Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 There u go
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/07/09, 9:37 pm    Temat postu:

Ode mnie: No cóż, napisałam coś, bo pomyślałam, że może ktoś miałby ochotę coś przeczytać. Sorry za błędy, pewnie jest ich mnóstwo, ale nie mam siły ich poprawiać. I mam nadzieje, że to co, wydziergałam, choć odrobinę się komuś spodoba lol


Po południe było dość słoneczne i ciepłe. Bosco właśnie wybierał się z Nathanielem na mecz, ale najpierw musieli wstąpić po Faith i Charliego, którzy czekali na nich u siebie. Nathaniel penetrował lodówkę w mieszkaniu ojca. Wychylił się zza niej, a minę miał zniesmaczoną.
- Nic nie ma - stwierdził i miał rację. W końcu zarówno Bosco, jak i Quertin prawie wcale nie przebywali w tym mieszkaniu. Co jakiś czas, któreś z nich wpadało, żeby podlać kwiatki i zrobić jako taki porządek. Nic więcej, bo przecież nic ich tutaj nie ciągnęło.
- No... - mruknął Bosco po dłuższym zastanowieniu. Dopijał kawę, przeglądając w gazecie artykuł sportowy.
- Jestem głodny - odparł Nate wyraźnie oburzony tym, że zawartość lodówki jest pusta. Był taki, jak Boscorelli - pełny żołądek stawiał na pierwszym planie, a reszta była tylko resztą - mogła poczekać.
- Kupimy coś po dordze. Chodź, wychodzimy.
Niemal równocześnie wcisnęli na swoje głowy czapki z daszkiem. Jego była typową, policyjną czapką. Czapka Nathaniela miała z przodu biały napis 'Boston' i była w ostrym kolorze zieleni. To dobrze - pomyślał Bosco, spoglądając na syna. Przynajmniej go nie zgubi.
Po tych wszystkich narzekaniach Nathaniela, jaki to jest głodny udało im się wpakować do samochodu. Nadal miał tego samego Mustanga, co kiedyś. Kilka napraw, drobna wymiana części i ktoś mógłby powiedzieć, że to nie to samo auto. Jednak dla niego, to był wciąż wierny Mustang.
- Pasy - upomniał chłopca, ruszając z parkingu pod domem.
- Pasy, pasy... - Nate próbował wczepić końcówkę do otworu przy siedzeniu. Zawsze miał z tym problem. Bosco ulitował się nad nim i jednym, szybkim ruchem ręki umieścił końcówkę tam, gdzie trzeba. - Mówisz o pasach, a ja jestem głodny!
- Co nie zmienia faktu, że masz je zapiąć.
- Gdybym nawet umarł z głodu, to przecież też zwalił byś winę na pasy!
- Jak się zaraz nie uciszysz, to cię tymi pasami uduszę! - ostrzegł go groźnie Bosco, ale mrugnął przy tym do syna tak, by ten wiedział, że nie mówi poważnie.
Minęli 55 - ty komisariat i zatrzymali się przy Brancher Steet 4. Charlie po chwili pojawił się przy samochodzie.
- Nate, do tyłu - powiedział Bosco i chłopiec prawie przeturlał się na tylne siedzienie. Przybił piątke z Charliem, jak ze starym znajomym i wylądował na miejscu obok niego. - Gdzie Faith? - Bosco spojrzał na wyświetlacz w telefonie, sprawdzając godzinę. - Już trochę późno.
- Szykuję się - odparł ciemnowłosy nastolatek i rozsiadł się wygodnie. - Kobiety...
- Tak, są okropne - przytaknął Nate.
- Ale bez nich byłoby nudno - dodał Bosco i wszyscy trzej roześmiali się głośno. Uśmiechnął się pod nosem wiedząc, że jego syn ma dobry kontakt z synem Yokas. Dzieliła ich spora różnica wieku, ale mimo to dogadywali się naprawdę świetnie.
- Co jesteście tacy "uhahani"? - Faith właśnie wylądowała na fotelu obok Bosco.
- Nic, nic - uśmiechnął się do niej Bosco. - Gotowa na mecz?
- No, raczej...
- Tylko błagam, nie wołaj żółtych kartek dla faulujących - jęknął Charlie z miną zbitego psa. - Czerownych tym bardziej nie!
- I zapnij pasy - uprzedził ją Nate. - Inaczej mój tata cię nimi udusi.
"Tata" - to zabrzmiało dumnie. W pierwszej chwili Bosco nie zwrócił na to uwagi, bo siłował się z zapięciem Faith, która przekrzykiwała go, żeby wreszcie naprawił to dziadostwo, bo kiedyś to ona go udusi gołymi rękami. Dopiero potem uświadomił sobie, że Nathaniel nazwał go ojcem. Nie dosłownie, ale "mój tata" utwierdziło go w tych przekonaniach. Nigdy nie miał dzieci i nie wiedział, jak to jest kochać własne dziecko. Teraz, choć przez 9 lat nie było go u boku Nathaniela wiedział, że ten chłopiec jest częścią jego małego świata.
- Hej, jakoś moje zepsute pasy nigdy ci nie przeszkadzały - skierował te słowa do Faith. Wciąż sama usiłowała
zapiąć przeklęte pasy. Obdarzyła go wymuszonym uśmiechem, kiedy w końcu jej się to udało.
Sala Old Trains znajdowała się prawie na drugim końcu miasta. Podczas podróży zatrzymali w sklepie i kupili masę niezdrowej żywności, żeby wreszcie Nathaniel przestał marudzić. Bosco razem z Yokas zjedli dwie paczki czekoladowych groszków i toczyli walkę o ostatnią garść samkołyków. Naturalnie Faith zgarnęła wszystko i rzucając w Bosco groszkami, ten próbował je złapać wprost do ust. Przez to wszystko Boz prawię uderzył w stojącego na światłach jeepa i skończyło się na tym, że nie złapał ani jednego gorszka, a Faith została zmuszona do sprzątania w samochodzie. Zrobiła mu na złość i zamiast posprzątać, kiedy się zatrzymają, zbierała rozrzucone po tapicerce groszki w czasie jazdy. Nate i Charlie przez prawie dwugodzinną jazdę naliczyli 17 ulic na literę D, 11 na G, 9 na M, po 8 na H i L i po jednej na A, S, F i N. Przez ten czas zdążyli też zgubić gdzieś pod siedzeniem bilety, wyrzucić przez okno zużyte gumy do rzucia, które wpadły przez otwarte okno do sąsiedniego samochodu, ku wielkiej radości chłopców. Rozsypali chipsy, a Nate umazał czekoladą całą tylną szybę, przez którą Bosco nie widział kompletnie nic. I na nic zadały się upomnienia Faith, narzekania Bosco i totalny luzik Charliego. Chyba wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy dojechali na miejsce. Znaleźli wolne miejsce na parkingu, wysiedli z auta (Faith znów wlaczyła z odpięciem pasa) i ruszyli do wjeścia. Bosco dał bramkarzowi wymazane czekoladą bilety i wychwycił rozbawiony wzrok Yokas, która czmychnęła do przodu ciągnąc za sobą chłopców. Dogonił ich dopiero przy wejściu na hale gimnastyczną. Zawodnicy szykowali się do rozgrzewki. Panowie z Bostonu śmigali koło kosza w zielonych koszulkach, natomiast barwami New Jesrey był ciemny granat.
- Komu kibicujemy? - wyszeptała mu do ucha Faith od razu po tym, jak zaczął się mecz i fani obydwóch drużyn wydali z siebie krzyk zachwytu.
- Chłopakom z Bostonu - odparł, przesuwając się w bok, by nie dostać kubkiem po napoju od zagorzałego wielbiciela "niebieskich".
- Ach... - zamyśliła się na chwilę. - Ale dlaczego? - zapytała ponownie. W sumie miała prawo zapytać, bo nie grała ich miejska drużyna.
- Są świetni - stwierdził Bosco i mimo uszy puścił pytanie Yokas, bo Dwayne Jones efektownym wsadem wpakował piłkę do kosza. W zielonej części trybun rozległy się wiwaty. Charlie i Nate wyskoczyli w górę, prezentując przeciwnym fanom zielone koszulki. Po chwili przeciwnicy odwdzięczyli się rzutem za trzy punkty. Piłka czysto wpadła do kosza i Faith z zachwytem zaczęła klaskać. Charlie spojrzał na nią ze zdumieniem, a Bosco zmierzył wzrokiem siedzących obok kibiców z Bostonu.
- Um... - zaczął, bo twardziel z drugiego rzędu już szedł w ich stronę. - Ona ma kłopoty ze wzrokiem - dodał szybko.
- Na dodatek nie czuję się dziś najlepiej - potwierdził Charlie i sprowadził matkę z powrotem do pozycji siedzącej.
Mecz zakończył się korzystnym wynikiem dla "zielonych". Perkins, Powe i Green popisali się kilkoma naprawdę fascynującymi akcjami. Wyszli z hali, kupując po drodzę cztery porcje waty cukrowej i cztery zimne cole na drogę powrotną. Nathaniel i Charlie przekykiwali się wzajemnie hymnem Bostonu Celtics. Bosco w końcu udało się zaciągnąć ich obu do samochodu.
- Nie musieliście robić ze mnie wariatki - skwitowała Faith, rzucając się na fotel pasażera. Wata cukrowa wplątała się jej we włosy i Nate próbował ją ratować, a raczej watę i to, co z niej zostało. - Wyszłam na idiotkę! - już nawet zrezygnowała z zapinaniem pasów. Zignorowała też chichoty Bosco i Charliego, którzy mieli z niej niezły ubaw.
- Wyszłaś - przyznał Charlie między atakiem śmiechu.
- Nie prawda, nie było tak źle - Bosco parsknął śmiechem. Przypomniał sobie moment, w którym Yokas wydarła się na cały głos "Faul!", kiedy reszta kibiców był w miarę cicho. - Co z tego, że nie znasz się na koszykówcę, Faith. Byłaś kapitalna!
- Gitara i bas - skomentował na swój sposób Charlie. Zrobił pozycję i machnął rękami udając grę na gitarze elektrycznej. - Właśnie dlatego mamo, uwielbiamy zabierać cię na mecze.
- Dobrze wiedzieć, że masz kupę śmiechu ze starej matki.
- Nie jesteś stara - wszyscy trzej powiedzieli to niemal jednocześnie.
- Jesteś w porządku - uśmiechnął się uroczo Nate. Wypijał przez słomkę colę Bosco.
- Taak - zgodził się z przekąsem Boz. - Jesteś znośna.
Po chwili zdążył tego pożałować, bo oberwał po głowie patykiem z resztką waty cukrowej.



- Myślała, że oficer zawsze powinien być na czas - zagadnęła Chico, kiedy Bosco spóźniony przebierał się w szatni. Odwrócił się do niej bez koszulki, prezentując wyrzeźbioną klatę. Rozłożył ręce w bezradnym geście.
- Oficer nie jest idealny - odparł. Wcisnął przez głowę czarną koszulkę. Przez najbliższe dwa tygodnie, on i Lozano wraz z 55 - Charliem pracowali w strojach cywilów, jako tak zwani tajniacy. Posterunek 55 - ty rozpracowywał właśnie grupę terrorystyczną i brakowało im ludzi, więc chcąc nie chcąc Bosco, Lozano, Yokas i Davis zostali wybrani na szybkie akcje w terenie. Tajne służby specjalne, przeważnie sierżanci, jeździły czarnymi fordami lub szarymi oplami bez klimatyzacji! Bez klimatyzacji! Bosco nie marzył o niczym innym w taką pogodę, jak o przyjemnym chłodzie w samochodzie.
- Skoro siły wyższe czują się takie ważne, to czemu jeżdżą takimi słabymi furami? - zapytała Chico, jakby czytała w jego myślach. Siedzieli w samochodzie, Bosco ustawiał lusterka, a młoda penetrowała schowek.
- Ou! - poświeciła mu latarką po oczach. - Taki bajer.
Byli ubrani najzwyczajniej w świecie. On - adidasy, jeansy, ciemna bluza z kaputerm, ona - jeansy, koszulka z krótkim rękawem i beżowa kurtka ze sztruksu, która właśnie wylądowała na tylnym siedzeniu.
Zadzwoniła jego komórka. Wyciągnął z kieszeni swoją nokie.
- Boscorelli - rzucił beznamiętnie do słuchawki. - A, cześć Mary - Mary Aiken. Matka jego dziecka dzowni do niego... Właściwie po co?
Kontroluje go? Sprawdza? Przecież doskonale wie, że jest w pracy, a Nate'm zajmuje się Charlie. Była sobota, Bosco musiał jechać na posterunek i ani przez chwilę nie wahał się zostawić chłopca z synem Yokas. Był prawie dorosły, odpowiedzialny. To żadna sztuka zająć się dziewięciolatkiem. Sztuką jest mieć z nim taki kontakt, jaki ma z Nathanielem Charlie. - Wszystko okay. Taak, Nate ma się świetnie. Co? A co cię obchodzi gdzie śpi? Przecież nie kładę własnego dziecka na podłodze... Łóżko jest wyposażone we wszystko. No, kołdry, prześcieradła, poszewki i te inne duperele. Tak, Mary kupiłem mu nową pidżame, bo chyba czterdziści razy mi mówiłaś, że tamta jest za mała... Kurwa, a co cię obchodzi kolor? Pidżama jak pidżama! Nie mam pojęcia, jakieś rybki, świerszcze, ośmirnice... Jasne, wszystko jest w absolutnym porządku. Uhm. Na razie. - rozłączył się z ogromną chęcią. Co ją do cholery obchodzi kolor pidżamy Nathaniela? Co z tego czy jest bordowa, fioletowa czy w kolorze zgniłego jabłka? Pidżama to pidżama i tyle.
- Ona jest nienormalna - podsumował Bosco. Powiedział to bardziej do siebie, niż do obserwującej go Chico. Spojrzał na nią z uniesionymi
wysoko brwiami. - Czy to ważne jaki kolor ma pidżama moje syna? I czy ma znaczenie jaka pościel leży na łóżku? Ktoś inny, nie ja,
stwierdziłby, nie tak jak ja, że ta kobieta jest pojebana!
Chico zamrugała i uśmiechnęła się pod nosem.
- Właśnie stwierdziłeś, że matka twojego dziecka jest pojebana.
- Wcale nie!
- Tak!
- Nie powiedziałem tego.
- Nie, ale miałeś to na myśli!
- Właśnie, że nie!
- O, tak!
- Jesteście przeuroczy - Faith zajrzała do nich przez otwartą szybę. - Boz, twoja odznaka - rzuciła mu przywiązaną na sznurku odznakę
"3379 Boscorelli". Patrzył na tą odznakę, na te liczby, na to nazwisko i dopadła go myśl, której nie mógł przegonić. Nie mógł pozbyć się myśli, która mówiła mu, że powinien porozmawiać z Quertin Rigg. O nich i o tym co robili, a właściwie czego nie robili. Seks, bycie ze sobą stało się dla nich zupełnie obce. Oddalali się od siebie. Wcześniej nie było to aż tak zauważalne, ale z czasem...
Powoli, stopniowo, zwyczajnie... Znikali.



Weszła do mieszkania, wyjmując klucz z drzwi. Obserwował ją w całkowitych ciemnościach. To, jak się porusza nadal robiło na nim
ogromne wrażenie, tak jak na wielu innych facetach. Zdjęła jeansową kurtkę, zarzuciła ją na wieszak. Buty, rzucone od niechceni i wylądowały w kącie halu. Odpięła cztery pierwsze guziki bluzki i skierowała się w stronę łazienki.
- Quertin - wyszeptał i sam się zdziwił, że cokolwiek z tego usłyszał. - Pogadamy? - spytał, kiedy stanęła w tej swojej seksownej ciemno - zielonej bluzce w progu drzwi do pokoju. Pogadamy? Jak do brzmi... Ona tylko kiwnęła głową i usiadła na przeciwko niego. Ognisto - rude włosy zabawnie opadły jej na oczy. Bosco miał wielką ochotę odgarnąć te kosmyki. Słuchała go uważnie, bo przecież miał jej tyle do powiedzenia. Postanowił wreszcie zrzucić ciężar z secra
i wyznać jej prawdę. Nie mógł z nią być.
Obserwowała go w całkowitej ciszy. Patrzyła na jego usta, włosy. Wpatrywała się w jego oczy. Jej twarz była taka zimna, bez wyrazu. A może Bosco po prostu nie mógł zobaczyć w mroku tego, co chciał? Żal, gniew, ironie? Ale nie chciał widzieć jej łez. Nie chciał, żeby jakakolwiek kobieta przez niego płakała. Nie był święty, o nie! Typowy Cassanova. Tu puści oczka, tam się uśmiechnie. Dobrze wiedział, że gdyby naprawdę chciał, mógłby mieć każdą. Ale nie chciał.
- Wiesz... - zamyślił się, szukając odpowiednich słów. - Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Quertin. Nie możemy ciągnąć tego w nieskończoność.
Upomniał się w duchu, że przecież jest mężczyzną, powinien zachować się jak człowiek, że takie rzeczy naprawdę się zdarzają, ale w pierwszym momencie mógł tylko myśleć, jakie to ciężkie i jak to obrzydliwie boli. Wyznanie prawdy boli.
- I co masz zamiar zrobić? - przechyliła na bok głowę i zobaczył jej zaszklone, senne, szare oczy. - Bosco, chyba nie masz zamiaru rozpierdolić naszego związku?!
- Jeśli spojrzysz na to z boku... Nie tak. Jeśli popatrzysz na nas i podejdziesz do tego z dystansem zobaczysz, że to nie ma zupełnego sensu.
Quertin podniosła się gwałtownie, ale Bosco szybko złapał ją za nadgarstki i z powrotem posadził na miejscu. Musiała, musiałą go wysłuchać.
- Zostaw mnie, Bosco - próbowała wydostać ręce z jego uścisku. - Bosco!
- Wysłuchaj mnie - zacisnął uścisk jeszcze bardziej i spojrzał w jej rozbiegane, śliczne oczy. - Proszę - dodał, chociaż to ostatnie
słowo z trudem przeszło mu przez gardło. Nie musiał o nic jej prosić. Quertin uspokoiła się trochę. Przywarła do opracia fotela, cały czas czując w swoich dłoniach, dłonie Bosco. - Wysłuchasz mnie na spokojnie? - zapytał i uniósł brwi. Tylko on
tak potrafił, uspokajał i spojrzeniem.
Quertin znów pokiwała zgodnie głową. Ciekawe o czym myślała. Jaki z niego dupek? Jak on może w ogóle mówić o czymś takim? Czym takim mu zawiniła?
Oboje byli tylko ludźmi poddanymi chaotycznym emocjom. Bosco nie potrafił znaleźć przyczyny rozpadu ich związku. Za mało wiary, za dużo kawy...
- Chodzi o to, że ja nie umiem z tobą być.
- Dlaczego nie? - wydawała się zdesperowana i ogarnięta słusznym gniewiem. - Jeżeli byśmy zechcieli...
- Quertin, ja po prostu nie chcę z tobą być - dodał, a mówić to uleciało z niego całe powietrze.
- I co? To co mówiłeś, te wszystkie "kocham" i "pragnę" rozpłynęły się w powietrzu?
- Nie - zparzeczył szybko, ale wyraz jej twarz wcale nie przybrała zapewnionego wyrazu. - Kocham cię i podejrzewam, że zawsze
będę kochać. Jesteś dla mnie bardzo ważna, ale my zwyczajnie do siebie nie pasujemy.
- Nie rób tego - pokiwała głową, jakby sama nie wierzyła, że Bosco tego nie zrobi. - Chcesz mnie zostawić? Proszę, idż!
Desperacja wzięłą górę i Quertin po sekundzie miotała się po pokoju zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Załapała się za głowę i popatrzyła na niego wyczekująco.
- No co? - stanał na przeciwko niej. - Co?! - wciąż milczała. - Na litość boską, Quertin! Rozstańmy się, jak cywilizowani ludzie!
- Wynoś się - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - No wynoś się! Nie będę płakać za facetem, nie upadłam tak nisko. Tym bardziej, nie będę cię błagać, żebyś został.
Otworzył szafę, wyjął z niej granatową sportową torbę i zaczął pakować do niej osobiste rzeczy. Nie był ich zbyt wiele, ale nie było ich mało. Dwa razy wracał się do łazienki po kilka kosmetyków. W końcu zasunął torbę po tym, jak wrzucił do niej ostatnią parę ciemnych, wytartych jeansów.
- Cześć - powiedział i nachylił się do niej, całując ją delikatnie w policzek. Doczłapał się do drzwi z wiszącą u ramienia torbą. Rozejrzał się ostatni raz po zielonym mieszkaniu i posłał jej ciepły uśmiech. Odwzajemniła go mimo, że jej uśmiech był przepełniony gorzkim żalem i nieznanym smutkiem. - Przepraszam - wyszeptał prawie niemo, zamykając za sobą dębowe drzwi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/07/09, 10:47 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/07/09, 10:19 pm    Temat postu:

SUPER Very Happy Bardzo mi się podoba. Genialne akcje w drodze na mecz, no i sam mecz Laughing Faith jest rozwalająca Rozmowa telefoniczna Bosco z Mary też niezła. No i genialny koniec, zwłaszcza ostatnie słowa Rigg. Super i czekam na więcej (jak zwykle)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/07/15, 12:34 am    Temat postu:

Napisałam coś. Jej, wymęczyłam tą część. Za bardzo, to ja się nie postarałam, ale być może się spodoba :]




Sobota. Leżał na łóżku, przykryty kołdrą i wpatrując się w sufit próbował jeszcze na chwilę zasnąć. Usłyszał tupot dziecięcych nóg i machinalnie odwrócił głowę w stronę skąd dochodził.
Nate stał na przeciwko jego łóżka w tej swojej ciemno - fioletowej pidżamie w ośmiornice i Bóg jeden wie w co jeszcze.
- Tato? - wyszeptał. Bosco bardzo niechętnie uniósł powieki i spojrzał na syna. W przeciwieństwie do niego, Nathaniel
miał bardzo brązowe oczy. Chyba była to jedyna cecha zewnętrzna, którą odziedziczył po matce.
- Co jest? - Bosco podparł się na łokciach, próbując nie zasnąć. Oczy mu się kleiły, a jego organizm domagał się przynajmniej dwugodzinnowego snu. - Charlie śpi?
Zeszłej nocy młody Yokas został u nich, bo Bosco po tej fatalnej rozmowie z Quertin dotarł do domu bardzo późno. Po wejściu do domu od razu zatelefonował do Faith, informując ją, że Charlie zosatnie u nich na noc. Nieszczęsnym trafem obudził ją i musiał potulnie wysłuchać, jaki to on jest okropny, bo nie ma już kiedy dzwonić, tylko o trzeciej nad ranem.
- Śpi - Nathaniel kiwnął głową.
- A ty nie możesz jeszcze pospać? - jęknął, bo nie miał nawet siły sprawdzić, która jest godzina. - Jest dopiero po szóstej.
- Dochodzi siódma - poinformował go malec dumnym tonem, który miał oznaczać, że ojciec wale, ale to wcale nie ma racji.
- Zlituj się, Mały - Bosco nakrył głowę poduszką. - Chodź tutaj - złapał syna za rękę i wciągnął na łóżko.
Chłopiec położył się obok i ziewnął głośno.
- Tylko mnie nie połknij - roześmiał się Boz. Przykrył Nathaniela kołdrą aż po sam czubek nosa.
- Wcale nie jestem śpiący - zastrzegł się mały, chociaż ledwo utrzymywał głowę nad poduszką. - Nie chcę spać.
Boscorelli uśmiechnął się słabo. Po kilku chwilach Nate spał jak zabity. Nie mógł oderwać od niego oczu widząc, jak przeuroczo wtula się w jego ramię. Tak jakby nadal nie docierało na niego, że ten oto mały człowiek jest jego synem. Tak jakby, bo przecież był świadomy, że jest za tego dzieciaka odpowiedzialny. Dba o niego, wychowuje i jest z nim, kiedy Mały tego potrzebuje. W zamian dostaje od niego moralną radość i nikt, kto nie ma dzieci nigdy tego niezrozumie. Ciemnowłosy chłopiec zwyczajnie leżał obok niego, jego ciało unosiło się do góry pod wpływem lekkiego oddechu. Bosco uśmiechnął się na ten widok do Nathaniela. I do siebie. Rany, od kiedy obudziły się w nim te głupie, ojcowskie uczucia? Nigdy taki nie był. Prawdą było, że lubił dzieci, miał z nimi naprawdę świetny kontakt, a doskonałym przykładem były dzieciaki Faith, z którymi kiedyś spędzął mnóstwo czasu. Teraz sam, trochę przypadkowo stał się ojcem i było mu z tym dobrze. Bo kto by nie szczerzył zębów na widok dziewięciolatka, który jest tak niesamowicie podobny do własnego ojca?
Chciało mu się śmiać, przypominając sobie pierwsze obawy po poznaniu Nathaniela. Nie było mu łatwo przyjąć do świadomości, że o tak sobie został ojcem. Pstryk i już. Tak, było ciężko. A teraz? Teraz chciał jak najmniej stracić z życia Nate'a. Przekładał godziny pracy, a Chico latała jak głupia, ku niezadowoleniu Swersky'ego, by się do niego dopasować. Cierpiała na tym jej reputacja, bo Szef na pewno ma jej serdecznie dosyć. Bosco czuł się w stosunku do niej strasznie podle: urywał się z pracy wcześniej niż mógł, a przecież była jego praktykantką. Zachowywał się nie fair, zostawiając ją samą. Próbował sam siebie przekonywać, że to tylko chwilowe, że na razie najważniejszy jest Nate, ale dręczyło go sumienie.
No właśnie, Nate. Nadal słodko spał ściśnięty u jego boku i mocno przytulony do jego ramienia. Znowu wezbrały w nim te przeklęte rodzicielskie uczucia do swojego pierworodnego. Wcześniej się bał. Bał się, że nie da rady. Że mały nie będzie miał w nim oparcia, a on przecież chciał być mu potrzebny. Chciał dawać mu to oparcie o każdej porze dnia i nocy. Chciał, żeby Nathaniel wiedział, że ma ojca, który jest tu dla niego. Nadal ta niepewność w nim tkwiła, ale kiedy patrzysz na śpiącego potomka, ufającego zupełnie i bezgranicznie, to wtedy już wiesz, że dasz radę.


*Somewhere in my sleep
Got me spinning round and round
Turning upside-down
But its only when I sleep

*The Corrs - Only when I sleep




- Wkurzasz mnie - te słowa na powitanie wywarczała mu prosto w twarz Chico.
- Ciebie też miło widzieć - wymusił uśmiech, przekładając sportową torbę w drugą ręke. - Jeżeli coś ci nie pasuje - zmień partnera.
- Łatwo ci mówić... Chodzi o to, że nie mogę! Swersky ma mnie na oku powiedział, że albo jeżdżę z tobą, albo przeniesie mnie do innego komisariatu.
- Czyli jesteś na mnie skazana - Bosco poprawił kaptur i schował odznake za bluzę. Oparł nogę na ławcę i zasznurował adidasy. - Masz pecha - dodał, prostując się. - Naprawdę wolisz jeździć ze mną, niż przenieść się gdzie indziej i współpracować z normalnym partnerem?
- Robisz do specjalnie! - krzyknęła Lozano. Jeszcze trochę, a z impetem wymierzyłaby mu policzek.
- Ale co?
- Zgrywasz się. Udajesz wielkiego pana, dla którego nie liczy się nic, poza chronieniem własnego tyłka!
- Przesadzasz - odparł z uśmiechem. - Jesteś przewrażliwiona na moim punkcie.
- Znowu to robisz! - warknęła oschle, a on wyczuł w jej głosie nutkę sarkazmu. - Nie jestem przewrażliwiona ani na twoim, ani na żadnym innym punkcie. Po prostu cię niecierpie. Jesteś okropny, bezczelny i... NIE PRZERYWAJ MI! - wymierzyła w niego palcem, kiedy chciał jej wejść w słowo. - Jeżdże z tobą tylko dlatego, że chcę zaliczyć te pieprzone praktyki. I zaliczę je, choćby miało nade mną wisieć dwudziestu Boscorellich!
Zaczął główkować, do czego jeszcze jest zdolna ta zdesperowana dziewczyna. Podziwiał ją, jej postawę i to, jak mocno potrafi stąpać po ziemi. Sam sie dziwił, jak ona z nim wytrzymuje, bo przecież był taki beznadziejny. Nie zdziwiłby się, gdyby Chico straciła panowanie i rzuciła się na niego z pięściami. I nie zdziwiłby się, gdyby nie udało mu się uchylić przed ciosiem.



Przeciągnął się leniwie i spojrzał w dół. Miał pod sobą ponad trzydzieści pięter i zrobiło mu się słabo. Szybko się odwrócił i omało co nie zdeżył się czołowo z Chico. Deszcz lał bez umiaru, próbując zatopić cały Nowy Jork. Lozano zmierzyła Bosco zimnym, morderczym wzrokiem i rozmasowała ramiona. Ona, zupełnie jak i ona, ociekała wodą. Właściwie nie wiedzieli co tutaj robią. Przeszukiwali już drugi budynek, w którym mianowicie miała znajdować się bomba. Z tego powodu dziewczyna była wściekła i chodziła, jak na szpilkach. Boz również miał tego dość. Przeszukali z ekipią cały budynek, wszystkie zakamarki, a psy czołgały się po ogromnych przewodach wentylacyjnych.
Nikt nic nie znalazł.
- Łap - Bosco rzucił Chico swoją bluzę. Chwyciła ją i dokładnie obejrzała.
- I co? Mam się tym podetrzeć? - wygięła usta w krzywym, pełnym ironi uśmiechu.
- To JA chciałem być dobry i poświęcam się, żebyś nie zamarzła, a ty mi się tak odwdzięczasz? Liczyłem na buziaka...
- Nie w tym wcieleniu, oficerze Boscorelli - mruknęła, odrzucając jego własność. - Boże, co my tu robimy?
- Nie mów do mnie 'Boże' - posłał jej krótki uśmiech. - Wystarczy Bosco.
- Spadaj.
- Czemu taka jesteś?
- No, proszę! - zawołała i odwróciła się do niego. W strugach deszczu wyglądała całkiem niewinnie. - Że niby jaka jestem? Powiedz mi... Wytknij mi wszystkie moje czyny!
Coś się stało. Nie zdążyli zareagować i oboje, pod wpływem wielkiego huku upadli na ziemię. Cały biurowiec i dach, na którym właśnie leżeli zatrząsł się, a dym unoszący się w powietrzu przykrył horyzont. Słychać było wyjące syreny i wiszącą w górzę panikę. Bosco próbował wstać, ale pzypomniał sobie, że pod nim leży Lozano. Ostrożnie podparł się na rękach, wstał i chwycił koleżankę w pasie i postawił na nogi. Ona jednak kurczowo się go trzymała i nie zamierzała puścić. Dym był gęsty i wyraźnie świeży. Nie było nic widać, a mocny zapach drażnił nozdrza. Po omacku szukał ręki Chico. Mocno ścisnął jej dłoń i próbując nie zgubić, ostrożnie ruszył do przodu. I dopiero coś do niego trafiło, jak grom z jasnego nieba.
- Kurwa, to nie ten budynek!




Zbiegli schodami na zewnątrz. Żadne nic nie mówiło. Próbował jej nie stracić z pola widzenia, wśród uciekających przechodniów, zabieganych paramedyków i strażaków. Chciał podbiec do kogoś ze służb, zaproponować pomoc, zapytać o wskazówki, ale każdy do kogo podbiegł, ignorował go. Dobiegł do policyjnego regionu. Cignąc za sobo Lozano, pokazał odznakę pilnującemu terenu ochroniarzowi. Gdzieś w tłumie, sam nie wiedział jakim cudem odnalazł porucznika Bob'a Swersky'ego. Pośpiesznie coś komuś tłumaczył i pogniał reszte do pracy.
- Co jest grane? - wstąpił mu w słowo Bosco, bo po prostu musiał się czegokolwiek dowiedzieć.
- Sparzy nie zdążyli z rozbrojeniem bomby - Swersky pokiwał głową, jakby niedowierzał temu, co się wydarzyło. - Tam byli moi ludzie, Bosco.

Saper myli się tylko raz.

- Kto? - Bosco spojrzał na niego uważnie. - Kto?! - prawie krzyknął, widząc minę szefa.
- Nie wiem, multum osób...
- A Yokas? Ona też tam była?
Swersky kiwnął głową.
- Kurwa... - rzucił się do przodu, potrącając dwóch strażaków. - Zostań tu - rzucił przez ramię do zdezorientowanej Lozano. - Nie ruszaj się stąd!
Biegł przed siebie. Przez dym ledwo rozpoznawał ludzi. Tu jakiś sanitaiusz opatrujący ranną dziewczynę, tam trzech strażaków przenosili z drogi metalową rurę. Doherty też tam był. Brudny, cały pokryty sadzą i kurzem. Próbował wyciągnąć z pod kamiennej płyty dwóch mężczyzn. Bosco podbiegł do niego i razem z dwoma innymi strażakami wyciągnęli poszkodowanych. Odciągnął Jimm'yego na bok i zapytał o Yokas. Nie widział jej. W tym zamieszaniu ciężko było kogokolwiek odnaleźć. Przez dym nic nie było widać, ale jeśli komuś udało się przyjrzeć z bliska sytuacji, to zobaczyłby naprawdę przerażający widok. To była rzeź.
Co kilka metrów porozrzucane ciała ofiar. Ci mniej ranni, próbowali pomóc tym, co nie mogą się ruszyć. Bosco poczuł ukłucie w żołądku. Był zagubiony i ze zrezygnowaniem patrzył na to, co się dzieje. Jedna źle zaplanowana akcja może wszystko spierdolić. Brak ewakuacji ludzi, precyzji i ochrony terenu. Szukanie winnych na nic się teraz nie zda.
- Bosco! - usłyszał za sobą . To Davis biegł w jego stronę. Przystanął przy nim, nie mogąc zaczerpnąć tchu. Bosco delikatnie kelpnął go w plecy, by kolega mógł nabrać do płuc powietrza.
- Gdzie Yokas?
- W szpitalu...
- Jak w spzitalu, gdzie w szpitalu?
- Spokojnie, stary - Davis złapał go za ramię. - Jest lekko poturbowana, ale nic jej nie będzie. Jest twarda. Te betonowe płyty, odrywające się ze ścian budynku trochę nas sponiewierały... Jest w Healthcare przy Addison Drive! - zdążył jeszcze usłyszeć, bo już biegł ulicą, żeby dotrzeć do służbowego samochodu.
- Kurwa! - zawył, kiedy zobaczył w jakim stanie jest ich opel. Złodziejaszki z dzielnicy powybijali szyby i spuścili powietrze z kół. W aucie nie było nic cennego, ale sam fakt sprawiał, że Bosco trafiał szlag.



Od tego wszystkiego rozbolała go głowa. A może to wina dymu? Do tej pory czuł jego ostry zapach. Przesiadał się dwa razy, nim dotarł na przepełniony po brzegi szpital Healthcare. Miasto nie trąbiło o niczym inny, jak o udanym terrorystycznym podłożeniu bomby. Bosco słuchał jednym uchem, bo właśnie wbiegał do szpitala, przeskakując co trzy stopnie. W recepcji podtrącił jakąś staruszkę, którą automatycznie postawił na nogi, a 'przepraszam' samo wyrwało mu się z ust. Iza przyjęć wypełniona była po brzegi. Już miał się wepchać na siłę do kolejki, ale w końcu korytarza zobaczył stojącą Faith, która rozmawiała z jakimś mężczynzą w białym kitlu. Z ledwością uciekł z koleiki i ruszył korytarzem.
- Faith! - krzyknął i nim zdążyła się zorientować, już był przy niej. - Wszystko dobrze?
- Nic mi nie jest, Bosco... - odparła. Nic więcej nie zdołała wydusić spod jego uścisku. - Boz... - przytuliła go mocniej. Stali objęci przez kilka dobrych minut.
- Wszystko dobrze? - powrórzył, pozwalając uwolnić jej się z jego ramion. W odpowiedzi uniosła tylko zabandażowaną rękę.
- Nic takiego... BOSCO! - roześmiała się, bo zaczął uważnie oglądać jej kończyne górną.
- Chodź, odwiozę cię do domu - wziął od niej wszystko, co trzymała w lewej dłoni. Prześwietlenia, jakieś papiery, kurtkę...
Poczuł niesamowitą ulgę. Jakby rzucił gdzieś w kąt kilkudziesięcio kilogramowy plecak. Jak to dobrze wiedzieć, że nic jej się nie stało i jest bezpieczna. Że jest już przy nim.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/07/15, 2:15 am    Temat postu:

SUPER, jak zwykle Very Happy Fajna akcja z tą bombą, super pomysł I zajebiste dialogi Bosco z Chico Wink Uwielbiam ich razem

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/07, 6:10 pm    Temat postu:

Zadziwiająco łatwo przyszło mi napisanie tej części. Myślała, że po tak długim czasie nie pisania ciężko będzie się przełamać, a tu proszę... Nie było tak źle. Ta część nienajgorsza - wyszła, jak wyszła.
Miłego czytania Wink



Charlie usiadł na fotelu i dołączył do pozostałej dwójki, która wpatrywała się beznamiętnie w telewizor. Nate zasnął na kolanach Bosco. Ten bawił się jego włosami, szukając w telewizji jakiegoś filmu. Obejrzeli już chyba jedenaście programów z wiadomościami z wczorajszego dnia. 217 zabitych, ponad setka rannycha, a statystyki mówiły same za siebie - akcja antyterorystyczna była kompletnym niewypałem. Za nie całe dwie godzinny na Bosco czekała nocna zmiana, co wcale go nie cieszyło. Wciąż z Lozano pracowali jako tajne służby, a roboty po zamachu było jeszcze więcej.
- Zawiozę go do Mary - szepnął do Faith, wskazując głową na Nathaniela. Matka chłopca za pewne chciałaby, żeby syn wrócił na noc do domu. Zamachy w Nowym Jorku nie wróżą nic dobrego.
- Może zostać - oznajmiła beztrosko Yokas. - Zadzwoń do niej i powiedz, że Mały zostaje do jutra.
- Tak?
Faith wzruszyła ramionami.
- To ty tu jesteś ojcem.
- Dobra - wstał, usuwając delikatnie głowę syna na poduszkę. Kiedy spał, zdawał się być bardziej uroczy niż zwykle. Wyszedł na hal i wyciągnął z kieszni jeansowej kurtki komórkę. Wystukał numer Aiken i czekał na połączenie. Sygnał. Jeden, drugi...
- Bosco?
- Hej - rzucił zwyczajnym tonem.
- Coś się stało? - usłyszał w odpowiedzi. - Czemu was jeszcze nie ma?
- Właśnie dzwonię w tej sprawie...
- Coś z Nathanielem?!
- Nie, wszystko gra - sprostował szybko. - Myślisz, że może zostać na noc? Zaraz wychodzę do pracy, a Mały już śpi i pomyślałem...
- Sądziłam, że zostaniesz na kolacji - Mary całkowicie zaskoczyła Bosco. Zmarszczył brwi, szukając odpowiedniej wymówki.
- To chyba nie jest dobry pomysł. Poza tym naprawdę się śpiesze. O 21 - ej zaczynam robotę i jak się spóźnie...
- Okej, okej. Nie musisz się tłumaczyć, Bosco. Odwieź Nate na obiad. Naturalnie ty też jesteś zaproszony.
- Dzięki - uśmiechnął się słabo do siebie, bo wiedział, że z obiad już się nie wykręci. - Śpij dobrze.
Rozłączył się i wrzucił telefon z porotem do górnej kieszeni w kurtce. Rozmasował zmęczony kark i zerknął na zegarek, wiszący w halu. Dochodziła 20 - ta i musiał skierować swoje cztery litery do wyjścia. Cmoknął Faith w policzek, przybił z Charliem piątke, a Małemu delikatnie rozwichrzył włosy.


- Coś cicho... - zauważył Bosco i uniósł brwi w kierunku Chico. Jego podopieczna milczała od dłuższych chwil. Na początku myślał, że śpi, ale ona pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Jechali czarnym fordem wzdłuż Wall Street, mijając domy z porozwieszanymi przy drzwiach amerykańskimi flagami. Tak dobrze znany 11 - sty wrzesień mignął mu przed oczami. Zabolało.
- Heej! - powiedział i machnął ręką przed twarzą młodszej koleżanki. - Nie spać, zwiedzać.
- Nie uważasz, że żarty są teraz nie na miejscu? - odezwała się nagle. Bosco zamrugał i kiwnął głową. Z tym akurat się zgadzał, ale zamach z 2001 roku uświadomił mu, że nie można brać sobie tego tak dogłębnie. Trzeba się otrząsnąć i trzeba żyć dalej. - Nie mogę uwierzyć, że zrobił to Amerykanin - dodał drżącym głosem.
- Tak, to smutne - przytaknął. Okropne, smutne, można nazwać to, jak się chce. Dla niego było to żałosne. Jaki człowiek mógł zrobić
coś takiego własnemu kraju? Nigdy nie przypuściłby, że rodowity Amerykanin wysadzi się w powietrze razem z niewinnymi ludźmi. - Trzymasz się jakoś? - zapytał nie spuszczając wzroku z jezdni.
- Jakoś.
- Będzie dobrze - uśmiechnął się i położył dłoń na jej delikatnym ramieniu. Lozano westchnęła i posłała mu spojrzenie, uświadamiając go
że po takim czymś dobrze być nie może.
- Jak ty to robisz? - spytała nagle.
- Ale co?
- Jesteś dziwnie spokojny. Kiedy nie trzeba, wściekasz się, a gdy powinieneś być wkurzony na cały świat, nie mówisz nic.
- Wszystkie lata w policji nauczyły mnie tłumić emocje. Wcześniej byłem młody i emocje brały nade mną górę.
- A teraz? - nie odrywała od niego wzroku.
- Z czasem człowiek stara się dojrzeć i hamuje wszystkie uczucia w środku - powiedział spokojnie. Trzymał mocno obie ręce na kierownicy. -
Tak naprawdę, jestem cholernie wściekły - mruknął pod nosem.
- Krzyknij, może ci ulży.
Miał ochotę parsknąć śmiechem na dźwięk swoich wypowiedzianych słów. On dojrzały? Może jeszcze do tego odpowiedzialny? Zdecydowanie dojrzałość nie była jego towarzyszką. Faith stwierdziła, że faceci dorastają całe życie i biorąc pod uwagę swój przykład, po prostu musiał się z tym zgodzić. To, że chwilami zachowywał się jak dobry tatuś nie oznaczało, że dojrzał do roli ojca. Bycie tatusiem kosztowało go wiele nerwów, które dusiły się w głębi jego umysłu. Policjant też z niego był żaden. Popełnił mnóstwo błędów, a podobno człowiek pownien uczyć się na błędach. Wtedy nie brał tego do siebie, bo był za młody, żeby przejmować się takimi bzdurami. Korzystał i brał życie garściami. Pewnych decyzji żałował, innych wręcz przeciwnie. Ale to chyba na tym polega.


*When we all gave the power
We all give the best
Every minute after hour
Won't think about the rest

Opus - Life is life


Jeden wysoki, drugi trochę niższy. Obaj próbowali wkraść się do sklepu ze sprzętem AGD. Boscorelli zaparkował na rogu Arthura i razem z młodszą partnerką zakradał się tuż przy bocznej ścianie. Położył palec na ustach, informując ją o zachowaniu ciszy. Jedną ręke trzymał w pogotowiu na pasku od jeansów, gdzie trzymał broń, drugą cały czas odzielał przestrzeń między nim, a dziewczyną. Brzdęk zbitej szyby sprawił, że Lozano wyciągnęła pistolet i wymierzyła nią do przodu. Bosco autamtycznie opuścił jej ręce i pokiwał głową.
- Co ty wyprawiasz? - syknął przez zaciśnięte zęby. - Mówiłem, że czekamy.
- Nie mówiłeś.
- To teraz mówię - zmarszczył znacząco brwi. - Czekamy.
Właściwie nie wiedział na co ma czekać. Sprawcy złapani na gorącym uczynku, wystraczyło ich tylko zagrnąć do wozu i zamknąć w jednej celi na 55 - tym. Nie widział potrzeby działania w szybkim tempie. Miał czas.
Przez to jego czekanie, złodzieje zdążyli wynieść na zewnątrz sklepu lodówkę, pralke. Cicho przekręciła oczami i dźgnęła go łokciem w plecy. Najwyraźniej miała gdzieś jego rozkazy.
- No co? - mruknął Bosco w jej stronę. Dziewczyna pchnęła go do przodu, przyśpieszając akcje. - Dobra, już dobra. Na trzy. Raz... Dwa... - zaczące spojrzenie na Chico. - Trzy!
Wyskoczyli zza budynku celując bronią w złodziejaszków. Wyższy, na ich widok upuścił zmywarkę do naczyń, mniejszy wziął nogi za pas i biegł ile sił środkiem chodnika. Bosco ruszył pędem za nim, mijając Lozano, która mierzyła do drugiego napastnika.
- Gleba! - usłyszał jeszcze za sobą. Odwracając się zobaczył, jak rzuca o ziemię prawie dwa razy większym facetem od siebie.
Wyglądało to conajmniej komicznie i Bosco zmusił się do wyszczerzenia zębów. Bez trudu złapał uciekiniera i trzymając za fraki, przywlukł go do samochodu. Oparł się o maske forda i skuł kajdankami obydwóch sprawców.
- Chcę rozmawiać z moim adwokatem - oświadczył wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Policjant zdążył wyczytać z jego dokumentów, że nazywa się Kyle Martin.
- Nie - ton Bosco brzmiał najzwyczajniej w świecie. Nie był ani spokojny, ani ostry.
- Nie? - zdziwiła się Chico.
- Ja też chcę wiele rzeczy, ale nie mogę ich mieć. Prowadzisz - rzucił jej kluczyki. Siłą wepchał obydwóch panów na tyły samochodu, a sam rozłożył się wygodnie na siedzeniu pasażera.



- To nie było zbyt rozsądne - stwierdziła, gdy wyszli już z komisariatu. Przekazali złapanych Swersky'emu i wrócili do kontynuowania służby.
- Kto powiedział, że działanie i rozsądek idą w parze?
Może i postąpił nie fair wobec tych dwóch, ale nie od niego zależy, czy skontatują się ze swoim adwokatem, czy nie. To już robota Swersky'ego, od którego otrzymali solidną pochwałe.
Ulice wiały pustkami. Na 55 - tym też nie było wielu pracowników. Większość pomagała przy wydobywaniu ciał na miejscu zamachu.
Żywi też byli. Rzadko, ale zdażała się jakaś osoba, która wołała o pomoc. Bosco znał radość ogarniającą człowieka, kiedy znajduje się pod gruzami na wpół przytomnego człowieka.
Uśmiechał się lekko słysząc, że młodsza partnerka prawia mu kazania. Mimo wszystko po dzisiejszej akcji był z niej naprawdę dumny.
- Dobra robota - pochwalił ją, gdy już siedzieli na masce samochodu i pili ciepłą kawę. Podziękowałą mu słodkim uśmiechem.
Nie była, jak Rigg - twarda, samowystarczalna. Nie była też, jak Faith, która za wszelką cenę próbowała go chronić. Była po prostu dziewczyną - czasem upartą, czasem słodką, a czasmi potrzebującą pomocy. Ledwo powtrzymywał się od śmiechu, słysząc jaki to on jest nie dobry i zły. Ucichła nagle, bowiem Bosco przycisnął wargi do jej ust. Zaskoczył ją tym
i dobrze. Jednak gdy ją pocałował, nie odsunęła się. Potem posałała mu spojrzenie w stylu "Co to miało być?!", a on wyszczerzył w uśmiechu zęby, podpierając się silnymi ramionami o maskę forda.
- Zamkniesz się wreszcie, Chico?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/07, 6:26 pm    Temat postu:

Hehe, I knew!!! Po prostu wiedziałam, że Bosco będzie z tą całą Cicho i bardzo dobrze, bo do siebie pasują Wink W ogóle super część. Wzruszająca, jak czytałam wspomnienia Bosco o 11-tym września. W ogóle ost. jak słyszę tą datę to kojarzy mi się tylko z WTC, NY i TW i już mi smutno... Sad Ale część zajebista, że tak powiem

I super, że coś w końcu wystukałaś. Mam nadzieję, że na kolejną część nie będziesz kazała tak długo czekać Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/08, 5:54 pm    Temat postu:

Napisałam coś. Nie jest zbyt super, ale ujdzie Wink Miłego czytania.



Obudził go namolny sygnał komórki. Gdyby nie to, z pewnością nadal spałby conajmniej, jak zabity. Ciężko było zmusić się do zamrugania powiekami i wykonania innych sprawiających trudność ruchów. Przewrócił się na drugi bok i objął ciemnooką dziewczynę w pasie. Wtulił twarz w jej włosy i przytulił się mocno całkowicie ignorując sygnał telefonu.
Bosco ciągle czuł smak jej skóry w ustach. Nie myślał, że może to się kiedykolwiek zmienić.
- Odbierzesz wreszcie? - odezwała się spod jego ręki. Chciał wstać, ale ścisnęła mocniej jego dłoń.
- Jak mam to zrobić, skoro mnie trzymasz?
- Wymyśl jakiś inny patent.
Usiłował chwycić z nocnej szafki telefon, ale zrzucił go na podłogę. Chico zachichotała, a po sekundzie zanosiła się śmiechem, od nagłego ataku łaskotek, które zaoferował jej Bosco. Złapała go za nogę, kiedy przeturlał się przez nią, usiłując znaleźć pod łóżkiem swoją komórkę.
- Bosco... - odebrał połączenie i urwał nagle, bo dziewczyna puściła go i z grzmotem wylądował na dywanie. - Relli - dodał, słysząc po drugiej stronie mocno zdenerwowany głos Swersky'ego.
No tak. Zniknęli wczoraj ze służby jak gdyby nigdy nic. Nikt nie musiał wyjaśniać dokąd pojechali i co robili. Nawet nie pamiętał za bardzo, jak znaleźli się w mieszkaniu Lozano. Wsiedli do jego Mustanga, wymieniając wszystkie rodzaje pocałunków. Biegiem zrywali z siebie ubrania, choć i tak większą część garderoby pogubili w halu.
- Gdzie wy jesteście, do jasnej cholery?!
- W domu, Szefie. Każd w swoim - dodał i puścił oczko do dziewczyny. - Byłem zmuszony odprowadzić Lozano do mieszkania, nie czuła się zbyt dobrze. Zgłosiłem Davisowi, że nie będzie mnie do końca objazdu - doskonale wiedział, że Ty będzie go krył. Nie usłyszał nic z tego, co mówił Szef, bo Chico ogłuszyła go poduszką. Jednym uchem wleciało, a drugim wyleciało słowa "akcja". I nie mógł usłyszeć nic więcej, bowiem całkiem przypadkowo anulował połączenie.
- Późno już - stwierdził, zerkając na wyświetlacz. Było trochę po dziesiątej. - Powinienem się zbierać.
- Na twoim miejscu ruszyłabym tyłek. Lada moment wrócą pracy moi bracia.
- Nie mówiłaś, że masz braci - Bosco wcisnął przez głowę granatowy t - shirt.
- Nie pytałeś - odparła, szukając czegoś pod łóżkiem. - Nie widziałeś mojej bluzki?
Wyszedł z pokoju, znajdując zgubę tuż koło wejściowych drzwi. Dobrze pamiętał, gdzie ją rzucił, pozbawiając Chico ubrań.
- To co z tymi braćmi? - dopytywał się Bosco. Zapiął pasek od spodni i spojrzał na nią. - Co? - zapytał zauważając, że przygląda mu się z zaciekawieniem.
- Czyli przyjmujemy, że nic się nie stało i wracamy do zwykłej codzienności?
Główkował, co miała na myśli. Jeśli uważała, że `nic się nie stało` i że teraz po prostu sobie pójdzie, jakby `nic się nie stało`, to się grubo myliła.
- Hm... Dlaczego? - kucnął na przeciwko niej.
- Po pierwsze - zaczęła, nie spuszczajac z Bosco wzroku. Miała takie śliczne oczy. - Wszyscy faceci tak robią, jeśli zdążyłeś zauważyć. Po drugie, jesteś moim przełożonym i z pewnością to, co zaszło nie spodobałoby się naszemu Szefowi. I po trzecie, ty nawet nie chcesz ze mną być, oficerze Boscorelli.
- Po pierwsze, nie jestem `wszyscy` - Bosco złapał ją za ręke. - A przynajmniej nie jestem taki, jak wszyscy. Po drugie, gówno
mnie obchodzi, co myśli Swersky i cała reszta. I po trzecie, najważniejsze - uśmiechnął się, opierając głowę o jej czoło. - Chcę być z tobą. Naprawdę. Jeśli ty nie chcesz, to powiedz słowo i już mnie nie ma.
- Słuchaj...
- Jeśli będzie trzeba, to nawet się z tobą ożenie - upadł demonstrująco na kolana. - Dlaczego nie? Corino Lozano,
wyjdziesz za mnie?
- Chyba oszalałeś! - roześmiała się, klepiąc go po głowie, jakby był jakimś upośledzonym dzieckiem. - Wstawaj, głuptasie.
- Mówię poważnie!
- Ja też. Wybacz, że bez pierścionka, ale nie planowałem tego. Okay, okay - dodał na widok miny Chico. - Daj mi tylko jedną szanse.
- Si solamente tu supieras cuánto yo te quiero - powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. Na dźwięk tych słów, źrenice Bosco rozszerzyły się.
- Czy ja wyglądam na kogoś, kto mówi po hiszpańsku?
- Przepraszam, czasami się zapominam - uśmechnęła się i pocałowała go w czoło. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chę z tobą być.
Bosco roześmiał się. Takie coś chciał usłyszeć. Nie musiał ukrywać, że Chico, odkąd pierwszy raz ją zobaczył, wpadła mu w oko. I był prawie pewien, że ona też na niego leciała. W ich przypadku idealnie pasowałoby tu powiedzenie: "Kto się czubi, ten się lubi".
- Jakieś `ale`? - spytał, bo zobaczył w jej oczach niepewność.
Pokiwała tylko głową.
- Żadnego - uśmiechnęła się, całując go czule. - Czy możesz się już podnieść z tych kolan?

*I go crazy, crazy, baby, I go crazy
You turn it on
Then you're gone
Yeah you drive me
Crazy, crazy, crazy, for you baby (...)

*Aerosmith - Crazy




- Wybacz, Mały - Bosco położył ręke na rozczochranych włosach syna. - Prawie o tobie zapomniałem. Masz wszystko?
- Chyba zostawiłem bluzę w pokoju Charliego.
- Na co czekasz? - popchnął go w tamtym kierunku. - Leć po nią, biegusiem! Chociaż był grzeczny? - zwrócił się do Faith.
Stała w progu ze skrzyżowanymi rękami, opierając się o futryne.
- Przecież wiesz. Jak w pracy?
- Prawie się oświadczyłem - roześmiał się, kiedy zobaczył zdziwioną minę Yokas. - Właściwie, to zrobiłem to.
- Boże, komu? - rzuciła mu zdumione spojrzenie.
- Długa historia - mrugnął do niej porozumiewawczo, bo jak spod ziemi, wyrósł koło nich Nate. - Gotowy?
Chłopiec kiwną głową, przywiązując bluzę w pasie. Bosco wcisnął mu na głowe czerwiną czapkę z daszkiem i wziął od niego torbę z rzeczami.
- Zgadamy się, Faith - pocałował ją w policzek. - Dzięki za wszystko. Chodź, Młody - ponaglił syna, który uwiesił się Yokas na szyji.
Zeszli do samochodu. Torbę umieścili na tylnim siedzeniu, a sami usiedli na przodzie.
- Pasy - upomniał go, jak zawsze. Dobrze wiedział, że Nathaniel zazwyczaj pamięta o ich zapięciu, ale przypomnieć nie zaszkodzi. Nate posłał mu mordercze spojrzenie, jakby chciał powiedzieć `Jezu, ojciec! Przecież wiem!` i zabrał się za poszukiwanie w radiu ciekawej audycji. Bosco kazał mu zostawić, kiedy usłyszał pierwsze nuty utworu The Calling.
- Tato? - odezwał się Mały, jak mijali ich ulubioną kawiarnie "2 Brothers"
- No?
- Komu chciałeś się oświadczać?
Bosco roześmiał się, ale zaraz dały znać o sobie, ojcowskie pouczania. Czy ten dzieciak nie wie, że nie ładnie jest podsłuchiwać?
- Przez przypadek usłyszałem - zastrzegł się szybko. Na twarzy Bosco zagościł lekki uśmiech.
- Jasne. Kiedyś odpadną ci uszy.
- Ale tata, poważnie! - Nathaniel uparcie trzymał się swojej wersji. - To kto to był?
- Nikt taki.
- Ładna?
- Nate! - skarcił go spojrzeniem, aż Mały wbił się w oparcie fotela. To zrozumiałe, że interesował się życiem ojca, ale żeby aż tak? Co za dużo to nie zdrowo. - Ładna - odpowiedział wkońcu Bosco. Nie mógł przecież zaprzeczyć. - Nawet bardzo.
- Kiedy ją poznam? - Nate wyszczerzył w uśmiechu zęby. Gdy tak robił, był jeszcze słodszy. Trzeba było się namęczyć, żeby nie uśmiechać się na taki widok.
- Chyba niedługo - zaparkował tyłem na prakingu mieszkalnego budynku Mary Aiken. Pomógł wygramolić się chłopcu z samochodu i wręczył mu torbę. - Powiedz mamie, że nie mogę zostać. Pilna sprawa. Nathaniel kiwnął głową i zawiesił ręce na szyji ojca tak, jak wcześniej zrobił to w przypadku Faith. Bosco odprowadził go wzrokiem do klatki i na nowo odpalił silnik Mustanga. Przymierzał się do wykręcenia, kiedy zadzwoniła komórka. Jakże wielkie było jego zdzwienie, widząc na wyświetlaczu nazwisko Quertin. Prawie od razu stanęła mu przed oczami jej sylwetka z ognisto - rudymi włosami i przenikliwymi, szarymi oczami.
- Co za niespodzianka - bąknął do słuchawki.
- Mam nadzieje, że miła.
- Pośrednia. Quertin, po co dzwonisz?
- Nie zapytasz, co u mnie, jak się miewam? - jej seksowany głos, jak zawsze mocny i chrapliwy, zdawał się być nieco wyższy.
- Dobra, co u ciebie? - zapytał, ale szczerze, mało go to obchodziło. - Po co dzwonisz? - ponowił pytanie, nie czekając na odpowiedź.
- Chciałabym, żebyś wrócił.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/09, 10:50 am    Temat postu:

Super Very Happy Podoba mi się i to bardzo. Nate jest przesłodki Wink I Bosco jest super tatą Razz Chico bardzo mi pasuje do Bosco, ale z drugiej strony ta Rigg... Ech, biedny Bos... No, ale w sumie strasznie głupio się zachował jak zrywał z Rigg (zawsze mam problem z zapamiętaniem jej imienia Razz)... No, ale i tak Bos powinien być z Chico, ale podejrzewam, że nie będzie tak łatwo Very Happy Ciekawe co wykombinujesz z Rigg...
Czekam na więcej, bo ciekawość mnie zżera Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/08/29, 8:42 pm    Temat postu:

Napisałam something. Moim zdaniem część całkowicie zbędna, bo jakas niemrawa, ale mam nadzieję, że się spodoba Wink


Siedział w jakiejś kawiarni i wpatrywał się w swoją kawę strasznie beznamiętnym wzrokiem. Nawet nie zauważył, kiedy Quertin Rigg weszła do lokalu, zamówiła zimny napój i siadła na przeciwko niego, opierając łokcie na blacie. Bosco zaszurał nerwowo nogami.
- Cześć - kiwnął tylko głową, kiedy Quertin sączyła swój zimny pomarańczowy sok. - Przepraszam, że ściągnąłem cię tu w czasie
godzin pracy, ale chciałem coś wyjaśnić.
Rzeczywiście, Rigg miała na sobie strażacki mundur. Nim dotarła na miejsce, wiatr nieswornie rozwiał jej włosy.
- Wyjaśniaj - powiedziała między jednym, a drugim łykiem. - Tylko mi nie mów, że zafundowanie mi drugiej szansy nie jest dobrym pomysłem.
- Nie jest, Quertin.
Zmarszczyła brwi i Bosco mógł szczerze stwierdzić, że wygląda ślicznie.
- Taak? - spytała przeciągłym tonem i wbiła wzrok w prawie pustą szklankę.
Bosco przekrzywił głowę, szukając jej wzroku, bo oczy zawsze mówią najwięcej. Teraz nie potrafił się dopatrzeć w nich czegokolwiek.
Jak zwykle szare, przenikliwe, ale strasznie obce. I puste, niczym wystawy w sklepie na przeciwko. Nigdy by nie przypuszczał, że to Quertin przełamie się i zechcę go z powrotem. Nie był wobec niej w porządku, w końcu to on pierwszy odwrócił się, zatrzaskując za sobą drzwi. A teraz siedzi na przeciwko niej i stara jej się uświadomić, że to wszystko, co próbowali zbudować nie ma najmniejszego sensu.
- Mam kogoś - powiedział prawie szeptem, jakby nie chciał, żeby usłyszała cokolwiek z wypowiedzianych słów.
- Masz kogoś - powtórzyła, przesuwając szklankę po stoliku. Umieściła ją w lewej ręce i popatrzyła z uwagą na Bosco. - Kogo? - zapytała.
Czemu to go nie ździwiło?
- Czy to ważne? - wzruszył ramionami. - Coś się kończy, coś się zczyna. Nie rozgrzebujmy zakończonego rozdziału w naszym wspólnym życiu.
- A jeśli ci powiem, że też kogoś mam?
Bosco uśmiechnął się pod nosem.
- Nie masz. Inaczej nie siedzielibyśmy tutaj.
- A jednak - przerzuciła szklankę w prawą rękę. - Spotykam się z kimś.
- Po co mi to mówisz? - uniósł brwi i całą siłą woli starał się nie parsknąć śmiechem. - Skoro z kimś jesteś, życzę ci jak najlepiej. W przeciwieństwie
do ciebie, nie zawracam ludziom głowy. Nie próbuję niszczyć ich szczęścia.
- Jesteś szcześliwy? - Quertin zostawiła szklankę w spokoju i znów oparła łokcie o stolik.
Tak nie dawno zadał jej to samo pytanie. Leżeli w łóżku, delektując się wzajemnie smakiem swoich ciał i analizowali definicję szczęścia. Wtedy oboje byli szczęśliwi, naprawdę.
- Przecież wiesz, że tak, Quertin - uśmiechnął się do niej, przypominając jej słowa, które kiedyś sama wyszeptała mu do ucha. Oderwała spojrzenie od szklanki, w której ciągle pływała resztka soku i odwzajemniła tak dobrze znany mu uśmiech.


*Could you look me in the eye
And tell me that you're happy now,
Would you tell it to my face or have I been erased,
Are you happy now?
Are you happy now?

*Michelle Branch - Are you happy now


Wpadł do mieszkania ze świeżo wypranym garniturem prawie, zderzając się w progu z młodszym bratem Lozano, Pepem.
Pepe Lozano miał prawie dwadzieścia lat i był wyższy od Bosco o półtorej głowy. Był bardzo inteligentnym facetem, studiował zarządzanie na Long Island University w Nowym Jorku.
- Jak następnym razem będziesz chciał mnie zabić to daj znać, spróbuję się jakoś ubezpieczyć - uścisnęli sobie dłonie.
- Postaram się - Bosco kiwnął głową i zajrzał do pokoju. - Cholera, nie ma jej?
- No właśnie, jeszcze nie. O której zaczyna się ten ślub?
- O szesnastej trzydzieści. Nie, zaraz... - wyjął z kieszni kurtki zaproszenie na ślub Ty'a i Sashy. - Siedemnasta.
- Ee, spokojnie macie jeszcze - Pepe zerknął na zegarek, wiszący w halu nad lustrem. - Dwadzieścia cztery minuty...
- Potrafisz pocieszyć człowieka, nie ma co.
Boscorelli zniknął w pokoju, który od paru dni dzielił z Chico. Jak na niego, zdążył się tam podejrzanie szybko zaklimatyzować. Zdjął ciemno - zielony t - shirt, rzucił go na łóżko i wyjął z szafy uprasowaną, białą koszulę. Podwinął lekko rękawy i wygrzebał z jednej z szuflad czarny pasek.
- Pe, zadzwoń do niej! - krzyknął przez ramię, kiedy wciskał się w spodnie od garnituru i siłował z krawatem.
Jak na zawołanie, wejściowe drzwi otworzyły się i do halu weszła Chico. Spojrzała w lustro i prawie podskoczyła.
- Boże, jak ja wyglądam!
- No jak? - Bosco stanał za nią i wtulił się w jej szyję.
- Okropnie - stwierdziła krótko. - A jak ty wyglądasz!
- Jak?
Stanęła na palcach i zręcznie poprawiła mu krawat, który zabawnie zwisał mu na ramieniu.
- Bosko - mrugnęła do niego i bez słów zniknęła w łazience. Wyszła z niej prawie tak samo szybko i Bosco nie miał najmniejszego pojęcia, jak zdołała umyć się i przebrać w niecałe dziesięć minut. Może rzeczywiście był strasznie pedancki, ale przecież nie układał ubrań według kolorów i nie spędzał przed lustrem zbyt wiele czasu. Lubił być dokładny.
- Zapniesz? - podała mu srebrny łańcuszek ten, który kupił jej wczoraj. Posłusznie wykonał polecenie i zmierzył ją wzrokiem, kiedy zrobiła kilka kroków, oddalając się od niego i prezentując brązową sukienkę z falbankami i rozcięciem na biodrze w całej okazałości. Pepe stanął obok Boscorelli'ego i pokiwał głową. On też musiał zauważyć, że kolor sukienki świetnie podkreśla jej ciemną karnacje. Spojrzeli na siebie i pokiwali głowami w identyczny sposób.
- Naprawdę ślicznie - stwierdził Pepe i mijając ją, pocałował siostrę w czoło. Nie mógł się oprzeć, żeby nie zerknąć na nią przez ramię jeszcze raz.
- No... - Bosco z przechylił głowę na bok. - Może być...
- Och, dzięki - przekręciła oczami i odwróciła się do lustra. Bosco podbiegł do niej i objął w pasie.
- Dobrze wiesz, że dla mnie wyglądasz przecudnie. Mogłabyś iść nawet w mundurze policyjnym, a i tak będziesz najpiękniejsza na całym tym ślubie.
- Sugerujesz, żebym przebrała się w mundrur?
- Nie, ale mundury zawsze mnie kręcą. Szczególnie, gdy odziana jest w nie moja dziewczyna.
W odpowiedzi objęła ustami jego usta.
- Echm... - w halu stanał Pepe ze skrzyżowanymi rękami. - Pomijając, że mnie demoralizujecie, to jesteście spóźnieni dwanaście minut i... - przerwał mu trzask zamykanych drzwi.


Na uroczystość kościelną zdążyli w ostatniej chwili. Ślub nie mógł odbyć się bez świadka, którym był Bosco. Faith posłała mu poirytowane spojrzenie, ale on złagdzodził jej minę potulnym uśmiechem. Wszystko przebiegało szybko i sprawnie, aż do momentu składania przysięgi i powiedzenia sakramentalnego "Tak". Bosco był pewien, że na twarzy
Davisa przemknął cień wahania. Na szczęście, żadne z młodych nie uciekło sprzed ołtarza i wszyscy mogli odetchnąć z ulgą.
Restauracja, gdzie rozpoczęła się druga część ślubu składała się z dwóch wielkich pomieszczeń. Jednym z nich była sala taneczna w drugim, goście mogli napełnić puste żołądkim smakowitymi ciepłymi daniami, sałatkami, przekąskami i procentami. Bosco zajął miejsce obok Chico i oboje zajęli się knsumowaniem zupy z indyka. Wyglądała i pachniała pysznie, a smakowała jeszcze lepiej. Z udawany oburzeniem spojrzał na dziewczynę, kiedy zabrała mu z półmiska pieczonego ziemniaka.
Ty i Sasha tańczyli swój pierwszy taniec przy piosence "Be my baby". Zaraz po tym, jak Bosco nawinął sobie na widelec ciepły makaron ktoś porwał go w wir tańca. Faith kontynuowała rozmowę z Maksem Hauerem, przystojnym strażakmiem przed czterdziestką, który tego wieczoru dotrzymywał jej towarzystwa. Kim prowadziła tak zwanego `węża` i biegnąc między stołami potknęła się o niedosunięte krzesło. Efektem tego manewru było wylądowanie Jimmy'ego i Dolana na podłodze.
W kapeli grało czterech młodych mężczyn i trzeba było przyznać, że świetnie wywiązywali się ze swojego obowiązku. Grali stare, znane przeboje i wszyscy, bez wyjątku bawili się doskonale. Piosenkę "Pretty woman" Boscorelli zarezerwował specjalnie dla Chico. On nie miał głowy do tańca, ale nadrabiał miną i słodkim uśmiechem, za to ona tańczyła niesamowicie dobrze i przy niej wymiękał nie jeden facet.
Po północy muzyka ucichła i wokalista kapeli zorganizował konkursy dla nowożeńców. Davisowie musieli przebijać wiszące na ścianie balony i odczytywać znajdujące się w nich przepowiednie. Do pierwszego niebieskiego balonika podszedł Ty i z rozmachem wbił w niego szpilkę. Podniósł z ziemi karteczkę i zmrużył oczy.
- Dzieci będę wychowywać ja - przeczytał na głos, a Jimmy i Bosco zachichotali.
Sasha upolowała sobie obrzydliwie jaskarwo - żółty balon.
- Pierwsza zdradzę ja - oznajmiła i wszyscy zarechotali.
- Wcale bym się nie zdziwił - dodał Doherty, mrugając do niej przyjaźnie. Ty pokiwał pokiwał znacząco palcem w jego stronę.
- Pierwszy zarządam rozwodu ja - wyrecytował ze swojej karteczki, a sala zagotowała od chichotów.
- Majątek przepiję ja - Sasha z rozbawioną miną spojrzała na Bosco, który razem z innymi gośćmi wybuchnął głośnym śmiechem. - Dlaczego
wychodzę na tą najgorszą? - zapytała, przekrzykując chichoty. - Czy ja wyglądam na alkoholiczkę? - po tych słowach Doherty wepchnął jej w dłoń kieliszek z wódką. - Dziękuję ci, Jimmy.
- Gorzko! - zawołał ktoś z tyłu.
- Tak, gorzko! - krzyknęła Kim, klepiąc Ty'a w ramię.
Davis obojął swoją nową żonę i oboję zakryli się czarną marynakrką pana młodego. Po sali rozległy się gwizdy zawodu. Bosco zignorował to i pozwolił, żeby Chico uwiesiła mu się na szyji. Była przy tym przesłodka, jak zawsze. Taka prawdziwa i tylko jego. Musiałby być głupcem, zeby stracić ją z oczu. Dosłownie i w przenośni. To, że zazwyczaj zachowywał się jak najgorszy dupek nie oznaczało, że nie potrfi się zmień. Mógłby, jeśli by tylko zechciał. A chciał tego, bardzo. Przy niej chciał być najlepszym facetem. Chciał, żeby czuła się najlepiej. Chciał ją oplatać drobymi słowami, tymi najlepszymi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/08/30, 12:18 am    Temat postu:

Genialne, genialne i jeszcze raz genialne Very HappyVery HappyVery Happy Nic dodać, nic ująć. No może dodam jeszcze, że najbardziej podobały mi się karteczki wyciągane przez Sashę i Ty`a - super akcja to była Laughing No i Bosco i Chico... Są słodcy, ale czy się uda? Zobaczymy Razz Z niecierpliwością czekam na więcej!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/09/04, 5:50 pm    Temat postu:

Kolejna część. Taka luźna, o! Bo tak Wink



- Kacyk? - zapytała Chico, kiedy Bosco wszedł do kuchni i dobrał się do zimnej wody mineralnej.
- Owszem - bąknął między kolejnym łykiem. - Nie widać?
- Widać - zmarszczyła nos. - I czuć. Śmierdzisz wódką.
- A czym mam śmierdzieć? Piłem tylko wódkę. No, przynajmniej to jeszcze pamiętam.
- A jak dobierałeś się do znajomej panny młodej?
Bosco wypuścił wodę nosem. Chico zachichotała tylko.
- Wkręcasz mnie - oznajmił żwawo. - Mm, prawda? - podszedł bliżej i objął ją w pasie. Wyślizgnęła mu się zwinnie i zniknęła za drzwiami lodówki. Wyjęła z niej mleko, a drugą ręką wygrzebała z kuchennej szafki płatki musli.
- Śniadanko? - zapytała i zaniosła śmiechem, widząc niemrawą minę swojego faceta.


Pepe zapukał dwa razy w futrynę i stanął w drzwiach do ich pokoju. Oparł się o ścianę krzyzując ręce wysoko na klatce piersiowej.
- To jak udała się cała impreza, siostra? - kiwnął do Chico, wylegującej się na łóżko z nowym czasopismem dla kobiet.
Oderwała wzrok od gazety i kwinęła zacząco w stronę Bosco, który leżał obok z poduszką naciągniętą na głowę.
- Boli jeszcze? - roześmiał się Pe i mrugnął do siostry.
- Tak, jeśli musisz wiedzieć - odparował Bosco.
- Twój kac nie świadczy jeszcze o dobrej zabawie.
- Jak to nie świadczy, to nie wiem, co świadczy. Nie masz co robić, czy mam pomóc znaleźć ci jakieś zajęcie? - wymruczał spod poduszki. Chico klepnęła go lekko w ramię, a on odpowiedział jej kuksańcem w bok.
- Miałeś przywieźć Nathaniela - przypomniała mu.
- Miałem?
- Uhm.
Wcisął się w dżinsy. Po długim szorowaniu w łazience zapach wódki zniknął. To dobrze.
Bosco nie chciał, żeby Nate wywęszył od niego zapach alkoholu. Choćby miałaby to być najlepsza wódka.


Po nie całej godzinie byli już z powrotem - on i jego syn, który już od progu polubił Pepego. I wice wersa. Duży Pe - jak nazywał go Nate (bo jego zdaniem, Lozano był taaaaaki olbrzymi), chwycił Młodego w pasie i do góry nogami targał po halu. Nathaniel zakwiczał radośnie, a jak już udało mu się wyrwać z uścisku Pepego, wykonał rajd po pokoju w ubłoconych butach. Ostatecznie Bosco udało się złpać syna
za rękaw i posadzić na szafce w halu. Młody rozwiązywał sznurowadła, kiedy do mieszkania weszła Chico z siatką pełną warzyw. Zamajtał nogami i wyszczerzył do niej zęby. Tak, przepadał za nią.
- Cześć!
- No cześć - dziewczyna uśmiechnęła się do niego i zmierzwiła mu włosy wolną dłonią. - Głodny?
Młody zacisnął warki, zaglądając do siatki.
- Nie bardzo.
- Nie martw się, nie musisz tego jeść - mrugnęła do niego. Nafaszerujemy jarzynami twojego tatę.
- Słyszałeś o warzywnych potworach? - wtrącił się do rozmowy Pe. - Zajadają dziesięcioletnich chłopców i to z wielkim smaczkiem.
Bosco wyszedł z kuchni z fartuchem na szyji. Robienie za kurę domową nawet do niego pasowało, wyczytał to z rozbawionego spojrzenia Chico.
- Hej, hej! - zwołał z udawanym oburzeniem. - Ty - wskazał na Nate'a. - Będziesz jadł jarzyny, a ty - popatrzył srogo na brata swojej dziewczyny. - Nie strasz mi dzieciaka, bo dostaniesz po gębie.
Duży Pe parsknął śmiechem, biorąc od siostry zakupy. Umieścił je na stole w bezpiecznej odległości od brzegu, aby czasem nie pospadały na podłogę. Nate drepczę za Chico do pokoju i ładuje się jej na kolana.
Rzucił ojcu uradowane spojrzenie tak, że Bosco mógł zobaczyć znajomy błysk w jego oczach.


Grali w scrabble. Nie lubił tej gry, bo tak. Wydawała mu się zwyczajnie nudna. Układanie haseł z literek? Cholera, to nie dla niego. On jest gliniarzem, biega po ulicach ze spluwą w ręce, a teraz czuł się jak nauczyciel języka angielskiego.
- Kocur - Pepe zgrabnie ułożył na planszy swoje literki.
- Ech, Pe - westchnęła Chico. - Z czym do ludzi?
- Mogę ci dobrać literkę? - odezwał się Nate. Siedział po turecku oparty o łóżko i dojadał swój brzoskwiniowy jogurt z ziarnami.
- Możesz - zgodziła się. - Ale nie podglądaj!
Włożył łapkę do woreczka i wylosował z głębi kartonik.
- Wylosowałeś lietrę K - powiedział Bosco, zerakając mu przez ramię.
- Tata, nie podglądaj!
- Właśnie, Maurice - bąknęła Chico i pokiwała groźnie palcem. - Nie podglądaj! Co za przykład dajesz Młodemu, hmm?
- Właśnie, właśnie! - dołączył się Pepe.
- I ty Brutusie przeciwko mnie? - położył obok siebie chipsy i zapchał sobie nimi buzie. - To nie-e spławiełiiwe-ee.
Lozano sprzątnęła mu opakowanie sprzed nosa.
- Idę do łazienki - poinformował Młody. - Czekajcie na mnie.
- Dobra.
- Nie grajcie beze mnie!
- Przecież nie gramy, no - rzucił za nim Pepe i poczekał aż Nate zamknie drzwi od łazienki. - Okej, to sprawdzamy, jakie ma literki w zapasie?
- Cofasz się w rozwoju - skwitowała Chico, zajadając się czekoladowymi groszkami z orzechowym nadzieniem.
Bosco wpatrywał się w artykuł o facecie, który zabił swoją kilkunastoletnią córkę ostrym, kuchennym nożem i potem sam odebrał sobie życie.
- Czytałeś? - wskazała brodą na gazetę.
- Rzuciłem okiem.
- Co, pewnie chętnie byś go wsadził?
- A ty nie?
Wzruszyła beznamiętnie ramionami.
- Takich powinno się wieszać.
Pepe z namysłem utkwił wzrok w swoich kokosowych ciasteczkach. Wyglądał na takiego, który wcale nie zauważył konwersacji pozostałej dwójki.
- Pies go jebał - oznajmiła konspiracyjnym tonem. - I tak nie żyje.
- W sumie, masz racje - bezpardonowo wyrwał jej paczkę chipsów. Popatrzyła na niego z zajadłą miną i ułożyła ocalone okruchy na dłoni.
- Gramy? - Nathaniel wrócił na swoje miejsce i przywarł do łóżka.
- Nate, Pepe zeżarł ci chipsy - powiedział szybko Bosco, upychając puste opakowanie pod fotel.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/09/05, 5:01 pm    Temat postu:

Hehe, fajna część, jak wszystkie - standart Very Happy Podoba mi się Bosco jako ojciec. Naprawdę jest genialny Laughing I Chico też lubię, ale mimo wszystko... Jakoś tak do końca ich razem nie widzę... Wink

Czekam z niecierpliwością na więcej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/10/31, 9:34 pm    Temat postu:

Krótka częśc, bo weny na tego ficka brak ;P


27.


Otworzył oczy. Pierwszą rzeczą jaką zobaczył był budzik, który wskazywał dokładnie 7:00. Prawie trzy kwadransy przed planowaną pobudką. Westchnął ciężko, macając puste miejsce obok siebie. Musiała wyjść. Istotnie wyszła, bo czekał ją test sprawnościowy. Taki sam zdawał on, jakieś sześć, czy siedem lat temu. Teraz to bez znaczenia, ale wtedy starsznie się stresował, chociaż awans do najlepszej dziesiątki miał jak w banku. Przecież to było tak dawno.
Zwlekł się z łóżka. Na tapczanie przy ścianie Nate zamruczał, tuląc się do pluszowej żyrafy, niewiele mniejszej od niego. Spał, co mogło wydawać się dziwne. Tym bardziej, że kilka dni temu już przed szóstą postawił ich na nogi łącznie z Pe, który po nocnym balecie, zajęcia zaczynał dopiero po jedenastej.
Bosco wcisnął się w uprane, jeszcze pachnące proszkiem, szare dżinsy. W łazience zdjął z suszarki czarny t - shirt i zaszył się w kuchi, przygotowując śniadanie. Mleko i płatki, koniecznie czekoladowe. Nate je uwielbiał. Uzależnienie Mary Aiken od zdrowej żywności, Bosco traktował z przymrużeniem oka. Musiał osłodzić życie i sobie, i Młodemu.
Musiał koniecznie spożyć kawę. Byle dużą i byle mocną. Taką, co pozwoli mu normalnie funkcjonować przez najbliższe kilka godzin.
- Co masz? - Nate wbiegł do kuchi, trzymając żyrafę do góry nogami za tylną łapę.
- Płatki. Chcesz?
- Pewnie! - usiadł na krzesłku i czekał, aż ojciec po same brzegi wypełni talerz mlekiem. - Więcej, tata!
- Zjesz tyle? - Bosco zastygł na moment z kartonem w ręce. Spojrzał na syna z niepewną miną.
- No.
Bosco wzruszył ramionami i postawił przed Nathanielem szklankę pomarańczowego soku. Sam usiadł na krześle po drugiej stronie stołu
i zajął się kawą. Powoli zaczął sączyć czarny jak smoła i niemiłosiernie słodki napój, ale obudził go dopiero dźwięk komórki.
Namacał telefon w prawej kiesznie dżinsów i zerknął na wyświetlacz.
- Hej, Faith - powiedział, odbierając połączenie.
- Bosco, zbieraj się. Swersky szykuje szturm na pedofili z centrum.
- Obecnośc obowiązkowa?
- Obowiązkowa - skwitowała. - A masz coś lepszego do roboty? Przecież od dawna czekałeś na tę akcję!
- No tak, tak - zgodził się szybko. - Tylko, że Nathaniela mam u siebie. Odwiozę go i jak najszybciej dołącze do was. Nie czekaj na mnie, duże korki dzisiaj.
Rozłączając się, uchwycił rozżalony wzrok syna.
- Nie patrz tak na mnie - bąknał i wziął kolejny łyk kawy. - Przecież wiesz, że muszę jechać. Wiesz, prawda?
Nathaniel kiwnął głową, nie odrywając od ocja oczu.
- Weekend jest nasz, obiecuję - wstając, Bosco zmierzwił mu włosy. Młody mruknął coś niewyraźnie, wyplątując się z jego objęć.



Zamyślony, stał przez chwilę w bezruchu. Razem z Davisem odbezpieczyli bronie, a dwójka policjantów kopniakiem wyważyła drzwi.
Trzech mężczyzn, siedzących przy stole, poderwało się gwałtownie na nogi. Nawet nie próbowali nic wyjaśniać, kiedy Faith cisnęła w nich kasetami pornograficznymi. Bosco zaczął przeszukiwać pokój. Zamyślony, stał przez chwilę w bezruchu, trzymając zdjęcia nagich, kilkuletnich dzieci, i drgnął lekko, gdy Davis położył mu rękę na ramieniu. Obaj kiwnęli porozumiewawczo głowami i zaczęli zabezpieczać dowody przestępstwa.
- Ja nie mam z tym nic wspólnego - odezwał się z włoskim akcentem, ciemnooki mężczyzna. Bosco jednym, szybkim ruchem, przycisnął
go do ściany.
- Nazwisko - zarządał stanowczo.
- Spierdalaj.
- Nazwisko!
- Ortense! - wyjęczał mężczyzna, bowiem Boscorelli wbił mu kolano między nogi. Spojrzał na oficera spod trochę za długich włosów, opadających
na oczy. - Dobrze się bawisz?
Bosco wyszerzył zęby w przesadnie gorzkim uśmiechu.
- Pewnie - zwolnił trochę uścisk. - Davis, zabierz go - pchnął oskarżonego w stronę Ty'a.
Odwrócił się do Yokas, która penetrowała zawartość szafek. Ładowała do pudła wszystkie kasety i artykuły, nawijające się jej pod rękę. Bosco próbował odczytać o czym myśli, ale niczego nie odgadnął z kamiennej twarzy koleżanki.
Reszta w niemiłym szoku rozglądała się po pokoju. Podejrzliwie patrzyli na wszystko, a on doskonale widział ich miny, niedostrzegalne dla innych oczu.
W mieszkaniu zrobiło się podejrzanie cicho. Każdy zajął się swoim zdaniem, nie mówiąc już o Faith, która pracowała na pełnych obrotach.
Bosco doskonale wiedział, że mimo tego spokoju, w środku krzyczała głośno, żeby zakupiono wieńce, bo po wyjściu na zewnątrz sama, własną bronią, załatwi tych trzech "niewinnych" gości.
- Napiszesz raport? - spytała przez ramię. Przytaknął kiwnięciem głowy.
Chociaż wcale nie miał na to najmniejszej ochoty. Chociaż rzucało nim na myśli o treści, jaką miał zawierać raport i na myśl o każdym zdjęciu,
znajdującym się w tym pomieszczeniu. Facet, weź się w garść - skarcił się cicho. Wziął głęboki oddech i pewym krokiem minął policjanta stojącego w przejściu.




Dochodziła północ, a on ślęczał nad dokumentacją. Podświadomie wpajał sobie, że wcale nie potrzebuje snu, że to tylko złośliwa, w całej swej złośliwości ludzka natura, stworzyła w jego głowie miejsce na wypoczynek. Oczy same mu się zamykały, a kiedy otwierał je ponownie, raport przed jego nosem przybierał dziwne, niewyjaśnione kształty. Popadał w paranoje.
Sen został przegoniony przez wibracje telefonu.
Bosco przeszukał całe biurko, rozwalając wszystkie papiery, nim zdołał znaleźć swoją komórkę. Uśmiechnął się do siebie, widząc znajomy numer na wyświetlaczu.
- No cześć, kochana - przełożył telefon w drugą rękę. W prawą wziął długopis i podkreślił kilka ważnych zdań w raporcie. - Jak egzamin?
- Oblałam.
- Słucham?
- Oblałam, Bosco - naprawdę usiłowała nie pozwolić głosowi się łamać. Naprawdę jej się to nie udawało.
- Ejjj, to nic - powiedział szeptem. Chciał ją pocieszyć, objąć i powiedzieć, że wszystko jest w jak największym porządku. - Następnym razem będzie lepiej, no nie? Musi być.
- Jasne.
- Wyczuwam poważny entuzjazm... To przecież tylko głupi test...
- ... przez który Swersky mnie usadzić - dokończyła, wtrącając mu się w zdanie.
- Chciałby - zaśmiał się Bosco. - Mała, uszy do góry.
Pożegnał Chico, usprawiedliwiając się dokańczaniem papierkowej roboty. Ona zawsze utrudniała sobie życie, co równało się wspinaczce na Everest. Zimą. Od tej podłej, stromej strony.
Czasem wrcały do niego absurdalne epizody, kiedy zaczynał pracę w policji. Bywał trochę przesadny i o wiele za dużo zachłanny. Nie przyjmował do świadomości porażki i miał zazwyczaj trudności z adaptacją do nowych sytuacji, ale to minęło. I już nie utrudniał sobie życia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/11/01, 6:31 pm    Temat postu:

Super, że w końcu napisałaś coś nowego. Super, podoba mi się! Very Happy Ale jak mogłoby być inaczej?

Bosco jest kochany jako ojciec Wink No i facet też z niego nie najgorszy ;] Przynajmniej dla Chico jest ok. Co do Chico to się trochę zdziwiłam, że oblała, ale fajnie to wymyśliłaś - w końcu nie zawsze wszystko musi być różowe, right? ;] I te przemyślenia Bosco, powroty do przeszłości - super Very Happy A akcja w centrum i Bosco próbujący odgadnąć myśli Faith to w ogóle mnie rozwaliło Wink

Także jest naprawdę extra, jak zwykle, i czekam na więcej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jolek
Oficer



Dołączył: 18 Sty 2007
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: 07/02/10, 11:46 pm    Temat postu:

i to już wszystko??? kurcze super fick, świetne pomysły, Bosco jako tatuś poprostu słodki i kochany, a cała reszta - rewelka Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 6 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin