetnie, jeszcze tego mi do szczęścia brakuje, pomyślała, słysząc zwięzłą opinię lekarza.
Była ich równa dziesiątka. Nie wiedziała co z resztą, ale można było przypuszczać, że zginęli i potopili się, gdy samolot z ogromną
prędkością zderzył się z twardą taflą wody. Był jeszcze ogon pojazdu, który oderwał się podczas lotu. Ane obleciał strach. Czy przeżyłaby,
znajdując się w tylnej części samolotu? Gydby nie Jack... No właśnie, Jack. Wariat, biegał od jednej osoby do drugiej, chociaż sam miał rozwalone kolano i ledwo utrzymywał się na nogach. Chciała mu powiedzieć, żeby wreszcie usiadł i zajął się sobą, ale on za pewne zignorowałby jej uwagę, za co też należał mu się ochrzan. Prawdę mówiąc, rozbitkom nic nie było. Kilka zadrapań, mnóstwo siniaków, otarć i pocharatanych żeber. Rutyna, przemknęło jej przez głowę, bo przecież nie z takich urazów wychodziła.
Obecność ludzi na wyspie podnosiło Anie ciśnienie w żyłach tym bardziej, że zdawali się być mało przydatni. Obserwowała ich,
bo z obserwacji człowiek może dowiedzieć się najwięcej.
Wysoka, szczupła blondynka najbardziej działała jej na newry. Miała ochotę podejść do tej płaczliwej dziewczynki i rozjebać jej czaszkę
o kamienie. Sawyer'a także irytowało zachowanie blondyny, bo Sawyer był taki jak Ana. Obserwował. Przyglądał się ludziom z baczną
uwagą i co jakiś czas mierzył ją wzrokiem, a ona nie pozostawała mu dłużna. Nie zamienili przy tym ani jednego zbędnego słowa.
Koło Sawyer'a siedziała Kate, która dla Any była zupełnie obojętna. I jak się jej zdawało, ona dla niej też.
Czarnoskóry chłopiec siedział blisko Cortez. Najsmutniejsze było to, że został sam. Dziewczyna chciała mu powiedzieć, że może na nią liczyć, pocieszyć go, ale zwyczajnie nie potrafiła. Nie umiała postawić się w sytuacji dziecka, które przecież nikomu niezawiniło. Mimo to, Mały czuwał przy niej cały czas pod nadzorem Jack'a, bowiem kiedy się obudziła, on wciąż siedział na sypkim, nagrzanym słońcem piasku. Pozostała czwórka zniknęła w dżungli w poszukiwaniu czegoś na ząb. Czterech mężczyn,
z których Ane najbardziej zaintrygował przystojny Izraleczyk. Może dlatego, że pochodził z kraju, gdzie za ojczyzne przelewa się tyle krwi, a i ona w swoim policyjnym zawodzie widziała jej nie mało.
- Hej - Jack klęknął przy niej i czarnoskórym chłopcu. Zmierzchwił mu włosy, położył ręke na chudym ramieniu, próbując dodać mu jakiejkolwiek otuchy. - Wszystko będzie dobrze, Walt - dodał. Cortez próbowała odnaleźć w się w sytuacji dziecka, ale nie za bardzo jej to wychodziło. Może dlatego, że nie chciała? Nie lubiła utrudniać sobie życia.
- Pomóc ci? - tym razem Jack zwrócił się do dziewczyny. Rzuciła okiem na tatuaże na jego ramieniu i uśmiechnęła się pod nosem.
Bardziej do siebie, niż do niego, bo nie mogła sobie wyobrazić, że ten facet naprawdę jest lekarzem. Słysząc propozycje pomocy, parsknęła śmiechem i chwiejąc się podniosła się z ziemi.
- Chyba śnisz, doktorku - dogryzła mu lekko. Przynajmniej dla niego starała się być miła. Wiedziała, że nie jest dobra w te klocki,
ale cholera... Próbowała.
W odpowiedzi Jack uśmiechnął się, ale widać było, że nie jest mu łatwo. Otwarta rana nogi musiała mu doskierwać, ale nadrabiał miną. Tak, w samolocie też się uśmiechał.


- Ten rząd?
- Ten po lewo.
Szła przed nim, co jakiś czas zawadzając bagażem o fotele pasażerów. Niektórzy sceptycznie na nich spoglądali. Dwoje ludzi na siłę przepychający się do przodu, chociaż miejsca było w dostatku. To musiało wyglądać nie tyle wkurzająco, co śmiesznie. Dotarli do swoich foteli i Ana próbowała wrzucić swoją walizkę na górną półkę. Z pomocą znowu przyszedł Jack, który jednym mocnym ruchem wpakował swoją i jej walizkę w wyznaczone miejsce. Mijając ją, przypadkowo dotknął jej kolan.
Cortez skarciła się w myśli, żeby nie przyzywczajać się za bardzo do tego mało znaczącego gestu. Po starcie zamówiła tequile, naturalnie z tonikiem i cytryną. Jack uśmiechnął się pod nosem.
- Co? - zapytała, sącząc drinka.
- Tylko się nie upij - skoemntował i poprawił zapięcie pasów. - Nie chcę taszczyć ze sobą `zgona` po lotnisku w Los Angeles.
Parsknęła śmiechem w swoją tequile.
- Nie moja wina, że niecierpie latać, Jack.
- Hej - nachylił się do niej i dogranął na bok jej ciemne włosy. - Nie będzie tak źle.
- Jasne - uśmiechnęła się słabo, bo jakoś te ciepłe słowa nie podniosły jej na duchu. - Co najwyżej przygotuj się, żeby wezwać lekarza.
- Nie będzie trzeba daleko szukać - uśmiechnął się znowu i uderzył pięścią w klatke piersiową.
- Och, poważnie? Jesteś lekarzem?
- Absolutnie.
- Nie wyglądasz - stwierdziła, kiedy przyjrzała mu się już uważnie.
Skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi. Ona odpowiedziała mu grymasem, ale rozkosznym.
- Twoim zdaniem powinienem lecieć do LA w śnieżnobiałym kitlu, ze stetoskopę na szyji i apteczką pod pachą?
- Dokładnie - kiwnęła zgodnie głową i ucichła, myśląc nad czymś intensywnie. - Jack?
- Hmm?
- Nie będziesz miał mi za złe, jeśli w czasie lotu usnę na twoim ramieniu?
Jack roześmiał się tylko i pokiwał głową. Nie wiedziała, czy ze zdumienia, czy w potwierdzeniu jej pytania. W każdym razie on ciągle się uśmiechał.




Ściemniało się. Słońce powoli zachodziło i Ana wdała się w dyskusje z Sayidem Jarrah'em - Izraelczykiem, na temat zachodniej części świata. Już wiedzieli, że skoro tam zachodzi słońce, to tam jest zachód. Niby niczego nowego nie odkryli, ale nareszcie było do kogo otworzyć usta. James `Sawyer` Ford oczywiście rozmawiał o sobie. Nie prowadził monologu, bowiem jego osobą zainteresowana była Kate. Nie ważne czy mniej, czy więcej, bo jednak go słuchała.
Nie dało się tego zignorować - mówił nadzwyczajnie głośno o swojej nastoletniej miłości.
Grubasek Hurley przyglądał się z zaciekawieniem znalezionym owocom. Jedne był duże, w odcieni czerwieni, drugie nieco mniejsze, żótawe. Pośród kupki `smakołycków` znalazły się też orzechy i tak na oko wszystko wydawało się jadalne.
- Te, Ana Lulu - zawołał Sawyer, a Cortez odwróciła się machinalnie. Z ledowścią zauważył lecącą w jej stronę żółtą kulkę i o mały włos nie dostała nią w głowę. Automatycznie jej ręka wystrzeliła w przód i zodłała chwycić owoc. - Szybka jesteś - zauważył Sawyer, a ona miała ochotę wstać i strzelić go w ten pusty łeb.
- A ty popieprzony.
- Uuu... Straszne.
- Uważaj, bo komuś zrobisz krzywdę - wtrącił Sayid i Ana była mu wdzięczna, że się za nią wstawił. Nie potrzebowała pomocy, umiała radzić sobie sama, ale dobrze mieć przewagę liczebną. Przynajmniej tak mówią statystyki.
- No, proszę! Mam przeciwko sobie i Ali'ego i dziwkę, która czepia się mnie za nic.
Te słowa dziewczyna potraktowała jak wzywanie. Już biegła w stronę Sawyer'a, już wzięła zamach i wymierzyła w niego celny cios, a jej zaciśnięta pięść musnęła policzek Forda. Zrobiłaby to jeszcze raz, gdyby nie Saydi i ten facet od gitary, którzy chwycili ją za ramiona i odcinągnęli do tyłu. Ana miotała się, wściekle patrząc na mężczyznę, który
podniósł się z piachu i potarł miejsce po uderzeniu. Spojrzał na nią, jak do tej pory nigdy na nią nie patrzył. Miał w oczach taki dziwny płomyk. Nie, nie strach. To była nienawiść i zdumienie zmieszane z odrobiną zaskoczenia.
- Odjebało ci?! - wywarczał, nadal oszołomiony zwrotem sytuacji. - Co to miało być?!
- Mam cię na oku - syknęła przez zaciśnięte zęby i nie udało jej się nic więcej powiedzieć, bo Sayid wywlekł ją prawie do morza. - Puszczaj mnie! - wyrwała mu się z ramion. Dysząc ciężko upadła na brzeg.
Była cierpliwa i trzymała nerwy na wodzy, ale Sawyer przegiął. Czemu nie dziwił ją fakt, że go nie polubi? Sayid patrzył na nią z innym płomykiem w oczach. Z taką obcą troską i zrozumieniem, jakby wiedział, jak ona się teraz czuje. Odgarnęła na bok rozwiane włosy i wstchnęła. Sawyer zabijał ją wzrokiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/04, 6:28 pm    Temat postu:

Super Very Happy Podobała mi się rozmowa Jacka i Any w samolocie Wink A poza tym końcowa akcja z Sawyerem była boska. Wszystko super, extra teksty lecą Laughing A ta płaczliwa blondyna, której Ana chciała rozwalić łeb, to Shannon? Ona jest taka głupiutka (ale jak dla mnie pozytywnie, mimo wszystko Wink). Czekam na więcej!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/08/04, 11:01 pm    Temat postu:

Super Scu bardzo mi sie podoba Very Happy przeczytalam obydwie czesci za jednym zamachem i jestem pod wrarzeniem. Ana i Jack bardzo mi sie podobaja akcja z Sawyerem tez.

czekam na wiecej Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/05, 12:16 pm    Temat postu:

Cruz napisał:
A ta płaczliwa blondyna, której Ana chciała rozwalić łeb, to Shannon? Ona jest taka głupiutka

Taa, Shannon we własnej osobie Wink

Napisałam kolejną część. Tak jakoś nie bardzo wyszła (moim skromnym zdaniem), ale może się spodoba Wink



3.

- Co tam masz? - Jack nachylił się i zajrzał Anie przez ramię. Uniósł brwi, widząc, że wyjmuje z wody okrągły przedmiot.
Po burzy i odpływie, na plaży można było znaleźć wiele rzeczy, a i on powiększył już swoją kolekcję - walizkę pełną męskich ubrań i chociaż
nie były jego własnością, zupełnie się tym nie przejął; papiernicze przybory, w tym ponad tuzin długopisów (jak podsumowała Ana -
chyba żeby sobie nimi w... nosie pogrzebać), i ku wielkiej radości Shannon Rutherford - torbę z kosmetykami.
Oboje przyglądali się wyłowionej z oceanu piłkce do siatkówki. Cortez uśmiechała się przy tym tak radośnie, że Jack musiał się odwrócić, aby nie parsknąć śmiechem. Dziwił się, ile radości może sprawić zwykła piłka która, nie było się co oszukiwać, nie pomoże wydostać się z wyspy.
- Jack! - krzyknęła nagle. Wyprostowała się, stając obok niego z piłką pod pachą.
- No co? - pobłażliwy uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Tam... - wskazała na oceaniczne fale między dowa skałami. - To rekin?
- Czy ja wiem... - zabrał jej piłkę i podrzucił ją do góry. - Nawet jakby, to przecież nic nam nie zrobi.
- Ale widziałeś, prawda?
- Pewnie, nawet dwa.
- Jack! - meżczyzna pożałował, że w ogóle się odezwał, bo Ana z impetem uderzyła go w ramię.
- Już dobrze, dobrze! - złożył ręce w obronnym geście. - Boisz się, żeby ten wielki potwór nas nie zjadł?
- Nie - Ana spojrzała na niego z taką miną, jakby conajmniej rzucił w jej stronę obraźliwy tekst. - Moglibyśmy go złowić, zabić i zjeść. - wyliczyła uważnie, pilnie nad czymś myśląc. - Właściwie kolejność nie ma znaczenia, ale to pomogłoby nam uzupełnić białko.
- Hipoteza ala Cortez? - Jack przeczucił piłkę z ręki do ręki. Popatrzyli na siebie i zarechotali. W przeciwieństwie do Any, Jack analizował. Może nie błyszczał skromnością, ale uważał się za bystrego faceta. Nie należał do tych, którzy mówią o tym głośno, ale w głębi duchu wiedział, że wszyscy obecni na wyspie uważają go właśnie za bystrzaka. Jeszcze w samolocie rozpracował Ane Lucie Cortez, jej sceptyczne poczucie humoru i sposób bycia. Usiłował spojrzeć na świat jej oczami. Nie było łatwo, bo Cortez różniła się od kobiet, które Jack Shepard znał. Nikt, ale to nikt nie dał mu
nakazu, żeby z nią przebywać, mimo to, lubił jej towarzystwo. Powli ją poznawał i coraz bardziej rozumiał. Rozbawiała go różnica charakterów, bo niedało się ukryć, że różnice osobowości rzeczywiście były widoczne na kilometr. On - otwarty na ludzi, spokojny i trzeźwo myślący. Ona - nie ufna, szarpana emocjami, w gorącej wodzie kąpana. Jack zjednaczał sobie ludzi, kiedy Ana Lucia ich za wszelką cenę chciała spłoszyć. Nie siedział w jej głowie i nie wiedział o czym myśli w swoim małym świecie. I o kim myśli. I co zdążyła pomyśleć o nim przez te ostatnie dwa dni.


Zrywał się coraz silniejszy wiatr, a on dopiero kończył przywiązywać sznur z kawałkiem ceraty do jednego drzewa. Zaczęło kropić, kiedy odciął line i odgarnął na bok suche liście palmy.
- I co jeszcze?! - wzniósł wzrok ku niebu i rozłożył bezradnie ręce. - Katastrofa, bezludna wyspa i na deser to? Jakie dtrakcje przygotowałeś mi na najbliższy tydzień?!
Odpowiedział mu błysk między chmurami. Po chwili groźnie zagrzmiało.
- Co ja ci takiego zrobiłem?! - warknął Jack, przekręcając oczami.
- Och, mnie nic - usłyszał za sobą mocny, kobiecy, a co najważniejsze znajomy głos.
Ana podbiegła, kryjąc się przed mokrymi deszczowymi kroplami. Wzięła od niego drugi koniec sznurka i przywiązła do pobliskiego drzewa. Cerata miała ich chronić przed deszczem, chociaż oboje wiedzieli, że teraz jest to zbędne. Pomogła mu rozłożyć na drewnianych balach palmowe liście i odsunęła się, by zobaczyć efekt. Dla Jacka dach prezentował się całkiem dobrze, przynajmniej tyle wywnioskował ze zmarszczonych brwi Cortez.
- Znalazłeś sobie nowe hobby? - zagaiła, a on posłał jej niewyraźne spojrzenie. - No wiesz... Porzuciłeś neurochirurgię dla budowy legowiska? Miło - uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie zauważyłaś, że powstała moda na rozbijanie szałasów - kiwnął głowę w stronę Sawyer'a i Kate, którzy kilkadziesiąt metrów dalej, cali mokrzy walczyli ze swoim schronem. - Cała okolica tym się fascynuje.
- Tak, pięć osób na krzyż. Bijemy rekordy.
- Ba!
Władowali się do środka i usiedli na w miarę suchej szmacie. Jeśli już mowa o prześcieradłach, Sayid wyłowił z ocenau torbę pełną prześcieradeł. Obaj stwierdzili, że wszystko się przyda i nie mylili się. Ana osobiście uważała za głupotę, przewozić w samolocie tyle pościeli, jej zdaniem, to było chore.
Zimny wiatr, który usiłował wedrzeć się do środka sprawił, że dziewczyna poomacku chwyciła męską bluzę z australijskim logiem na piersi i zarzuciła ją sobie na ramiona.
- Myślisz, że nas szukają? - Jack patrzył, jak opiera się o pień drzewa.
- Nie.
- Grunt to pozytywne nastawienie.
- A wiedzą, gdzie nas szukać? - przetarła zmęczone oczy i podwinęła nogi pod szyję. - Pomyślmy realistycznie... Może potrwać dużo czasu, nim powrócimy do cywilizacji. Chyba, że weźmiesz nas na plecy i przepłyniesz w pław Pacyfik.
- Biorę to pod uwagę - roześmiał się Jack. - Napijesz się? - wyjął ze znalezionego plecaka butelkę wina. Wziął ją z plaży, rocznik 67. Najwyraźniej silny przypływ wyrzucił ją na brzeg. Ana zmierzyła go wzrokiem. Wyglądało to tak, jakby zobaczyła Jacka poraz pierwszy w życiu.
- Ukryłeś je?
- Myślisz, że to nie w porządku wobec reszty? - zapytał, kiedy wychylili się z szałasu i rzucili okiem na syzyfowe prace Kate i Sawyer'a.
- Myślisz, że powinniśmy im pomóc? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
Nastała krótka cisza, którą zkłócał deszcz obijający się o dach szałasu. Oderwali wzrok od budowniczych i popatrzyli na siebie z uśmiechem.
- Nie - stwierdzili szybko w obu przypadkach.




Wracali na swoją część plaży. Dziewczyna trzymała pod pachą piłkę i Jack kompletnie nie mógł pojąć po co ją ze sobą targa. Logiczne myślenie uświadomiło mu, że z całą pewnością Ana Lucia ma w planach do rozegrania siatkarską rozgrywkę.
- Po co ci to? - wskazał brodą na piłkę. Mimo wszystko chciał się upewnić, czy dobrze rozumuje.
- Nigdy nie grałeś w siatkówkę?
- Grałem - przytaknął. - Co to ma do rzeczy? - dodał, przypominając sobie liceum, gdzie jeszcze miał czas na takie rozrywki.
Wzruszyła ramionami.
- Pomyślałam, że jak będzie nam się strasznie nudzić, możemy...
- Zagrać - dokończył za nią Jack.



- Nigdy nie całowałam się z kobietą - powiedziała Cortez, biorąc potęzny łyk wina. Jack wziął od niej butelkę i także się napił.
Jeśli nazywasz się Jack Shepard i grasz w `Nigdy`, zdajesz sobie sprawę jaki jesteś nudny. Jeśli nazywasz się Ana Lucia Cortez, uświadamiasz sobie ile już przeżyłaś, i że możesz nakarmić doświadczeniami jakiś zaludniony kontynent.
- Nigdy nikogo nie okłamałem - powiedział Jack. Wypił trochę zawartości z butelki i podał wino Anie, która zrobiła dokładnie to samo.
Jeśli nazywasz się Jack Shepard, transportujesz zwłoki ojca z Australii do LA pechowym lotem 815. Jeśli nazywasz się Ana Lucia Cortez, wracasz z Asustralii do czekającej na ciebie w LA matki.
- Nigdy nikogo nie zabiłam - mruknęła dziewczyna i znów wlała wino do ust. Jeśli nie wiesz na czym polega zabawa w `Nigdy`, musisz wiedzieć, że to gra, która ukazuje twoje prawdziwe oblicze. Pijesz, jeśli
twoje ja nie jest zgodne z zadaniem. Nie pijesz, jeśli wszystko jest w porządku.
Jack wziął z powrotem butelkę od Cortez i zawahał się. Ana Lucia przeszyła go świdrującymi oczami, czekając na reakcje kolegi. Jeśli nazywasz się Ana Lucia Cortez, zabiłaś morderce swojego nienarodzonego dziecka i o dziwo wyrzuty sumienia cię nie gnębią.
Jeśli nazywasz się Jack Shepard, asystowałeś przy operacji ojca, który pod wpływem alkoholu zabił swoją pacjentke i nie wiesz czy masz się za to winić, skoro mogłeś temu zapobiec. I nie wiesz co zrobić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/08/05, 4:37 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/08/05, 1:01 pm    Temat postu:

Scu kolejna świetna część. naprawde extra sie czyta tego ficka Very Happy a gra w 'Nigdy' tez mi sie podoba przybliza troche obraz postaci Smile

czekam na wiecej jak zawsze Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/05, 4:18 pm    Temat postu:

Extra Very Happy Strasznie mi się podoba. Świetna gra w "Nigdy". Podobała mi się też akcja z winem Wink I w ogóle super część, ale to już standart, Scu, jeśli chodzi o to opowiadanie i w ogóle o Twoje pisanie Very Happy
Z niecierpliwością czekam na więcej! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/06, 2:50 pm    Temat postu:

Hm... Ta część... Jakaś krótka wyszła. Ale pomyślałam, żeby ją tak zostawić.



4.

Wpatrywała się oceaniczne fale już od ponad dwóch godzin. Przez ostatni tydzień było to jedno z jej ambitniejszych zajęci, odejmując polowania z Sayidem, struganie patyków i coraz częstrze sprzeczki z Sawyer'em. Opuszczała ją namolna myśl, że kiedykolwiek powróci do prawdziwej, miejskiej dżungli. Ana schylała się po kolejny kamień, by wrzucić go dowody, kiedy cień męskiej postaci przysłonił jej słońce.
- Czego ty chcesz? - mruknęła z naciskiem, patrząc jak James `Sawyer` Ford siada obok niej.
- Od ciebie niczego nie chcę - odparł i zabrał Anie z ręki upatrzony kamień. Wziął zamach, a kawałek skały poszybował do oceanu.
- No więc, co tu robisz?
- Siedzę.
Niemożliwe, Ana ugryzła się w język, żeby nie powiedzieć tego na głos. Gość działal jej na nerwy bardziej, niż zwykle. To, że dostał od niej parę razy w pysk, nienauczyło go kompletnie niczego.
Sawyer cfaniak, Sawyer pewniak, Sawyer i jego męskie ego.
Zabrała mu z przed nosa kamień, po który sięgał i rzuciła go w sam środek fal. Kilka ostatnich dni zmusiło ją do refleksji i Bóg wie do czego jeszcze. Wyspa potrafiła zmienić człowieka. Bo gdy człowiek przebywa z paroma nieznajomymi, poznaje ich tajemnice i sekrety, i traktuje ich w ten sposób, jakby od wielu lat mieszkał z nimi pod jednym dachem. Pomijając Sawyer'a, którego Cortez miała ochotę rozszarpać gołymi rękami. Chociaż, po wcześniejszej sytuacji, były co do tego pewne wątpliwości.


- Hej, Ana Lulu!
- Zostaw mnie.
- Zawsze jesteś taka... Oschła?
Odwróciła się na pięcie i zlustrowała go beznamiętnym wzrokiem.
- Nie, tylko dla takich dupków, jak ty.
- To wiele wyjaśnia - podstępny uśmiech momentalnie zmienił jego wyraz twarzy.
- Wystarczająco.
- Tylko mi nie mów, że cię nie kręce - zawołał za nią. Dreptał jej po piętach, idąc brzegiem plaży. Puściła ten tekst mimo uszu i dalej maszerowała przed siebie. Chłodny, ale przyjemny wiatr rozwiał ciemne włosy Any.
Obecność Sawyer'a stawała się męcząca. Doprowadzała ją do nadmiernego bólu głowy, a po zeszłej nocy z Jackiem, dziewczyna
nie miała ochoty na takie rozrywki. Nie, nie! Do niczego nie doszło, po prostu kac po winie dawał się we znaki.
- Przecież żartuję! - usłyszała, kiedy przyśpieszyła tempo i teraz Sawyer musiał truchtać, żeby dotrzymać jej kroku. Przekręciła oczami. Uznała, że najlepszą taktyką będzie ignoracja.
Szybko zrezygnowała, bo ten facet zagadałby ją na śmierć. Gęba mu się nie zamykała, a mówił wyłącznie o sobie.
Sawyer przystojaniak, Sawyer kochanek, Sawyer ideał mężczyzny.
Zatrzymała się, a on, najwyraźniej tego nie zauważając, wpadł na nią całym ciężarem ciała i oboje wylądowali na nieprzyjemnym, mokrym piasku. Podparła się rękami i próbowała wstać, ale Sawyer ciągle wisiał jej na plecach.
- Złaź, bałwanie! - próbowała go z siebie zrzucić, ale jego uradowany chichot sprawił, że znów leżała plackiem na ziemi.
- Nie uważasz, że to idealna pozycja?
Jaka jest twoja reakcja, gdy naprawdę masz już kogoś po dziurki w nosie? Wstajesz i odchodzisz? W przypadku Any jest
zupełnie inaczej. Zepchnęła go z siebie i mężczyzna, jak długi wylądował na brzegu. Klęknęła, nachylając się nad nim. Ich twarze były blisko, bardzo blisko i... Ana obdarzyła go potężnym uderzeniem w nos. Nie chciała tego, ale jej ręka sama poleciała w kierunku Sawyer'a.
- O, kurwa! - krzyknął, odchylając się do tyłu. Wyglądał na zaskoczonego, nie mniej, kiedy zboksowała go za pierwszym razem.
W jej głowie zapaliło się zielone światełko: chciała go przeprosić i pomóc mu wstać, ale zaraz przypomniała sobie, że ucierpi na tym jej duma. Zasłużył sobie, jęknęła w duchu, ale wcale nie było jej dobrze z tym co zrobiła. Bariera dumy pękła i Ana Lucia wyciągnęła rękę do taplającego się w wodzie Sawyer'a. Teraz wyglądał na bardziej zaskoczonego, niż wcześniej. To przebiło by dwa zsumowane ataki na jego osobę. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem i po namyśle wyciągnął dłoń. Chciała podciągnąć go do góry, ale to Sawyer ją szarpnął i finał był taki, że Ana też wylądowała w wodzie.
- Zgłupiałeś?! - wykrzyczała między jednym, a drugim zachłyśnięciem.
- I kto to mówi? - Sawyer roześmiał się głośno. Kiedy chciała wstać, złapał ją za szlufkę od spodni co sprawiło, że znów upadła obok niego. Albo Ana nie miała poczucia humoru, albo to Sawyer tak na nią działał. Odgarnęła z czoła mokre włosy i pokiwała głową. Mężczyzna patrzył na Ane tymi swoimi niebieskimi oczami, a w jego policzkach można było zauważyć słodkie dołeczki. Mimowolnie uśmiechnęła się do niego.




A teraz była tu, na wyspie i nie miała możliwości pokazać się przed tym mężczyzną z jak najlpeszej strony. Mogła z trudem się do tego przygotowywać, ale nie chciała szukać w Sawyerze sprzymierzeńca. Niebezpieczny tak, jak ona. Ciekawe było, dlaczego zrobił się nagle ohydnie miły. Ane to zwyczajnie przerażało. Wiedziała, że potrafi być całkowicie bezczelny. Siedział koło niej, rzucając do wody kamień za kamieniem i chyba po raz pierwszy, podczas pobytu na wyspie nie mówił o sobie. Chwilę... Sawyer nic nie mówił, a to było coraz bardziej niepokojące. Spoglądał na nią i uśmiechał się, jakby wielkim łukiem pomijał tą niechęć, którą go częstowała. Unikała mężczyzn i stanowczo trzymała się tej zasady. Starała się nie dopuszczać do siebie myśli, że na tym pieprzonym świecie są samce, którzy nie zostawiają swoich dziewczyn tylko dlatego, że poroniły. Są wyjątki, a przykładem jest Jack - on nigdy by tak postąpił. Wyjątek potwierdza regułe. Cholera, a ten cały Sawyer starał się być miły. Nawet mnie nie zna, tłumaczyła sobie uparcie, nic o mnie nie wie - to nie umacniało jej w tym przekonaniu. Sawyer słodziak, Saywer uparciuch, Sawyer - całkiem fajny facet.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/08/06, 7:57 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/08/06, 2:53 pm    Temat postu:

zdazylam przeczytac Very Happy swietna czesc naprawde Very Happy
mam nadzieje ze jak wroce znajde tu wiecej czesci Very Happy
spadam papa Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/06, 5:35 pm    Temat postu:

Wow, super, bardzo mi się podoba Very Happy Sawyer jest słodki i naprawdę fajny z niego facet Wink I też pasuje do Any, moim zdaniem. Może nawet bardziej niż Jack, bo bardziej lubię Sawyera niż Jacka. Ale pewnie nie wyjdzie im (tzn. Anie i Sawyer`owi), bo są do siebie zbyt podobni - to znaczy oboje tacy uparci Wink Ale tworzą fajną parę Very Happy I genialne akcje są z nimi Laughing Czekam na więcej, jak zwykle Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/20, 7:06 pm    Temat postu:

Nowa część LOST'owego ficka. Mam nadzieję, że się chociaż trochę spodoba :]


5.

Jack próbował znaleźć sobie zajęcie. Próbował, bo jakoś mu to nie wychodziło. Jeżeli nie ma czym wypełnić czasu, to zwyczajnie wariuje. Najwyraźniej tak działała na niego wyspa. Już trzy razy rąbał drewno i nawet skusił się na łowienie ryb z Sayidem. Jak potem się okazało, nie ma do tego smykałki.
Minęły ponad dwa tygodnie odkąd znaleźli się na odludziu i wciąż żyją. Każdy przyswoił sobie myśli, że jeszcze długo mogą nie wrócić do prawdziwego świata. Takiego z telefonami komórkowymi, internetem, łóżkiem, seksem, dragami i zimnym piwem. Jack zauważył, że za jego plecami potworzyły się pary, ktoś z kimś flirtuje - Sayid z Shannon, Sawyer z Kate. Jednak nie był pewien, bo Sawyer częściej kręcił się wokół Any Lucii, niż koło swojego Pieguska. Mógł się nad wszystkim
rozwodzić i zastanawiać do czego to prowadzi, ale nauczył się nie wciskać nosa w nie swoje sprawy, jak to przeważnie czynił. Wolał zająć się czymś pożytecznym, chciaż ponowne zbieranie drewna komuś innemu mogłoby się przejeść. Nie dało się przeoczyć politowanego spojrzenia Hurely'a, który siedział na piachu, zajadając się papają.
- Koleś, aż tak ci się nudzi? - rzucił w stronę Jacka, a kiedy zobaczył, że kolega znów zmierza w stronę lasu, pokiwał tylko głową. - Ty się tą sikierą w łeb rąbnij! - krzyknął za nim. Może i miał racje, ale Jack nie słyną z nic nie robienia. Miał uśiąść i czekać na oklaski? A może na to, aż ktoś w reszcie łaskawie zabierze ich z tej przeklętej wyspy? Nie, to zdecydowanie nie był styl doktora Sheparda.
- Hej, uważaj trochę, doktorku! - Sawyer aż podskoczył, gdy Jack wyłonił się zza krzaka. Spojrzał z grymasem na ostre narzędzie. - Komuś całkiem przez przypadek możesz wydłubać oko.
- Ciebie też miło widzieć - mruknął Shepard. Przerzucił sikiere przez ramię i ruszył w stronę bambusów.
- Tylko nie zgub się i nie wracaj zbyt późno - zaśmiał się Sawyer głosem nasiąkniętym od sarkazmu.
O ironio! On zawsze tak robi. Czy do końca dni będzie mu wypominał, jak to ośmieszył się, wyprowadzając ich w nieznany zakątek
dżungli?



- Jack, czy my idziemy w dobrym kierunku? - Ana znów walczyła z trawą, która oplątała jej nogi. Kate minęła ją i mruknęła coś o zabijaniu. Z pewnością obydwie chciały go zabić. Rozerwać na strzępy i rzucić lwom na pożarcie, chociaż do tej pory nie widzieli żadnego. Albo dzikim świniom, a i tych w dżungli było coraz mniej. Stał na czele gupy skadającej się z dwóch wściekłych kobiet i Sawyera. Ach, Sawyer. Narzekał, jęczał, marudził - gorzej niż Ana Lucia i Kate razem wzięta.
Ta ostatnia potknęła się o wystający z ziemi korzeń i wpadła wprost w ramiona Jacka. Poczerwieniała, przeprosiła i szybciutko ukryła się za plecami Saywera. Ana demonstracyjnie przekręciła oczami i mijając wszystkich, wysunęła się na przód.
- Gdzie my, do cholery jesteśmy? - warknęła i zmierzyłą Sheparda morderczym wzrokiem. Jack wzdrygnął się i cofnął dwa kroki do tyłu.
- Nie wiesz, Lucy? - Sawyer zachichotał. - Właśnie minęliśmy nasze ukochane, bambusowe drzewa.
Ana Lucia rozejrzała się i westchnęła, bo przecież otaczał ich bambusowy las. Jej mina wskazywała niezadowolenie, więc i Sawyer, i Jack mieli dużo szczęścia, że nie rozwaliła im czaszek czymś ciężkim. Panowie wymienili zrezygnowane spojrzenia, przyśpieszając kroku. Miarowy spokój zakłóciło podejrzane wycie, jakby dźwięk syreny strażackiej. Shepard sam zdziwił się, że nie popukał się palcem w czoło - gdzie niby w dżungli syrena strażacka? Wystawił ręke w stronę Any i Kate, blokując im drogę.
Kate posłusznie stanęła w miejscu, za to Cortez całkowicie go zignorowała, odtrącając na bok jego dłoń. Niejaki James Ford nie pozowlił iść jej dalej. To właśnie odróżniało Sawyera od Jacka - troska Sheparda wydawała się nachalna i niepraktyczna, kiedy drugi mężczyzna po prostu odruchowo wychodził kilka kroków do przodu.
- Bujaj się - warknęła groźnie Ana Lucia, a jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu. - Przesuń się, Sawyer - dodała bardzo spokojnym
głosem widząc, że mężczyzna ani drgnął.
- Magiczne słówko - wyszeptał jej nad uchem.
- Spieprzaj.
Podniósł ręce w geście poddania i posłusznie uchylił się na bok. Teraz Ana wyszła na prowadzenie, a reszta, jak posłuszne psy wlekła się trzy metry za nią.
- Ana Lu nie w humorze - zauważył Sawyer, idąc ramię w ramię z Jackiem, co jakiś czas, niby nie chcąco potrącając go barkiem.
- Nie twój zakichany interes - usłyszał, gdy Ana zerknęła za siebie i rzuciła mu jedno ze swoich groźnych spojrzeń. Popatrzyła na Jacka i uśmiechnęła się lekko. On kiwnął do niej głową, odwzajemniając uśmiech.
- Czyżby napięcie przed miesiączkowe? - kontynuował Ford, a Austin klepnęła go w głowę.
- Jesteś bezczelny - warknęła. W odpowiedzi posłał jej spojrzenie numer cztery - słodkie ze szczyptą pobłażliwości, demonstrując dołeczki w obydwóch policzkach.
Zamilkli w bezruchu, bowiem jękliwy, długi sygnał znów dobierał im się do uszu. Jack zmrużył oczy tak, że zmarszczki pokryły mu całe czoło. Za wszelką cenę chciał zlokalizować dźwięk, ale nie miał pojęcia skąd może dochodzić. Przeniósł wzrok na niebo, gdzie przerażająco czarne chmury zwiastowały ogromną ulewę. Ponowny sygnał sprowadził go z powrotem na ziemię.
Szli jedno za dugim, co chwilę potykając się o swoje lub nogi sąsiadów.
- Ten dźwięk jest irytujący - stwierdził Sawyer, kiedy w powietrzu usłyszeli już dobrze znajome wycie.
- Nie bardziej, niż ty - Ana szybko go wyprzedziła, żeby móc pokierować `stadem`. Zatrzymała się, a James, jak na złość pchnął ją do przodu. Klepnęła go w ramię i przcisnęła palec do swoich ust. Cała trójka zamilkła, tylko Sawyer, jak to Sawyer robił swoje.
- Ty nas wciągnąłeś w to gówno - spojrzał groźne na Jacka. - To ty nas z tego wyciągniesz, doktorku.
Shepard otworzył usta, żeby się odegrać, ale Ana ucieszyła obydwóch panów porządnym kopniakiem w łydkę. Wycie syreny strażackiej rozniosło się po całej dżungli. Przenikał między drzewami i to dawało efekt czterech stron świata, jakby dobiegał z każdego kierunku. Krzak, po prawiej stronie Jacka poruszył się niespokojnie i Ana automatycznie zacisnęła w ręce wygrzebany spod korzeni sporej wielkości kamień. Odsunęła się na bok i wzięła zamach.
- To Sayid! - wykrzyczała jej nad uchem Kate, ale było już za późno. Cortez musiała wiele się namęczyć, żeby kamień nie trafił
Izraelczyka w głowę. Ostatecznie końcami palców zdołała zmienić kierunek lotu.
- Cholera! - jęknął, bo kamień trafił go w prawy bark.
- I jeden nie żyje - podsumował Sawyer. - Ali, co ty tu robisz?
- O to samo mógłbym zapytać waszą czwórkę. Chyba nie myślicie, że się zgubiliście?
- A nie?
- Niecały kilometr na południe jest nasze obozowisko.
- Oj, doktorku - Ford pokiwał z politowaniem głową. - I po co ten cyrk? Ali, nasz wybawca! - ukłonił się nisko udając, że składa mu hołd.
Sayid kompletnie go zignorował i ruszył przodem. Pełen podziwu Jack szedł za nim, nie mogąc zrozumieć, jak on to robi. To nie lada sztuka, hamując się przeciwko Sawyer'owi tym bardziej, że Shepard najchętniej by mu przywalił. Izraelczyk skręcił w lewo, pociągając za sobą Jacka. Włożył mu do ręki coś, co do złudzenia przypominało krutkofalówkę i przesunął przycisk. W uszach zadudnił im znajomy dźwięk.
- To żeś nas nastraszył - usłyszeli z oddali głos Sawyera. - Nigdy więcej tego nie rób, Ali! Auuua! - jęknął. Najwyraźniej Anie puściły nerwy.
Jack uśmiechnął się pod nosem. Żałował, że nie mógł tego zobaczyć.
- Nadajnik - wyrwał go z zamyslenia Sayid. - Nie mogłem uchwycić żadnego sygnału, ale im wyżej, tym większa szansa na złapanie fali -
wskazał głową n przeciwną stronę, gdzie drzewa odsłaniały skały. - Może tam uda nam się nadać sygnał SOS.
- To dobry pomysł - Jack pokiwał głową, uważnie oglądając urządzenie. - Na razie trzeba się wstrzymać, bo kierunek wiatru zwiastuje
kilkudniowe opady, ale potem możemy spróbować.
- Meteorolog - ręka Any wylądowała na jego ramieniu. - Też ładnie. Gdziekolwiek się wybieracie, idę z wami.
- To nienajlepszy... - zaczął Jack, ale wzrok Any go uciszył. - To jeszcze nic pewnego, zykłe plany.
- Jasne. Sawyer gamoniu, gdzie jesteście?
Razem z Kate, którą obejmował w pasie, wygramolił się z zarośli. Stanął na przeciwko Jacka i od razu oberwał od Any po łapach,
bo chciał zabrać nadajnik. Zaczęło kropić, gdy dochodzili do plaży. Hurely i Charlie zbierali porozrzucane wokół palm kokosy.
- Głodni? - zapytał ten drugi, rzucając Jackowi świeży owoc. - Mamy też mango.
- Uuu, pełny serwis - mruknęła pod nosem Ana, która razem z Sawyerem, minęła ich obojętnie. Jack pozowlił sobie na parsknięcie śmiechem.
- Piegusek uważa, że nie mam żadnego talentu - usłyszał jednym uchem ich rozmowę.
- Jak ona może w ogóle tak myśleć?! - krzyknęła Cortez, udając wzburzenie. - Ty, Sawyer perfekcyjnie wkurwiasz ludzi. Jesteś w tym po prostu świetny! - dodała, oddalając się w stronę oceanu.
- Wcale nie jesteś lepsza! A moje zachowanie dodaje mi uroku. Hej... Hej, poczekaj na mnie!



Czyjaś dłoń wędrowała po jego plecach. Odwrócił się i wyszczerzył zęby.
- Hej - Ana zabrała mu sprzed nosa kawałek pnia, który właśnie miał podzielić na dwie mniejsze części. - Zostaw to, rogrywamy mały meczyk.
- I co w związku z tym?
- Jaki ty głupi jesteś - dziewczyna przewróciła oczami. - No chodź, staniesz na bramce u przeciwników, bo Sherry skarży się,
że "połamiją jej się wszystkie pznakocie"
- Shannon - poprawił ją Jack, ale pożałował, że nie pominął tego milczeniem. Był prawie pewien, że teraz Cortez rogrzmoci mu
pniak na głowie.
- Raaany... Shannon, Sherry... Co to za różnica? Chodź - szarpnęła go za ramię. - Jack! - krzyknęła, bowiem mężczyzna nie ruszył się z miejsca.
- Okay, ale pod jednym warunkiem - uśmiechnął się podstępnie.
- Nie zrobię nic z rzeczy, które chodzą ci po główce - zastrzegła się szybko i wymierzyła w niego palec.
- Jakie ty masz zbereźne myśli - pokiwał głową z udawanym zdumieniem. - Po prostu nie chcę być w drużynie z Sawyer'em.
- Nie masz wyjścia, bo ja też nie chcę z nim grać. Była wojna i ostatniecznie Gruby, Kate, Locke i ta od paznokci poszli z nim na ugodę.
- Nie możecie grać po czworo?
- Nie! - krzyknęła Ana Lucia i już targała go za sobą na plażę. - Prosiłam, ale nie słuchałeś. Dlaczego wy tak robicie? Potem jestem zmuszona do użycia siły i to JA wychodzę na tą złą.
Jack zachichotał głośno, bo po wyjściu na plażę nieźle się rozpadało. Shannon nie miała zamiaru grać w deszcz, a Hurely zajął się patroszeniem ryby. Grzebał w niej nożem tak intensywnie, że Ana zacisnęła zęby, jakby miała go za chwilę pacnąć.
- Co on sprawdza, czy ta ryba jest z rodowodem? - prychnęła, kucając przy drzewie, które miało ochronić ją przed natarczywymi kroplami zimnego deszczu. Musiała zignorować, albo nie uslyszeć jego "zaraz wracam", bo zdążył znaleźć w namiocie to, czego szukał i usiąść obok niej. Rozmasowała ramiona i w tym momencie Jack troskliwie opatulił ją swoją czarną bluzą z kapturem. Naturalnie była dużo za duża, ale takie rzeczy na wyspie stawały się nieistotne. Wszystko, co każde z nich posiadało nabrało wspólnej wartości. Locke nie pytał, czy może założyć jego granatowy podkoszulek, a Sayid bez pytania użyczał mu jeansów. Może to głupie, ale w Nowym Jorku, Bostonie, Chicago, czy gdziekolwiek był, zadawło mu się, że rzczy osobiste, to rzeczy własne. Sama nazwa na to wskazuje. A teraz, kiedy człowiek nie wie czego się trzyma, każdemu jest wszystko jedno. Nie ważne, czy chodzisz w cudzym t - shircie, jesz naokrągło to samo, śpisz z nieznaną osobą przy boku. Budzisz się, owtierasz oczy ze świadomością, iż kolejny dzień będzie tak monotonny, jak poprzedni. I żyjesz. Rutyną staje się nabieranie ze źródła wody, kąpiel w oceanie, poszukiwanie pieprzonego mango, które wychodzi ci uszami. Ale najważniejsze jest, że ty ciągle jeszcze żyjesz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/20, 9:47 pm    Temat postu:

Wow, świetne jak zawsze. Genialne teksty, brawo! Tak poza tym to mi się podoba, bo jest dużo Sawyer`a, a poza tym Ana coraz bardziej przypada mi do gustu Wink Oby tak dalej (w co nie wątpię), bo jest naprawdę extra Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/03, 5:25 pm    Temat postu:

Nowa część Wink



6.

- Jesteś pewna, że chcesz iść?
Ana kiwnęła głową, wsuwając za pas ostry nóż. Zarzuciła plecak na ramię i zajęła się sznurowaniem adidasa.
- Chyba powinnaś zostać - Jack penetrował swój ekwipunek.
Bez słowa rzuciła mu potępione spojrzenie. Co on sobie wyobrażał? Myślał, że ma nad nią władzę, że może rządzić i decydować za nią co jest dobre, a co złe?
Wstała i minęła resztki ogniska, które przez noc ugasił tropikalny deszcz. Zaczęło świtać i gwiazdy nierówno bladły, znikając na tle dżungli. Ana potrąciła ramieniem stojącego na przeciwko Sayida. Zdążyła zauważyć, jak Irakijczyk zerka niepewnie na Jacka. Shepard wyprostował się, rozluźniając wszystkie mięśnie. Wzruszył ramionami i podążył żywym krokiem za Cortez. Dla niej ten dzień wyglądał kiepsko od samego rana. Musiała wysilić resztki zdrowego rozsądku, żeby nie pozabijać tych dwóch gdyby jej, broń Boże, podpadli.
Obóz ugrzązł w błocie po kilkudniowych opadach. Anie, przechodząc obok szałasu Kate i Sawyera z trudem udało się przeskoczyć coś co do złudzenia przypominało bagno. Pozory mogły mylić.
- Uważajcie na siebie - Sawyer wychylił się i popatrzył na Anę, jakby conajmniej szła na ścięcie. Sayid wyprzedził ją i kiwnął znacząco głową. Czas się zwijać.



Świt dodawał Anie pewności. Nocą, krzaki i drzwa przybierają kształt podgarbionych postaci. Wiatr szarpał rozstawionym przez Jacka namiotem. Z wiatrem zdążyła radzić sobie już dawno. Siedziała przy dogasającym ognisku drugą godzinę i rozgrzebywała popiół długim kijem. Kaptur od bluzy z australijskim napisem opadł jej na oczy. Niepewnie zerknęła na namiot, bowiem szmer narastał, a to oznaczało, że panowie zaczęli się budzić.
Izraelczyk wyszedł z namiotu perwszy. Mruknął coś o zimnie i rozmasował zmarznięte ramiona. Spojrzał na Anę i uniósł lekko kącik ust. To było lepsze od jego ciągle kamiennej twarzy. Dziewczyna machnęła kijem i przesunęła się minimalnie w bok, robiąc mu miejsce. Później z pozostałości po namiocie i z koszulką w dłoni, wygrzebał się Shepard. Wcisnął t - shirt przez głowę i popatrzył w niebo, jak to zazwyczaj czynił po wyjściu na zewnątrz. Zmarszczył z niezadowoleniem brwi, bo najwyraźniej pogoda nie współpracowała z chęcią jego działania. Ana wzdrygnęła się widząc, że jest tak skąpo ubrany. Czyżby jemu było tak nienaturalnie gorąco?
Kamień, na którym siedziała z Sayidem był strasznie zimny i czuła tę wilgoć przez dżinsy. Było mokro i wietrznie. Słowem - do bani. Jack rzucił Cortez uśmiech bardzo podobny do tego, którym obdarzył ją zeszłego popołudnia.



Szli jedno za drugim, bardzo blisko kamiennej ściany. Mieli pod sobą jakieś 20 stóp i żadne z nich nie chciało znaleźć się tam, na dole. To chore, pomyślała drepcząc tuż za Sayidem, który uparł się, by pozwolono mu wytyczyć szlak. Koniec zamykał Jack i nawet nie dał jej dojść do słowa, kiedy stwierdziła, że chce iść ostatnia. Prawie na siłę wepchnął ją między sobą a Izraelczyka, nim zdążyłam powiedzieć "Odwalcie się".
Ana podskoczyła, przywierając do ściany, bowiem kawałek skały pod jej nogami oderwał się i poszybował w przepaść. Ręka Jacka wylądowała na jej ramieniu, a jego oczy starały się wychwycić jej zdezorientowany wzrok.
- Uważaj! - wykrzyczał jej nad uchem co sprawiło, że jeszcze bardziej przykleiła się do nierównej, kamiennej płyty.
- Przecież uważam - bąknęła. Wyrwała się z jego uścisku i drobnym krokiem powędrowała śladami Sayida.
Nie musiał jej przypominać o niczym. Sama wiedziała, co ma robić. Ba, nawet za dobrze, ale szanowny doktor Shepard wcale jej tego nie ułatwiał. Chciał wszystkim dookoła pomagać, ale żeby aż tak? Co nie zmieniału faktu, że jego troska strasznie Anę kręciła. Świadomość, że może na Jacka liczyć umacniała ją w przekonaniu, że to dobry człowiek.
Teraz to on się zachwiał i Ana odruchowo złapała go za rękę. Nawet nie zorientowała się kiedy i jak wplutł swoją dłoń między jej palce. Dopiero gdy udało im się wyjść na w miarę szeroką i bezpieczną powierzchnię, lekko zaskoczony wzrok Sayida sprawił, że odskoczyli od siebie, niczym dwójka dzieciaków przyłapana na gorącym uczynku. Wymienili tylko lekkie uśmiechy i cała trójka przebiegła pod wodospadem, wypływającym z wnętrza skał.
- Idziemy dalej, czy robimy małą przerwę? - odezwał się Izraelczyk. Przerzucił plecak z lewego ramienia na prawę i zlustrował
swoich towarzyszy bystrym wzrokiem.
- Wszystko jedno - Ana rozmasowała zmęczony kark. Dałaby słowo, że gdyby nie poirytowane spojrzenie, jakie rzuciła Jackowi, Shepard podszedłby i wyrwał jej ciężki plecak razem z barkami tylko po to, by nie musiała go dźwigać.
Zwał, jak zwał, ale ogromnie ją to bawiło.
Sayid wyciągnął z plecaka nadajnik, poruszał pokrętłem i wyskoko machnął anteną. Dziewczyna przechyliła głowę i obserwowała wyczyny Izraelczyka z identyczną miną, co Jack. Miała ochotę parsknąć śmiechem, a z jego zaciśniętych warg wyczytała, że także ledwo powstrzymuje śmiech. Ale on taki nie był, trzymał fason. Za wszelką cenę chciał
utrzymać powagę, choć nie było to łatwe, mając na przeciwko siebie uradowaną twarz Any Lucii. Nadal nie umiała go rozszyfrować, ale pracowała nad tym.
- I co? - Jack skierował te słowa do Sayida. Izraelczyk pokiwał głową.
- Nic? - upewniła się Ana, nie odrywając wzroku od nadajnika. - Na pewno?
- Uważasz, że się na tym nie znam?
- Ty to powiedziałeś - rzuciła plecak na bok i kucnęła przy jednym z dużych kamieni. Mimowolnie zerknęła w niebo, chociaż to była kwestia Jacka. To on zazwyczaj obserwował czy z nieba lunie żar, deszcz, a może grad? Jej było nadzwyczajnie wszystko jedno. Jack szukał czegoś w plecaku, Sayid bawił się swoją zabawką, ona natomiast utkwiła wzrok w swoich szarych, a właściwie czarnych adidasach. Jeszcze kilka cholernie deszczowych dni, a będzie musiała biegać boso. Na dźwięk swojego imienia odruchowo podniosła głowę. Jack rzucił jej kilka świeżych orzechów i mrugnął do niej porozumiewawczo, uśmiechając się przy tym tak, że Anie tym razem nie udało się opanować śmiechu.



- Cholera - wymruczała pod nosem i odgarnęła na bok wystające gałęzie drzewa. Przechodząc wypuściła je i kłujące patyki znów musnęły
twarz Jacka.
- Auu!
- Przepraszam! - zawołała chyba po raz setny, odkąd weszli do tej części dżungli. Nie odwróciła się do niego, by nie stracić z widoku Sayida.
- To naprawdę bolało - jęknął Jack z trudem przedostając się przez kolejne krzaki.
- Przeżyjesz.
- Ale nie musisz aż tak panoszyć się między tymi drzewami. Nie jesteś tu sama.
- Dzięki za przypomnienie, tato.
Czasami stawał się nieznośny, ale czemu ją to nie dziwiło? Też by taka była, gdyby musiała przebywać w towarzystwie kogoś takiego, jak ona.
- Po prostu pamiętaj, że idzie za tobą człowiek, który w kawałku chcę dotrzeć na miejsce.
- Zgrywus - Ana symbolicznie uderzyła go w ramię. Nie czułaby się sobą, jeśli by tego nie zrobiła. Jack w odpowiedzi posłał jej ujmujący uśmiech i wymijając ją, szturchnął ramieniem.
- Rusz się - pogonił ją, bo dziewczyna nagle zwolniła. Wydała z siebie zduszony jęk i przeskoczyła jeden korzeń, ale zahaczyła o następny.
Utrzymała się w pionie resztkami równowagi. - Nie mamy całego dnia - poinformował ją Jack.
Co ty nie powiesz, przemknęło jej przez głowę. Zawadziła stopą o wijącą się trawę i gdyby nie Shepard runęła by na czarną ziemię. Minęła go bez słowa i zrobiła kilka kroków do przodu.
- Ależ nie ma za co! - zawołał za nią Jack. - Myślisz, że ratowanie cię z opresji sprawia mi przyejmność?
- A nie? - roześmiała się, doganiając Sayida.
- Wy dwoje coraz bardziej stajecie się nie do zniesienia - zauważył niechętnie Izraelczyk. Zrobił taką minę, jakby myślenie sprawiało mu
ogromny ból.
Wydawał się być absolutnie nie w humorze. Ana pokiwała ze zrozumieniem głową. To prawie tak, jak impreza, na której jesteś pijany i wszystko cię bawi, a rano masz kaca i wszystko cię wkurza. Teraz to ją i doktora Sheparda wszystko niezmiernie bawiło, a Sayid był w sytuacji tego, który budzi się po baletach z bólem głowy conajmniej wielkości arbuza. No, prawie to samo.


Jack zniknął, żeby znaleźc coś, co przydałoby się do rozpalenia ognia, kiedy ona i Sayid wlaczyli z rozstawieniem czegoś, co teraz na pewno nie przypominało namiotu. Bardziej kawałek ceraty zwisającej z drzewa, gdzie Izraelczyk próbował ją przywiązać. Ana cofnęła się kilka kroków w tył. Jeżeli Sayid nie zobaczył jej skwaszonej miny, to musiał ją poczuć, bo automatycznie się odwrócił.
- Nie jest źle - stwierdziła sceptycznie i uniosła drugi koniec nakrycia. Wiatr od razu wyrwał go jej z rąk. Sayid cofając się do tyłu stanął dziewczynie na stopę. Mruknęła tylko cicho i pokazyjnie przechyliła głowę.
- Zrobiła bym to o wiele lepiej - powiedziała z nieukrywaną powagą.
- Z pewnością.
- Nie wierzysz mi?
- Nie wątpie w twój talent do rozstawiania legowiska.
Ana wyczuła w jego głosie pustą ironię. Nie przepadał za nią, ale to wcale nie oznaczało końca świata.
- Co tu się dzieje? - zza krzaków, z kawałkami suchego drewna wyłonił się Jack.
- Ona mnie prześladuje - Sayid wskazał podbródkiem na Anę.
- On po mnie depcze - dogryzła mu.
Stali po kostki w błotnistej wodzie, ale każde z nich wskoczyło by do bagna w najlepszym wizytowym stroju, żeby tylko wszystko było w porządku.
Sayid wcisnął Anie do rąk metalową rurkę, która prawdopodobnie miała pomóc w utrzymaniu poziomu dachu.
- Byłbym wdzięczny, gdybyś tego nie upuściła - powiedział uprzejmie z tą okropną nutką irytacji, więc Ana z góry rzuciła pręt w błoto i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Kąciki jej ust zjechały nisko, a w oczach zatańczył błysk pogardy.
Nie lubiła Sayida coraz bardziej, chyba bardziej niż przeklętego Sawyera, który przynajmniej odpowiada zaczepką na zaczepkę, a nie milczy. Bo to milczenie sprawiało, że nie widziała szczątki powodu by siedzieć z Sayidem, który na początku zdawał się być zupełnie inny. Może ten cały Sayid za bardzo przypominał jej dawną siebie? Tyle, że ona teraz potrzebowała, tak bardzo potrzebowała rozmów, choćby tych o porannej mgle.
A może to przeszłość wróciła do niego za sprawą wyspy? Człowiek myśli, że życie mu coś daje, a tak naprawdę tylko pożycza. Wyspa zmienia ludzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/03, 6:55 pm    Temat postu:

Świetne jak zwykle.

Ana i Jack są razem przeuroczy Wink Ale Sayid też jest słodki, więc mam nadzieję, że Ana się do niego przekona i się polubią Very Happy

A Sayid to Irakijczyk, czy Iraelczyk, bo już się powoli gubię? ;P

Czekam z cierpliwością na kolejną część, a ta jak zwykle super Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin