Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 OPOWIADANIE by Cruz
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/11, 5:03 pm    Temat postu: Część piąta

Napisałam coś przed wyjazdem. Tak na pożegnanie macie tą część Cool Mam nadzieję, że się choć trochę Wam spodoba... Wink



Część piąta




"Bierz Bosco i nie marudź" - mówi Swersky, a ja aż zakrztuszam się kawą, jak to słyszę.
Co? Czy on zwariował? Cruz nie chce ze mną pracować. Wiem o tym. I ja sam nie chcę z nią pracować. Nie mogę, nie potrafię. Jak ją widzę to za wiele o niej myślę, a nie powinienem, więc nie mogę...
"Szefie to nie najlepszy pomysł..." - zaczynam nieśmiało, odkładając plastykowy kubek na blat biurka.
"Właśnie. Poza tym nie potrzebuję pomocy" - mówi Cruz.
Jezu, czy ona zawsze musi taka być? Taka twarda, samowystarczalna, niezależna? To jest czasem pociągające, ale czasem też wkurzające, bo ile można? Czy ona czasem nie może dać na luz i pozwolić, by ktoś zrobił coś za nią? Przecież nie może robić wszystkiego sama.
"To tylko patrol" - dodaje Cruz, patrząc na Swersky`ego.
"Tak, ale..." - zaczyna szef, nieco zbity z tropu.
"Muszę mieć kogoś, komu mogę zaufać" - dorzuca Cruz, a mnie aż zatyka.
Że co? Że niby mi nie ufa? Au... To zabolało. Ona naprawdę mi nie ufa? Nie ufa, po tym co się między nami stało? Przecież byliśmy razem, więc jak może mi nie ufać? Ja jej ufam. A raczej ufałem...
"Zresztą mam Dade`a" - dodaje Cruz, starając się przekonać szefa, że naprawdę nie powinienem z nią jeździć, bo jestem jej kompletnie nie potrzebny.
Tak, w końcu ma Dade`a. Ma go w wielu znaczeniach tego słowa... Ciekawe co by powiedział na to szef, gdyby wiedział?
"Kiedy ostatnio pracowałaś na ulicy, sierżancie?" - pyta Swersky, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
Cruz ciężko wzdycha. Bingo, szefie! Przecież ona prawie wcale nie pracowała na ulicy. Czasami mam wątpliwości czy w ogóle była kiedyś na zwykłym uliczym patrolu. Zawsze pracowała w wydziale, a przynajmniej ja ją tak zapamiętałem. Nie zna się na robocie na ulicy i wie o tym. To jej słaby punkt, jeden z niewielu.
"Bierz Bosco i Dade`a i koniec dyskusji" - kończy rozmowę Swersky i zatrzaskuje jej drzwi swojego gabinetu przed nosem.
Cruz przekręca oczami i mruczy coś pod nosem z niezadowolenia. Okay, wiem, że to naprawdę nie jest dobre rozwiązanie, ale przecież nie musi wszem i wobec ogłaszczać jaka to jest nieszczęśliwa z tego, że ze mną trochę popracuje - przecież to tylko jeden dzień, a ściślej mówiąc jedna zmiana. Właśnie... Mam jedną zmianę, by przekonać ją, by nie zeznawała przeciwko Yokas. Bo Cruz to jedyna szansa, by Faith nie wylądowała w pierdlu. Muszę to jakoś dobrze rozegrać...
Dobra, jedziemy. To znaczy ja jeżdżę z Dadem, a ona sama. Nie chciała nas w ogóle słuchać, nie było żadnej dyskusji. Ona zadecydowała, a jak ona zadecyduje to tak ma być i już. Super. Teraz muszę jeździć z Dadem, który najchętniej by mnie zabił. A ja na samą myśl, że on posuwa Cruz też bym go zabił. Nie żebym był zazdrosny, nie, ale chodzi o to, że... Nieważne. Najbardziej wściekły jestem dlatego, że nie mam jak przekonać Cruz co do Yokas, bo w ogóle nie rozmawiamy. Starałem się jakoś zacząć, ale ona szybko ucinała rozmowę. Wiem, że nie chce ze mną gadać, ani nawet mnie znać i w porządku, okay, jak tam chce, mogę zniknąć z jej życia, ale najpierw muszę mieć pewność, że Faith jest bezpieczna i że nie grozi jej więzienie.
"Hej, chłopcy!" - zaczyna Cruz, zwracając się do nas, kiedy stajemy obok siebie na światłach.
"Spójrzcie" - mówi, wskazując głową pobliski bank.
"O kurwa" - jęczę, zanim zdążę ugryźć się w język.
Właśnie widzimy jak trzech zamaskowanych bandytów z bronią, i to nie byle jaką, bo maszynową, stara się włamać do banku na Madison Park. Świetnie. Zapowiada się ciekawie... I niebezpiecznie. Dade chyba też tak uważa, bo pyta, patrząc na Cruz:
"Wezwać wsparcie?"
Cruz patrzy na niego jak na idiotę. Uśmiecha się lekko pod nosem i sięga po swoje radio. Wyłącza je.
"Nie, po co? Nie potrzebujemy wspracia" - stwierdza i parkuje radiozwóz na poboczu.
Yhy... To nie jest dobra decyzja. Naprawdę. Ja i Dade wymieniamy zdziwione spojrzenia, ale żaden z nas nie odważył się jej sprzeciwić. Parkujemy obok niej. Wychodzimy z auta.
"To nie jest dobra decyzja, Cruz" - zaczynam, kiedy widzę jak wyciąga broń.
"Kwestionujesz moje decyzje, oficerze?" - pyta, a mnie aż zatyka, kiedy słyszę jej zimny i oficjalny ton.
Oficerze? Kurwa, to już nie Bosco? Albo chociaż Boscorelli, co? Czemu ona taka jest? Taka zimna i obca. Zupełnie jej nie poznaję.
"Jestem sierżantem i jeśli mówię, że wchodzimy sami to wchodzimy. Jeśli coś ci nie pasuje, możesz tu zostać. Nie prosiłam się o ciebie" - mówi lodowatym, pozbawionym jakichkolwiek emocji, tonem.
Aż mnie zatyka. Nie odpowiadam tylko wyciągam swoją broń. Cruz patrzy na Dade`a, który jak zwykle jest gotowy na każde jej skinienie.
"Boscorelli, idziesz pierwszy" - zaczyna.
"Ja cię ubezpieczam. Później wchodzę ja, Dade mnie ubezpiecza, a ty" - zwraca się do mnie, jak do jakiegoś śmiecia, a przynajmniej takie mam wrażenie.
"Ubezpieczasz Dade`a" - kończy, kiedy idziemy w stronę banku.
"Och, dzięki, Cruz. Pocieszyłaś mnie" - mówi Dade.
Ja i Dade wymieniamy nerwowe uśmiechy. Tak, jesteśmy nerwowi. Cruz też, choć by nie wiem jak starała się to ukryć to i tak to wiem. W końcu my troje ze zwykłymi pistoletami, na troje przestępców z bronią maszynową, to jest nic. Kompletnie nic. Ale Cruz nie da sobie tego wytłumaczyć, więc idziemy.
"Na trzy" - mówi Cruz, kiedy stoimy już przy drzwiach.
Cruz zaczyna odliczać na palcach, a kiedy kończy szybko wskakuję do banku, mierząc do przestępców z pistoletu. Cruz wchodzi za mną. Strzela do jednego, który prawie by mnie trafił, bo wszyscy, jak tylko zobaczyli mundur, zaczynają strzelać jak szaleni. Ja i Dade padamy na ziemię. Tylko Cruz nadal strzela, jakby chciała nam coś udowodnić, czego zresztą nie musi, bo ta sytuacja jest bardzo niebezpieczna. Wiemy o tym wszyscy bez wyjątku, ale tylko Cruz ma to gdzieś, jakby jej życie mało ją teraz obchodziło. Okay, jak ona ma gdzieś swoje życie i chce je narazać to w porządku, ale nie musi przy okazji narażać nas. Dade ciągnie ją na podłogę. Upada. Wtedy ja zaczynam strzelać. Został jeden. No dalej, Dade! Twoja kolej! Dobra, jak nie to nie. Wychylam się zza jakiegoś biurka i strzelam. I już po wszystkim.
"I jak? Zadowolona jesteś?" - pytam Cruz, uśmiechając się lekko, zadowolony z tego, że tak szybko opanowaliśmy sytuację.
Tak, to była niezła akcja. Może nawet dostaniemy odznaczenia? Taaa... Chyba odznaczenia za głupotę, bo właśnie widzę jak Cruz stara się powstrzymać krwawienie. Dade krwawi. Mocno. Dostał w klatkę. Nie jest dobrze.
"Wezwę karetkę" - mówię, ale zanim zdążyłem sięgnąć po radio Cruz odpowiada, nadal uciskając ranę Dade`a:
"Już to zrobiłam."
Kucam więc przy niej i również uciskam. Kurwa, nie wygląda dobrze. Co my sobie myśleliśmy wchodząc tu sami? To nie był dobry pomysł. I Cruz teraz chyba o tym wie. Słyszę sygnały karetek. Szybciej, niech jadą szybciej.
"Nie pozwól mi umrzeć, Cruz" - wydusza z siebie Dade, z trudem łapiąc powietrze.
Widzę jak Cruz mocniej ściska jego rękę, bo dopiero teraz dociera do mnie, że w ogóle trzyma jego dłoń. Uśmiecha się do niego lekko, ale wiem, że przychodzi jej to z wielkim trudem.
"Nie pozwolę" - mówi tylko, a ja podbiegam do Kim, żeby wyjaśnić jej co się dzieje.
Widzę jak Cruz mówi coś do Dade`a, uśmiechając się jednocześnie przez łzy, które gromadzą się w jej oczach, ale nie słyszę co. I dobrze, bo chyba nie powinienem słyszeć. Kim podchodzi do Dade`a, a Carlos idzie sprawdzić stan tamtych trzech. Szybko jednak od nich odchodzi, bo najwyraźniej wszyscy nie żyją. Idzie pomóc Kim. Cruz odsuwa się lekko od Dade`a, pewnie po to, by nie przeszkadzać Zambrano, ale nadal jest blisko niego. Chyba nie chce go zostawiać. Tak, pewnie nie chce. Idzie z nim w stronę karetki, wciąż trzymając go za rękę.
"Jedziesz?" - pyta się jej Carlos, a ona wchodzi do karetki.
Zanim odjeżdżają Cruz rzuca jeszcze do mnie, mierząc mnie morderczym wzrokiem, jakby to była moja wina:
"Napisz raport."

***

Siedzę przed salą operacyjną. Właśnie operują Dade`a. Cholera jasna, czemu to tak długo trwa? Czemu w ogóle do tego doszło? Przecież Bosco miał go ubezpieczać. Właśnie - Bosco. Wchodzi do szpitala. Stoi obok mnie, jednak trzyma się na dystans. I dobrze, bo nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Widzę jak szef wchodzi do szpitala. Siada obok mnie.
"Co się tam u diabła stało?" - pyta, zerkając to na mnie, to na Bosco.
Biorę głęboki oddech i patrząc przed siebie nieobecnym wzrokiem zaczynam tłumaczyć:
"Zauważyliśmy, że do banku włamuje się trzech zamaskowanych mężczyzn. Mieli broń, więc wkroczyliśmy do akcji. Wywiazała się strzelanina. Dade oberwał, kiedy..." - urywam, bo głos zaczyna mi się załamywać.
Szef klepie mnie delikatnie po plecach, pewnie chcąc mnie pocieszyć. Wstaję z krzesła i zaczynam chodzić w tę i z powrotem, bo już nie mogę usiedzieć w miejscu.
"Czemu nie wezwaliście wsparcia?"
Tym razem Swersky zwrócił się do Bosco, bo chyba zauważył, że ja nie jestem zbyt skłonna do rozmowy. Bosco szybko odpowiada:
"Nie wiedzieliśmy, że będzie nam potrzebne. Nie wyglądało to groźnie."
Wiem, że kłamie. I jestem mu za to wdzięczna. Chociaż ciężko mi być mu w ogóle za cokolwiek wdzięczną. Podchodzi do nas Kim.
"Cruz, pokaż ramię" - mówi do mnie i dopiero teraz dociera do mnie to, że zostałam postrzelona.
"Nic mi nie jest" - odpowiadam, jednak Kim kompletnie mnie ignoruje tylko zaczyna oglądać moje ramię.
"Trzeba zszyć" - stwierdza.
"Nie chcę" - protestuję cicho, bo naprawdę nie mam na to ochoty.
A co jak pod moją nieobecność coś się zmieni w stanie Dade`a? A ja o tym nic nie będę wiedzieć. Nie, nie chcę teraz iść. Nie mogę. Obiecałam mu, że go nie zostawię.
"Hej, jeszcze długo będą go operować, więc nie masz się co martwić" - mówi, jakby czytała w moich myślach.
"Obiecałam mu, że będę czekać, więc będę. Zostaję tutaj" - ucinam jakąkolwiek dyskusję na ten temat, wyrywając moją rękę z jej lekkiego uścisku.
Kim kiwa tylko z niedowierzaniem głową i odchodzi, mrucząc coś pod nosem. Widzę jak Bosco ciągnie ją na bok. Mówi cicho, ale i tak go słyszę.
"Myślisz, że przeżyje?" - pyta, a Kim zerka na mnie ukradkiem i wzrusza tylko ramionami, jednak jej wzrok nie wróży nic dobrego.
Cholera jasna! Boże, daj mu żyć, błagam... Przeczesuję ręką włosy i zwracam się do Bosco, by choć na chwilę zapomnieć o tym, że Dade niemal w każdej chwili może umrzeć.
"Napisałeś raport?"
Tak naprawdę jednak mało mnie to obchodzi. Nadal myślę o stanie Dade`a. Nie może umrzeć. Nie może! Nie mogę nawet dopuścić do siebie tej myśli. W końcu to mój partner, przyjaciel, a ostatnio nawet ktoś więcej. Tylko on był przy mnie przez ostatni tydzień, tylko na nim mogłam polegać, tylko z nim mogłam rozmawiać... Był tylko on. Tylko on.
"Jeszcze nie. Poczekam na wynik operacji" - odpowiada tylko Bosco.
Mierzę go morderczym wzrokiem.
"A jaki może być jej wynik?" - pytam, ale nie czekając na odpowiedź dodaję, nie dopuszczając do siebie innego rozwiązania:
"Przeżyje. Musi przeżyć."
Widzę jak szef i Bosco wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Chyba mają mnie za rozchwianą psychicznie wariatkę, która uczepiła się złudnej nadziei. Ale kurwa, jak mogę inaczej? Dade wiele dla mnie znaczy. Poza tym obiecałam mu, że nie pozwolę mu umrzeć, więc mu nie pozwolę. Nie mogę mu pozwolić.
"Chcesz może kawy?" - pyta się mnie szef, ale ja kiwam tylko przecząco głową.
"A ty, Bosco?" - pyta.
Bosco kiwa potakująco głową i mruczy cicho pod nosem słowa podziękowania. Po chwili wraca szef z trzema kubkami kawy. Jeden daje Bosco, jeden bierze dla siebie, a trzeci podaje mi, chociaż przecież powiedziałam, że nie chcę kawy. Jednak teraz, kiedy czuję ten pyszny aromat, mam ochotę na sporą dawkę kofeiny.
"Dziękuję" - mówię cicho, zaskakując samą siebie swoją łagodnością.
Biorę łyk kawy. Czuję jak ten ciepły płyn, który tak lubię, dodaje mi energii, której teraz tak bardzo potrzebuję. Widzę jak do szpitala wchodzi nie kto inny jak Yokas. Boże, co ona tu robi? Mierzę ją morderczym spojrzeniem. Mam ochotę ją zabić i szef chyba o tym wie, bo kiedy wstaję z miejsca i idę w stronę Yokas, ostrzegawczo łapie mnie za ramię. Ja jednak mijam tę sukę obojętnie i wyrzucam pusty kubek po kawie do śmietnika, który stoi niedaleko niej. Tak, stanęła w odpowiednim miejscu. Śmieć obok śmietnika. Idealnie. Boże, nawet nie wiecie ile mnie kosztowała ta udawana obojętność wobec niej. Mam ochotę ją zabić i każdy o tym wie - ja, Bosco, szef i Yokas też. Zresztą miałabym nawet prawo ją zabić, za to co mi zrobiła. Ale teraz nie mogę myśleć o sobie. Widzę jak z sali operacyjnej wychodzi lekarz. Swój biały kitel lekarski ma cały we krwi. Już nie jest bialy, ale czerwony. Krwisto czerwony. Czuję jak kręci mi się w głowie. Boję się tego, co powie lekarz, tym bardziej, że jego wzrok nie wróży nic dobrego. Za lekarzem idzie Kim i to ona do mnie podchodzi. Odciąga mnie na bok. Boże, nie, błagam...
"Cruz..." - zaczyna, ale ja już wiem.
"Nie, nie, nie, nie, nie..." - mruczę pod nosem, przyciskając dłoń do ust.
Staram się z całej siły powstrzymać napływające mi do oczu łzy. Bezskutecznie. Kurwa, nie, nie, nie, nie... Powtarzam w myślach tysiąc razy. Nie, nie, nie...
"Nie" - powtarzam nieco głośniej i idę do toalety, bo nie zmierzam przy nich płakać.
Zamykam za sobą drzwi. Boże, nie, nie... Nie... Dlaczego? No dlaczego? Przecież on na to nie zasłużył. Nie zasłużył! Ja też na to nie zasłużyłam. Bo jak to możliwe? Dlaczego wszystkich, na których mi zależy, tracę? Moją rodzinę, Bosco, dziecko, Dade`a... Wszystkich straciłam... Boże... Przynoszę pecha. To moja wina, na pewno moja. Do toalety wchodzi Kim.
"Chcę być sama" - szepczę, ale nie brzmi to ani trochę przekonująco.
Zresztą, nic dziwnego, bo wcale nie chcę być sama. Potrzebuję kogoś. Bardzo potrzebuję. I Kim chyba o tym wie, bo przytula mnie delikatnie, a ja, choć bardzo chcę, nie mogę powstrzymać niemal histerycznego szlochu.
"Dlaczego? To takie niesprawiedliwe" - pytam, chociaż wcale nie oczekuję odpowiedzi, bo jaka ona mogłaby być?
Kim gładzi mnie delikatnie po włosach i szepcze coś, by mnie uspokoić.
"Boże, Kim... Pomóż mi..." - jęczę, z trudem łapiąc powietrze.
"Już nie mam siły..." - płaczę.
Nie chcę, ale nie mogę przestać. Nie mogę przestać, bo łzy same toczą mi się po policzkach niczym groch... Nie mogę ich powstrzymać. Ale czy chcę?

***

"Boże, Kim... Pomóż mi... Już nie mam siły..."
Do naszych uszu dobiega stłumiony szloch Cruz, który ona z całej siły chce powstrzymać, ale nie może. Wiem, że nie może. W końcu straciła swojego partnera. Ja też bym rozpaczała, gdybym straciła Bosco. Wiem o tym i nawet nie potrafię dopuścić do siebie myśli, że mogłabym go stracić. Podchodzę do niego.
"Miałem go ubezpieczać..." - szepcze cicho Bosco, patrząc gdzieś daleko przed siebie.
Znowu słyszymy Cruz, która głośno zanosi się płaczem. Kurcze, chyba jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ona płakała, a już na pewno nie tak bardzo. Dotykam delikatnie ramienia Bosco, chcąc jakoś podnieść go na duchu,
"To nie twoja wina" - mówię cicho, chcąc go pocieszyć.
Nie wiem jednak czy Bos mi wierzy, ale mam nadzieję, że tak. W końcu jestem tu dla niego, po to, by było mu lepiej, racja? Musi być lepiej. W końcu on nie miał na to, co się stało żadnego wpływu. Skąd miał wiedzieć, że coś się stanie? To była decyzja Cruz, jej sprawa. Bosco wykonywał polecenia, a wiadomo, że w ogromnej strzelaninie, wśród huków wystrzałów, nie sposób wszystkiego upilnować.
"Naprawdę" - dodaję i uśmiecham się niepewnie w jego stronę.
On tylko klepie mnie lekko po plecach.
"Dzięki" - mówi z wdzięcznością, choć pewnie nie przejął się moimi słowami.
Nie uśmiecha się do mnie jednak, nawet na mnie nie patrzy. Odchodzi, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi... A ja nie wiem dlaczego. Dlaczego? Co się stało, że Bosco jest dla mnie taki obcy? Co jest grane? Te pytania nie dają mi spokoju, ale wiem, że muszę znaleźć na nie odpowiedzi...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/11, 5:21 pm    Temat postu:

Och, szkoda mi Dade-a (coś mi sie z klawiatura stalo :/) Moze rzeczywiscie nad Cruz jakies fatum wisi? Podobala mi sie akcja w banku. I straaasznie dluga Ci ta część wyszła Wink oczywiście dla mnie bomba lol
czekam na więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/08/16, 10:17 pm    Temat postu:

Swietna czesc bardzo mi sie podoba Very Happy faknie ze taka dluga Very Happy
i mnie jest szkoda Dade'a i żal mi Cruz jak tak plakala Kim na ramieniu
czekam na wiecej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/23, 5:22 pm    Temat postu: Część szósta

Napisałam kolejną część Jest chyba nawet taka dłuższa Wink Mam nadzieję, że się Wam spodoba


Część szósta



Pochylam się nad zlewem i ochlapuję twarz wodą. Muszę się uspokoić, zmyć ślady łez z mojej twarzy. Nie chcę, by ktokolwiek mi współczuł, nie zasłużyłam na to. Za to Jenny na to zasłużyła. Jenny to narzeczona Dade`a. Szef do niej zadzwonił. Wiem, co myślicie. Jak mogłam sypiać z zajętym facetem, co? Jakby tego było mało nie tylko zajętym, ale też zaręczonym z kobietą, która spodziewa się jego dziecka. Wiem, że to było nie w porządku. Nie powinnam w ogóle tak o nim myśleć, w ogóle w ten sposób na niego patrzeć, ale cóż... Stało się i tyle. Dade od dawna miał do mnie słabość, a ja potrzebowałam kogoś i... Cóż... Przecież tego nie cofnę. Mogę jedynie żałować, ale czy żałuję? Swersky stoi obok mnie i patrzy na mnie z uwagą.
"Jeśli chcesz ja mogę jej powiedzieć" - mówi, jednak ja kręcę przecząco głową.
Wiem, że to muszę być ja. To była moja wina, ja jestem szefem, ja zadecydowałam, więc ja muszę jej o tym powiedzieć. Nie przeczę, że będzie ciężko, ale czy w życiu, a zwłaszcza moim, było kiedykolwiek łatwo? Myję ręcę, by zmyć z nich krew. Boże, dopiero teraz do mnie dociera, że to jego krew, że on naprawdę został postrzelony, że naprawdę nie żyje... Czuję jak pod moimi powiekami gromadzą się łzy, jednak z całej siły je powstrzymuję. Nie płaczę. Nie mogę. Wychodzę z łazienki. I kogo widzę? Bosco. Miał go ubezpieczać, tak? Miał, ale tego nie zrobił. To przez niego. Kurwa, to jego pieprzona wina! Mierzę go morderczym wzrokiem, a on jakby czytał w moich myślach, zaczyna przepraszającym tonem, wstając z krzesła i podchodząc do mnie:
"Cruz..."
Ja jednak nie daję mu dojść do słowa. Nie mogę. I choć mam wielką ochotę go uderzyć, to jednak, kiedy widzę obok szefa, tą szmatę Yokas, Kim i Carlosa, rezygnuję. Nie mogę. Patrzę mu tylko prosto w oczy, mając ochotę go zabić, a on chyba doskonale o tym wie.
"To była twoja wina, Boscorelli. Mam nadzieję, że o tym wiesz" - wysyczałam przez zaciśnięte zęby, z całej siły powstrzymując narastającą wściekłość i łzy tej cholernej bezsilności, której tak nienawidzę.
Zanim Bosco zdąży cokolwiek powiedzieć, zacząć się tłumaczyć, albo zwalać winę na mnie, bo to przecież ja jestem sierżantem i ja wydawałam rozkazy - których on nie wypełnił, bo gdyby je wypełniał to ubezpieczał by Dade`a i on by żył, racja? - rzucam przez ramię:
"Śpij dobrze."
Podchodzę w stronę Jenny, która właśnie weszła do szpitala. Widzę jak Bosco mierzy ją uważnym spojrzeniem. Wiem o czym myśli. O tym, że ona jest w ciąży, a ja zabawiałam się z jej facetem. Nawet nie musi tego mówić, bo jego oczy wyrażają wszystko o wiele lepiej niż jakiekolwiek słowa. Poza tym dopiero teraz dociera do mnie jak bardzo Jenny jest do mnie podobna. Ma te same ciemne włosy i oczy, podobną figurę (oczywiście nie licząc mocno już zaokrąglonego brzucha; nagle nachodzi mnie myśl, czy ja wyglądałabym tak ślicznie w ciąży z Bosco, gdybym nie poroniła... Zaraz jednak odpycham od siebie tą myśl, bo przecież nie ja jestem tu teraz najważniejsza, tylko Jenny, do której chyba powoli dociera to co się stało). Patrząc na nią czuję się tak, jakbym patrzyła w lustro, co w gruncie rzeczy nie jest dla mnie aż takim zaskoczeniem, bo od dawna wiedziałam, że Dade coś do mnie czuje. Wiedziałam, ale nie odwzajemniłam tego, aż do teraz. Tylko, że teraz już go nie ma... Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wiem już, że Jenny wie, po prostu widzę to w jej oczach, które przepełnione są takim bólem i cierpieniem jakiego ja nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Biorę ją za rękę i odciągam na bok. Wyjaśniam co się stało, starając się być przy tym delikatna. Widzę jak w oczach Jenny zaczynają gromadzić się łzy.
"Chcę go zobaczyć" - mówi cicho, ale stanowczo.
Lekarz stojący obok nas, do którego zwrócona była jej prośba patrzy na mnie wymownie. W końcu szepcze łagodnie:
"Odradzałbym..."
Jenny jednak powtarza o wiele głośniej, tupiąc przy tym nogą jak mała dziewczynka:
"Chcę go zobaczyć!"
Lekarz nadal nie jest co do tego przekonany. Wiem, że pewnie jeszcze nie skończyli go zszywać i że Dade pewnie wygląda strasznie, martwy, cały zakrwawiony...
"W pani stanie..." - zaczyna znowu lekarz, uspokajającym tonem, patrząc wymownie na jej brzuch.
"W porządku, ja z nią pójdę" - mówię tylko, obejmując ją ramieniem i uśmiechając się blado.
"Jest pani pewna, że..."
Zanim lekarz zdążył dokończyć Swersky wszedł mu w słowo, patrząc na mnie z uwagą, ale i pewną dozą troski:
"Sierżancie..."
"W porzadku" - powtarzam tylko i razem z Jenny idę do sali operacyjnej, w której jeszcze leży Dade.
Biorę kilka głębokich wdechów, po czym naciskam klamkę i razem z Jenny wchodzimy do sali. Zanim zamknęłam za sobą drzwi wyłapałam jeszcze wątpiące spojrzenie szefa, Bosco i Kim, jednak zignorowałam to, bo co ich w końcu to obchodzi? To moja sprawa. I Jenny. A my naprawdę chcemy go zobaczyć. Chociaż teraz, kiedy podchodzę do stołu operacyjnego, nie wiem czy to był dobry pomysł. Odchylam białe prześcieradło, którym Dade jest przykryty, jednak tylko na tyle, by można było zobaczyć jego twarz. Nie chcę widzieć więcej, a i Jenny nie powinna. To nie byłoby miłe, chociaż i teraz nie jest, bo wszędzie niemal czuję namacalną obecność Śmierci, która zaledwie kilkadziesiąt minut temu wzięła do siebie Dade`a. Zaciskam mocno usta i przegryzam wargę, by się nie rozpłakać. Nie mogę, nie przy Jenny, jednak kiedy patrzę na Dade`a, na jego zamknięte oczy, delikatną skórę, usta, które jeszcze tak niedawno były moje, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Dade tylko się zdrzemnął, że zaraz się obudzi i wstanie, że znowu będzie okay. Jednak w tej samej chwili już wiem, kiedy widzę zapłakaną twarz Jenny - Dade nie żyje i nic nie jest w stanie tego zmienić. Zaciskam usta jeszcze mocniej, zagryzam wargi tak, że aż czuję gorzki smak krwi, jednak mimo to nie mogę powstrzymać łez. Głaszczę Jenny po plecach, chcąc dodać jej otuchy, jednak szybko wychodzę z sali, bo już nie mogę tego znieść; znieść jej płaczu, jej histerycznego szlochu, widoku martwego Dade`a, który jeszcze tak niedawno żył i nawet się z czegoś śmiał, nawet nie pamiętam z czego... Mijam obojętnie Bosco i szefa, a przynajmniej chcę, by było to obojętne. Ale chyba nie jest, bo zaraz za mną idzie Kim. Łapie mnie za ramię i kiedy już jesteśmy na drugim końcu korytarza, tak że ani szef, ani Bosco, ani ktokolwiek inny, nie usłyszy naszej rozmowy i nie zobaczy spadających mi po policzkach łez, Zambrano zaczyna delikatnym i spokojnym głosem:
"Wiem, że jest ci ciężko. Ostatni tydzień był dla ciebie ciężki. Nie wiem jak sobie z tym radzisz, ja bym nie mogła..."
Urywa na moment, pewnie czekając na moją reakcję, jednak ja nic nie mówię, pozwalając jej mówić dalej.
"Myślę, że ty też już nie możesz."
Wzdycham ciężko, pragnąc być już w domu, z dala od tych wszystkich ludzi, tego szpitala i tego wszystkiego, co tylko przypomina mi o tym, co ostatnio przeszłam.
"Strzelanina, utrata dziecka, śmierć Dade`a..." - zaczyna wymieniać, największe tragedie mojego życia, o których z całej siły staram się zapomnieć i nie marzę o niczym innym jak o zapomnieniu.
Zaciskam mocno pięści. Jeszcze mocniej zagryzam wargi. Zamykam oczy, by w końcu przestać płakać.
"Kiedy umarł mój partner kompletnie się załamałam. I wiesz, co?" - pyta, odgarniając mi opadające na twarz włosy i ścierając z twarzy łzy.
"Co?" - pytam, siląc się na obojętność, jednak prawda jest taka, że ledwo wydusiłam z siebie to jedno słowo.
"Ktoś mi pomógł..." - mówi, wyciągając z kieszeni swojego munduru mały kartonik.
Podaje mi go. Wizytówka. Ellen Greene. Psycholog.
"Nie potrzebuję tego" - mówię, oddając jej tą przeklętą wizytówkę.
Ona jednak jej ode mnie nie bierze. Za kogo ona mnie ma? Za wariatkę? Nie potrzebuję pomocy jakiegoś głupiego babska! Co ona może wiedzieć o mnie i o moim życiu, moim bólu...? No co? Nic. Nie potrzebuję jej pomocy. Sama zawsze sobie radziłam ze sobą i swoimi problemami i teraz też sobie poradzę.
"Weź. Może jednak zadzwonisz. To nic złego, uwierz mi" - mówi Kim i zanim zdążę cokolwiek powiedzieć znika za drzwiami szpitala razem z Carlosem, który przyjmuje właśnie kolejne wezwanie.
No tak... Dla nich to tylko wezwanie, kolejne wezwanie, mają takich tysiące... Co im do tego? Nic ich to tak naprawdę nie obchodzi, ale to moje życie. I ja muszę z tym żyć. Ale jak? Ściskam kartonik w dłoni. Czuję na policzkach łzy. Ocieram je jedną ręką. W drugiej dłoni trzymam tą cholerną wizytówkę, którą chowam do kieszeni kurtki, choć wątpię, by kiedykolwiek była mi potrzebna. Biorę kilka głębokich wdechów i idę w stronę szefa.
"Możemy porozmawiać?" - pytam, choć to raczej nie jest pytanie, a prośba, chociaż i tak nie przyjęłabym odmowy.
Swersky kiwa tylko głową i znikamy w drzwiach jednego z lekarskich gabinetów. Nie wiem czy powinnam to robić, ale naprawdę nie mam już siły...więc tak chyba będzie lepiej, mimo wszystko... Zamykam drzwi.

***

Cruz wychodzi z gabinetu. Ciekawe czego chciała od szefa? Nie wygląda to dobrze, a jest jeszcze gorzej, kiedy Cruz kieruje się do wyjścia, a szef wychyla się zza drzwi i prosi mnie do siebie. Wstaję i idę, patrząc jeszcze ukradkiem na Faith, która cały czas była przy mnie, a która teraz uśmiecha się do mnie ciepło, jakby chciała dodać mi otuchy. Odwzajemniam uśmiech i zanikam za drzwiami.
"Co się dzieje?" - pytam, kiedy tylko zamknąłem za sobą drzwi.
"Siadaj" - mówi tylko Swersky.
"Postoję" - mruczę pod nosem, niedbale wzruszając ramionami.
Kiedy ktoś każe mi usiąść zawsze spodziewam się najgorszego - wiadomości, że ktoś umarł, albo coś... Chociaż w sumie dziś już jedna osoba umarła, więc co może być od tego jeszcze gorsze?
"Usiądź" - powtarza Swersky, a ja nie mam siły mu się już dłużej sprzeciwiać, więc po prostu siadam.
Czekam aż szef zacznie mówić. On jednak wyraźnie nie wie jak zacząć, bo przez chwilę milczy.
"Co?" - ponaglam go, bo wolałbym wiedzieć co się dzieje.
"Rozmawiałem z Cruz..." - zaczyna.
Ja jednak nie daję mu nawet skończyć tylko przerywam mu gwałtownie:
"I co? Chce mi szef powiedzieć, że znowu mnie o coś oskarża? Może teraz twierdzi, że śmierć Dade`a to moja wina, co? Nie, nie moja. To była jej decyzja..."
Wyrzucam z siebie jednym tchem, coraz bardziej się nakręcając, dopóki szef nie przerywa mi nadzywczaj spokojnie:
"Wycofała oskarżenie przeciwko Yokas."
Co? Aż mnie zatyka. Totalnie. Jak to wycofała oskarżenie? Przecież kiedy przyszedłem ją o to prosić, była tak nieugięta, że byłem pewien, że Faith skończy przez nią w pierdlu, a teraz co, hę? Wycofuje oskarżenie? Tak po prostu?
"Podała jakiś powód?" - wydusiłem w końcu z siebie totalnie zaskoczony, odchylając się lekko na krześle.
"Nie, ale wydaje mi się, że musi trochę odpocząć. Dałem jej parę dni wolnego" - odpowiada szef.
"To chyba dobrze" - mówię tylko, kiwając głową.
Chociaż szczerze to mało mnie obchodzi co teraz będzie, a czego nie będzie, robić Cruz. Cieszę się, że Faith jest już bezpieczna i tylko to się dla mnie liczy.
"To wszystko?" - pytam, wstając z krzesła.
Swersky kiwa powoli głową, jednak jego spojrzenie mówi mi, że powinienem jeszcze zostać. I to spojrzenie nie wróży nic dobrego. Czekam na to co powie szef i długo nie muszę czekać, bo zanim podszedłem do drzwi Swersky powiedział mocnym, stanowczym głosem, dając mi wyraźnie do zrozumienia, kto tu rządzi. Nie ja - on.
"Do tej pory przymykałem oko na twoje wybryki, Bosco, ale jeśli jeszcze raz usłyszę, że romansujesz z sierżantem..." - urwał na moment, a do mnie dopiero teraz dotarło to, że cały komisariat wie o tym, że sypiałem z Cruz.
Wcześniej się tym nie martwiłem, kiedy razem z Kim powiedziałem szefowi o ciąży Cruz, ale teraz, kiedy słyszę ten zimny, oficjalny, aż za bardzo oficjalny ton, szefa, zaczynam się powoli martwić, bo to nie wróży nic dobrego.
"To wylecisz" - kończy, a przynajmniej wydaje mi się, że kończy.
Ale chyba nie, bo dodaje jeszcze:
"Nie ona, ale ty. Rozumiemy się?" - pyta, mierząc mnie morderczym wzrokiem.
Aż się boję... Kiwam tylko potakująco głową i wyduszam z siebie, choć przysparza mi to trochę trudu, bo jestem całkowicie zszokowany tym co powiedział szef:
"Mhm..."
Aż nie mogę uwierzyć, że Swersky trzyma jej stronę. Przecież mnie zna dłużej, od samego początku, a ją? A zresztą... Czy to ważne? Ta sprawa jest już zakończona. Całkowicie zakończona. Mam nadzieję...
"To dobrze" - mówi tylko porucznik, podnosząc się z krzesła.
Idę do drzwi, bo uważam, że tym razem rozmowa jest już zakończona. Zanim wychodzę, odwracam się jednak w stronę szefa i pytam:
"Faith już wie?"
"Zostawiam to tobie" - odpowiada tylko szef, a ja znikam za drzwiami.
Podchodzę do Faith, która nadal siedzi na krześle, czekając na mnie cierpliwie. Uśmiecham się do niej, choć czuję się niezręcznie po naszym... pocałunku. Tak, pocałunku. To był najprawdziwszy pocałunek. Sam nie wiem jak to możliwe, że do tego doszło, ale cóż, stało się i chyba oboje wolimy udawać, że nic się nie stało, chociaż w sumie nie wiem czy ja... Nie, o czym ja myślę? Faith ma męża, tak? Nie mam prawa się wtrącać, a przede wszystkim nie mam prawa niszczyć naszej przyjaźni przez moje głupie pomysły. Koniec tematu "ja i Yokas", bo takiego tematu nigdy nie było i nie będzie, a przynajmniej nie w takim sensie, o którym teraz myślę.
"Chcesz iść na kawę?" - pytam.
Pół godziny później siedzimy już w kawiarni.

***

Siedzimy w tej kawiarni już dobre dwadzieścia minut gadając o bzdurach, chociaż i tak oboje wiemy, że coś jest na rzeczy. W końcu Bosco po coś mnie tu zabrał. I bynajmniej nie po to, by porozmawiać o naszym ostatnim... pocałunku. Tak, pocałunku. To był najprawdziwszy pocałunek. Sama nie wiem jak to możliwe, że do tego doszło, ale cóż, stało się i chyba oboje wolimy udawać, że nic się nie stało, chociaż w sumie nie wiem czy ja... Nie, o czym ja myślę? Mam męża. Męża i dzieci. W ogóle nie powinnam o tym myśleć. Koniec tematu "ja i Bosco", bo takiego tematu nigdy nie było i nie będzie, a przynajmniej nie w takim sensie, o którym teraz myślę. Chociaż z drugiej strony nie mogę przestać o tym myśleć i jak to ja, a raczej jak każda kobieta, nie mogę się powstrzymać by nie poruszyć tego tematu, choć zanim się odezwę już wiem, że to kiepski pomysł. Pytam jednak, mieszając kawę:
"Chcesz o tym pogadać?"
W sumie nie wiem po co pytałam, bo i tak znam odpowiedź. Bosco nie potrafi gadać, a przynajmniej nie o takich rzeczach. Dla niego to zawsze jest nic wielkiego i on zawsze zachowuje się tak, jakby "nic się nie stało"...
"O czym?" - pyta jednak, sięgając po hamburgera.
Taaa... Kawa i hamburger. Świetne połączenie, ale cóż, ja też nie lepsze, bo właśnie zajadam sałatkę.
"Kiedy wczoraj do mnie przyszedłeś..." - zaczynam, nawet na niego nie patrząc, tylko wbijając wzrok w stół.
"A to..." - przerywa mi Bosco.
"Tak, to" - potwierdzam tylko, kiwając potakująco głową.
"Przeprosiłem cię przecież. Co jeszcze mam zrobić?" - pyta Bos, ja jednak milczę, bo dochodzę do wniosku, że to pytanie bez odpowiedzi, a to dlatego, że jego odpowiedź nie była taka jakiej się spodziewałam.
Sama nie wiem co wolałabym usłyszeć, co chciałam usłyszeć, ale na pewno nie to, bo czuję się jeszcze bardziej głupio niż wcześniej, jakby to co się wczoraj stało było pomyłką, chociaż w sumie chyba było, ale...po prostu nie tego się po nim spodziewałam. A czego? Nie mam pojęcia. Na pewno nie tego. Bosco jednak przerywa moje rozmyślania, mówiąc:
"Muszę ci coś powiedzieć."
Podnoszę na niego wzrok i patrzę na niego uważnie.
"Co takiego?" - pytam, bo jestem zaciekawiona.
Naprawdę mnie zaintrygował, co ostatnio zdarza mu się coraz częściej, a ja już nie wiem, czy to dobrze, czy nie. Zanim jednak zdążę do końca się nad tym zastanowić Bosco po raz kolejny mnie zaskakuje mówiąc:
"Cruz wycofała oskarżenie, więc nie masz się już czym martwić."
Z moich ust wydobywa się tylko ciche westchnienie zaskoczenia, ale i radości. W końcu, nadal będąc w szoku, pytam, jakbym mu nie uwierzyła, chociaż tak naprawdę to mu wierzę, zawsze wierzyłam i wiem, że zawsze będę wierzyć, cokolwiek by się nie działo:
"Naprawdę?"
Bosco kiwa tylko głową, uśmiechając się z zadowoleniem. Ja również się uśmiecham, nadal jednak jakby trochę z niedowierzaniem.
"Więc... Czemu pijemy kawę?" - pytam retorycznie wesołym tonem, po chwili milczenia, bo właśnie dotarło do mnie znaczenie tej wiadomości.
Nie pójdę do więzienia. Będę mogła pracować, pracować razem z Bosco. Będzie jak dawniej. Czyli wspaniale.
Bosco patrzy na mnie pytająco, ale zanim zdąży o cokolwiek spytać, ja już zamawiam u kelnera szampana. Naszego ulubionego. W końcu musimy jakoś tu uczucić, nie?

***

Staram się zasnąć, ale nie mogę. Nadal wracają do mnie wspomnienia. To jak kazałam chłopakom wejść do banku bez żadnego wsparcia... Jaka ja byłam głupia myśląc, że tak po prostu się to wszystko uda! Co ja sobie myślałam?! Widzę też Dade`a, jak ciągnie mnie na podłogę... Wtedy oberwał. Umarł, bo odciągnął mnie z linii strzału. Uratował mnie. Zaryzykował, chociaż miał przed sobą świetlaną przyszłość - narzeczoną, dziecko i wspaniałą robotę. A ja? Ja nie mam przed sobą nic. Zupełnie nic. On jednak tak nie uważał, bo dla niego byłam wszystkim, naprawdę wszystkim i wiem o tym, ale czemu tak późno, co? Czemu nie mogliśmy być razem wcześniej, zanim poznałam Bosco, no czemu? Czemu to wszystko musi być tak skomplikowane? I teraz dociera do mnie, że to nie była wina Bosco, ale moja. Moja. Tylko moja. I głupio mi, że obwiniałam Bosco. Chyba powinnam go przeprosić. Może zadzwonię? Sięgam niepewnie po słuchawkę. Chwilę się waham jednak wystukuje jego numer, który tak dobrze znam na pamięć. Każdą cyfrę... W końcu tak często używałam tego numeru... Praktycznie codziennie. Jednak odkąd poroniłam nie dzowniłam do niego wcale i teraz też mi się to nie uśmiecha. Wiem jednak, że powinnam. Nikt jednak nie odbiera. Włącza się poczta głosowa.
"Cześć, tu Bosco. Nie mogę teraz odebrać. Po sygnale zostaw wiadomość".
Wzdycham ciężko. Nie chcę, ale wiem, że powinnam, więc wyduszam z siebie jednym tchem, właściwie nawet się ciesząc, że nie muszę z nim rozmawiać, bo pewnie byłoby mi trudniej.
"Hej, tu sierżant Cruz."
Tak, nie mogłam sobie darować tego sierżanta, a co? Przecież nie dzwonię do niego dla przyjemności, racja? Słuchanie jego głosu, który jeszcze tak niedawno mówił mi "kocham" nie jest już dla mnie przyjemne.
"Wiesz, że nie lubię gadać z maszyną, więc powiem wprost - przepraszam za to, co powiedziałam w szpitalu. Nie wiedziałam co gadam."
Zawieszam na moment głos, bo nie wiem, czy mam dodać coś jeszcze. Po kilku sekundach decyduje, że nie. Nie mam mu już nic do powiedzenia. Zupełnie nic. Nigdy. Już nigdy...
"To tyle. Narazie."
Kończę i szybko się rozłączam. Puf... Koniec. Nareszcie. Jednak nawet teraz nie mogę spać. Nadal widzę Dade`a, tym razem leżącego na stole operacyjnym. Martwego. To boli, cholernie boli. Chwytam ponownie za słuchawkę i chyba nie wiem co robię, bo wybieram numer z wizytówki, którą dała mi Kim. Nie wiem co mi odbiło, ale dzwonię do Ellen Greene... psychologa. Ale czy ona mi pomoże? Czy ktokolwiek jest w stanie mi pomóc?

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/23, 7:36 pm    Temat postu:

Dobre. Tak, to jest najodpowiedniejsze słowo. Szczególnie podobały mi się myśli Bosco i Faith (jakze podobne, pff, identyczne :]) Naprawde dobra robota i swietna czesc. Czekam na kolejną.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/09/02, 7:36 pm    Temat postu:

w koncu przeczytalam Smile swietna czesc jak zwykle Smile czekam na wicej

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/03, 10:14 am    Temat postu: Część siódma

Napisałam coś nowego. Wybaczcie, że tak krótko i jakoś niewyraźnie, ale ostatnio nie mam weny do tego ficka, ale postaram się poprawić ;P Miłego czytania i komentowania, mam nadzieję Very Happy


Część siódma


Cholera, kobieto opanuj się - myślę, jednak robię coś zupełnie innego.
Kompletnie zatracam się w kolejnych pocałunkach Bosco. Jego wargi dotykają moich ust, szyi, włosów... Sama nie wiem jak to się stało, ale właśnie siedzę w tak dobrze znanym mi samochodzie, bo jest to niebieski Mustang Bosco, i omal nie pieprzę się na przednim siedzeniu z moim partnerem i najlepszym przyjacielem. Odwzajemniam jego pocałunki i jednocześnie zastanawiam się czy, dobrze robię. Rozum podpowiada mi, że nawet nie powinnam do tego dopuścić, że powinnam go od siebie odepchnąć, kiedy tylko mnie dotknął, ale jakoś nie potrafię, bo jest mi z nim tak dobrze, że o niczym innym nie marzę jak tylko o tym, by z nim być. Może jest to zasługa zbyt dużej ilości wypitego szampana, ale całkowicie oddaje się jego niecierpliwym dłoniom, które błądzą po całym moim ciele, jego spragnionym ustom, które całują każe nieosłonięte ubraniem miejsce... Uśmiecham się, kiedy nasze pełne pożądania i namiętności spojrzenie spotyka się na chwilę, a potem znowu wracamy do gorących pocałunków, zapominając o całym świecie...

***

Jezu, co ja zrobiłem? - myślę, kiedy jadę już do domu.
Co prawda nie powinienem prowadzić, bo trochę wypiłem, ale muszę jakoś ochłonąć, a nic mnie tak nie uspokaja jak prowadzenie mojego Mustanga, w którym niecałe dwadzieścia minut temu kochałem się, z kim? No z kim? Z Faith Yokas. Boże, przecież ona jest moją najlepszą przyjaciółką. Tylko, a może aż, przyjaciółką. Nie powinno między nami być nic więcej, ale kiedy ją dziś pocałowałem nie mogłem przestać i jakoś samo poszło. A ona wcale nie protestowała, choć mógłbym przysiąc, że zobaczyłem w jej oczach lekką niepewność i wahanie. Biorę kilka głębokich wdechów, by choć trochę się uspokoić i odrzucić od siebie wspomnienia minionych kilkudziesięciu minut, ale one uparcie wracają i to do tego z taką mocą, że niemal czuję jej przyspieszony oddech, jej miękkie i delikatne usta...
Boże, Bosco opanuj się - pouczam siebie w myślach, ale na niewiele się to zdaje, bo ciągle mam jej obraz przed oczami.
Pamiętam jak wyszła z samochodu i już miała odejść, kiedy złapałem ją za rękę i powiedziałem, że zadzwonię, całując ją na pożegnanie. Sam nie wiem czemu to zrobiłem, ale chyba nie chciałem, by uznała to, co się stało za nic nie znaczącą przygodę, by nie czuła się jak jakaś zdzira, którą tylko przeleciałem. W końcu gdybym tego nie chciał, gdyby mi na niej nie zależało, nawet bym tak o niej nie pomyślał. A pomyślałem i co więcej kochałem się z nią, choć chyba nie powinienem, bo w końcu Faith ma męża i dzieci. Ciekawe jak wytłumaczy Fredowi swój późny powrót do domu? A jeśli widział nas, na przykład przez okno? Czy Faith jest w stanie kłamać mu w żywe oczy i zaprzeczyć, że nic się między nami nie stało?
Jezu, Bosco, przestań. Popadasz w paranoję. Nikt nas nie widział, a nawet jeśli to co komu do tego? Uspokój się.
Rzucam okiem na siedzenie obok, gdzie jeszcze tak niedawno była Faith, oddająca mi namiętne pocałunki. Sam nie wiem skąd się we mnie wzięła ta nagła żądza posiadania jej, ale po prostu musiałem ją mieć, prędzej czy później, co za różnica, ale wiedziałem, że muszę, bo po prostu nie mogłem dłużej udawać, że kompletnie nic do niej nie czuję. To nie byłoby w porządku ani wobec mnie, ani wobec niej.
Ale czy to co zrobiliśmy jest w porządku?

***

Pakuję do kartonowego pudła wszystkie osobiste rzeczy Dade`a. Mam co prawda wolne i nie powinnam być na posterunku, ale chciałam mieć to już za sobą, bo wiedziałam, że prędzej czy później rzeczy mojego partnera stąd znikną. Zdejmuję z tablicy korkowej zdjęcie Dade`a i Jenny. Patrzę na nich, uśmiechniętych i szczęśliwych, i poraz kolejny zdaję sobie sprawę z tego, że źle zrobiłam wkraczając w ich życie, a raczej w życie Dade`a. Co prawda Jenny nie wie o tym co było między nami i mam nadzieję, że nigdy się nie dowie, ale i tak czuję się podle. Chowam zdjęcie do pudła, bo nie mogę już dłużej na nie patrzeć. Wrzucam też do kartonu jakąś teczkę i machinalnie odwracam się w stronę uchylających się drzwi. W progu widzę porucznika, który przygląda mi się z uwagą.
"Myślałem, że masz dziś wolne..."
Powiedział, obserwując jak pakuję ostatnie rzeczy po Dadzie.
"Tak, ale Jenny prosiła mnie, bym zabrała jego rzeczy. Nie mogła sama tego zrobić, bo jest w szpitalu. Miała wczoraj przedwczesne skurcze porodowe."
Odpowiadam, zgodnie z prawdą. Tak, Jenny jest w szpitalu, bo lekarze uznali, że skurcze na tym etapie ciąży są niebezpieczne, więc aż do rozwiązania musi przebywać w szpitalu. Wpadałam do niej co parę godzin na parę minut, pytając czy niczego jej nie potrzeba. Nie wiem czy robiłam to z sympatii do niej czy może z poczucia winy, że sypiałam z jej facetem, ale było mi wszystko jedno.
"Ale wszystko jest w porządku?"
Spytał szef.
"Tak."
Przytaknęłam, kiwając głową.
"A z tobą?"
Zadał kolejne pytanie, mierząc mnie uważnym spojrzeniem.
Czy jest w porządku? Dobre pytanie. Przez ostatni tydzień straciłam wszyskich, na których mi zależało, więc jak może być w porządku? Pokiwałam jednak potakująco głową, bo nie zamierzałam dzielić się swoimi uczuciami z porucznikiem, bo w końcu nie był moim przyjacielem, ale szefem i nie powinnam się mu zwierzać. Zresztą, ja nikomu się nie zwierzam. Ale chyba powinnam zacząć, bo na 17 jestem umówiona z tym psychologiem. Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by się przemóc i pójdę tam, ale jeśli mi się nie spodoba to więcej tam nie wejdę.
"Rozmawiałem wczoraj z Bosco."
Mówi, jakby miało mnie to cokolwiek obchodzić. I ku mojemu zaskoczeniu obchodzi mnie, choć nie powinno. Nie daję jednak tego po sobie poznać i udaję obojętność, a szef kontynuje.
"Przykro mu z powodu..."
Urwał, wskazując głową na mój brzuch. Świetnie, miło wiedzieć, że jestem teraz obiektem plotek i litości dla wszystkich w komisariacie, włącznie z szefem.
"Jasne..."
Mruczę pod nosem, wznosząc oczy do góry.
"Naprawdę."
Dodaje Swersky, chcąc mnie zapewnić, że mówi poważnie.
"Niech szef da spokój. Wszyscy wiedzą, że i tak nie urodziłabym tego dziecka, a Bosco pewnie nawet odwiózłby mnie na zabieg, więc nie ma o czym mówić."
Wyrzuciłam z siebie jednym tchem, ze zdziwieniem zdając sobie sprawę z tego, że powiedziałam prawdę. Nie byłam gotowa do bycia matką i nie wiem co bym zrobiła z tą ciążą. Może bym urodziła, a może oddała dziecko do adopcji, a może zrobiła aborcję. Nie wiem, bo nie musiałam podejmować decyzji, ale wiem na pewno, że gdyby Bosco wiedział nie byłby zadowolony, zwłaszcza, że ostatnio się między nami nie układało. I chyba dlatego, że bałam się jego reakcji nie powiedziałam mu o ciąży, choć wiedziałam o niej niemal od samego początku. Czasami żałowałam, że mu nie powiedziałam, bo może wtedy wszystko skończyłoby się inaczej, ale cóż... Nie mogłam cofnąć czasu, a w czasie teraźniejszym nie chciałam, by w moim życiu był obecny jakiś Bosco, który tylko złamał mi serce.
Szef patrzy na mnie z uwagą, ale chyba do końca nie wierzy w to co mówię. Nikt nie wierzy, bo nikt nie wie co mogę teraz czuć. Wzruszam obojętnie ramionami, jakby na potwierdzenie moich wcześniejszych słów. Biorę karton i idę do drzwi, wymijając szefa. Idę do wyjścia z komisariatu, kiedy nagle widzę przed sobą Bosco. Jestem tak zszokowana jego widokiem, choć chyba nie powinnam, bo przecież on tu pracuje i ja tu pracuje i oczywiste jest, że nadal będziemy się widywać, że aż upuszczam pudło z rzeczami Dade`a na podłogę.
"Sukinsyn..."
Klnę cicho pod nosem, jakby była to wina Bosco. Już mam się schylić, by zbierać te rzeczy, kiedy dodatkowo spada mi torebka.
"Suka..."
Mruczę pod nosem, kiedy za Bosco dostrzegam Faith. Boże, czy ja muszę ich widywać? Nie chcę, nie mam na to najmniejszej ochoty. Chyba po raz pierwszy cieszę się z tego, że mam wolne. Zbieram rzeczy Dade`a do kartonu i nagle zatrzumuję dłoń na fotografii, leżącej na podłodze. Ja i Dade. Siedzimy przy jakimś barze i... całujemy się namiętnie. Boże, nawet nie wiedziałam, że mamy takie zdjęcie, jednak zaraz sobie przypominam, że w nocy kiedy wyszłam ze szpitala Dade i mój drugi partner, Randy Scott, wyciągnęli mnie na piwo i pizzę. Właśnie wtedy wszystko między mną, a Dadem się zaczęło. Patrzę na tę fotografię, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Chowam ją jednak, kiedy natrafiam na wzrok Bosco. Wracam do zbierania rzeczy, kiedy widzę jak ktoś kuca obok mnie i mi pomaga. To Davis.
"Pomogę ci."
Stwierdza, jednak ja warknęłam tylko, lekko drżącym ze zdenerwowania głosem, zabierając jego rękę z rzeczy mojego parntera, które teraz wydają mi się wręcz świętością:
"Nie musisz."
Szybko uporałam się ze zebraniem rzeczy, minęłam obojętnie Yokas i Bosco, który mierzył mnie uważnym wzrokiem, i już miałam wychodzić, kiedy usłyszałam za sobą wołanie szefa.
"Jeszcze jedno, pani sierżant."
Odwracam się więc w jego stronę i słucham, choć niechętnie, tego co ma mi do powiedzenia.
"Po urlopie dostaniesz nowego partnera."
Nowego partnera... Nic nie mówię, choć jakoś nie mogę sobie wyobrazić, by miejsce Dade`a mógł zająć ktoś inny.
"O super... Skaczę z radości..."
Wyjęczałam z nawet nie skrywaną ironią w głosie.
"Kto to taki? Znowu mam pilnować jakiegoś idioty, by nie spieprzył roboty, tak jak zrobił to ostatnio nasz kochany oficer Boscorelli?"
Wyrzuciłam z siebie pełnym wyrzutów tonem, zupełnie ignorując fakt, że Bosco stoi niedaleko i wszystko słyszy. I dobrze, bo ma słyszeć.
"Daj spokój, szefie. Nie jestem..."
Zaczęłam, jednak szef przerwał mi zanim zdążyłam dokończyć.
"To Davis."
A mnie aż zatkało. Davis? Davis w wydziale? O mój Boże... Czuję się głupio, bo wyjechałam z takim tekstem przy nim. Jestem wściekła na szefa, że mnie tak zażenował. Ale jakimś cudem mówię obojętnym tonem:
"Okay."
I już mnie tam nie ma.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/03, 1:54 pm    Temat postu:

Bosco namieszał, ale to mu się zdarza bardzo często Wink Ciekawe jak rozegra tą całą akcję z Faith...

Pff... Szkoda mi Dade`a, ale fajnie, że to Davis pracuje z Cruz. Może będzie coś między nimi? ;> Jestem zdecydowanie za! ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/09/08, 8:33 pm    Temat postu:

super czesc jak zwykle Very Happy
ach ten Bosco czy on potrafi nie namieszac?? chyba nie Very Happy
a Davis w wydziale swietny pomysl Very Happy licze na romansik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/24, 6:17 pm    Temat postu:

Ha, w końcu coś wystukałam. Miało być więcej, ale jakoś mi się nie chcę, więc narazie jest tyle ile jest Wink I hope you`ll like it Very Happy



Część ośma



Dziś wracam do pracy po tygodniowym urlopie. I bardzo dobrze, bo już myślałam, że nie wytrzymam w domu tak długo. Bo co niby mam tam robić? Sama? Tak, jestem sama, a urlop jeszcze bardziej mi to uświadomił. A ja nie potrzebuje dodatkowo się dołować myślą, że naprawdę nie mam nikogo poza sobą. I tak cieszę się, ze wracam do pracy. Bo kiedy miałam wolne za wiele się nie działo - całymi godzinami potrafiłam wpatrywać się bezmyślnie w telewizor, a tak poza tym to dzwonił Bosco. Parę razy. Ja jednak zawsze byłam twarda i nigdy nie podniosłam słuchawki. Choć przyznam, że kiedy słyszałam jego pełen troski głos, nagrywający się na sekretarkę, to ignorowanie go przychodziło mi z wielkim trudem. A jeszcze trudniej było mi zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, kiedy do mnie przyszedł, pytając czy wszystko okay. Nie, nic nie jest okay. Miałam ochotę wykrzyczeć mu to w twarz, ale się powstrzymałam. Nie powiedziałam wtedy nic. Choć Ellen, ta psycholog, twierdzi, że powinnam z nim szczerze porozmawiać, że niby to by mi pomogło i tak dalej, ale ja szczerze w to wątpię i nawet nie próbuję z nim rozmawiać. Nie chcę się dołować. I tyle na temat mojego urlopu. No dodajmy jeszcze kilka wizyt Kim, która podobno strasznie się o mnie martwi. Ale niepotrzebnie. Nic mi nie jest. Naprawdę. A teraz wracam do pracy, więc tym bardziej powinno być dobrze.

***

Cruz podobno dziś wraca do pracy. Nie żeby mnie to obchodziło, ale... Sam nie wiem. W każdym razie ostatnio dużo myślałem... Nie tylko o tym co było między mną a Cruz, bo ten rozdział jest już zamknięty i staram się do niego za często nie wracać, ale także o tym, co jest między mną a Faith, bo sam nie wiem, co o tym myśleć. Chyba oboje nie wiemy. A prawda jest taka, że musimy coś z tym zrobić, bo odkąd kochaliśmy się w moim samochodzie praktycznie wcale ze sobą nie rozmawiamy i nie wiem dlaczego. To znaczy wiem. Bo niby jak mam z nią rozmawiać, po tym co się stało? Tak normalnie? Jakby nigdy nic? Chyba nie potrafię. I ona chyba też. Ale przecież jeździmy razem i nie możemy się ignorować. Także sam nie wiem. Ale wiem, że muszę z nią o tym pogadać i to jak najszybciej.

***

Wyszłam dziś z domu nieco wcześniej, bo miałam już dość ciągle naburmuszonej miny Freda. Ostatnio często się kłócimy i trochę się boję, czy aby niczego się nie domyślił, to znaczy jeśli chodzi o mnie i o Bosco. Bo jakoś dziwnie się zachowuje. Ciągle robi jakieś aluzje, co do jakiś romansów i aż się boję. Ale przecież jak to możliwe, by cokolwiek wiedział na temat mój i Bosco skoro ja sama tak do końca nic na ten temat nie wiem? No bo nie wiem. Chyba oboje nie wiemy. A prawda jest taka, że musimy coś z tym zrobić, bo odkąd kochaliśmy się w jego samochodzie praktycznie ze sobą nie rozmawiamy i nie wiem dlaczego. To znaczy wiem. Bo niby jak mam z nim rozmawiać, po tym co się stało? Tak normalnie? Jakby nigdy nic? Chyba nie potrafię. I on chyba też. Ale przecież jeździmy razem i nie możemy się ignorować. Także sama nie wiem. Ale wiem, że muszę z nim o tym pogadać i to jak najszybciej.

***

Dobra, idę do szatni i przebieram się w mundur. Szef kazał mi narazie trochę pojeździć z Davisem, żebyśmy, jak to on ujął, "lepiej się poznali" i lepiej dogadywali, kiedy Ty zacznie już pracę w wydziale jako mój nowy partner. Phi, coś czarno to widzę. Davis jest jak dla mnie zbyt grzeczny i delikatny i trochę za słodki. Nie nadaje się do tej roboty. Nie ma charakteru, jak na przykład Bosco... O rany, znowu o nim myślę, a obiecałam sobie, że już nigdy, przenigdy nie będę. No w każdym razie mam jeździć z Davisem i lepiej się z nim poznawać, ale oczywiście szef zaraz dodał, byśmy nie przesadzali z tym "poznawaniem". Super, pewnie teraz wszyscy mają mnie za łatwą, która sypia z każdym facetem, z którym pracuje. W końcu byłam już z Bosco, z Dadem... To tylko kwestia czasu, kiedy pójdę do łóżka z Davisem, a tak przynajmniej myślą inni. Ale grubo się mylą. Nie jestem taka. Naprawdę. Z Bosco przesadziłam, ale to nie moja wina, że zwyczajnie się zakochałam. Chyba po raz pierwszy w życiu. A Dade? Lubiłam go, był przy mnie, pocieszał mnie i po prostu się stało. I tyle. Ale z Davisem nic mnie nie łączy. I nie będzie łączyć. O nie! Po moim trupie! Nie dam się wplątać w kolejny romans, bo z doświadczenia wiem, że to i tak nie ma sensu, więc koniec tematu. No w każdym razie muszę już iść. Mijam obojętnie Sullivana i Monroe, którzy od dziś będą jeździć razem. A przynajmniej do czasu, kiedy Davis będzie pracować ze mną. Ale nie mówię, że to potrwa długo, bo równie dobrze mogę go wypierzyć z wydziału, kiedy tylko będę mieć na to ochotę, ot, co!
"Davis, zbieraj się."
Mówię, mijając go. On stoi przy biurku i gawędzi z jakimś gliniarzem, ale szybko przerywa rozmowę, kiedy słyszy mój ostry ton. No co? Przecież nie muszę być dla niego miła. I nie zamierzam. Wychodzę z komisariatu, nawet na niego nie czekając, choć niemal instynktownie czuję, jak Davis pospiesznie zbiera się do wyjścia. I chyba miałam rację, bo zaraz jest przy mnie.
"Ja prowadzę."
Mówię, siadając za kierownicą.
"Ale..."
Zaczyna Davis, a ja tylko wywracam oczami. Nie zamierzam się z nim kłócić. Jeśli mówię, że ja prowadzę to znaczy, że ja prowadzę i koniec. On jednak mówi dalej.
"To mój radiowóz. A poza tym ja mam kluczyki i to ja chcę prowadzić."
Stwierdził, szczerząc zęby w uśmiechu i pokazując mi kluczyki od auta. Mierzę go morderczym wzrokiem i wysiadam z samochodu. Staję naprzeciwko niego, krzyżuję ręce na piersiach i mierzę go morderczym wzrokiem. Widzę, jak gdzieś obok przechodzi Bosco, a za nim idzie Yokas. Oczywiście, udaję, że ich nie widzę i zwracam się do Davisa, lodowatym tonem.
"Nie obchodzi mnie czego chcesz. Daj mi te pieprzone kluczyki!"
Syczę, przez zaciśnięte zęby. Parę osób zatrzymuje się, by przyjrzeć się naszej kłótni. Monroe i Sully, obserwują całą sytuację z uśmiechami na twarzy, co doprowadza mnie do szału. Co oni sobie kurwa myślą?
"Nie."
Odpowiada tylko Ty, po krótkiej chwili ciszy.
"Nie?"
Pytam, jakbym się przesłyszała. Co on sobie myśli? Że będzie MI rozkazywać i mówić MI co mam robić? Po moim trupie! Widzę, że sytuacja między mną, a nim zaczyna jeszcze bardziej interesować innych gliniarzy, bo nawet Bosco zamiera w bezruchu przy wejściu do komisariatu. Pewnie wszyscy zastanawiają się, co zrobię. A co zrobię? Sama nie wiem. Myślę tylko o tych przeklętych kluczach, które Davis wciąż trzyma w dłoni. Wyciągam, więc po nie rękę, ale Davis szybko podnosi je do góry, na wysokość swoich ramion, co doprowadza mnie do szału, bo ja dosięgam ledwo do jego torsu. W końcu on ma jakieś dwa metry, a ja jestem prawie o 50 centymetrów niższa od niego. Ale jeśli on myśli, że będę podskakiwać, by zdobyć te klucze to się grubo myli. Ignoruję go i wsiadam do samochodu, oczywiście po stronie kierowcy. Nie zamykam drzwi, bo może jednak Davis zmieni zdanie i odda mi klucze. On jednak przypatruje mi się ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, co takiego robię. Boże, ale on jest tępy! Dopiero po paru minutach, kiedy omal nie odpaliłam samochodu domyślił się co zamierzam - uruchomić slinik za pomocą kabli, bo w końcu po co mi kluczyk? Nie będę się go o nic prosić, zwłaszcza jeśli potrafię poradzić sobie sama.
"Cruz, co ty robisz?"
Pyta, zaglądając mi przez ramię.
"Dla ciebie, sierżant Cruz."
Poprawiam go, wychodząc z radiowozu.
"Co robię?"
Pytam, patrząc na niego groźnie i nawet nie czekając na jego rekację.
"Odpalam samochód. Z kluczykami czy bez to i tak ja będę prowadzić, bo tak chcę i tak mówię, więc albo dasz mi te pieprzone kluczyki albo nie."
Mówię, coraz głośniej, tak że aż zmuszam porucznika, by wyszedł z komisariatu. Swersky podchodzi do nas i rozpędza tłum innych gliniarzy, którzy cały czas gapili się na mnie i na Davisa.
"Co się tu dzieje, pani sierżant?"
Pyta, stając obok nas.
"Funkcjonariusz Davis chce chyba zmusić mnie do tego, bym złożyła na niego skargę o niesubordynację, bo nie słucha moich poleceń."
Wyjaśniam, patrząc Davisowi prosto w oczy.
"O co chodzi, Davis?"
Tym razem szef zwraca się do niego, a ja uśmiecham się pod nosem. Ha, wygrałam!
"O nic, szefie."
Odburknął tylko, zerkając na mnie z ukosa.
"Mam nadzieję. Jedźcie na patrol i bez kłótni, Davis. Słuchaj poleceń."
Mówi Swersky, a ja kiwam tylko z zadowoleniem głową i powtarzam z uśmiechem na twarzy.
"Tak, właśnie, słuchaj poleceń."
Davis mierzy mnie morderczym wzrokiem, ale ja go ignoruję. Nie będę się nim przejmować. Wsiadam do radiowozu i wyciągam rękę po kluczyki. Davis niechętnie mi je podaje, z wyrazem rezygnacji na twarzy. Siada na siedzieniu pasażera obok mnie i już mamy odjeżdżać, kiedy Swersky mówi jeszcze do mnie.
"A pani, pani sierżant, proszę pohamować trochę swój temperament, rozumiemy się?"
I tym razem to na twarzy Davisa zagościł uśmiech.
Taak, nasza "współpraca" zapowiada się bardzo ciekawie.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/25, 2:52 pm    Temat postu:

Kolejny fick, gdzie Davis jest z Cruz, oczywiście nie dosłownie, ale sam fakt, że kręci się gdzieś w pobliżu strasznie mnie cieszy Wink

No i te dylematy Bosco i Faith, oboje myślą podobnie, że to co robią nie jest dobrym pomysłem, a mimo to, nic w związku z tym nie robią - na razie Wink

Podoba mi się bardzo i czekam na więcej :d


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/09/25, 6:38 pm    Temat postu:

taaak zdecydowanie duet Davis Cruz zapowiada sie swietnie Very Happy zachowoja sie jak dzieci w piaskownicy ale to pozytywnie Very Happy

jak dla mnie to Fred jest zbyt glupi by sie skapowac ze cos nie tak wiec Feith nie ma sie czym przejmowac no chyba ze ktos inny sie pokapuje np. Swersky albo Sally

bardzo fajna czesc czekam na wiecej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/01, 2:10 pm    Temat postu:

Nowa część Very Happy Mam nadzieję, że się spodoba Wink

Część dziewiąta

„10-33 – wybuch bomby na Lex.”
„55-Charlie, przyjąłem.”
Powiedział Davis, przyjmując wezwanie i jednocześnie włączając syrenę.
„Bomba?”
Spytał, bardziej sam siebie niż mnie.
„Nareszcie coś zaczyna się dziać.”
Powiedziałam, uśmiechając się pod nosem.
Po czterech godzinach zajmowania się podrzędnymi sprawami, wlepianiem mandatów, przyjmowaniem zgłoszeń o kradzieży, nareszcie działo się coś więcej. Taką robotę lubię, więc dodaję gazu, by jak najszybciej być na miejscu.

***

„Porozmawiamy o tym, Bos?”
Zaczęłam, nawet na niego nie patrząc.
Jedziemy radiowozem przez Madison Aveune, Bosco robi notatki i pije kawę, a ja prowadzę. Przez całą zmianę zamieniliśmy ledwo parę słów, a ja tak dłużej nie mogę. Muszę z nim o tym pogadać, nawet jeśli miałoby to jeszcze bardziej pogorszyć sytuację między nami. Choć co może być gorszego niż to, że się do siebie praktycznie nie odzywamy? Nie wiem.
„Liczę, że nie.”
Odpowiedział tylko, nie odrywając wzroku od notatek. No, przynajmniej jest szczery do bólu, jak zawsze.
„Bos...”
Jęknęłam.
„Tak nie można... Ja tak dłużej nie mogę.”
Powiedziałam, sama dziwiając się sobie, że mogę mu o tym mówić. Ale co innego mam robić? Muszę to z siebie wyrzucić, po prostu muszę.
„A co chcesz, żebym powiedział?”
Spytał, zerkając na mnie, kątem oka.
„Że żałuję? Nie, nie żałuję, ale...”
Zaczął, ale przerwał mu głos z policyjnego radia.
„Do wszystkich jednostek, 10-33 wybuch bomby...”
Zaklnęłam bezgłośnie pod nosem, bo byłam wściekła. Kiedy już mieliśmy okazję wszystko sobie wyjaśnić, musieliśmy dostać wezwanie.
„55-David, przyjąłem.”
Mruknął Bosco i wrócił do robienia notatek, jakby nigdy nic.
„Weź trochę przyspiesz.”
Powiedział jeszcze, udając, jak to on, że nie ma żadnego tematu i włączając syrenę, a ja posłusznie docisnęłam pedał gazu.

***

Jedziemy. I bardzo dobrze. Nie mam ochoty z nią o tym rozmawiać. Bo co mam powiedzieć, kiedy nawet nie wiem, co o tym wszystkim myśleć? Nie wiem. Tylko, bym ją zranił, bo w ranieniu ludzi jestem niezastąpiony. Dlatego wolę udawać, że nie ma tematu. I narazie mi się to udaję. Ale jak długo jeszcze możemy tak udawać?

***

Wysiadam z radiowozu i od razu kieruję się w stronę Jimmy‘ego, który przed chwilą przyjechał na miejsce. Wybuch spowodował pożar i to dość spory.
„Czy ktoś jest w budynku?”
Pytam, zerkając na palący się blok mieszkalny.
Bomba w budynku mieszkalnym? – myślę. Jestem dość zaskoczona, a przecież już wiele widziałam.
„Tak, właśnie zaczynamy akcję ratunkową.”
Odpowiedział Doherty, a ja spojrzałam w górę na siedemnaste piętro budynku. Z okna wychylała się mała, mniej więcej pięcoletnia, dziewczynka i płakała tak rozpaczliwie, że słyszałam ją nawet tu na dole.
„Mamo!”
Wołała, a ja wiedziałam, że zanim strażacy przygotują się do akcji i wejdą na to piętro, wszystko spłonie, łącznie z tą dziewczynką. Niewiele myśląc pobiegłam w stronę płonącego budynku.
„Cruz!!!”
Davis wołał za mną, bym się zatrzymała, ale ja kompletnie go zignorowałam. Po pierwsze dlatego, że nie przywykłam do słuchania rozkazów, zwłaszcza jego; po drugie dlatego, że zawsze wolę działać na własną rękę; a po trzecie, najważniejsze, wiedziałam, że nie mogę zostawić tej dziewczynki i pozwolić jej tak po prostu spłonąć żywcem.
Choć dym przesłaniał mi oczy i wlatywał do ust, biegłam po schodach, co sił w nogach. Piąte piętro, szóste, siódme... Słyszałam jak strażacy wchodzą do budynku. Trochę późno – myślę, biegnąc dalej. Po chwili jestem już na siedemnastym piętrze, gdzie ogień był już porządnie rozprzestrzeniony. Ledwo weszłam do mieszkania. Zaraz skierowałam się do sypialni, gdzie zobaczyłam dziecko, które siedziało na parapecie okna. Na zewnątrz...

***

„Davis, co się dzieje?”
Pytam, podchodząc do niego. Chcę jak najszybciej rozeznać się w sytuacji, a poza tym Ty ma przerażony wyraz twarzy, co jeszcze bardziej mnie ciekawi.
„Wybuchła bomba i...”
Zaczął, ale ja przestałem go słuchać w momencie, w którym zobaczyłem na jednym z wyższych pięter budynku małą dziewczynkę, siedzącą na parapecie okna, która poślizgnęła się i omal nie wypadła z okna. Omal, bo Cruz ją złapała. Niemal w ostatniej chwili.
„Cruz? Co ona tam robi?!”
Warknąłem w stronę Davisa, patrząc jak bierze małą na ręce i znika z naszego pola widzenia.
„Ona... Poszła tam, bo...”
Zaczął tłumaczyć Ty, jednak ja przestałem go już słuchać, tylko zacząłem wzywać Cruz przez radio. W końcu to, co robiła było niebezpieczne. Pożar się rozprzestrzeniał. Mogła utknąć gdzieś, nie wrócić, zginąć...
„55-David do 55-Charlie, zgłoś się.”
Zacząłem, siląc się na obojętny ton. Kiedy jednak nie usłyszałem żadnej odpowiedzi, powtórzyłem nieco głośniej i bardziej nerwowym tonem.
„Cruz?! Cruz?! Gdzie jesteś?”
Wołałem przez radio, idąc w stronę budynku.
Chciałem tam wejść, jednak porucznik mnie powstrzymał.
”Trwa akcja ratunkowa.”
Powiedział, zmuszając mnie do tego, bym się odsunął.
Zaraz zobaczyłem obok siebie Faith i Swersky‘ego.
„Co się dzieje?”
Spytał szef, a ja odpowiedziałem, odwracając się na pięcie i odchodząc.
„Cruz jest w środku.”
Usłyszałem jeszcze jak szef klnie pod nosem i zaczyna wzywać Cruz przez radio. Ona jednak znowu nie odpowiada. Pewnie coś się stało... – przebiega mi przez myśl, jednak zanim zdążyłem dobrze się nad tym zastanowić widzę jak Cruz wychodzi z budynku wraz z Jimmym i z tą małą dziewczynką na rękach. Żyje, czyli jest dobrze...

***

„Sierżancie, co pani sobie myśli?”
Szef od razu zaczął się na mnie drzeć, kompletnie nie zwracając uwagi na dziewczynkę, która zanosiła się głośnym płaczem.
„Szefie, może pan trochę ciszej...? W końcu nic się nie stało...”
Powiedziałam, wskazując głową na małą.
„Nic?”
Pyta z wyrzutem Swersky, jednak nieco sciszonym głosem.
„Weszłaś do płonącego budynku bez maski przeciwgazowej, nie pytając o pozwolenie przełożonego, czyli mnie, nie odpowiadałaś na wezwania...”
Zaczął swój niekończący się wywód, jednak przerwał, kiedy podbiegła do nas jakaś płacząca kobieta.
„O Boże, Molly...”
Wyszeptała, biorąc ode mnie małą.
„Tak bardzo pani dziękuję...”
Zaczęła, całując dziecko i patrząc na mnie z ogromną wdzięcznością. Ja tylko uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
„Wyszłam tylko na chwilę do sklepu... Nie wiedziałam... Moje maleństwo, nic ci nie jest?”
Szeptała raz po raz, tuląc do siebie swoje dziecko. A ja nie wiem czemu nie mogłam dłużej na to patrzeć, bo poczułam jak wszystko się we mnie przewraca. Odeszłam więc, a zaraz dobiegła do mnie Kim, z Carlosem.
„Musimy cię obejrzeć.”
Powiedziała Zambrano, jednak ja pokręciłam przecząco głową.
„Nie, nic mi nie jest.”
„Jasne. Wbiegłaś do płonącego budynku ot tak sobie, nawdychałaś się dymu... Musimy się tobą zająć i bez gadania. Siadaj.”
Powiedziała Kim, wskazując na miejsce w karetce, a ja, wiedząc, że tym razem z nią nie wygram, posłusznie usiadłam.

***

Patrzę na Bosco, który z kolei nie odrywa wzroku od karetki, przy której stoi Davis, a w której siedzi Cruz.
Sama nie wiem, co na ten temat myśleć.
Czemu on tak na nią patrzy? Chyba nic do niej już nie czuje, prawda? Nie może czuć. Gdyby czuł, nie rozstałby się z nią, nie przespał się ze mną... – myśli kłębią się w mojej głowie, a ja nie wiem już czego się trzymać.
W końcu pytam otwarcie, zerkając na Bosco.
„Nadal coś do niej czujesz?”
Bos odwraca się w moją stronę i kiwa przecząco głową.
„Nie.”
Mówi krótko.
„Więc czemu tak na nią patrzysz?”
Pytam.
„Jak patrzę?”
Odpowiada pytaniem na pytanie, jednak zanim zdążę się odezwać dodaje.
„Nic do niej nie czuję. Nigdy nie czułem.”
Kiwam tylko głową, bo choć chyba uważam inaczej, nie zamierzam się z nim kłócić.
„Bo jedyną osobą, do której COŚ czuję, jesteś ty, Faith.”
Wyszeptał, a mnie aż zamurowało.
„Bos...”
Zaczęłam, jednak Bosco nawet nie dał mi dokończyć, bo powiedział tylko, wsiadając do radiowozu i kompletnie mnie ignorując.
„Jedziemy?”

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/10/01, 4:17 pm    Temat postu:

No co ta Cruz sobie wyobraża, że może sobie tak hop siup do budynku z bombą wejść? Pogięło ją? ;p Super ta kacja z bobmą tak w ogóle.
I świetna część, bardzo mi się podoba :] czekam na więcej ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/10/05, 10:22 pm    Temat postu:

ale Scu przeciez bomba juz wybuchla wiec w czym problem Very Happy Cruz ma wielka potrzebe pokazania ze tez ma uczucia i licza sie dla niej inni ludzie wiec pokazuje to w kazdy mozliwy sposob lacznie z narazaniem swojego zycia Smile

bardzo fajowska część czekam na więcej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 2 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin