Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 There u go
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/04/08, 2:14 pm    Temat postu:

Dzięki, dziewczyny ;* Bardzo się cieszę, że Wam się podoba, co motywuje mnie do dalszego pisania Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/04/08, 2:30 pm    Temat postu: :)

To fajnie Wink
Pisz, pisz dalej, bo jest extra Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/04/09, 8:00 pm    Temat postu:

Postanowiłam coś dodać. Nie dużo, ale zawsze coś Razz Mam nadzieję, że chociaż odrobinę ta część (trzynasta Mr. Green ) przypadnie Wam do gustu Wink



- Jest połowa kwietnia, a ja mam wrażenie jakby ciągle był październik.
Bosco wyjrzał przez okno. Blok, w którym mieszkała Rigg był położony w centrum Green Drive. Schował się z powrotem, bo wiatr był tak silny, że prawie poprzewracał stojące na parapecie kwiatki.
- Nienawidzę poniedziałków - syknął przez zaciśnięte zęby i poszukał wzrokiem koszulki. Ciągle trzeźwiał po sobotnim balecie i nie potrafił doporowadzić się do porządku.
- Kawy? - zapytała Quertin, wygrzebując się spod kołdry.
- No, chętnie - wcisnął czarną podkoszulkę przez głowę i przeczesał włosy palcami. - Ale leż, ja zaparzę! - delikatnie popchnął ją w stronę łóżka. - Kładź się,
bo zimno. Objęła ramiona i rozmasowała je. Bez protestów wylądowała w łóżku i przykryła się po samą szyję.
- Brrr... - wymruczała, co sprawiło, że Bosco zachichotał. Pocałował ją w nos i zniknął w kuchni. Postawił dwa zielone kubki obok siebie i wsypał do nich rozpuszczalną kawę. Poczekał kilka dłuższych sekund, aż czajnik poinformuje go gwizdem o zagotowanej wodzie. Złapał go za rączkę, ale ta oderwała się i Bosco w ostatniej chwili odskoczył na bok, by nie poparzyć sobie gołych stóp.
- Cholera jasna! - zaklął z wściekłości. Usłyszał, jak Quertin wierci się na łóżku, więc zajrzał do pokoju. - Nic mi nie jest - zapewnił i uspokoił ją, unosząc do góry dłoń - Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
- Czyżby? - Quertin rozmasowała szyję.
- Oczywiście - kiwnął głową i znów zajął się kawą. - Zaraz będę!
- Ej... - jęknęła Quertin, zatrzymując się w drzwiach kuchni. - Wystarczy, że rozwaliłeś mi już jeden czajnik.
- Tak, przepraszam - chłopak skrzywił i zmierzył wzrokiem ten cały bałagan. - Jestem okropny.
- O nie! Uważam, że jesteś słodki! - twarz Quertin rozjaśnił uśmiech. Podbiegła do niego na palcach, przeskakując kałużę gorącej wody i rękami oplotła mu szyję. Ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją. Delikatnie. Po chwili uciekł z jej uścisku i wykonał zwrot w stronę halu.
- Uciekasz już? - zapytała głosem płenym wyrzutów.
- Uhmm. Obieciałem Faith, że posiedzę z nią w internecie i razem rozpatrzymy oferte mieszkań.
- Mam być zazdrosna?
- Nie sądze. Na razie - posłał jej jeszcze raz przelotnego buziaka i zabrał z wieszaka kurtkę.



Bosco po wybiegnięciu z autobusu, szedł to samą dobrze mu znaną drogą, co zawsze. Minął Clocks Street i 92 - gą aleję. Przybił 'piątke' ze znajomym gazeciarzem, a w 2 Brothers Coffe Shop kupił podwójne cappucino. Wbiegł do swojego bloku i na korytarzu spotkał wchodzącą po schodach Yokas.
- Hej - powitała go bez odrobiny entuzjazmu.
- No, cześć - Bosco uśmiechnął się do niej. - Dziś wielki dzień! Chcesz? - podał jej kubek z kawą.
- Co? Aa.. No, daj - wzięła łyk gorącego napoju. - Jestem trochę padnięta po nocnej zmianie. Dlaczego zawsze jak ja pracuję, ludzie włóczą się po nocach i z nudów pakują się w kłopoty? Czy oni nie mogą zwyczajnie spać?
Bosco roześmiał się i kiedy przekręcił kluczyk w zamku, przepuścił ją w drzwiach. Oboje weszli do halu ociągającym się krokiem. Faith zdjęła płaszcz i rzuciła go na fotel. Poszła do pokoju i po sekundzie wróciła, tzrymając w jednej ręce kawę należącą do Bosco i czarnego laptopa.
- To jak? Pomożesz mi?
- Przecież po to tu jestem - usiadł obok niej na tapczanie. Przez chwilę szukali stron internetowych z mieszkaniami do wynajęcia. - Może to? Dwa pokoje, kuchnia, łazienka...
- No nie wiem, Boz - zawahała się i spojrzała na cenę. - Nie mam pojęcia skąd wytrzasnę taką sumę.
- Daj spokój, jakoś spobie poradzimy. Przy Wall Street zawsze jest drogo, ale to doskonałe położenie. Blisko do centrum i do komisariatu.
- Jak to MY sobie poradzimy? Jacy my? To ja mam sobie poradzić, nie ty. Pozwól, że sama zadecyduję co jest dobre dla mnie i dla mojej rodziny.
Wzięła laptopa z jego kolan i zaczęła szukać niższych cen.
- O, proszę - wskazała na mieszkania przy siedemnastej aleji.
- Chyba nie myślisz, że pozwolę ci się tam przeprowadzić? - Bosco zajrzał jej przez ramię. - Boję się partolować tamte okolice, a ty chcesz tam mieszkać? W życiu!
- Jestem gliną, Bosco - przypomniała mu, a on wzruszył ramionami.
- Przy siedemnastej, to nawet dziesięciolatki biegają z karabinami maszynowymi i nie ma mowy, żebyś przebywała w tej dzielnicy. Tyle.
Westchnęła ciężko i spojrzała na niego z wyrzutem. Nagle zmarszczyła brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Co? - zapytał Bosco, wpatrując się w jej niewyraźną twarz. - Faith, co się dzieje?
Przełknęła ślinę tak głośno, że Bosco nie mógł tego nieusłyszeć.
- Dzwonił Miller...
- Po co mi to mówisz? - w jego oczach można było ujrzeć płomyk nienawiści.
- Chciałeś wiedzieć - odparła beznamiętnie. - Powiedział, że tęskni...
- I że cię kocha - dokończył Bosco, wychwytując jej speszone spojrzenie. - Tak?
- Przecież wiesz...
- A ty? Kochasz go?
- Bosco... - zaczęła, nie patrząc mu w oczy.
- Tak, czy nie?
- Nie wiem.
- Wiesz, zastanawiam się, do czego zdolny jest mężczyzna, by zatrzymać przy sobie kobietę, którą naprawdę kocha...
- Jeśli zamierzasz prawić mi jakieś kazania, to ja wychodzę - mruknęła przez zaciśnięte zęby i ruszyła do wyjścia.
Bosco podniósł się z tapczanu i szedł za nią, jak cień. Krok w krok. Patrzył, jak kręci się w kuchni i jak wraca do halu. Jak szybkimi ruchami zakłada swój ciemny płaszcz. Teraz powinien coś powiedzieć. Może nie powinien pozwolić jej wyjść? Może, gdyby powiedział, że nie ma racji, zostałaby?
Aż podskoczył do góry, kiedy drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Nie wybiegł za nią. Mimo, że była dla niego ważna, pozwolił jej iść własną drogą, bo przecież nigdy jej nie kochał.

*I still need you
I still care about you
Though everything's been said and done
I still feel you
Like I'm right beside you
But still no word from you

    *Backstreet Boys - I still


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/04/09, 9:23 pm    Temat postu: SUPER

ZAJEBISTA CZĘŚĆ Very Happy
STRASZNIE MI SIĘ PODOBA WĄTEK TEGO CAŁEGO ZAMIESZANIA WOKÓŁ FAITH I BOSCO... Wink PO PROSTU SUPER Very Happy
ALE JAK TO? BOSCO NIE KOCHAŁ FAITH? NO JAK NIE!!! Very Happy
SUPER CZĘŚĆ Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/04/10, 4:06 pm    Temat postu:

Cicho Wink Ja tu jeszcze więcej namieszam Razz Wszystko w swoim czasie Wink

Dzięki za komentarz Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/04/10, 4:41 pm    Temat postu: :)

He, he Wink Tak myślałam Very Happy
W takim razie nie mogę się doczekać kolejnych części Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Gość






PostWysłany: 06/04/14, 5:57 pm    Temat postu:

No wreszcie skończyłam czytać wszystkie części Very Happy
Opowiadanie jest zarąbiste, tak bardzo przepełnione humorem Razz
A te ich teksty na tym przyjęciu, Jimmy mówiący ,że gdyby był pedałem to by się za niego wziął i Davis też w kolejce się ustawia, normalnie mistrzostwo świata
Albo jeszcze wcześniej w jakiejś części jeden z detektywów mówi do Bosco : cukrowa lalko. Sikałam ze śmiechu normalnie
Cały czas czekam z cichą nadzieją ,że coś będzie między Bosco i Faith Wink
Powrót do góry
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/04/14, 7:35 pm    Temat postu:

OK, kolejna część. Mam nadzieje, że się spodoba Wink


Wpatrywał się w niebo. Chumury miały różne kształty i tworzyły mozaikę, a światło, które na nie padało, dodawało im jeszcze większego uroku. W radiu Creed śpiewa o "Swoim poświęceniu".

When you are with me I'm free
I'm careless, I believe
Above all the others we'll fly
This brings tears to my eyes
My Sacrifice


Bosco skończył pracę przed czternastą. Faith nie było, pewnie zaczynała pod wieczór. Zabrała już swoje rzczy z jego mieszkania. To dlatego wydało mu się takie dziwnie puste, kiedy przekroczył jego próg. I jeszcze ten awans... Dokładnie, Swersky zaproponował mu wyższe stanowisko. Sierżant Maurice Boscorelli. Na razie wstrzymał się z odpowiedzią, chciał wszystko obgadać z Quertin no i z Faith tyle,
że ta druga się do niego nie odzywa. Dobra, miała prawo. Trochę przeciągną strunę, kiedy ostatnio rozmawiali. Wcale tego nie pragnął. Nie chciał też, żeby Faith nie dawała znaku życia. Boże, przecież go znała! Na pewno domyślała się, że nie mówił tego na poważnie. Chyba już drugą godzinę wpatrywał się w te chmury. Były małe i duże, miały przeróżne kształty i były dziwne. Ta dziwność tak bardzo go
fascynowała.
Ktoś dobijał się do drzwi i próbował je otworzyć. Bosco szarpnął za klamkę i ujrzał Yokas. W zębach trzymała papierową torebkę, a w dłoniach jego zapasowy pęk kluczy. Była nie mniej zdzwiona widokiem kolegi, niż on jej, kiedy zobaczył ją w drzwiach.
- Cześć - powiedziała szybko, przekładając torebkę w lewą rekę. - Właściwie, to ja tylko na sekundę...
Bosco przesunął się na bok, by mogła wejść do środka. Poszła do pokoju i nawet nie zdążył się obejrzeć, kiedy była już z powrotem.
- Faith... - zaczął, wymyślając na poczekaniu, co ma jej właściwie do powiedzienia.
- No? - nawet na niego nie spojrzała. Płyty kompaktowe, które wzięła z pokoju, schowala do skórzanej torebki.
- Przepraszam za wtedy - wymamrotał. - No wiesz... Naprawdę mi głupio, ale nie potrafię trzymać języka za zębami, kiedy sytuacja tego wymaga.
- Wiem, Bosco - uśmiechnęła się do niego pobłażliwie. Złapała go za ręke i wcisnęła mu coś w dłoń. Spojrzał na nią niewyraźnie. To były jego kluczę.
- Myślę, że możesz je zatrzymać - skwitował, ale Faith pokiwała głową. Wiedział, że nie ma co naciskać, ona i tak zrobi swoje. - Napijesz się czegoś? - to jedyny pomysł, jaki wpadł mu do głowy, żeby ją choć na chwilę zatrzymać.
- Właściwie, to muszę spadać. O osiemnastej podpisuję umowę mieszkalną, a jutro Fred przywozi Charliego. Ale dzięki, że zapytałeś - uśmiechnęła się lekko.
- Ach! Jednak już coś znalazłaś?
- Brancher Street, cztery ulicę za komisariatem.
- Super - wyszczerzył w uśmiechu zęby. - Tym bardziej, że oboje wiemy ile samochód spala po mieście.
- No, w sumie - szybko odwzajemniła uśmiech i spojrzałą na godzinę w swoim telefonie. - Wybacz Boz, ale naprawdę nie mam zbyt wiele czasu.
- Uhm... - otworzył przed nią drzwi, a Faith wyszła na klatkę schodową. - Ale między nami okay, hm? - zawołał za nią. Zbiegła po schodach i zatrzymała się na półpiętrze. Odwróciła się do niego i odgarnęła włosy na bok.
- Pewnie - przytaknęła i pomachała mu na pożeganie. Bosco westchnął z ulgą patrząc, jak znika, zbiegajac po kolejnych stopniach. Prawie zapomniał o awansie, ale coś mu mówiło, że powinien go przyjąć. Nic nie stawało na przeszkodzie. Co innego, gdyby jeździł z Yokas, ale wtedy pewnie nie zaoferowanoby mu tak wartościowej propozycji, ale to już inna bajka.




- Jak uważasz - odpowiedziała Rigg, na jego informacje dotyczącą awansu. - To tylko i wyłącznie twoja decyzja i nie chcę się mieszać.
Bosco tylko zamruczał pod jej ciężarem. Rozmowa o pracy po seksie nie była dobrym pomysłem. Chciał się rozkoszować tą chwilą, a popsuł samopoczucie i jej i sobie. Tak, to zdecydowanie nie był odpowiedni moment. Quertin przytuliła się
do jego klatki piersiowej i wędrowała palcami po jego brzuchu. Nagle oderwała się od niego i spojrzała mu głęboko w oczy.
- Pocałuj mnie - jej słowa zabrzmiały niczym rozkaz. Bosco podparł się na łokciach i ustami objął jej usta. Rękami zaczął pieścić każdy milimetr jej ciała. Zamknął oczy i zaczął językiem wędrować po jej szyji.
Do rzeczywistości przywrócił ich dźwięk telefonu. Bosco wstchnął ciężko, a Quertin spełzła z jego kolan.
- Mój - mruknął i zatwierdził połączenie zieloną słuchawką. - Halo?
Quertin chichotała, cały czas całując go po plecach. Bosco parsknął śmiechem do słuchawki, próbując delikatnie wyrwać się z jej uścisków, ale dziewczyna już wisiała mu na szyji. - Tak, to ja - rzucił szybko do słuchawki.
Rozmówczyni przedstawiła się jako Mary Aiken. Nazwisko wydało mu się znajome. Czy to nie jego była, z którą spotykał się prawie dziesięć lat temu?
- O, cześć Mary - powitał ją zdziwionym głosem, a Rigg momentalnie zsunęła się z jego pleców i uważnie go obserwowała. - Nie poznałem cię w pierwszej chwili, w końcu minęło tyle lat... Chcesz się spotkać? - Bosco spojrzał wymownie na Quertin, a ta figlarnie uniosła brwi i wzruszyła ramionami, chowając się pod pieżyną. - W porządku, chyba znajdę trochę czasu. Wiem, wiem, czasem bywam w tej kawiarni. Dobra, widzimy się za pół godziny. Na razie.
Bosco nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego Aiken do niego zadzwoniła i co to była za ważna sprawa. Odchylił się na łóżku i zajrzał pod kołdrę.
- Jest tam kto? - pomasował plecy Quertin. - Ej, nie gniewaj się... Nie planowałem tego spotkania, ale podobno to ważne.
Rigg wynużyła się spod pieżyny i popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Idź - uniosła ręce w bezradnym geście.
Zeskoczył z łóżka i założył świeży podkoszulek, a potem wcisnął przez głowę czarną bluzę z kapturem. Założył jasne jeansy, które wisiały na krześle i prawie w biegu zawiązywał adidasy. Ponownie zajrzał do Quertin ukrywającej się pod kołdrą i posłał jej ciepłego buziaka.

*n the end, all will be fine
I'm losing your mind
Life is short, we all run out of time

*Black Label Society - Woman don't cry



Bosco wbiegł do kawiarni "Do it" i obrzucił wnętrze przenikliwym spojrzeniem. Bał się, że się spóźni, a to na pewno dobrze nie świadczy o mężczyźnie. Jednak oprócz niego i dwóch starszych panów, siedzących przy stoliku koło okna, nie było nikogo.
Zajął miejsce w kącie sali zaczął rozmyślać o Mary Aiken. Czy bardzo się zmieniła? Nadal miała tę burze czarnych loków, które tak niesamowicie na niego działały?
Usłyszał dźwięk zamykanych drzwi i pochylił się do przodu. Wysoka, szczupła kobieta podeszła szła w jego kierunku. Za nią niechętnym krokiem dreptał chłopiec. Ręce krył w kieszeniach, a jego mina wskazywała na to, że wcale nie miał ochoty
tutaj przychodzić. Bosco wstał i uśmiechnął się.
- Cześć - powiedział i musnął wargami policzek kobiety.
- Nic się nie zmieniłeś - stwierdziła Aiken, uśmiechając się szeroko. Podsunęła krzesło chłopcu i usiadła po lewej stronie Boscorelli'ego.
- Ty też. Nadal jesteś tak samo piękna, jak kiedyś. Nie widzieliśmy się całe wieki! Ile to już będzie? Dziesięć lat?
- Dziewięć - poprawiła go i spojrzała na chłopca, który niezdararnie machał nogami w powietrzu. Nie był wysoki, miał ciemne włosy i bysty wzrok. - I ja właśnie w tej sprawie... - zawahała się i skierowała spojrzenie na Bosco. - Nie wiem jak zacząć...
- Najlepiej prosto z mostu - podpowiedział jej. - Jeśli masz jakiś problem, postaram ci się pomóc.
Wstchnęła i odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
- Bosco... Chciałam ci przedstawić... Twojego syna.
Bosco otworzył usta ze zdumienia, jakby sens tych słów wcale do niego nie dotarł. Poczuł się, jakby po zjedzeniu całej masy prażonej kukurydzy wszedł na olbrzymią kolejkę górską.
- Słucham? - wymamrotał, patrząc z uwagą na Aiken.
- Na pewno jesteś w szoku, ale... Nathaniel naprawdę jest twoim synem.
- Co ty mówisz? - Bosco oparł łokcie o stolik, starając się zachować spokojny ton. - Jak to JEST moim synem?
- Pamiętasz, jak się rozstawaliśmy? - Aiken zniżyła głos. - Chciałeś, żebyśmy rozstali się bez żadnych awantur i płaczu. Byłam wtedy w drugim miesiącu ciąży. Nie powiedziałam ci o tym, bo nie chciałam, żebyś został ze mną z poczucia obowiązku.
- To jakiś żart? - wydusił z siebie Bosco i automatycznie spojrzał na Nathaniela. Zaczął szukać w nim jakiś podobieństw. Może miał ten sam odcień włosów i kształ nosa i... O Boże, to spojrzenie! Ten dzieciak naprawdę był do niego podobny!
- Powiedz coś - wyszeptała Mary. - No powiedz...
- Czego ty ode mnie oczekujesz, Mary? - patrzył to na nią, to na Nathaniela. - Dzwonisz do mnie po dziewięciu latach i oznajmiasz, że jestem tatusiem! Co za wspaniała nowina! - prychnął i pokiwał głową. - Ja nie mogę... Nie wiem. To naprawdę mój syn?
- Bosco, tylko spójrz na niego... Jeśli nie wierzysz w moje słowa, to w każdej chwili możemy zrobić badania genetyczne. Po prostu chcę, żebyś utrzymywał kontakt z Nathanielem. Czy to tak wiele?
- Nie, nie wiele. Ale ja nie nadaję się na ojca! Jestem gliną, mam od groma pracy i jestem z kimś związany. Jak ty to sobie wyobrażasz? Pójdę do swojej dziewczyny i powiem jej beztrosko "Kochanie, to mój syn. Przepraszam, że ci o nim nie mówiłem, ale sam nie wiedziałem, że go mam!"?
- Przeniosłam się specjalnie z Bostonu do Nowego Jorku, rzuciłam pracę i przyjęłam tu posadę sekretarki tylko dlatego, żeby nasz syn poznał prawdziwego ojca! Proszę, powiedz mu, że nie chcesz się z nim widywać. Masz okazję.
Malec zmierzył go wzrokiem. Jego spojrzenie było identyczne do tego, którym Bosco zawsze ma ochotę mordować ludzi.
- Chodźmy stąd, mamo - odezwał się nagle. Mimo, że miał dopiero dziewięć lat, jego głos miał całkiem mocną barwę. - Nie chcę mieć nic wspólnego z tym facetem.
- O, wypraszam sobie, młody człowieku - mruknął do niego Bosco. - "Ten facet" jest twoim ojcem.
- Jakim ojcem? - prychnął pogardliwie Nathaniel. - Mamo, mówiłem ci, że nie ma sensu tu przychodzić. On nie jest wart twoich starań. Chcę wracać do Bostonu.
Do Bosco wreszcie coś dotarło. Miał syna i jego obowiązkiem było go wychować. Od razu było widać, że chłopiec wychowywał się bez ojcowskiej ręki. Dopiero teraz to zrozumiał, ale lepiej późno, niż wcale.
- Chyba mamy wiele do nadrobienia - powiedział w końcu. Zrobiło mu się przyjemnie widząc, że chłopiec uśmiechnął się do niego. Będzie w stanie poświęcić dużo tylko dlatego, żeby wychować dzieciaka na porządnego człowieka. Tylko... Jak dużo?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/04/14, 11:17 pm    Temat postu: :)

SUPER Very Happy
Bosco - tata Razz Mi też coś takiego chodzi po głowie w moim ff, ale nie do końca...
Zajebiste Wink
Czekam na kolejne części, ciekawe co będzie dalej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Gość






PostWysłany: 06/04/16, 5:11 pm    Temat postu:

WOW! Normalnie mnie zaskoczyłaś. Jak na początku przeczytałam komentarz Cruz o tym ,że Bosco będzie ojcem to myślałam ,że to Riggs jest w ciąży, ale jak zwykle nas zaskoczyłaś kompletnie. SUPER Very Happy
Powrót do góry
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/04/16, 10:47 pm    Temat postu:

Piętnasta część Very Happy Sama się dziwie, że jeszcze mi się nie znudziło to całe pisanie ;]
Okay mam nadzieje, że się spodoba.


Ogarnął go nastrój tak ponury, jak kwietniowa nowojorska pogoda. Miał dwa dni na przygotowanie się do roli ojca. Dwa cholerne dni! A co będzie, gdy się niesprawdzi? Aż wzdrygnął się na samą tą myśl. Nie wiedział od czego zacząć i czego się złapać, przecież nigdy nie wychowywał dziecka...
Pierwszą rzeczą, którą zaplanował była rozmowa z Yokas. Chyba łatwiej będzie z nią pogadać, niż tłumaczyć wszystko Quertin. W końcu Faith znała go najdłużej i z pewnością pomoże odnaleźć mu się sytuacji.
Nie zastanawiał się nawet przez chwilę. Jeszcze tego samego popołudnia pojechał do komisariatu, ale jej nie zastał. Zostawił samochód i pobiegł alejkami na Brancher Street. Od razu rozpoznał auto Faith zaparkowane na przeciwko mieszkalnego budynku. Wpadł do środka, potrącając ramieniem miotającą się po klatce staruszkę. Przeprosił ją i zapytał o Yokas.
- Aaa... No, wprowadziła się tu taka jedna z synem na pierwsze piętro pod 17A. A co? Chłopak?
- Tak, tak - odpowiedział na odczepkę Bosco tylko dlatego, że naprawdę się śpieszył. - Bardzo pani dziękuję - rzucił przez ramię i przeskakując po dwa schodki zatrzymał się pod wskazanym numerem. Zapukał kilka razy i wlepił wzrok w swoje buty. Drzwi otworzył mu wysoki, ciemnowłosy nastolatek. Mimo, że Charlie niesamowicie się zmienił, to Bosco widział w nim tego samego chłopca, który kiedyś nazywał go wujkiem.
- Hej, Charlie - zaczął niepewnie, zaglądając do środka. - Mama w domu?
- Uhm. Wejdź - Charlie uprzejmie przepuścił go w drzwiach. - Mamo, Bosco przyszedł!
Faith wyszła z kuchni. Na biodrach miała zawiązanych fartuch, a w ręce trzymała ścierke.
- Cześć - klepnęła go w ramię. - Co, nie mogłeś wytrzymać beze mnie dłuższej chwili?
- Chciałem pogadać - jęknął Bosco, a Yokas musiała zauważyć jego minę, bo od razu posłała znaczące spojrzenie Charliemu.
- Ale mamo... - mruknął chłopak, przekręcając oczami zupełnie jak jego matka.
- No już - kiwnęła głową w stronę drugiego pokoju i poganiając go, cisnęła w syna kuchenną ścierką. Złapał ją i zniknął w pomieszczeniu na końcu halu.
Bosco i Faith usiedli na przeciwko siebie w jeszcze nie urządzonym pokoju. Zmierzyła kolegę wzrokiem i podwinęła nogi pod szyję.
- Co jest?
- Ładne wdzianko - zauważył Bosco, wskazując głową na jej fartuch w kwiatki. - Nie zaproponujesz mi jakiejś wody, czy czegoś?
- Grasz na zwłoke, Boz.
Westchnął ciężko, aż uleciało z niego całe powietrze. Naprawdę chciał jej wszystko opowiedzieć, ale nie wiedział od której strony zacząć.
- Bosco?
- Obiecaj mi Faith, że swoje uwagi zostawisz na później.
- Jak chcesz - wzruszyła ramionami. - Mów o co chodzi.
- Właśnie dowiedziałem się, że jestem ojcem - wydusił z siebie najszybciej, jak potrafił. Yokas zamrugała i popatrzyła na niego zdezorientowana, jakby dokładnie analizowała wszystkie słowa, które wypowiedział. Bosco patrzył na nią w absolutnej cziszy.
- Chyba, ż BĘDZIESZ ojcem - poprawiła go, unosząc brwi.
- Nie. Ja nim jestem i żyje w nieświadomości przez okrągłe dziewięć lat!
- Co ty chrzanisz? - zaśmiała się nerwowo. - Wkręcasz mnie, tak?
Bosco opowiedział jej o Mary Aiken, z którą stracił kontakt się kilka lat temu. Wspomniał o jej ciąży, o ich bezkonfliktowym rozstaniu i o dziewięcioletnim Nathanielu.
- To ja jednak przyniosę tę wodę - mruknęła, gdy skończył mówić.
Wróciła do pokoju ze szklankami i butelką zimnej wody mineralnej.
- Quertin chyba nie skakała z radości, hm? - wzięła kilka dużych łyków wody.
- No... Właściwie, to ona nie wie.
- Co? - Faith parsknęła wodą w swoją szklankę. - Cholera jasna! Bosco, jaki ty jesteś nieodpowiedzialny!
- To jest do naprawienia. W każdej chwili mogę pójść do domu i wszystko jej opowiedzieć.
- O tak! Na bank się ucieszy. To na pewno będzie wspaniała niespodzianka, o której od zawsze marzyła!
- Dzięki za ten entuzjazm, Faith. Ona nie jest taka, a Nathaniel to dobry chłopiec. Dziecko nie zmieni tego, co jest między nami.
- Dziecko potrafi namieszać. Szczególnie, jeśli Nathaniel wrodził się do tatusia - puściła do niego oczko i przywarła do oparcia fotela. - Ja zwyczajnie się martwie, że sobie nie poradzisz.
- Hej - Bosco położył dłoń na jej kolanie. - Nie takie rzeczy już przerabiałem. Leżałem w szpitalu, przetrwałem fizykoterapię, wróciłem to pracy. Uważasz, że nie poradzę sobie z dziewięciolatkiem?
- No nie wiem, Boz... - wzięła kolejny łyk wody i uśmiechnęła się lekko. - Myślę, że będzie wspaniałym tatą. W końcu pamiętam, jak zajmowałeś się moimi dziećmi.
- Dzięki - pocałował ją w policzek. - Dzięki, że mogę na ciebie liczyć.
Teraz została Quertin. Mimo, że znał ją dobrze, to bał się jej reakcji. Nie miał pojęcia, jak zareaguje na decyzję, którą podjął. Teraz Nathaniel będzie częścią jego życia. Jego małego świata. Bał się, że Quertin może nie przyjąć tego tak, jak Faith - "z otwartymi ramionami". Bał się, że może nie zrozumieć...




- Ciężka zmiana? - zagadnął Bosco Quertin, która właśnie rzuciła się obok niego na zieloną kanapę. Ciągle była w granatowej strażackiej koszulce i nic nie wskazywało na to, żeby miała ochotę się przebrać.
- Nie pytaj - wymruczała, przykrywając głowę poduszką. - Wspominałam ci już, jak ja niecierpię Doherty'ego?
- Raz, czy dwa - wyszczerzył zęby, ale myślami nadal był przy rozmowie, która ich prędzej czy później czekała. Faith mówiła, żeby załatwić to jak najszybciej, ale... To nie było takie proste. Odchrząknął głośno, ale Quertin nawet na niego nie spojrzała. Popatrzył na czubek jej głowy, która wystawała zza poduszki. Domyślał się, że tak będzie. Co miał jej powiedzieć? "Ej, kochanie... Chciałem ci powiedzieć, że mam dziewięcioletniego syna"? O rany, jakie to bezndziejnie beznadziejne.
- Ekhe... - mocno oparł się na łokciach. - Quertin, możemy porozmawiać?
- Cały czas rozmawiamy - zauważyła i miała racje. Bosco zastukał nerwowo palcami o ścianę. Teraz, albo nigdy. Albo w ogóle. Zdecydowanie bardziej odpowiadał mu ten drugi wariant, ale przecież musiał jej to powiedzie. Nie ważne jak, ale musiał.
Zaraz, zaraz... Miał zamiar poinformować ją o istnieniu Nathaniela i to było ważne!
- Mam syna - powiedział, nim zdążył ugryźć się w język. Och, to zupełnie nie tak miało być. Okay, przepadło. Czekał na jej reakcje. Quertin leżała nieruchomo w takiej pozycji, jak wcześniej, tylko oddech miała jakby trochę przyśpieszony.
Zerwała się na nogi tak gwałtownie, że Bosco przywarł do oparcia kanapy z szeroko otwartymi ustami. Wpatrywał się w nią z nieukrywanym strachem. I co teraz zrobi? Uderzy go? Rzuci w niego jakimś przedmiotem? Nie wiedział, czego ma się po niej spodziewać.
- Jakiego syna?! - Quertin obrzuciła go morderczym spojrzeniem. - Bosco, o czym ty do mnie mówisz?!
- Ja.. - nadal patrzył na nią trochę ze zdumieniem, trochę z lękiem. - Naprawdę miałem zamiar ci powiedzieć, ale nie było okazji i...
- Przez te trzy miesiące, odkąd jesteśmy razem, nie było okazji?!
- Nie, nie, to nie tak! - bronił się, stając koło niej. - Byłem kiedyś związany z pewną dziewczyną, ona zaszła w ciąże i po dziewięciu latach łaskawie poinformowała mnie, że jestem ojcem jej dziecka - wydusił to wszystko tak szybko, że sam się sobie dziwił.
Wpatrywała się w niego takim wzrokiem, jakby miała go przeszyć na wylot. Bosco miał wrażenie, że za chwilę zrobi mu się słabo i nie wytrzyma tego zwariowanego napięcia. Quertin zamrugała, wyrywając się z zamyślenia.
- Nie wiem co powiedzieć - wyznała szczerze. Bosco nie przypuszczał, że kiedykolwiek zabraknie jej słów. Podszedł do niej i złapał ją za ręce.
- Heej - wymruczał jej do ucha. - Nathaniel, to naprawdę świetny gość. Bardzo bym chciał, żebyś go poznała. Już nawet rozmawiałem na jego temat z Faith i...
- Faith? - Quertin wyrwała dłonie z jego uścisku. - A co ona ma do tego?
Bosco wyglądał na nie mniej zaskoczonego, jak ona. Jednak jego z pewnościa zaskoczyło zupełnie co innego.
- No... Byłem u niej przed powrotem do domu, bo chciałem z nią pogadać o tej sytuacji...
- Nie wierzę! - krzyknęła Quertin. Na jej twarzy malowało się wyraźne oburzenie. - Dlaczego zawsze jako pierwszą informujesz ją o wszystkim? Dlaczego nie ja, Bosco? Powiedz mi jak to jest, że jakby nie było ona i tak dziwnym trafem ląduje na pierwszym planie?
Bosco stał oszołomiony. Poczuł się całkowicie wdeptany w ziemię. Normalnie wcale nie zareagowałby na tę uwagę, ale coś w nim pękło.
- Jest moją przyjaciółką. Zawsze będzie dla mnie ważna. Mówię jej o wszystkim, bezwzględu na zaistniałe sytuacje. Myślałem, że już to zaakceptowałaś.
- Ale ja to rozumiem - odparła lekko drżącym głosem. - Naprawdę! Tylko dobija mnie fakt, że dowiaduję się o wszystkim ostatnia. Yokas wie wszystko, a przede mną masz ciche tajemnice!
- Nie wiem jakim cudem mieszamy w to Faith, skoro tematem głównym jest mój syn! Quertin, wytłumacz mi... Wytłumacz, o co ci właściwie chodzi?
- Po prostu... Jest mi przykro, że próbujesz coś przede mną ukrywać. Poczułam się tym odrobinę urażona.
- Strasznie mi przyrko, że nie potrafię być idealny! - wykrzyczał jej prosto w twarz i zrobił kilka kroków w tył - Przepraszam, że wszystko co próbuję zrobić, jest złe! Nie - podniósł rękę, kiedy podeszła do niego. - Przepraszam, że namieszałem w twoim życiu.
Złapał leżącą w halu skórzaną kurtkę i niedbale ją włożył. Chciał być sam. Potrzebował tego. Spojrzał przez ramię na Quertin. Stała w bezruchu w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Wydawało mu się, że zobaczył w jej oczach żal. I łzy. Tak, z pewnością mu się wydawało...

*Just let me be alone with my thoughts
Please don't think I'm crazy
I don't want you to understand...

*Green Day - I want to be alone


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/04/17, 12:17 am    Temat postu: Wow

Wow Very Happy Super część Wink Bardzo fajnie opisałaś tę kłótnię Bosco z Yokas. Naprawdę świetna robota, strasznie mi się podoba Laughing Jest naprawdę extra Laughing Czekam na więcej (jak zawsze) Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Gość






PostWysłany: 06/04/18, 4:37 pm    Temat postu:

SUPER Surprised Naprawdę świetnie się czytało, ta kłótnia z Quertin świetna, nie dziwię się ,że tak zareagowała. Czekam na kolejną część Very Happy
Powrót do góry
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/04/19, 8:51 pm    Temat postu:

Kolejna część. Trochę długaśna i jakaś taka nijaka.


Banner Razz




Mijał trzecią przecznicę, idąc wąskimi uliczkami. Może powinien pluć sobie w brodę, że jest tak cholernym egoistą, ale... Było mu z tym dobrze. W tej chwili uważał swoją decyzję za właściwą i nie dbał o zdanie innych. Przecież taki był i nie mógł na zawołanie zmienić swojego postępowania. On nawet nie potrafił się zmienić.
Cienkie promienie słoneczne przebijały się przez głębki szarych chmur. Ulicami, jeszcze mokrymi od deszczu ludzie biegli w każdą z możliwych stron. Bosco szedł tędy z zamiarem wstąpienia do "Back's Bar", ale zrezygnował, pomijając podpowiedzi własnego sumienia. Z tym miejscem wiązało się zbyt wiele wspomnień. Tych dobrych i dlatego tak to bolało.
Pomyślał o Faith. Nie bronił jej z poczucia obowiązku. On po prostu musiał to zrobić, bo nie mógł zignorować tych dziwnych uwag Quertin skierowanych do Yokas. Faith zawsze wiedziała o wszystkim pierwsza i Bosco uważał to za najnormalniejszą rzecz w całym wrzechświecie. Aż nazbyt łatwo wyobraził sobie jej minę i jakże dobrze znaną sztuczkę z oczami, kiedy w końcu dowie się o jego kłótni z Rigg. Tyle, że teraz niczego bardziej nie pragnął od samotności.
- Hej, Boscorelli - usłyszał za sobą. Odwrócił się z taką powolnością, że stojący za nim mężczyzna parsknął śmiechem. Rozpoznał znajomy uśmiech CD i miał ochotę rozłożyć bezradnie ręce. Ten gość pojawił się w nieodpowienim miejscu w nieodpowiedniej chwili.
- Cześć - jak na zwolnionym filmie uścisnął dłoń Dolana. - Pogadałbym, ale wiesz... Śpieszę się.
- Zbywasz mnie - stwierdził CD.W odpowiedzi Bosco przechylił głowę na bok i wzruszył ramionami.
- To nie tak. A z resztą, chodź - klepnął go w plecy i razem weszli do pierwszej lepszej knajpy. Usiedli przy barze, rozglądając się uważnie. Dolan zamówił duże piwo, a Bosco, jak zwykle swoją ulubioną podwójną whisky z lodem i cukrem.
- Pożarłeś się z Yokas? - zagadnął CD, kiedy jego partner sączył drinka.
- Nie, dlaczego?
- Jakiś taki niewyraźny jesteś...
- Zdaje ci się - Bosco pokiwał głową patrząc, jak urocza kelnerka nalewa mu kolejną szklankę whisky. - Taka mała sprzeczka z Quertin.
- To świetna dziewczyna, co ty jej zrobiłeś?
Bosco mało co nie spadł z krzesła, krztusząc się kostkami lodu, które pływały w alkoholu. Popatrzył na Dolana ze słuszną ironią w oczach. Nie chciał drążyć tego tematu, więc tylko machnął lekceważąco ręką i utkwił wzrok w swojej szklance. Właściwie, to nigdy nie rozmawialo mu się dobrze z CD, a jak już rozmawiali, to o jakiś mało istotnych bzdurach. Bosco zupełnie to nie przeszkadzało. Było mu już wszystko jedno. W końcu przez ostatnie godziny i tak wszystko było na "nie".




Rozpadało się na poważnie. Bosco wyszedł z knajpy, zostawiając w niej Dolana z jakąś przypadkową panienką. Ludzie uciekali przed deszczem, jakby mieli się zaraz rozpuścić. Policjant patrzył na nich z ironicznym uśmiechem na tawarzy. To nic, że był już całkowicie mokry. Zauważył, że nieświadomie znalazł się na Brancher Street. Wstąpił do Faith, bo potem na pewno będzie czuł się głupio wiedząc, że był w pobliżu i nie zaszedł. Zapukał. Drzwi otworzyła mu Faith w dresowych spodniach i jakiejś rozwleczonej bluzie. W ręce trzymała paczkę karkersów i kilka płyt DVD.
- Hej - powiedziała trochę zaskoczona. - Wejdź. Boże, jak ty wyglądasz! Jesteś cały mokry!
Wszedł do środka, zdejmując buty w halu. Zdjął z ramion ociekającą wodą kurtkę i podał ją Yokas, która powiesiła ją w łazience na kaloryferze. Bosco stał w miejscu, nie wiedząc gdzie iść, aż w końcu Faith rzuciła mu ciemno - zieloną bluzę i krótkie spodenki Charliego. Teraz to on spojrzał na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Wskazała ręką na drzwi od łazienki i Bosco posłusznie, bez słowa przebrał się w suche ubranie.
Wszedł do pokoju w odrobinę zadużej bluzie i oparł się o futrynę. Patrzył na Faith, która oglądała opakowania płyt.
- Ej, co oglądamy? - zapytała, gdy go zauważyła. - "50 pierwszych randek", czy "Wielkie nadzieje"?
- To babskie filmy - zauważył i usiadł na kanapie obok niej.
- Gdybym wiedziała, że wpadniesz to wypożyczyłabym "Atak na posterunek", czy coś. Nie dość, że wpadasz bez uprzedzenia, to jeszcze masz jakieś pretensje - puściła do niego oczko, chrupiąc kolejnego krakersa. - Chcesz?
Wziął od razu dwa i spojrzał na nią uważnie.
- Nie zapytasz, co się stało?
- Jeśli nie masz ochoty mówić, to nie mów. A co? Quertin wyrzuciła cię z domu po tym, jak dowiedziała się o Nathanielu?
- Sam wyszedłem. Oburzyła się, że ty wiedziałaś o nim pierwsza.
- Też ładnie - stwierdziła, podając mu karton z pomarańczowym sokiem. - Dlaczego we wszystko mnie mieszasz, Bosco?
- Nie chciałem. Straciłem nad sobą panowanie. Chyba ja i Quertin mamy zbyt podobne charaktery i nasze życie jest przez to lekko zwariowane - spojrzał na płyty DVD, które Faith ciągle trzymała w ręce. - Włącz "50 pierwszych randek"
Oglądali film, rechocząc jak wariaci przy każdej śmiesznej scenie. Pod koniec otworzyli trzecią paczkę paprykowych chipsów i drugi karton soku.
- Gdzie Charlie? - zapytał Bosco, biorądz duży łyk napoju.
- Siedzisz tutaj dwie godziny i dopiero zauważyłeś, że go nie ma? Punkt za inteligencje. Wyszedł gdzieś z koleżanką - Yokas nacisnęła ostatnie słowo, a Bosco wyszczerzył zęby.
- Z koleżanką - powtórzył i przekręcił oczami, tak jak to robi Faith.
- Hej, to moja sztuczka - szturchnęła go łokciem i położyła głowę na poduszce. - Ten film był beznadziejny.
- Ale śmieszny.
- Fakt. Przynajmniej Adam Sandler mógł być przystojniejszy. W końcu grał główną rolę.
- Mógł - przytaknął Bosco, a Faith obdażyła go poirytowanym uśmiechem.
- Co? Nie twój typ?
- Zdecydowanie wolę blondynów - odpowiedział po głębszym namyśle. - Blondyni są seksi.
- Taaak. Ktoś taki jak Dolan?
Nim zdążył odpowiedzieć, dostał po głowie białą poduszką. Zmarszczył brwi i ściągnął Yokas na podłogę. Teraz po pokoju latały nie tylko pióra z poduszek, ale i resztki chipsów i krakersów. Zdyszana Faith oparła się o plecy Bosco i położyła mu na włosach kilka białych piórek.
- Moje życie jest do dupy - mruknął Bosco, opierając głowę o jej plecy.
- Może trochę - zgodziła się z nim. - Jutro bierzesz do siebie Nathaniela?
- Uhmm... Jeszcze tego mi do szczęścia brakuje. Zostaniemy w domu, bo wolę nie pokazywać się na oczy Quertin.
- W takim razie zapraszam na obiad. Nie mogę się doczekać aż poznam małego Boscorelli'ego!
- Nazwisko ma po matce - skwitował Bosco.
- On i tak będzie dla mnie małym Bosco - przechyliła się tak, żeby spojrzeć mu w oczy. Uśmiechnął się szeroko, a ona odwzajemniła uśmiech i cisnęła w niego poduszką.




Razem z Dolanem patrolowali jedną ze spokojniejszych dzielnic. Oprócz kilku mandatów za złe parkowanie i bójki przy warzywniaku, nic nie wskazywało na to, że Bosco w jakikolwiek sposób spóźni się na spotkanie z Mary Aiken i ich synem. Dolan wylegiwał się na miejscu pasażera. Nerwowe spojrzenie kolegi na zegarek, nie uszło jego uwadzę.
- Umówiłeś się? - zapyta, a Bosco kiwnął lekko głową.
- Można tak powiedzieć. Nie będziesz miał nic przeciwko, jak urwę się trochę wcześniej?
- Jasne, że nie - odparł i prawie przykleił się do przedniej szyby, gdy jego partner zahamował gwałtownie. - Ugh... Co jest?
- Korek - stwierdził Bosco, wychylając się przez okno. - Panowie, miejsce dla policji!
Reakcja ludzi był zanikoma, więc chłopcy z 55- ego wyszli niechętnie z samochodu i przecisnęli się przez tłum gapiów. Przy studzience kanalizacyjnej klęczała starsza pani. Jej podłużna twarz nie smacznie się wykrzywiła, gdy ujrzała dwóch umundurowanych policjantów.
- Co jest grane? - Dolan minął dwóch chłopców i zatrzymał się przy kobiecie. - Nic się pani nie stało?
- Mój kotek wpadł do tego przeklętego kanału - ponformowała, nie kryjąc rozżalenia. - Niech panowie go ratują!
Bosco wymienił sarkastyczne spojrzenie z CD i wescthnął bez radnie.
- Ja tam nie wchodzę - mruknął do kolegi.
- Ej, ja też nie mam najmniejszego zamiaru! - odparł CD i zamyślił się. - Losujemy - dodał, a widząc niepewną minę Bosco, uśmiechnął się szyderczo. - Nie mów, że nie grałeś nigdy w papier, nożyce i kamień.
- Okay - zgodził się w końcu i zacisnął pięść. - Na trzy... Raz, dwa... Trzy!
Rozłożył całą dłoń, a Dolan przeciął ją "palcowymi" nożyczkami.
- Uwielbiam czołgać się po kanałach - warknął entuzjastycznie Bosco i zdjął kurtkę od policyjnego munduru. Zostawił pod opieką Dolana pas i broń. Zszedł ostrożnie po drabinie, ale nie zauważył, że przy końcu nie ma kilku szczebli i runął z całym impetem. Nawet nie zdążył wydusić z siebie krzyku, bo zawadził o wystający drut, który wbił mu się między rękawami bluzki.
- Cholera jasna! - zawył z bezradności i podniósł oczy ku górze. CD zajrzał do środka przez otwary właz.
- No i? - zapytał. Bosco szarpnął drut z całych sił i wylądował w wodzie po kostki.
- Ciemno.
Partner rzucił mu latarkę, a on złapał ją z ręcznie i włączył, oświetlając ciemne kanalizacyjne wnętrze. Po kocie nie było ani śladu, za to po biegnących wzdłuż ściany rurach, przechadzała się gromadka szczurów. Bosco wzdrygnął się i jeszcze raz rozejrzał się uważnie.
- Nie ma kota - mruknął pod nosem i spojrzał w górę. - Słyszysz, CD? Nie ma kotka!
- Może się utopił? - podsunął Dolan.
- Oby!
- Bosco, wyłaź już!
Coś czarnego przemknęło po zachodniej rurze. Prawie w ostatniej chwili złapał zwierzaka za ogon i trzymając go pod pachą, wdrapał się po drabinie na górę.
- Znalazłem gada - oświadczył i wręczył zgubę starszej pani. - Miał szczęście, że nie zapuścił się gdzieś w dalsze okolice. Zmutowane szczury mogłby go pożreć.
- Zmutowane szczury? - Dolan parsknął śmiechem i klepnął kolegę w plecy. - Czyli jednym słowem - jesteśmy bohaterami.
- Nie pochlebiaj sobie. Ty nie rozerwałeś sobie koszulki. I co najważniejsze, nie musiałeś taplać się w wodzie pełnej gówien...


*I can be your hero,
I can kiss away the pain.
I will stand by you forever.
You can take my breath away.

*Enrique Iglesias - Hero





W ostatniej chwili zaparkował na rogu St. Grant. Gdyby spóźnił się choćby parę minut, Mary Aiken nie czekała by na niego ani chwili dłużej. Wyglądała olśniewająco, jak zawsze. Bosco na jej widok nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.
- Zawsze miałeś problemy z czasem - oświadczyła na wstępie, całując go w policzek.
- Nie mam żadnych problemów - sprostował Bosco i położył ręke na głowie Nathaniela. - To jak, Nate? Gotowy?
Chłopiec wzruszył niedbale ramionami, jakby obecność ojca była mu obojętna. Mary wymieniłą z Bosco speszone spojrzenie
i uśmiechnęła się pod nosem.
- Połóż go do łóżka przed dziewiątą. I żadnej niezdrowej żywności. Zero siedzenia na przodzie podczas jazdy samochodem...
- Hej, poradzimy sobie - odparł Bosco, kiedy Aiken wymieniała rzeczy, których ich syn pod żanym pozorem nie powinien robić. - Naprawdę - dodał, czując na sobie jej niepewny wzrok. Na pożegnanie Mary pocałowała każdego z osobna w czoło i skręciła w zachodnią alejke. Bosco obserwował ją, aż całkiem zniknęła i przeniósł wzrok na syna.
- To co? - zwrócił się do niego, a malec patrzył na ojca, kryjąc ręce w kieszeniach. - Chciałbym, abyś kogoś poznał.
Znów obojętne unoszenie ramion. Bosco to nie przeszkadzało. Otworzył samochód i usiadł za kierownicą. Nathaniel wgramolił się
na tylne siedzenie auta i czekał, aż Bosco odpali silnik. Ten spojrzał w lusterko i uniósł znacząco brwi.
- Przełaź do przodu - zachęcił go i wskazał ręką na siedzenie obok.
- Ale mama...
- Mamy tu nie ma - uśmiechnął się do niego, a Nathaniel wyszczerzył zęby i przeszedł na miejsce pasażera, nie wychodząc z samochodu.
Zatrzymali się dopiero przy Brancher Street. Pogoda była wyśmienita i wreszcie można było poczuć wiosnę. Taką prawdziwą. Słońce nieśmiało wyglądało zza chmur. Bosco podczas podróży po mieście próbował wyciągnąć coś od Nathaniela, co wcale nie było łatwe. Dowiedział się, że uwielbia koszykówkę i Lakers'ów. Już nawet wyzwał go na pojedynek, który zaplanowali na weekand. Nathaniel, jak każde dziecko kochał słodycze i słodycze. I, co się wydawało Bosco dziwne - język angielski. Zauważył, że malec ma duży zasób słów i z pewnością nie odziedziczył zamiłowania do angielskiego po nim. Wchodzili powoli po schodach. Chłopiec ociągał się niemiłosiernie, więc Bosco ponaglił go, klepiąc w syna w plecy. Oburzony zachowaniem ojca, Nathaniel zrobił mu na złość i wlekł się na półpiętrze jeszcze bardziej, więc Bosco chwycił go w pasie i postawił dopiero przed drzwiami z numerem 17A.
- Cześć - w prgou powitał ich Charlie. Przybił "piątkę" z Bosco i Nathanielem i ugościł ich w kuchni, gdzie Faith, jak sądził Bosco po unoszącym się w mieszkaniu zapachu, przyrządzała coś smakowitego.
- Mmm, co tam masz? - zapytał, zaglądając jej przez ramię. Subnął jedną frytkę i o mało co nie dostał od koleżanki po łapach. - Ej, ostrożnie z tym narzędziem! - kiwnął głową w stronę ostrego noża. - Jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
- Raczej tobie - odparła z uśmiechem. - Siadaj, już podaję te twoje klopsiki - widząc, oblizującego się Bosco roześmiała się głośno. - Tak wiem, że za nimi przepadasz.
- Dlaczego "Nate"? - odezwał się nagle Nathaniel i cała trójka spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Ale co? - Bosco usiadł na stołku na przeciwko niego.
- No wiesz.... Mówisz na mnie "Nate". Właściwie, to nikt nigdy tak się do mnie nie zwracał.
- Twój tata zawsze był leniwy - Faith mrugnęła do chłopca, a ten w uśmiechu wyszczerzył zęby.
- Hej, to nie tak! Po prostu, gdyby to ja miał wybierać dla ciebie imię, wybrałbym takie łatwe... John, Stan...
- Albo Hall - podsunęła Faith, kładąc przed Bosco talerz pełen pyszności.
- Haben - Bosco powiedział to z takim akcentem, że wszyscy parsknęli śmiechem w swój obiad.
- Nie zrobił byś tego - zarechotał Charlie i wepchnął sobie kolejny widelec do ust.
- Oj, nie znasz go. Boz jest zdolny do wszystkiego, szczególnie do tak dziwacznych rzeczy.
Jedli w przyjemnej, domowej atmosferze. Bosco naturalnie poprosił o dokładkę, a Faith nie mogła oprzeć się jego uroczemu spojrzeniu, więc podsunęła mu pod nos kolejną porcję klopsów.
- Wygrałem cztery bilety na New Jersey - Boston - poinformował wszystkich Charlie po skoćzonym posiłku. - Chyba macie wolny przyszły czwartek, co?
- Jeszcze się pytasz?! - zawołali niemal jednocześnie Bosco i Nathaniel.
- Ja oczywiście mam patrol i będę dopiero w wieczornych godzinach - oświadczyła Faith, wkładając brudne naczynia do zlewu.
- Mamo, nie daj się prosić - zawołał Charlie błagalnym tonem. - Fajnie by było wyskoczyć gdzieś całą czwórką!
- No nie wiem...
- Daj spokój, Faith - wtrącił się Bosco. - Wcisnę Dolana na twoją zamianę, a ty przynajmniej się rozerwiesz.
- Chyba nie oprę się urokowi trzech mężczyzn - uśmiechnęła się Faith.
Bosco wiedział, że się zgodzi. Musiała się zgodzić. Uwielbiał chodzić z nią na mecze, bo wtedy było więcej chichotania, niż oglądania rozgrywki. Yokas kompletnie nie znała się na koszykówcę, a gdy były faule, rządała czerwonych kartek. Zawsze całą paczką pokładali się ze śmiechu. Na ostatnim wspólnym meczu, Faith nie mogła się powtrzymać i rzuciła w sędziego kubkiem po coli. Gdyby nie Jimmy i Bosco, to zrobiła by się mała afera. W końcu skończyło się na ostrzeżeniu i pochwaleniu celności Yokas. To były czasy. Boscorelli'emu brakowało wspólnych wypadów z Jimmym, Carlosem, Sullym i Davisem. Kiedy żył jeszcze Bobby, była z nich ekipa nie do pobicia. Imprezowicze pierwszej klasy. Żal ściskał serce, gdy żyło się ze świadomości wiedząc, że to co było nie wróci. Nawet, jeśli wszyscy bardzo by tego pragnęli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/04/19, 9:23 pm    Temat postu: SUPER :D

Bardzo fajna część Wink
Ta akcja u Faith - bitwa na poduszki Laughing
I Nate Wink Bardzo fajny dzieciak Very Happy
No i w ogóle. SUPER Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 4 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin