Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 There u go
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/02/19, 7:16 pm    Temat postu:

Ogólnie rzecz biorąc, to pomysł fajny, gorzej z wykonaniem. Ale widzę Semir, że główka pracuje Wink Jak ktoś coś jeszcze wymyśli, to można utworzyć nowy temat z tym pomysłem.
Również pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
semir444
Sierżant



Dołączył: 10 Lis 2005
Posty: 327
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Bielsko-Biała

PostWysłany: 06/02/19, 7:43 pm    Temat postu:

ok to ja tworze w dziale o stronie nowy temat i w tej sprawie prosze juz tam pisac Smile tutaj rozmawiamy o fickach Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/02/20, 3:18 am    Temat postu: SUPER!!!!!!!!!!!!

SUPER, SUPER, SUPER!!!!!!!!!!!!!
Kompletnie mnie zaskoczyłaś tym Sullym Very Happy GENIALNE!!!!!!!
I nikt Ci się tu nie podlizuje, Scully, tylko ludzie prawę piszą i koniec!!!!!!!!
Czekam na kolejne części!!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/02/20, 12:47 pm    Temat postu:

Szczerze, to sama siebie zaskoczyłam z tym Sullym Laughing Tego nie było w planach, samo z siebie wyszło Mr. Green
Dzięki wszystkim za komentarze ;**


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/02/24, 5:03 pm    Temat postu:

Kilka słów na wstępie. Ta część jest krótka i osobiście jakoś mi nie za bardzo przypadła do gustu, co nie oznacza, że mi się nie podoba. To tyle ode mnie.


W całym pomieszczeniu odbijało się chaotyczne stukanie długopisu. Porucznik Swersky wyglądał na zniecierpliwionego. Bosco obserwował
go uważnie, stojąc oparty o ścianę. Miał na sobie granatową, wytarną kurtkę i był już grubo po służbie, mimo to nie miał na razie zamiaru wracać do domu.
Swersky zapalił papierosa, zaciągnął się i suchy dym wypełnił salę przesłuchań. Na przeciwko niego siedział John Sullivan, jeden z byłych policjantów
tego komisariatu. Strzępy czarnej kominiarki, którą z twrazy zdarł mu Bosco, wisiały mu na szyji.
W drugim końcu sali stał Tyron Davis. Bosco co jakiś czas spoglądał na niego, ale on wpatrywał się beznamiętnie w popielniczkę. Wygiął usta
w słabym, pełnym ironii uśmiechu i stanął obok Sullivana. Położył swoją dłoń na jego ramieniu.
- Sully, co się stało? - zapytał, a gdy kolega nie odpowiedział, wzmocnił uścisk. - Sully!
- Nic nie zrobiłem.
Bosco, choć próbował się powstrzymać, parsknął śmiechem. Wychwycił spojrzenie Szefa i znowu jego twarz nabrała powagi.
- Nic nie zrobiłem - powtórzył Sully i wzdrygnął się na dźwięk własnych słów. - Nic, nic, nic!
Momentalnie ukrył twarz w dłoniach. Davis klęknął przy nim próbując go bezskutecznie uspokoić. Swarsky wyprostował się na krześle
Popatrzył w sufit i zmrużył oczy.
- Na razie nic - mruknął. - Bosco, jedź do domu. Wiemy, że chcesz pomóc, ale...
- Nie jestem pomocny - dokończył Bosco wzruszając ramionami. - Jeśli o mnie chodzi, to uważam, że nic nie trzyma się kupy. Coś musiało
wpłynąć na Sullivana, że wziął udział w strzelaninie na Court Street.
- To sprawdzą nasi technicy, a nasz psycholog do tego czasu zajmie się Sullym. Idź, Bosco. Już późno.
Rzeczywiście. Bosco odruchowo wyciągnał telefon z kieszeni spodni i sprawdził godzinę. Było po północy. Za namową Swersky'ego
wyszedł z komisariatu.




Wspiął się po schodach, które prowadziły do wynajętego mieszkania. Z kieszeni spodni wyjął pęk kluczy z ohydnym, jaskrawozielonym
breloczkiem. Wypadły mu z ręki i wylądowały na wycieraczce. Bosco schylił się po nie i otworzył drzwi. Zimne powietrze ugodziło go w twarz,
Chłód wdarł się przez otwarte na oścież okno. Szybko je zamknął, zdjął spodnie, rzucił się na niepościelone od rana łóżko i dopiero teraz poczuł
znurzenie po szesnasto godzinnej pracy.

*But it's only when I sleep
See you in my dreams
You got me spinning round and round
Turning upside-down
But I only hear you breathe

*The Corrs - Only when I sleep


Uparte pukanie do frontowych drzwi gwaltwonie wyrwało go ze snu. Boscorelli przez chwilę leżał z szeroko otwartymi
oczami. Znowu ktoś zapukał, tym razem cztery, albo pięć razy. Zwlekł się z łóżka, wcisnął w pomięte jeansy.
- Chwila! - krzyknął i zwinnie zmienił podkoszulkę. - Przecież idę...
Otworzył drzwi i przez chwilę zawahał się. Stała przed nim Faith.
- Cześć - powiedziała trochę niepewnie.
- Cześć - Bosco odpowiedział machinalnie. Spojrzał na podróżną torbę, którą trzymała w rękach. - Wejdź - przepuścił ją w drzwiach.
Rozejrzała się w po jego pokoju, a on speszony podrapał się po głowie, widząc ten cały bałagan. Próbował szybko cokolwiek
ogarnąć. Pościelił łóżko i pochował porozrzucane po dywanie ubrania.
- Bosco, co ty robisz? - Faith uśmiechnęła się do niego.
- Nie spodziewałem się, że przyjdziesz. Nie posprzątałem.
- Daj spokój, przecież twoje mieszkanie wygląda tak na codzień. Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało.
W odpowiedzi wzruszył ramionami i schował do szafy ostatnią pare spodni.
- Jak Sully? - zapytała i siadła w rogu łóżka. Najwyraźniej próbowała jakoś skleić rozmowę.
- Jest w szoku. Kompletnie nic nie udało się z niego wyciągnąć.
- Czyli wciąż nic?
- Nic - przytaknął i siadł na krześle na przeciwko niej. - Ale chyba nie przyszłaś tu po to, żeby rozmawiać o Sullivanie, prawda?
- Taak. Właściwie, to chciałam cię przeprośić.
- Za co, Faith? - Bosco machnął lekceważąco ręką. - Za to, że zawsze jako ostatni dowiaduję się o wszystkim?
- Mówiłam ci wszystko - odparła. I nie kłamała.
- Kiedyś - dodał Bosco. - A niby o tym planowanym ślubie z Millerem? O tym też dowiedziałem się od kogoś innego.
- Już nie jestem z Millerem - przerwała mu Faith, a Bosco zobaczył w jej oczach żal.
Oboje milczeli i tylko deszcz, który uderzał w szybę próbował przerwać krępującą ciszę.
- Nie dbam o to - odparł Bosco, nim zdążył ugryźć się w język. Spojrzał na nią i teraz jej oczy wypełniły się łzami. - Przepraszam - mruknął. - Wiesz, że wcalę tak nie myślę.
- Myślisz, Bosco - Faith wstała z łóżka i wzięła z podłogi swoją czarną torbę. Na pewno czuła się okropnie, że w ogóle tutaj przyszła. - Pójdę już.
Kiedy się odwróciła, Bosco złapał ją za ramię i rzucił jej pytające spojrzenie.
- Ale dokąd? - zapytał nie zwalniając uścisku. - To on powinien wynieść się z mieszkania, nie ty.
- Nie miałam ochoty na kolejną kłótnię. To nie miało sensu. Muszę znaleźć jakiś wolny pokój w hotelu, a potem zobaczę co i jak.
- Jaki hotel, o czym ty mówisz? - zdziwił się. - Nigdzie nie pójdziesz. Mój drugi pokój jest wolny i mam zamiar cię tam umieścić, poza tym - rzucił
szybko okiem za szybę. - Pogoda jest fatalna. Nie myśl sobie, że cię gdziekolwiek puszczę w taką ulewę. Więc jak widzisz nie masz wyjścia i musisz
zostać. Jutro osobiście pojadę do tego dupka i zabiorę reszte twoich rzeczy, przy okazji wygarniając mu co o nim myślę.
Faith nie mogła się powstrzymać, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Już to widzę, bohaterze.
- Wątpisz w moje słowa?
- No skąd! - zaśmiała się. - Naprawdę uważasz, że mogę u ciebie zostać u ciebie przez kilka dni?
- Jak długo zechcesz, Faith.

*(...) We were just in time
Let me take a little more off your mind
There's something in my head
Somewhere in the back said
We were just a good thing
We were such a good thing

* The Killers - Midnight show


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/02/24, 9:37 pm    Temat postu: SUPER

SUPER!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Bardzo mi sie podoba Smile
Czyzbys szykowala opowiadanko o Bosco&Yokas? Ja tam nic do nich nie mam Smile Lubie ich i jako partnerow w pracy i jako cos wiecej, wiec z niecierpliwoscia czekam na kolejne czesci Smile
Naprawde swietnie sie czyta. Jest extra Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/02/28, 5:56 pm    Temat postu:

*But somebody's gonna have to answer
The time is coming soon
When the blind remove their blinders
And the speechless speak the truth

*Tracy Chapman - Why?


- Davis dzwonił - poinformowała Faith. Stała przy szafce w kuchni, w jego bordowej koszuli. W jednej ręce trzymała kubek z gorącą, poranną kawą, w drugiej telefon.
- Ale gdzie? - Bosco, który przed chwilą wyszedł spod prysznica wycierał ręcznikiem morke włosy.
- Do mnie - pomachała mu komórką przed nosem.
W odpowiedzi przeciągnął się i podrapał po głowie.
- I...
- Dowiedziałam się bardzo ciwkawych rzeczy. O Sullivanie o tym, że został zmuszony do napadu na sklep komputerowy...
- No co ty mówisz? - zdziwił się i usiadł na szafce na przeciwko niej.
- Poważnie. Dwaj zatrzymani to Michael Droops i Adam Malcolm Carvey. To ich Sully i Davis zgarnęli sześć lat temu za napad na Bank Zachodni.
Bosco usiłował odtworzyć w pamięci całą sytuację, gdzie zginęło wtedy siedemnaście, a może osiemnaście osób.
- Ty był przynętą - kontynuowała Faith. - Zagroźili, że jeśli Sully im nie pomoże, to zabiją Davisa. Od dawna mieli ich obu na oko. W mieszkaniu Droops'a znaleziono wiele materiałów, które dotyczyły Ty'a, mnóstwo zdjęć.
- To jakieś kpiny - prychnął Bosco. Zeskoczył z szafki i skrzyżował ręce na piersiach. - I co? Naprawdę chcieli go zabić?
- Bosco, ja nie wiem do czego oni byliby zdolni. Wszystko było zaplanowane bardzo precyzyjnie. Szefem tej firmy komputerowej
jest bardzo dobrze ustawiony Francuz. Nic dziwnego, że chcieli przejąć sklep, w końcu każdy skusił by się na pokaźną sumkę właściciela.
- Więc Sully chciał chronić Davisa...
- Dziwisz mu się? - Yokas uniosła brwi. - Wiesz, że to nie film, Boz. Mnie już nic nie zaskoczy, przecież tyle przeszliśmy, a teraz jeszcze to...
- Podsumowjąc - zaczął Bosco. - Sullivan miał automatym ruchów i dział machinalnie. Nie, nie dziwie mu się, bo na pewno zrobiłbym to samo.
- To samo?
- Jasne, dla mojego partnera. Dla ciebie.
Faith uśmiechnęła się nieśmiało i przygryzła dolną wargę. Zeszkoczyła z szafki i odłożyła kubek na stół.
- Cholera, późno już - zwinnie zmieniła temat. - Chodź, bo się spóźnimy i Swersky znowu będzie się burzył.
- Ale jesteśmy partnerami, hm? - upewniał się Bosco. - No nie?
- Daj spokój, Boz. Dość, że ci się zwaliłam na głowę, to ty chcesz ze mną wciąż pracować?
- Dlaczego nie? - zdziwił się. - Podobno tyle przeszliśmy razem.
- Przynajmniej w pracy powinniśmy od siebie odpocząć.
Spuścił głowę i uśmiechnął się słabo. Faith odwróciła się, zmierzając w stronę pokoju.
- Ej, Yokas - zawołał za nią. Znowu zmierzyła go wzrokiem.
- Co? - zmarszczyła brwi, cały czas go obserwując.
- Wracając do sprawy Sully'ego, to myślisz... To znaczy, rozumujesz jak detektyw. Z niczego robisz całość, to dlaczego zrezygnowałaś?
Faith oparła się o drzwi. Wzięła z szafki łyżeczkę i kilka razy obróciła ją między palcami. Bosco miał cichą nadzieje, że usłyszy to, co chciał
usłyszeć. Że zrobiła to dla niego.
- Po odbudowie 55-ego wszyscy wrócili. Ty też. Wiesz też, że stanowisko detektywa dawało stałe godziny pracy...
- Co nie zgadziało się z faktami - wtrącił szybko z ironicznym uśmiechem na twarzy..
- To już inna bajka. Nie robiłam tego dla pieniędzy, ani dla tego, że dawało mi to satysfakcję.Robiłam to dla dzieci. Chciałam bywać częściej
w domu. Nie dbałam o to, że jestem w tym dobra. Nie patrz tak na mnie, Bosco - zaśmiała się głośno - Brakowało mi ciebie. Praca, to praca.
Można się przyzwyczaić, wszystko dla ludzi.
- Miller tak mówi? - zakpił Bosco i uśmiechnął się sceptycznie.
- Co ty z tym Millerem? Myślałam, że ten temat jest zamknięty.
- Zamknięty - zgodził się, puszczając te słowa mimo uszu. Otworzył lodówkę i przez chwilę wpatrywał się w jej zawartość.
- Nie ma mleka - westchnął z żalem.
- A, tak - Faith uśmiechnęła się szeroko. - Pozwoliłam sobie poczuć się, jak u siebie i po prostu je wypiłam.
- Tak zwyczajnie? - Bosco zmarszczył brwi. - Okay. Jeśli penetrujesz moją lodwókę, to oznacza tylko jedno...
- Co takiego? - skrzyżowała ręcę na piersiach.
- Zadomowiłaś się i nie mam nic przeciwko temu. Wszystko dla ludzi.



*Raindrops keep falling on my head
But that doesn’t mean my eyes will soon be turnin’ red
Crying’s not for me
Cause I’m never gonna stop the rain by complainin’

* B. J. Thomas - Raindrops keep falling on my head


Pogoda był dosłownie straszna. Mimo, że już nie padało, to jednak ślady po deszczu pozostały. Zimny wiatr był bardzo nieprzyjemny
i lekko szaprał gałęziami drzew. Faith obserwowała przechodniów, kiedy Bosco gwałtwonie zahamował i nacisnął na klakson.
- Co ty wyprawiasz?! - ochrzaniła go i zmierzyła złowrogim spojrzeniem.
- Zobacz jak ten bałwan chodzi, zobacz! - Bosco nie krył swojej złości, pokazując jej idącego środkiem ulicy mężczyznę. - No co za idiota!
Tylko trochę brakowało, żeby całkowicie stracił kontrole. Wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Podbiegł do rudego mężczyzny,
chwycił go za kurtkę i przycisnął do ściany kamienicy. Poczuł silny odór alkoholu, więc zwolnił uścisk. Próbował się uspokoić, jego twarz nabrała powagi. Już, już miał odejść, kiedy rudy mężczyzna pkazał mu na dowidzenia środkowy palec.
Z powrotem przydusił go do ściany, tym razem mocniej. Miał dużą ochotę go uderzyć, ale ktoś przytrzymał mu ręke.
- Boz, daj spokój - Faith klepnęła go w plecy. - Chodź, musimy jechać.
Rudy gość popatrzył na niego z zawiścią i bez powodu rzucił się na niego z pięciami. Bosco zdołał uniknąć ciosu i odepchnął
mężczyznę. W odpowiedzi kopnął go w brzuch i zrobiłby to ponownie, gdyby nie Yokas, która stanęła między nimi.
- Koniec! - krzyknęła, kiedy kolega próbował ją minąć. - Bosco, dosyć! Wystarczy! - popatrzyła na bezwładnie leżącego mężczyznę. - A ty z nami.
Bosco skuł go w kajdanki, które wyjął z kieszeni kurtki. Podnieśli mężczyznę i wrzucili na tyły samochodu.
- Tylko mi się rusz - Bosco pogroził mu palcem. - Zapewniam cię, że nie wysiądziesz stąd żywy.


Zaparkowali na parkingu przed komisariatem. Faith wyciągnęła zgarniętego mężczyznę z samochodu i popchnęła go w stronę Bosco,
który wprowadził go do środka. Komisariat w tych godzinach był zatłoczony, cały czas ktoś wychodził, wchodził i przekrzykiwał się na korytarzu.
- Ej, Finney - Bosco zaczepił kolegę, który wypełniał kartotekę. - Zajmiesz się tym? - wskazał na, stojącego obok siebie mężczyznę.
- Hej - odpowiedział Brendan i spojrzał na niego z nad sterty papierów. - Jasne, a co mam z nim zrobić?
- Nie mam pojęcia - odparł Bosco i wzruszył ramionami. - Po prostu niech ten gość zniknie mi z oczu. Możesz go nawet przygarnąć.
Osobiście nie polecam, więc wsadź go do celi i wypuść po czterdziestu ośmiu godzinach. - odwrócił się i zniknął w szatni.
- Bosco, ale za co? - usłyszał głos Finney'a. Wychylił się z szatni i pokręcił głową.
- Za co tylko chcesz. Jest twój w całej okazałości.
Ponownie wszedł do szatni i stanął przy swojej szafce. Szybko się przebrał, wcisnął na głowę policyjną czapkę z daszkiem
i wybiegł na zewnątrz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/02/28, 11:26 pm    Temat postu: SUPER!!!!!!!!!!!

SUPER, SUPER, SUPER Smile
Zajebiście się czyta Very Happy
Jest po prostu extra!!!!
Ach i jeszcze ten Bosco Razz Bomba. Czuję się tak jakbym oglądała nowe odcinki TW Wink Jest extra. A no i Bos i Faith... Super... Wink
Czekam na więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/03/08, 8:20 pm    Temat postu:

Bosco stanął za odwróconą do niego plecami Faith. Obserwował przez chwilę jej ruchy i zerkał uważnie na monitor.
- Co tam masz? - zapytał w końcu, kiedy spojrzała na niego.
Nie odpowiedziała i znowu utkwiła wzrok w ekranie komputera.
- Listę zatrzymanych z kilku ostatnich lat - powiedziała, przewijając kolejną stronę. - Co nowego wiesz o Lee Wolfie?
Zastanawiał się przez chwilę i od razu pojawił mu się przed oczami mężczyzna o mocnym spojrzeniu i ohydnym charakterze.
- Hm... Nowego nic. Wiem tyle, co ty - Japończyk przed czterdziestką, siedział u nas kilka dni, a potem został przewieziony do więzienia przy Wall Street pod zarzutami zabójstwa trzech policjantów i kilka gwałtów na nieletnich. Dlaczego pytasz?
- Szuka go pięć posterunków, w tym nasz. Nawiał kilka dni temu.
- Cholera jasna, znowu? - Bosco nie krył swojego niezadowolenia. - Naprawdę nie mam ochoty go szukać. Najwyraźniej Swersky uważa, że nie mamy nic lepszego fo roboty.
- Nie obchodzi mnie, co myśli Swersky - mruknęła Faith. - Tym razem Wolf będzie mój.
Bosco zaśmiał się głośno.
- Wyznaczyli za niego jakąś nagrodę? - zakpił i upewnił się, zerkając na długą listę w komputerze.
- Nie, dlaczego? Po prostu chcę się wykazać - odparła i odchyliła się do tyłu na krześle. Wyjęła z paczki leżącej na biurku ciastko, podrzuciła je do góry i złapała wprost do ust. W tym czasie Bosco rozejrzał się po obszernym biurze. Oprócz nich w środku było czterech policjantów z 55 - ego.
- Nie musisz niczego udowadniać - zapewnił ją, kiedy chrupała kolejne ciastko. - Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że Wolf zwabia
i morduje. Po prostu kolejny szaleniec na wolności.
- A jednak coś mnie do niego ciągnie - odparła i wyglądało to tak, jakby skierowała te słowa do siebie, a nie do niego.
- Niby, że kręcą cię żądni krwi faceci? - uśmiechnął się, robiąc przy tym przemądrzałą minę. - Faith, jeśli ktokolwiek z 55 - ego
ma złapać Wolf'a, to będę ja.
- Jasne - na twarzy Faith pojawił się bardzi kpiący uśmiech. - A teraz muszę cię przeprosić, bo mam objazd z Davisem.
- Jak on się czuje?
- Trzyma się - Bosco od razu zauważył, że jej głos jest mało przekonujący. Żadne z nich nie mogło zrozumieć tego, co czuł teraz
Tyron Davis. Chociaż Bosco bardzo tego chciał, nie potrafił. Żadne słowa współczucia nie sprawią, że Davis poczuje się lepiej. Nie wyciągną też Sully'ego z kłopotów i nie przywrócą do życia przypadkowego przechodnia, który zmarł kilka dni po strzelaninie, raniony przez Sullivana.


*I wanted to be so perfect you see
I wanted to be so perfect

* The Cranberries - Like dying in the sun


Razem z Finney'em patrolowali piątą z kolei dzielnicę. Sobotnie popołudnie było zadziwiająco spokojne. Bosco prowadził auto, a jego partner uważnie śledził wzrokiem boczne uliczki. Obrazy migały im przed oczami, jak fragmenty ponownie oglądanego filmu. Finney, bardziej od kontrolowania dzielnicy zajętny był swoim telefonem komórkowym. Jego żona co pewien czas wsyłała mu nowinki z życia ich synów.
- Co u nich? - zagadnął wreszcie Bosco, nie odrywając wzroku od jezdni. Był ciekawy co słychać u Grace i dzieciaków.
Brendan Finney wracając do 55 - ego, również zrezygnował z dawnej pracy. Minęły prawie trzy lata od jego ślubu z Grace
i wspólnie próbowali wychować bliźniaków Jordana i Prestona na porządnych ludzi. Do ostatniej chwili nie mieli pojęcia, że urdzi
się dwójka maluchów i do ostatniej chwili Grace upierała się, że Preston to imię dla psa... Albo bandziora.
- Wszystko okay - Brendan uśmiechął się szeroko. - Nigdy nie wyobrażałem sobie, że nasze życie będzie takie zabiegane.
Przy chłopcach wszystko jest takie... pokręcone.
- W to nie wątpie - Bosco uśmiechnął się pod nosem.
- A co u ciebie? Kiedy ostatnio byłeś na randce?
Bosco zamurugał. To pytabie całkowicie go zaskoczyło. Zaczął główkować, wymyślając jakąś sensowną odpowiedź.
- Powinieneś zacząć się umawiać - stwierdził stanowczo Finney. - Nowy York jest pełen świetnych kobiet, czemu którejś gdzieś nie zaprosisz?
- Zjeżdżaj, Finney - zaśmiał się. - Nie umawiam się, bo nie znalazłem odpowiedniej kandydatki. Ale jeśli pożyczysz mi na jakiś czas Grace, to chętnie skorzystam.
- Mówię poważnie.
- Hej, ja też! Naprawdę rzuca się w oczy to, że jestem sam?
- No wiesz, biorąc pod uwagę, jak późno wychodzisz z komisariatu, to... - Finney zamyślił się. - Tak.
- Dzięki - odparł, przekręcając oczami. - Ale ja nie jestem sam. To znaczy jestem, ale tego nie odczuwam. Hm... Jest dobrze tak, jak jest.
Jego partner podniósł ręke w geście zrozumienia. Swoją drogą Bosco nie kłamał. Nie czuł się samotny. Z czasem zrozumiał,
że nie ma sensu wiązać się z kimś na siłe, bo przecież w życiu popełnił kilka dużych błędów. Teraz postępował inaczej, z rozwagą i tak, jak powinien postępować dorosły mężczyzna.
- Tak przy okazji - zaczął Brendan. - Grace ma kilka fajnych koleżanek i...
Bosco szturchnął go w ramię.
- Oficerze Finney, jesteśmy na służbie - zrobił groźną minę, ale Finney tylko się roześmiał.



- Wypadek przy dwudziestej ósmej - centrala już któryś raz wzywała wsparcie. - Zablokowany ruch głównej ulicy.
Bosco i Finney wymienili spojrzenia. W końcu ten drugi nachylił się po radio.
- Tu 55 - David. Przyjąłem zgłoszenie, będziemy niebawem na miejscu.
Główna ulica zablokowana była przez prawie kilometrowy karambol. Bosco z ledwością zaparkował samochód między
dwoma chodnikami. Uśmiechnął się szeroko, gdy przy wozie strażackim zobaczył znajomą postać.
- Proszę, proszę! Kogo my tu mamy! Jimmy Doherty we własnej osobie!
Przystojny ciemnowłosy mężczyna odwzajemnił uśmiech i wyciągnął ręke. Boscorelli uścisnął jego dłoń.
- Nie zagaduj mnie - powiedział i ruszył na przód. - Robota czeka.
- I kto tu kogo zagaduje? - krzyknął za nim Jimmy. - Ale ciebie też miło widzieć!
Bosco jeszcze raz odwrócił się i kiwnął głową.
- Czy to nie 55 - Charlie? - zagadnął Finney, stając obok niego.
- Gdzie?
- Tam - Finney wskazał palcem na policyjny samochód w centrum wypadku. Westchnął widząc, że Bosco patrzy w inną stronę i klepnął go w plecy. - Nie tam, tam!
Obaj przecisnęli się między samochodami i tłumem gapiów. Finney wskoczył na czarne BMW, żeby mieć lepszy widok.
Dwie cysterny zdeżyły się czołowo, blokując cały ruch, a samochody jadące za nimi powpadały na siebie. Wśród nich rzeczywiście był wóz Yokas i Davis. Bosco przepchał się obok kobiety, którą opatrywali dwaj młodzi sanitariusze, szukając wzrokiem Faith. W końcu odetchnął z ulgą,
kiedy zobaczył ją stojącą przy dymiącym się mercedesie.
- Faith? - złapał ją za ramię. Yokas wzdrygnęła się i popatrzyła na niego z zaskoczeniem.
- Przestraszyłeś mnie - odparła i wyrwała ręke z jego uścisku. - Co?
- Wszystko dobrze?
- Facet z jeepa obił nam cały tył, ale to nic.
- Ale wam nic się nie stało? - zapytał, zastanawiając się gdzie się podział Davis.
- Hmm? - Faith wychyliła się zza maski - Nie, nic mi nie jest. Ty pomaga strażakom przy cysternach. Potrzebny jest ciężki sprzęt, żeby je podnieść, a za chwilę ma przyjechać cysterna do przepompowania paliwa. Na razie siedmiu zabitych, kilkudziesięciu rannych. Możesz mi pomóc? Podszedł do niej i odpiął dwa kabelki od akumulatora. Rozejrzał się po pobojowisku i westchnął ciężko. O tak, czekał ich naprawdę pracowity dzień.



*She dont know how
How to feel
This is a bad day
This is a bad day
To know

* Blur - Bad day


Z lekkiego snu wyrwał go donośny głos Faith. Jednak nie mówiła nic do niego, rozmawiała przed telefon z byłym mężem i jak można było się domyślić, na temat Charliego. Od dłuższego czasu toczyli niezakończoną wojnę w sądzie o opiekę nad młodszym synem. Charlie miał teraz szesnaście lat, ale wciąż nie mógł decydować o miejscu zamieszkania.
Bosco przekręcił się na drugi bok, próbując jeszcze się przespać, ale doskwierał mu ból ramienia, które rozdarł sobie, gdy pomagał
Doherty'emu i innym strażakom podnosić cysterny. Usiadł na łóżku ze spuszczoną głową i nasłuchiwał. Faith mówiła stłumionym głosem, więc nie mógł wyraźnie usłyszeć jej słów. Wiedział, że sąd w dalszym ciągu nie przyzna jej opieki nad Charliem, bo nie ma własnego mieszkania. Był zły na siebie, że nie mógł jej pomóc.
Głosy ucichły, a w ciemnościach Bosco ujrzał sylwetkę Yokas. Oparł głowę o futrynę i wpatrywała się w niego.
- Obudziłam cię? - spytała zatroskanym głosem, wiąż szepcząc.
- Nie - odpowiedział też szeptem. - Kiedyś trzeba wstać.
- Kiedyś tak, ale nie o drugiej w nocy - odparła, siadając w rogu łóżka. - Jestem wściekła. Po prostu nie umiem poradzić sobie z bezradnością. Fred ma przewage, ma mieszkanie i wciąż zarzuty o mojej niedyspozycji z powodu pracy. Jestem zwyczajnie wkurwiona! - wysyczała przez zęby i wzięła głęboki oddech. Przez chwilę oboje milczeli i Bosco nie miał zamiaru odzywać się pierwszy. Przyszło mu na myśl, że jak nic nie powie, to ona, gdy się uspokoi, zrobi to pierwsza.
- Już jest w porządku - zapewniła go, a Bosco zauważył w ciemnościach, że uśmiecha się lekko.
- Wiem, że jest.
- To przecież tylko facet.
- Tylko facet.
- Mogę żyć bez niego.
- Jasne!
- Ale on zawsze będzie częścią mojego życia, czy tego chę, czy nie.
- Będzie - Bosco kiwnął głową, bo nie potrafił skłamać, żeby poczuła się lepiej - Zawsze.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/03/08, 9:19 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/03/08, 9:16 pm    Temat postu: SUPER

SUPER!!!!!!!!!!!!! Very Happy
Po prostu extra!!!!!!! Very Happy
Świetnie się czyta. Bardzo fajnie napisane.
ZAJEBISTE Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/03/12, 7:47 pm    Temat postu:

Ode mnie: No więc, hm... To kolejna część, nie wiem nawet, która, ale nieważne ;]
Miłego czytania Very Happy



Wpatrywał się w lężące na stoliku puste pudełko po pizzy. Podniósł głowę i napotkał wzrok Faith.
- Nie mam zamiaru odgadywać twoich myśli - zapewniła na wstępie i wybrała średni kawałek czekoladowego ciasta. Bosco patrzył, jak wbija w nie zęby. Przejechał ręką po swoich ciemnych włosach.
Siedzieli w kuchni, jak zwykle razem, gdy oboje mieli wolne popołudnie, co ostatnio zdarzało się bradzo rzadko.
- Taki Wolf - zaczął Bosco. - Co on może teraz robić?
- Boz, nie wiem - przekręciła oczami, jak zawsze, gdy jego pytania strasznie ją irytowały. Podeszła do kuchenki i nastawiła wode. Obserwowała czajnik, aż w końcu zagwizdał.
- Kawa, herbata? - spytała, przestawiając czajnik na zimny palnik.
- Herbata. Dobra, a jakbyś ty była takim Wolf'em, to co byś robiła?
Faith westchnęła.
- Na pewno dorwałabym takie upierdliwego gline, jak ty i rozerwałabym go na strzępy!
Bosco parsknął śmiechem w swój gorący napój.
- Nie zrobiłabyś tego! - zawołał, posyłając jej wyzywające spojrzenie.
- Oj, tak - zapewniła go.
Dyskusję przerwał namolny sygnał telefonu. Bosco sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej komórkę.
- Boscorelli - rzucił do słuchawki. - Ach! Cholera, to nie dobrze... Dzięki, że zadzowniłeś. Jasne, odezwe się, jak będę coś wiedział. Trzymaj się.
Rozłączył się i rzucił telefon na stolik obok pudełka po pizzy. Faith posłała mu pytające spojrzenie, a on tylko czekał, aż zacznie wypytywać.
- No! - naciskała, kiedy milczał. - Powiedz coś.
- Davis dzownił z informacją, że śledctwo zostało umorzone. Brak konkretów, spójności, czyli tego, co zawsze. Ogólnie, wszystko się popieprzyło.
- Umorzone po dwóch tygodniach? To jakiś absurd. Ci z 43-ego są beznadziejni! Kto im przydzielił sprawę Sully'ego?
- Sullivan w areszcie do kwietniowej rozprawy, zero odwiedzin dla dobra oskarżonego. Ja bym podsumował, że Sully ma przesrane.
- Boże, jaki ty czasem jesteś dosłowny - Bosco wyczuł w głosie Faith nutkę irytacji. - Nieważne, bo w pewnym stopniu masz rację - Sully tak łatwo się nie wygrzebie. Przecież zginął niewinny człowiek i nieszczęsnym trafem, to on go zabił.
- Bywa - Bosco wziął łyk herbaty. - Nic nie zrobimy. Ładna pogoda - zauważył wskazując głową na uchylone okno. - Może się przejdziemy?
- Nie.
- Hej, jesteś pewna? - zapytał ponownie i uśmiechnął się promiennie. - Nie daj się prosić!
Faith zawahała się, ale w odpowiedzi pokiwała tylko głową.
- Ale... - zaczął znowu, jednak szybko zerzygnował, widząc jej zniechęconą minę. - W takim razie nie powinnaś siedzieć sama.
- Przecież nic mi nie jest. To, że nie mam ochoty nigdzie wychodzić nie oznacza, że musisz dotrzymywać mi towarzystwa - kiwnęła głową w stronę drzwi. - Idź.
- Na pewno?
- Boz, czy ty zawsze musisz się o mnie martwić? - prychnęła, krzyżując ręce na piersiach. - Naprawdę, poradzę sobie.
Bosco zarzucił na siebie granatową kurtkę i wcisnął na nogi czarne adidasy. Odruchowo spojrzał w lustro wiszące w halu
i w odbiciu zobaczył, że Faith, która wciąż siedziała w kuchni, przegląda program telewizyjny i popija owocową herbatę.
Poczuł odrobine żalu, że nie chciała z nim gdzieś wyskoczyć, bo pewnie za chwilę sam wyląduje w jakimś barze.


*'Cause now again I've found myself
So far down, away from the sun
That shines into the darkest place
I'm so far down, away from the sun again
Away from the sun again

*3 Doors Down - Away from the sun


Porównując dzisiejszą pogodę, do tej z ostatnich dni, to naprawdę Bosco nie miał prawa narzekać. Wyszedł z bloku,
a ciepłe, przyjemne powietrze owiało mu twarz. Mimo to, opatulił się szczelnie kurtką i dopiero po paru chwilach ruszył
wzdłuż ulicy. Ludzie, którzy bez przerwy go mijali, jak zwykle gdzieś biegli. Jedni do pracy, inni z niej wracali. Jeszcze inni,
tak jak Bosco, kroczyli samotnie do nikąd. Boscorelli przeszedł na drugą stronę ulicy, gdy zaświeciło się zielone światło
na przejściu dla pieszych. Zwolnił, kiedy zauważył, że potrąca ramieniem innych przechodniów. Przeskoczył jedną kałuże,
ale wpadł w następną, kląc przy tym cicho. Zmarszczył brwi. Jego uwagę przykuły żelazne drzwi, nad którymi widniał
napis "Back's Bar". Nigdy tu nie był, więc pchnął drzwi i pewnym krokiem wszedł do środka. Usiadł na wysokim taborecie
przy barze i zamówił u czarnoskórego barmana szkocką whisky. Wsypał do szklanki dwie łyżeczki cukru i zaczął mieszać.
- O co chodzi z tym cukrem? - mocny, lekko ochrypły, a zarazem seksowny kobiecy głos sprawił, że Bosco spojrzał w stronę,
z której dochodził.
Po lewo, obok niego, paląc papierosa siedziała młoda ognistoruda kobieta. Ubrana była w czarne bojówki i fioletową,
przylegającą do ciała bluzkę ze srebrnymi elementami. Bosco nie mógł uwierzyć, że na samym początku nie zauważył
tej dziewczyny, której bluzka świetnie kontrastowała z rudymi włosami. Patrzyła się teraz w jego szklankę i zastukała w nią
kilka razy.
- Nic - odparł, wzruszając ramionami. - Tak lubię.
Tym razem wzrok nieznajomej spoczął na wypukłości przy pasku jego jeansów.
- Pistolet - poinformował beztrosko, chociaż nie było mu obojętne jak zareaguje dziewczyna.
- Taa... - rudowłosa wzięła łyk swojego drinka. - Gliniarz z 55-ego.
Po tych słowach, Bosco nie krył swojego zdziwienia. Znała go.
- Quertin Rigg - rzuciła i zaciągnęła się papierosem.
- Boscorelli - odparł, wyciągając do niej dłoń, a Rigg uścisnęła ją przyjaźnie.
- Chyba masz jakieś imię? - zapytała, nie puszczając jego ręki. Miała delikatny, a zarazem mocny uścisk. Prawie tak mocny, jak jej głos.
- Po prostu Bosco. Za to twoje imię jest... Intrygujące.
- Możliwe - w końcu puściła jego dłoń. Miała senne niebieskie oczy. Bosco uśmiechnął się. - Za to ty masz ładne, równe zęby.
- Doceniam ten komplement - zaśmiał się, odrobinę speszony. Znała go. Znała go, tylko skąd? - Więc... Skąd, to znaczy...
Wiesz, że jestem z 55-ego?
- Widziałam cię - odparła i wzruszyła ramionami. - Raz, czy dwa, kiedy przechodziłeś koło remizy. Masz specyficzny chód...
Dobra, nie będę owijać. Po prostu nie trudno cię niezauważyć.
- Uhm - uśmiechnął się nieśmiało, całkowicie zbity z tropu. - Czyli jesteś strażakiem, a ja nic o tym nie wiem.
- Jestem. Niedawno przenieśli mnie z 21-ego przy Waterloo. Właściwie siedzę tu tylko dlatego, że mam na pieńku z Dohertym i musiałam gdzieś się zaszyć. Normalnie zostało mi jeszcze - spojrzała na zegar wiszący nad barem. - Trzy godziny służby.
- Opowiedz mi o swojej pracy.
- Skoro znasz facetów z remizy, to wszystko wiesz.
- To opowiedz mi, dlaczego właśnie straż?
- Cholera, nigdy się nad tym nie zastanawiałm, bo przecież nikt z mojej rodziny nie jest strażakiem i nikt do tej roboty się nie palił - zachichotała.
Bosco wyszczerzył zęby. - To ty, w takim razie, powiedz mi coś o swojej rodzinie.
- Nie - sprzeciwił się Bosco. Pomijając śmierć Michaela i to, jak kiedyś oddalił się od matki, nie miałby się czym chwalić.
- To o bliźnie - Quertin dotknęła palcami jego prawego policzka.
- Przestań - zaśmiał się, ale zdjął jej ręki ze swojej twarzy. - Na pewno nie chcesz tego słuchać.
- Dlaczego nie? - podparła głowę na łokciach. - Nie mam nic do roboty i minie dużo czasu, zanim Doherty zauważy, że mnie nie ma.
Więc opowiedział jej. O pogrzebie, o Faith, o zamachu na jego życie w szpitalu. W końcu o jego długiej rechabilitacji,
powrocie do pracy, podpaleniu i odbudowaniu komisariatu. I chociaż wcale nie znał tej całej Rigg, to powiedział jej prawie wszystko


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/03/12, 8:08 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/03/12, 7:54 pm    Temat postu: SUPER

ZAJEBISTE... Wink
Widzę, że już znalazłaś nową laskę dla mojego Bosco Smile A ja i tak po cichu myślę, że Bos będzie z Faith Very Happy
Czekam na kolejną część Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/03/18, 9:29 pm    Temat postu:

- Więc?
- Co więc? - Bosco spojrzał na Faith z uniesionymi brwiami. Jechali na komisariat jej białym fordem mondeo i mógł wygodnie
rozsiąść się w fotelu pasażera, wsłuchując się w tekst piosenki.
'Days before you came, freezing cold and empty...'
- Jak spędziłeś wczorajszy wieczór? - Faith wymieniła z nim spojrzenie.
'Days before you came, counting breaths inside me...'
- Miło - uśmiechnął się pod nosem. - Naprawdę miło.
- Uhmm - pokiwała głową, wciąż na niego patrząc. - Zawszę muszę cię ciągnąć za język, czy nie chcesz mi nic powiedzieć?
- A co chcesz wiedzieć, hm?
- Ciekawi mnie tylko, co sprawiło, że tak późno wróciłeś do domu... A może raczej kto?
- Pani strażak z naszej remizy... Hej, zatrzymaj się!
Yokas zrobiła zdziwioną minę.
- Ale gdzie, na środku ulicy?
- Stań... Tutaj - Bosco wskazał ręką na wolne miejsce obok hydrantu.
- Bosco, co ty... - zaczęła, uciszył ją, kładąc wskazujący palec na swoich ustach. Opuścił przednią szybą i wychylił przez nią głowę.
- Nie potrzebujesz taksówki? - zapytał, szczerząc zęby do rudowłosej dziewczyny, która właśnie ich minęła. Szybko się odwróciła i oparła ręce na biodrach.
- Oficer Boscorelli - zasmakowała językiem jego nazwisko. - Proponujesz mi przejażdżkę?
- Jeśli zmierzasz do remizy, to naturalnie - zmierzył ją wzrokiem od góry w dół. Dziś Quertin Rigg miała na sobie skórzane
spodnie i jasną bluzę z kapturem, a na ramieniu wisiała jej niebieska, sportowa torba.
- Wskakuj - zachęcił ją, wskazując głową na tylne siedzenie.
Rigg wgramoliła się do środka i rzuciła obok siebie torbę.
- Poznajcie się - Bosco zwrócił się do Faith. - Faith Yokas, Quertin Rigg.
Yokas odwróciła się do ognistorudej kobiety i uścisnęła jej dłoń. Uśmiechnęły się do siebie.
- Wiele o tobie słyszałam - zagadnęła Quertin, gdy Faith ponownie odpalała silnik samochodu.
- O, nie wiedziałam, że jestem tematem waszych rozmów... Mam nadzieję, że Boz mówił o mnie pozytywnie.
- Jak najbardziej. Trudno, żeby nie wspominał o swojej najlepszej przyjaciółce.
- Jedynej przyjaciółce - wtrącił szybko Bosco, wychwytując przy tym ciepłe spojrzenie Faith.
Zatrzymali się dopiero przed budynkiem 55 - ego komisariatu. Yokas od razu wybiegła z samochodu widząc, że przy
służbowym aucie czeka na nią Davis. Bosco korzystając z okazji, że Finney'a jeszcze nie ma, odprowadził panią strażak
do remizy.
- Będziesz wieczorem w barze? - zapytała, gdy zatrzymali przed bramą w kształcie podkowy.
- Być może... - odpowiedział tajemniczo. Minął ją i zajrzał do bramy. - Jeśli ty się tam wybierasz, to ja też.
Rigg zaśmiała się i posłała mu wyzywające spojrzenie. Zatańczyła figlarnie w jego kierunku, kołysząc biodrami, aż Bosco zachwiał się
i wycofał do bramy.
- To na razie - uśmiechnęła się, głaszcząc przelotnie ręką jego klatkę piersiową i wsuwając mu skrawek papieru do kiesznie kurtki. Poczuł przyjemne mrowienie w żołądku. Rigg miała w sobie coś, co sprawiało, że Bosco naprawdę chciał przy niej być. Mówić do niej, kiedy milczy, wpatrywać się w jej szare oczy i uśmiechać się, gdy bawi się kosmykiem swoich włosów. Chciał ją poznać z każdej strony, nawet z tej najgorszej. Potrzebował tego.




*Baby, just call me if you need me I'm there
Anytime I'll be there through it all, baby

*Sarah Connor - Call me


Jeszcze w czasie przerwy lunch wyjął papierek z kieszni i zadzwonił do niej. Musiał chwilę poczekać, bo odebrała dopiero po czwartym
sygnale.
- Heej - powitał ją, gdy usłyszał po drugiej stronie mocny, znajomy głos. - Zgadnij, gdzie teraz jestem?
- Hm... - zamruczała Rigg, jakby się nad czymś zastanawiała. - Nie stoisz za mną i jestem tym bardzo zawiedziona. Masz pięć minut na
konsumpcje?
- Bingo - roześmiał się. - Pomożesz mi w złożeniu zamówienia?
- Jajka, bekon i grzanki z serem. Duża porcja protein dla dużego chłopca. Wiesz co teraz robię?
- Myślisz o mnie? - Bosco przygryzł dolną wragę nasłuchując, jaka będzie jej odpowiedź.
- Niezupełnie. Pożarłam się z Dohertym i zostałam uziemiona przy papierkowej robocie. Cholera, nie lubię tego gościa, ale
mogę mu wybaczyć, bo jest przytsojny... Okay, myślę o tobie.
Bosco znowu roześmiał się w słuchawkę. Uwielbiał, kiedy nie mówiła w prost tego, co chciała wyrazić. Zastanawiał się, czy robi to specjalnie.
- Co w tym zabawnego? - zapytała, bo znów zarechotał.
- Nic. Naprawdę uważasz, że Doherty jest przystojny?
- Jesteś zazdrosny?
- Odrobinę - przełożył telefon w drugą ręke. Kelnerka przyniosła jego posiłek. - Przyszły moje proteiny - poinformował Quertin, wpatrując
się w swój talerz. - Po takim daniu, duży chłopczyk zrobi się jeszcze szerszy. I przyszedł mój partner - kątem oka zobaczył, że Finney
niesie dwa truskawkowe szejki.
- I przyszedł Doherty - mruknęła Rigg. - Odezwe się póżniej. A może zobaczymy się wcześniej, jak zamorduje Doherty'ego i przyjedziesz mnie
aresztować, hm?
Parsknął śmiechem w swój bekon.
- Okay - zgodził się. Szybko się pożegnał, bo Finney niecierpliwił się i cały czas go poganiał.
- Ile można gadać? - przekręcił oczami, kiedy Bosco się rozłączył.
- Hej, ja nic nie mówię, kiedy całymi godzinami rozmawiasz z Grace.
- Jaka jest ta Rigg? - Brendan skubnął z talerza Bosco kawałek grzanki.
- Nie potrafię tego określić. Musiałbym dobrać bardzo dużo przymiotników, ale przecież nie mamy czasu na pogaduszki - sprytnie zmienił temat.
Po lunchu wyszli na zewnątrz. Finney zmrużył oczy od jasnych promieni słonecznych, a Bosco ledwo utrzymał się na nogach, kiedy jakiś rozpędzony małolat potrącił go ramieniem. Brendan złapał dzieciaka za bluzę i przyciągnął do siebie. Chłopak tulił do piersi damską torebkę.
- To chyba nie twoje - stwierdził Bosco i wyrwał mu ją z rąk. - Ale mamy właścicielkę.
Zdyszana kobieta pobiegła do nich i oparła się o latarnie. Wyglądała na dwadzieścia pięć, może trzydzieści lat.
- Boże, jak to dobrze, że panowie znaleźli się w odpowiednim miejscu i w odpowiedniej chwili - wydyszała, ledwo łapiąc powietrze.
- Cała przyjemność po naszej stronie - odparł Bosco. - To pani torebka?
- Moja - kobieta wyciągnęła do przodu ręce mimo to, Bosco nie oddał zguby.
- Musimy sprawdzić dokumenty. Zwykła formalność.
- Nie ma takiej potrzeby - zatrzegła się, próbując zabrać policjantowi swoją własność. - Prosze mi ją oddać!
Bosco otworzył torebkę, szukając jakichś dokumentów, ale ku wielkiemu zdziwieniu trafił na kilka woreczków z białym proszkiem.
Wymienił zaskoczone spojrzenie z Brendanem i otworzył zawartość.
- Amfetamina? - Finney zajrzał mu przez ramię, cały czas trzymając za bluzę złodziejaszka.
- Chyba - Bosco powąchał biały proszek. - Ale nie jestem pewien.
- To nie moje - broniła się kobieta. - Nie mam z tym nic wspólnego!
- To się okarze na komisariacie - Bosco chwycił ją za ramię. - Pojedzie pani z nami.
- Ty też - mruknął Finney, ciągnąc chłopaka za bluzę. Dzieciak opierał się, ale razem z Bosco udało im się wsadzić go do samochodu. Poszkodowana kobieta, która raczej miała pecha, trafiając na policjantów z 55 - ego, nie stawiała przeszkód i sama usiadła na tyłach policyjnego wozu. Bosco zajął miejsce pasażera, więc Finney'owi nie pozostało nic innego, jak prowadzić.
- Rany, jaki pokręcony dzień - jęknął i odpalił wóz.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/03/18, 9:50 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/03/18, 9:41 pm    Temat postu: SUPER

SUPER!!!!!!!!!!!!!!!! Very Happy
Po prostu extra Wink Masz super pomysły co do akcji opowiadania. Ciągle coś się dzieje (nie to co u mnie) Very Happy
Powoli przekonuje się do tej pani strażak... Wink
Super się czyta Very Happy
Jest świetnie!!! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/03/19, 1:13 am    Temat postu:

Był wyjątkowo paskudny, zimny wieczór. Kropiło. Bosco stał pod tabliczką "Back's Bar" i grzał ręce w kieszeniach. Bał się, że nie wyrobi się ze służbą i po powrocie wpadł do mieszkania, jednym haustem wypił kawę, parząc sobie przy tym język.
Nie jęknął z bólu tylko dlatego, że nie było na to czasu. Zmienił koszulę, niepodopinał guzików i chyba tylko kurtkę założył jak trzeba.
A teraz stał przed barowym budynkiem i czekał na Rigg. Już dawno wszedłby do środka, ale drzwi były zamknięte. Przyszła. Obejmowała ramiona z zimna, a kiedy stanęła na przeciwko baru, zrobiła taką samą minę jak Bosco, gdy zobaczył wiszącą za szybą tabliczkę z napisem "Zamknięte". Quertin skrzywiła się i zamrugała sennymi oczyma. Jej rude włosy były potargane przez wiatr, ale mimo wszystko Bosco uważał, że wygląda uroczo. Podszedł do niej i pocałował w policzek. Uśmiechnęła się słabo. Pewnie gdyby wiedziała, że "Back's Bar" zamkną wcześniej, ubrałby się w puchową kurtkę, zimowy korzuch, albo przynajmniej założyłaby pod spód gruby sweter. Niestety obydwoje nie wiedzieli, że zamknięte drzwi do baru i pogoda trochę pokrzyżują im plany. Bosco zdjął kurtkę i zarzucił ją na ramiona Quertin, chociaż sam trząsł się z zimna.
- Zmarzniesz - stwierdziła, zdejmując kurtkę i wręczyła mu ją z powrotem.
- Teraz to tobie będzie zimno - odpowiedział i znów ją opatulił. - Gdzie idziemy?
- Nie mam ochoty nigdzie chodzić, nie w taką pogodę. Może pójdziemy do mnie? Mieszkam kilka przecznic dalej, przy Green Drive.
- W porządku - objał ją ramieniem. Czując jej bliskość było mu cieplej. - Jak ci minął dzień?
- Niestety nie udało mi się wykończyć Doherty'ego - mruknęła Rigg, przypominając sobie ich telefoniczną rozmowę. - Ale spędziłam sympatyczne popołudnie z...
- Dohertym? - przerwał jej Bosco i uniósł bacznie brew.
- Nie - wyszczerzyła zęby. - Z mnóstwem papierów i zabójczo kofeinową kawą. W prawdzie, to ta kawa była moją jedyną towarszyszką, bo reszta wyjechała na akcje. Palił się supermarket w północnej dzielnicy. Jednej dziewczynie z ekipy sfajczyło włosy. A twój dzień?
- Pokręcony - stwierdził tak, jak zrobił to po lunchu Finney. Wszedł za nią do jednej z klatek w bloku. Wspinali się na trzecie piętro i Bosco zdążył naliczyć dwadzieścia siedem schodów.
- Wjedź - zachęciła go Rigg, kiedy uporała się już z zamkiem w drzwiach. - Nie zdejmuj butów i tak jest pierdolnik.
Bosco nie zauważył bałaganu. W prawdzie na podłodze leżało kilka książek i gazet, ale poza tym mieszkanie Quertin był schludne zadbane. Zajrzał do małego salonu. Był urządzony w zielonych kolorach.
- Zielony uspokaja - poinformowała go widząc, że przygląda się przedmiotom w tych kolorach.
- A co? Taka nerwowa jesteś?
- Nie, ale po pracy lubię się tu zaszyć. Lubię zieleń.
- Jak w dżungli - zauważył Bosco i wszedł w głąb pokoju. Wziął książkę, która leżała na podłodze i przyjrzał się jej uważnie. - Lubisz Kinga? - zapytał, gdy
Quertin zniknęła w kuchni.
- Uwielbiam - wychyliła się zza dzrwi. - Czego się napijesz?
- A co masz?
- Wszystko: Kawa, herbata, sok, wino, whisky...
- To ja poproszę whisky - odłożył 'Ucieknikiera' Kinga na ławę i wziął kolejną. Tym razem był to 'Buick 8'. Przeczytał fragment, znajdujący się na okładce.
"Ned Wilcox, którego ojciec zginął gwałtowną śmiercią, podejmuje pracę w jego macierzystej Jednostce D, by jeszcze przez jakiś czas obcować chociaż ze wspomnieniami o nim. Wśród funkcjonariuszy policji stanowej panują stosunki jak w rodzinie. Ale, jak wiadomo, każda rodzina ma swoje tajemnice, niekoniecznie przyjemne..."
- Podoba ci się? - zapytała Rigg i wręczyła mu szklankę z wshisky. Uśmiechnął się widząc, że stawia na ławie cukier. Zapamiętała, że taką lubi. Wsypał dwie łyżeczki cukru i zamieszał alkohol. Ponownie przejrzał książkę.
- Mogę pożyczyć? - podniósł ją w górę. - Przynajmniej będę miał pretekst, żeby cię znowu zobaczyć.
Zaśmiała się, sącząc swój napój. Piła whisky z sokiem malinowy i lodem. Kiwnęła głową, więc Bosco położył książkę blisko siebie, żeby nie zapomnieć jej wziąć.
- Wiesz co w tobie lubię? - zapytała go, a on szybko uniósł brwi. Bardzo, bardzo chciał wiedzieć. Roześmiała się i wskazała palcem jego twarz. -
Lubię, jak unosisz i marszczysz brwi. Uwielbiam to. I kiedy się uśmiechasz, jesteś wtedy taki słodki... - zbliżyła się do niego. Pocałowała go, delikatnie musnęła jego wargi. Mimo swojego onieśmielenia, Bosco odwzajemnił pocałunek. Leżeli na kanapie, a ich ruchy były już pełne żaru, niebezpiecznie dzikie. Rigg odsunęła się na bok, ale on ciągle czuł jej bezpośrednią bliskość. Leżeli w milczeniu, w całkowitym mroku. Bosco bawił się jej włosami, a ona wsłuchiwała się w przyśpieszone bicie jego serca.
- Leże na łóżku z facetem i nawet nie znam jego imienia. Jestem szalona.
- Jesteś - zachichotał, a po chwili dodał - Maurice.
- Co?
- Moje imię - odparł. - Maurice.
Przytuliła się do niego mocniej, a on ciągle kręcił palcem jej rude, proste włosy. Pachniały polnymi kwiatami. Albo drzewami. Albo całym lasem.
Wszystkim na raz.
- Mo - powiedziała półszeptem Quertin. - Słodko.
Bosco milczał. Nikt, prócz Michael, tak na niego nie mówił. Brakowało mu tego. A sposób, w jaki Rigg to mówiła był taki... Inny. Przepełniony ciepłem, choć za oknem mróz i wiatr. Zimno. Patrzył na nią, jakby jego pocałunki ciągle były w kąciku jej ust. Jakby w kąciku tych ust, utchwiony
był jej najwspanialszy wzrok.

*Pretty eyes, pretty eyes
Not a cloud in my day
Not a cloud in my way
Angel eyes, no disguise
No pretention is here
No pretention, no fear

* The Cranberries - Pretty eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 2 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin