Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 There u go
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Maggie
Gość






PostWysłany: 06/04/20, 2:30 pm    Temat postu:

Scully świetnie się czyta opowiadanko Very Happy
Takich chciałoby się ich zawsze oglądać Smile
Czekam na dalsze części Very Happy
Powrót do góry
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/05/07, 4:13 pm    Temat postu:

Nowa część. Jakaś długa wyszła. Sorry za błędy, ale już mi się nawet poprawiać nie chciało Laughing




Niemal po omacku, w absolutnych ciemnościach odnalazł włącznik i hal wypełnił się jasnym światłem. Ciągle trzymał w ramionach śpiącego, ciemnowłosego chłopca. Bosco nigdy nie przypuszał, że jego świat tak bardzo się zmieni, gdy w jego życiu pojawił się Nathaniel.
Wszedł po ciemku do pokoju, który kiedyś zajmowała Faith. Wydawał się trochę pusty, ale już krążyły mu po głowie plany, jak go urządzić. Nowe łóżko, biurko... Poczuł się jak dekorator wnętrz. Położył syna na łóżku i okrył go beżowym kocem, który leżał na fotelu. Wezbrały w nim dziwne ojcowskie uczucia, gdy gładził Nathaniela po włosach. Kto by pomyślał... On ojcem? Jakby powiedzieli mu to jeszcze dwa lata temu, wyśmiał by wszystkich. Nienadawał się do tego. Był beznadziejny, nie miał na nic czasu. Właściwie dbał tylko o siebie. Nie, to Faith dbała o niego. On nawet tego nie potrafił zrobić. Wyszedł z pokoju, zamykając po cichu drzwi.
Był późny wieczór, ale Bosco nie miał ochoty spać. Czuł opór przed robieniem czegokolwiek. Położył się na łóżku i włożył ręce pod głowę. Było tak cicho i był prawie pewien, że jakby krzyknął, to w całym mieszkaniu odbiłoby się echo. Poprawił podszukę tylko dlatego, żeby zakłócić ten spokój. Odruchowo wyciągnął komórkę i zaczął przeglądać spis telefonów. Zatrzymał się na literce "Q" i beznamiętnie wpatrywał się w wyświetlacz. Nagle przeskoczył na literę "F" i przycisnął zieloną słuchawkę.
- Noo? - usłyszał po drugiej stronie. Głos był lekko zaspany.
- To ja, Faith - mruknął cicho Bosco. Bał się, że ich rozmowa może obudzić Nathaniela.
- Niemożliwe - wyczuł w jej głosie dużą dawkę sarkazmu.
- Śpisz już?
- Spałam. Teraz leżę.
- Obudziłem cię? - zapytał.
- Nie, skąd. Coś się stało?
- Dlaczego?
- Nie wiem - odparła tak samo cicho, jak on mówił. - Tak jakoś... Chyba już z przyzwyczajenia pytam, czy wszystko okay.
- Ładne niebo... - zamyślił się, bo właśnie wstał z łóżka i obserwował to, co dzieje się za oknem.
- Masz zamiar rozmawiać ze mną o niebie?
- Tak, czemu nie? - spytał, a Faith zachichotała w słuchawkę. Zrobił to samo, bo nigdy nie mógł powstrzymać śmiechu, gdy ona się śmiała. - Astrologia to fajna sprawa.
- Możliwe. Skoro tak, to opowiedz mi co tam widzisz.... Mam zasłonięte okna.
- Niebo jest bezchmurne i rozsypane jest na nim tysiące gwiazd. Jedne są dalej, inne bliżej, aż mam ochotę zgarnąć je ręką. Co robisz? - zagadnął, bo usłyszał jakiś szelest i terkot.
- Chwila - usłyszał w odpowiedzi. Ucichł na chwilę i zaczął nasłuchiwać. - Odsłoniłam okno i patrzę na niebo razem z tobą.
- Ach! - wydusił z siebie. Zrobiło mu się naprawdę przyjemnie i ciepło wiedząc, że Faith też obserwuje gwiazdy, chociaż jest zupełnie gdzie indziej.
Milczeli.
- Widzisz ten dziwny punkt na niebie? - zapytała, a Bosco zmarszczył brwi i przycisnął nos do szyby.
- Nie... U mnie chyba go nie ma. A, zaraz! Jeśli chodzi ci o te migające światełko po lewo, to samolot.
Znów zamilkli i tkwili w ciszy przez dłuższą chwilę.
- Boz?
- Co? - to słowo automatycznie wyrwało mu się z ust.
- Zadzwoń do niej.
- Co?
- Daj spokój, wiesz o czym mówię. Albo ty to zrobisz, albo ja. Coś mi się wydaję, że ani Quertin, ani ty... Żadne z was nie zrobi tego pierwszego, ważnego kroku po pierwszej sprzeczce.
- Mówiłem ci przecież, że mamy podobne...
- Ciii - uciszyła go. - Po prostu zrób to, dobra?
- I co jej powiem? Przecież nie potrafię przepraszać i znowu wyjdę na totalnego idiotę, który myśli wyłącznie o sobie. Nie, nienadaję się do tego.
- Powinieneś do niej zadzwonić.
- Nie mów mi co mam robić! - podniósł głos, choć wcale tego nie chciał. Wziął głęboki oddech i spokojnie wypuścił powietrze z ust - To moje życie, Faith. Nieprzeżyjesz go za mnie, więc nie mów mi, jak mam żyć.
- Chcę ci pomóc - zapewniła go, a Bosco uśmiechnął się sam do siebie.
- I co w związku z tym?
- Nie ułatwiasz mi tego.
- Przepraszam - wymruczał speszony. Naprawdę wiedział, że chce mu pomóc i ma dobre chęci, ale jak zwykle jego męska duma wzięła nad wszystkim górę. Nie pragnął od nikogo pomocy, a tym bardziej pomocy Yokas, która zawsze wyciągała go z opresji i mimo wszystko była, gdy on nikogo nie potrzebował.
- Widzisz - powiedziała, a jej głos napełnił się satysfakcją. - To nie takie trudne.
- Jesteś pewna, że mam to zrobić?
- Absolutnie!
- Dzięki - westchnął i znów posłał uśmiech sam sobie. Właściwie zrobił to, bo Faith nie było w pobliżu, inaczej uśmiechnął by się do niej.
- Za co dokładnie? - zaśmiała się w słuchawkę.
- Nie wiem. Za rozmowę, za niebo i gwiazdy, za szum w słuchawce, za twój głos. Ogólnie za wszystko.
- Uhmm - usłyszał i ponownie nie mógł powstrzymać uśmiechu, który zagościł na jego twarzy.
- Późno już. Pewnie jesteś zmęczona.
- Czy ja wiem... Może odrobinę.
- Wiem, że chce ci się spać, Faith - powiedział z troską, a Yokas w odpowiedzi ziewnęła. - Dobranoc.
- Bosco?
- Hmm?
- Zadzwonisz jeszcze kiedyś tylko po to, żeby pooglądać ze mną gwiazdy?
Wyszczerzył zęby, żeby zdusić śmiech.
- Na pewno.
Odłożył telefon na stolik i uśmiechnął się. Zamknął oczy. Faith miała rację, będzie musiał porozmawiać z Quertin. Przeprosić ją, wszystko wytłumaczyć. To nie będzie takie trudne, pomyślał. Nie mogło być.


*Is it written in the stars?
are we paying for some crime?
is that all that we are good for
just a stretch of mortal time?

*Elton John - Written in the stars


Promienie słoneczne wkradły się przez okno i ugodziły Bosco w twarz. Nie spał od dłuższego czasu. Właściwie, to prawie w ogóle nie spał. Leżał na łóżku owinięty kocem, przeglądając wczorajszą gazetę. Usłyszał tupot dziecięcych nóżek i podniósł wzrok z nad artykułu o nielegalnym importowaniu ludzi do kraju. Z halu wychylił się Nate. Ubrany był w jego czarną koszulkę, która na dziewięciolatku prezentowała się przezabawnie. Bosco przygryzł wargę, żeby nie parsknąć śmiechem i kiwnął głową do syna.
- Ej, jestem głodny - poinformował Nathaniel, krzyżując ręce. Bosco zauważył, że przez te dni, które spędził z Nate'm, chłopiec ani razu nie powiedział do niego "tato". Nie miał mu tego za złe i wcale nie wymagał tego od niego. To zrozumiałe. - Twoja lodówka świeci pustakmi - dodał z przekąsem.
- Mówisz jak Faith - zaśmiał się Bosco i podparł na łokciach. - To co? Mały wypad do "2 Brothers Coffe Shop"?
- Co to "2 Brothers"?
- Kawiarnia, ale serwują też świetne omlety. Ubieraj się.
Chłopiec zniknął w drugim pokoju, a Boscorelli zwlekł się z łóżka i poszukał wzrokiem jakiegoś czystego ubrania. Miał ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło, bo większość jego rzeczy nadal znajdowała się u Quertin. Może to i dobrze. Prędzej czy później i tak musiałby do niej iść. Wygrzebał z szafy jakiś pomięty, szary podkoszulek z firmowym znaczkiem na piersi. Rozejrzał się po pokoju i zgarnął z podłogi wczorajsze jeansy. Zastanowił się czy uda mu się równocześnie założyć koszulkę i spodnie. Roześmiał się głośno ze swojego idiotycznego pomysłu, wciskając przez głowę t - shirt.
- Idziemy? - zapytał Nate, który wyraźnie się niecierpliwił, czekając na ojca.
- Jasne - Bosco chwycił ze stolika komórkę i portfel. W halu pośpiesznie założył adidasy i zdjął z wieszaka dwie czapki z daszkiem i swoją jeansową kurtkę. Poprawił kaptur od bluzy Nathanielowi i wcisnął mu na głowę bejsbolówkę.
Wyszli na ulicę. W prawdzie była pora lunchu, ale oni dopiero zmierzali na śniadanie. Bosco zawsze myślał, że dzieciaki wstają wcześnie rano, ale Nate miał najwyraźniej dokładnie takie samo usposobienie jak on. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy przechodzili pasami na drugą stronę ulicy. Minęli kilka przecznic i weszli do kawiarni. Właściwie z niewiadomych przyczyn nazywano ją kawiarnią, skoro można było tu zjeść porządny posiłek za przyzwoitą cenę. Weszli do środka. Znalezienie wolnego stolika nie było łatwe, bo mnóstwo ludzi w tych godzinach zamawiało coś na lunch. Bosco przepchnął się między dwoma mężczyznami i zaprowadził Nathaniela do wolnego stolika w końcu sali przy samej ścianie. Chłopiec usiadł, a on poszedł złożyć zamówienie. Przy ladzie stała blondynka, która na jego widok uśmiechnęła się figlarnie. Bosco odwzajemnił szybko uśmiech i wziął do ręki menu.
- Co będzie? - zapytała blondynka. Nachyliła się tak blisko, że prawie stykał się z nią głową.
- Dwa omlety na słodko, szejk truskawkowy i podwójne cappucino.
Dziewczyna spisała wszystko w podręcznym notatniku i odwróciła się. Jej długie blond włosy musnęły Bosco w twarz. Wrócił do stolika pod bacznym wzrokiem Nathaniela. Obserwował go przez cały czas. Kiedy usiadł na przeciwko niego, uśmiechnął się szeroko.
- Fajna - skwitował, kiwając głową w stronę kręcącej się przy ladzie dziewczynie. Bosco odchylił się na krześle, by jeszcze raz spojrzeć na kelnerkę.
- No, nawet - zmierzył ją wzrokiem. Rzeczywiście była całkiem ładna. Miała niezłą figurę... Nie taką świetną, jak Quertin, pomyślał. Odgonił od siebie myśli o blondynce i przywarł do krzesła.
- Czemu z nikim nie jesteś? - zagadnął Nate, opierając łokcie o blat stolika.
- Jestem. Na razie ja i ona... Jesteśmy na poziomie rozmyślania o naszym związku.
- Ten argument mnie nie przekonał - Nate przechylił głowę na bok. - Jest głupi i niedorzeczny.
- To twoje zdanie - wpatrywał się w syna z uniesionymi brwiami. Zastanawiał się, czym jeszcze ten dziewięciolatek może go zaskoczyć.
- Powiesz mi jeszcze, że waszym mottem przewodnim jest "Przyjaźń i seks"?
- Nie myślałem o tym. Skąd wiesz o takich rzeczach?
- Rany, na jakim świecie ty żyjesz! - oburzył się chłopiec. - Telewizja, internet... - spojrzał na ojca, który patrzył na niego lekko ogłupiały. - Co nie zmienia faktu, że nadal jestem dzieckiem - dodał szybko i wyszczerzył zęby. - Jedzonko!
Omlety przyniosła im ta sama blond kelnerka, u której Boz składał zamówienie. Postawiła przed nimi napoje i niby całkiem przypadkiem otarła się o ramię Bosco. Wychwycił rozbawione spojrzenie Nathaniela, który szybko odwrócił wzrok i uniósł ręce w geście poddania.



Po południu Bosco odprpwadził Nathaniela w umówione miejsce, gdzie spotkał się z Mary. Uśmiechała się do niego słodko i trochę zalotnie. Miał dziwne wrażenie, że dziś wszystkie kobiety patrzą na niego inaczej. Nie przeszkadzało mu to, ale czuł się lekko osaczony. Prawie od razu po spotkaniu z Aiken poszedł do komisariatu. Miał wolne, ale nie zamierzał marnować czasu. Postanowił wypełnić trochę papierów, żeby mieć to już z głowy.
- Hej - uśmiechnął się do Faith, która właśnie zbiegała po schodach z pierwszego piętra.
- O, cześć. Co ty tu robisz? Myślałam, że masz wolne i spędzasz dzień z Nate'm.
- Nastąpiła mała zmiana planów. Mary skończyła wcześniej i mi go ukradła.
- Złóż zażalenie w biurze rzeczy zaginionych - zażartowała i usiadła na krześle. - Rozmawiałeś z Quertin?
- Złapie ją, jak będzie wychodzić z remizy - okrązył biurko, przy którym siedziała Faith i stanął przed nią, operając ręke na biodrze. Przeniosła na niego wzrok i zmarszczyła brwi.
- Co? - zapytała podejrzliwie. Bosco nie zmienił swojej pozycji, nawet jeszcze bardziej wypiłą pierś. Faith roześmiała się. - No co?
- Jesteś jedyną, która nie patrzy na mnie z porządaniem.
- Nie pochlebiaj sobie, Boz.
- Mówię poważnie! - zawołał i nachylił się do niej, zciszając głos. - Dzieje się coś dziwnego. Wyglądam jakoś inaczej?
- Wyglądasz normalnie - odparła, oglądając go z każdej strony. - Może to przez te wczorajsze spodnie? - zachichotała. - Może są magiczne...
- Śmiej się, śmiej! - oburzył się i rzucił jej mordercze spojrzenie. - Zaraz ci to udowodnię - szybko wyłapał wzrokiem Tracy Williams, panią sierżant kręcącą się po parterze. Zbiegł po schodkach i stanął koło niej.
- Cześć, Trac - uśmiechnął się do niej uroczo. Faith aż wstała, żeby zobaczyć, co kombinuje jej kolega. - Świetnie dziś wyglądasz... Nie miałabyś ochoty gdzieś wyskoczyć?
Williams patrzyła na niego z uniesionymi brwiami zaskoczona i zbita z tropu.
- Kolacja? - zachęcił ją Bosco.
- Palant - skwitowała pani sierżant. Mało brakowało, a uderzyłaby Boscorelli'ego w twarz. Faith roześmiała się z satysfakcją, a gdy Bosco krzyknął, że to jeszcze nie koniec, machnęła lekceważąco ręką.
- Brawo! - klepnęła go w ramię, kiedy wrócił na górę. - Wspaniałe zagranie tym bardziej, że ofiarą była Williams. Naprawdę sądziłeś, że się z tobą umówi? Proszę cię...
- Taki miałem plan. Nie moja wina, że nie wyszło.
- Taak, aura ci nie sprzyja - Faith usiłowała zdusić śmiech. - Wybacz, Romeo, ale uciekam na patrol.
Patrzył jak zbiega na dół. Przy drzwiach dołączył do niej Davis. Bosco odwrócił się i usiadł na biurku. Nadal te akcje z uśmiechającymi się do niego dziewczynami, wydawały mu się przerażająco dziwne. Dziwne, ale fascynujące. Jeśli miał być szczery, to wcale mu nie przeszkadzały.


*We've got something kinda funny goin' on, (we've got it yeh hey yeh)
We've got something kinda funny goin' on

*Spice Girls - Something kinda funny



Zobaczył ją, wychodzącą z bramy remizy strażackiej. Jasne jeansy prezentowały się na niej wspaniale, a przez ramię przewieszoną miała biało - czarną, sportową torbę. Miał ochotę wpatrywać się w jej ciało cały czas, ale postanowił zebrać w sobie resztki odwagi i podejść do niej. Boże, zachowywał się, jak nastolatek! Yokas powiedziałaby, że jest strasznie nieodpowiedzialny, a Rigg? Że niezły z niego dupek. Podszedł do niej, gdy zatrzymała się na parkingu i pakowała coś do torby. Chyba nawet niezauważył, jak stanął obok niej.
- Cześć - to słowo samo z niego wyleciało. Quertin wyprostowała się i rzuciła na niego zdezorientowane spojrzenie.
- Hej - odparła po chwili wahania. Zaraz... Czy ona właśnie się z nim przywitała?
- Masz może fajkę? - wymyślił na poczekaniu, bo nie wiedział, jak zagadać.
- Jasne - wyciągnęła z kieszeni spodni paczkę miętowych papierosów i podsunęła w jego stronę. Nawet nie zapytała od kiedy pali i czy w ogólę to robi, bo przecież nigdy nie palił.
- Chcesz żaru? - zapytała, a Bosco wpatrywał się bezwiednie w papierosa. Obrócił go kilka razy między palcami i uniósł brwi.
- Co?
- Ognia? - Quertin pomachała mu przed nosem zapalniczką. Przygryzł dolną wargę i ukrył papierosa w dłoni. - Bosco - zaczęła i przekręciła oczami. - Po co te gierki? Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to powiedz to tu i teraz. I oddaj fajkę, bo mam mało i jeszcze mi się przyda - rozprostowała jego zaciśnięte na papierosie palce. Przez chwilę poczuł jej ciepłą dłoń w swojej. Chciał ją przytrzymać, ale Rigg sprytnie wyrwała się z jego uścisku.
- Przepraszam - powiedział tak cicho, że sam ledwo to usłyszał.
- Co tam mruczysz? - uśmiechnęła się lekko.
- Przepraszam cię, Quertin. Wiem, że najchętniej wykrzyczałabyś mi w twarz, jaki to ze mnie beznadziejny dupek. Masz rację, jestem dupkiem i na dodatek w każdym stopniu beznadziejny! Może nie powinienem, może... - zamilkł, bo Rigg właśnie przycisnęła swoje usta do jego. Tkwili tak przez kilka dobrych sekudn, aż w końcu oderwała się od niego i uśmiechnęła radośnie.
- Zadzwonię - rzuciła przez ramię, podnosząc z ziemi torbę. Bosco zmarszył brwi, jakby nie dotarły do niego te słowa. Nie cierpiał siebie za tą dziecinność. Wydawało mu się, że nawet Nathaniel jest bardziej dojrzały od niego... I nie cierpiał jej za to, że nie odzywała się przez kilka długich dni. Mimo to, coś go do niej ciągnęło i sprawiało, że wrócił.

*But when you touch me like this
And you hold me like that
I just have to admit
That it's all coming back to me

*Celine Dion - It's all coming back to me now


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Scully dnia 06/05/08, 3:44 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/07, 4:42 pm    Temat postu: :)

No nareszcie coś napisałaś, bo już myślałam, że nie wyrobię czekając na kolejną część!!!
Zajebiste Very Happy
Twoje opowiadanie zawsze poprawia mi humor, bo jest przezabawne i naprawdę świetnie się czyta Wink
Czekam na więcej, jak zawsze z niecierpliwością Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/05/07, 10:56 pm    Temat postu:

Scully wkoncu przeczytalam calos i musze powiedziec ze Zajebiste naprawde Very Happy
Bosco w roli ojca niezle mu idzie i moze pomijajac czesc o smierci Fineya i jego pogrzeb (tez piekny kawalek az sie wzruszylam) to czesc bardzo radosna szczegolnie fragmety Bosco&Yokas. caly czas myslalam ze zrobisz z nich pare az do mometu jak Bosco powiedzial ze nigdy jej nie kochal. nie no naprawde super i choc nie ma tu Cruz (tylko wzmianka ale i tak to dla mnie wazne bo ja uwielbiam) to opowiadanie super!!!!!!
czekam na wiecej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/05/08, 3:17 pm    Temat postu:

Cruz dzięki ;*
Kinia cieszę się, że jednak ci się trochę spodobało Wink Ważna jest dla mnie opinia ludzi na temat tego, co piszę Mr. Green


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/05/08, 5:14 pm    Temat postu:

nie no naprawde extra i powiem ze nawet Yokas mi sie tu podoba Wink jakby taka byla naprawde to bym ja polubila Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Maggie
Gość






PostWysłany: 06/05/09, 12:10 pm    Temat postu:

Wrezszcie kolejna część ,juz myślalam że się nie doczekam.
Zarąbiste. Very Happy

"Zadzwonisz jeszcze kiedyś tylko po to żeby pooglądać ze mną gwiazdy?"
normalnie ten tekst mnie rozwalił, w oczach łzy mi sie pojawiły Very Happy

Po tej ostatniej części już mialam nadzieje ,że coś bedzie pomiędzy Bosco &Faith ,bo tworzyli taka zgraną rodzinkę z tymi dzieciakami przy kolacji, ale jednak nie Sad

W sumie to dobrze. Popatrz jak się wszystkie podzieliłyśmy. Ty piszesz o nich jako o parze naprawdę super przyjaciół co jest po prostu świetne i przecudowne. Cruz pisze i tłumaczy opowiadania o Bosco&Cruz, a ja tłumaczę tylko i wyłącznie fici o Bosco&Faith. Czyli dla każdego coś dobrego.

Jeszcze raz - opowiadanie zarąbiste. Very Happy
Powrót do góry
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/04, 11:27 pm    Temat postu:

Napisałam coś Razz takie lekko długie wyszło, ale to chyba dobrze, right? Huh, right? Wink
Miłego czytania ;]


Obudziły go ciepłe, wpadające przez okno promienie słoneczne. Była dopiero siódma, ale Bosco nie spał już od dobrych kilkunastu minut. Wpatrywał się czule w drzemiącą po jego lewej stronie Quertin, której ciało unosiło się lekko przy każdym oddechu. Uśmiechnął się szeroko, kiedy otworzyła oczy i utkwiła wzrok w jego umięśnionej sylwetce.
- Cześć - pogładził ją po włosach. Quertin podparła się na łokciach i zamruczała cicho.
- Brakowało mi tego - uśmiechnęła się, mrużąc oczy.
- Mnie brakowało ciebie - szepnął jej do ucha.
Naprawdę za nią tęsknił. Nie wiedział, że jednak potrafi okazać tyle uczuć drugiej osobie. Nie wiedział, że kiedykolwiek będzie mu tak kogoś brakowało.
- Czyżby? - Quertin roześmiała się głośno. Objęła go w pasie, a on zanurzył palce w jej rudych włosach. Zapytany przez kogoś, czy chciałby z tą dziewczyną spędzić reszte życia, w tej chwili bez wahania odpowiedziałby, że tak. Na pewno tak.
- Jesteś szczęśliwa? - teraz jego ręce wędrowały po jej plecach.
Bosco sam próbował roszyfrować to pytanie. Zależy w jakim sensie ukazane jest pojęcie szczęścia. Jedni mogą się cieszyć z błahych powodów, dla drugich szczęściem jest radość innej osoby.
- Przecież wiesz, że tak, Bosco - westchnęła i spojrzała mu głęboko w oczy. - Myślę, że każda kobieta u twojego boku jest wielką szczęściarą.
Zastanawiał się przez chwilę, czy to, co powiedziałą ma ukryty sens. Jakąś przenośnie, którą trzeba czytać między wierszami. Lubił to. Lubił w niej, że nie jest tak dosadna i dosłowna. Powoli, stopniowo ciągle ją odkrywał.
- Hmm - mruknął pieszczotliwie, całując ją po szyji. - Mówisz o kimś, kogo znam?
- Sama nie wiem. Blondynki, brunetki. Po prostu inne kobiety - wzruszyłą obojętnie ramionami. - Faith..
- Uhmmm - jego usta nie przestawały wędrować po jej ciele. Odchylił się, by nabrać powietrza do płuc. - Nie sądze, żeby Faith cieszyła się moim towarzystwem. Czasem ma mnie serdecznie dość. Jakbyś jeszcze nie zauważyła, potrafię być nieznośnie upierdliwy.
- Co nie zmienia faktu, że jesteś bezczelnie przystojny.
- Ach, to też - uśmiechnął się pod nosem. - Tyle, że Faith nie myśli o mnie w ten sposób.
- Nigdy? - upewniała się Quertin, masując mu kark.
- Nigdy - stwierdził i szybko wychwycił jej zamyślone spojrzenie. - Yokas zna mnie na wylot. Czasami mam wrażenie, że wie o mnie więcej, niż ja sam. -
Chyba nie uważasz, że ona... Że my moglibyśmy - parsknął śmiechem na samą tę myśl. Znał się z Faith od zawsze. Byli jak rodzeństwo, a po tym, jak zeszłęj zimy zmarła jego matka, zastępowała mu dziadków, ciocie, wujków i wszelkich
kuzynów; dopiero wtedy dotarło do niego, jak bardzo się od niej uzależnił.
- W porządku. To jasne, że ona jest częścią twojego życia.
Zrozumiała. Wiedział, że zrozumie. Kiedyś to musiało w końcu nastąpić. Cieszył się, że podziela jego zdanie, i że rozumie ten cały układ między nim, a Yokas. To właśnie nazywał szczęściem. Zrozumienie i troskę o drugą osobę. Poświęcić wszystko, by widzieć w jej oczach taki mały płomyczek radości.


*To think about the girl you love and hold her tight
So happy together

*Simple plan - Happy together



- Widzę, że szykuję się impreza - Bosco zajrzył przez ramię Yokas, która trzymała zaproszenie na sobotni ślub Davisa. Razem z Monroe planowali to od dłuższego czasu. - Czuję się zaproszony!
- Pewnie - Davis wręczył mu koperte z uroczystym drukiem. - To jak, wpadniecie?
- No jasne - uśmiechnęła się Faith.
- A słuchajcie, mam do was ogromną prośbę - oświadczył Ty trochę speszonym głosem. - Przepraszam, że tak w ostatniej chwili, ale nie zostalibyście
świadkami na naszym ślubie? Jednym miał być Finney, ale...
Coś poprzewracało się w brzuchu Bosco. Już tak mu zostało od śmierci kolegi. Cały czas czuł się winny, a teraz Davis prosi go, by zastąpił Brendana. Faith wychwyciła rozbiegany wzrok przyjaciela. Zcisnęła lekko jego ramie, a ten wzdrygnął się przywrócony do rzeczywistości.
- Będzie mi bardzo miło - odparła Yokas i uniosła brwi, czekając na odpowiedź Bosco. - Boz?
- A.. Tak, mnie też.
- Świetnie - Davis klepnął kolegę w ramię. - To widzimy się dzisiaj na wieczorze kawalerskim. - Zniknął w drzwiach komisariatu, kiedy Bosco i Faith stali przy samochodzie policyjnym.
- Wszystko okay? - spytała, stojąc na przeciwnko niego. Wyczuł w jej głosie znajomą troskę o jego osobę.
- Uhmm. Po prostu czasem to do mnie wraca. Wiesz, to całe nieszczęścne popołudnie. Gdybym coś zrobił, to może udałoby się tego uniknąć?
- Nie, Boz. Nie mów tak. Nie możesz obwiniać się za każdą ludzką śmierć tylko dlatego, że byłeś jej świadkiem. To tak, jakbyś miał wyrzuty, że nie pobiegłeś za Cruz, kiedy wysadziła się w powietrze, bo miała porachunki Marcelem Hollisem.
- I mam - popatrzył na nią z nieznanym smutkiem w oczach. - Mogłem za nią pobiec, mogłem z nią iść. Mogłem zrobić wszystko.
- Nie, Boz - przycisnęła go do drzwi samochodu. - Nie jesteś Bogiem!
Zamrugał. Znów blask przeszył jego powieki wytracając go z własnych myśli. Nienawidził być bezradny, ale nie był Bogiem mimo, że powiedzieli mu kiedyś: kto, jak kto, ale on jest skazany na sukces. Doskonały glina, jeden z lepszych. Ale nie był Bogiem. Może miał wady, ale potrafił się odnaleźć w każdej sytuacji, umiał słuchać i być tam, gdzie go potrzebowano. Ale nie był Bogiem. Popatrzył na Faith, która beznamiętnie obserwowała jego napięty wyraz twarzy. Wiedziała, że jest mu ciężko. Tego nie dało się niezauważyć. Miał wielką ochotę wtulić się w nią i wypłakać tę cholerną bezradność. Był pewien, że ból po stracie bliskich minie, ale nie. Potrzebował trochę więcej czasu.



Dzień dobiegał końca. Właściwie dla Bosco, życie dopiero się zaczynało. Stał przed lustrem i przymierzał już czwartą z kolei koszulę. Zawsze miał problem z dobraniem krawatu, więc postanowił odpuścić sobie krawat i skupić się na reszcie garderoby. Obejrzał swoją sylwetke odzianą w ciemno - czerwoną koszulę i zmarszczył brwi.
- Która? - Bosco pokazał Quertin szarą koszulę, która w ramionach był odrobinę przyciasna i białą, elegancką, na każdą okazje, w której prezentował się całkiem nienagannie. Quertin przeniosła wzrok z wieczorowych sukni na Bosco. Każde z osobna wybierało się na spędzenie wieczoru w grupie znajomych z panią i panem młodym.
- Szara - oznajmiła po na myśle. - Albo nie - zastrzegła się, marszcząc brwi. - Biała. Wyglądasz w niej zdecydowanie bardziej sexy.
Bosco zdjął czerwoną koszulę i rzucił ją na rzeczy Quertin, wychwytują przy tym poirytowane spojrzenie dziewczyny.
Włożył białą koszulę, zapiął guziki u rękawów i popatrzył w swoje odbicie. Nieżle - pomyślał i uniósł figlarnie brwi. Rigg podeszła do niego. Stanęła na palacach i poprawiła mu kołnierzyk, rozpinając jeden guziczek.
- Tak lepiej - cmoknęła go w nos, co sprawiło, że Bosco wyszczerzył w uśmiechu zęby.




Wszedł do wynajętego pubu i przybił 'piątke' z opeirającym się o blat baru Jimmy'm Dohertym. Zdjął jeansową kurtkę i powiesił ją ją na wieszaku. Jego twarz rozjaśniła się, gdy zobaczył przy stole znajomą postać Carlosa Nieto.
- Hej, stary! - zawołał Nieto i uścisnął przyjaźnie kolegę. Bosco odwzajemnił uścisk i kiwnął głową do wędrującego z kijem od bilarda Dolana.
- Po powrocie Kim, sanitariusze wracają w wielkim stylu - oznajmił Davis, siadając między Carlosem, a Bosco. - Od przyszłego tygodnia ma zjawić się u nich Max Hauer.
- A co to za facet? - zapytał Jimmy, wbijając kolejną bilę do łuzy, tym samym pozbawiając Dolana szans na kolejne zwycięstwo.
- Nie mam pojęcia, podobno zna się na rzeczy.
- Na rzeeeczy - zaśmiał się Carlos. - Zero aluzji.
Drzwi otworzyły się z hukiem i do pubu wpadła grupka kobiet. Quertin rzuciła na stół skrzynke piwa, a Monroe postawiła obok pięć, czy sześć owocowych win.
- Nie no, Davis! - zawołał Doherty z udawanym poirytowaniem i oburzeniem. - Co to ma być? Wieczór kawalerski z babami? Ja rozumiem, jakbyś zamówił striptiserki, ale to TYLKO nasze dziewczyny!
- Porozmaiwamy sobie w domu - Kim obdarzyła go wzrokiem gotowym do zabijania.
Jimmy uniósł ręce w geście poddania, a CD zarechotał radośnie.
- Co wy tu właściwie robicie? - zapytał spoglądając na Faith i Monroe.
- Pomyślałam, że z wami będzie wesoło - Sasha mrugnęła do niego i wgramoliła się Davisowi na kolana. Bosco starał się nie pożreć wzrokiem Quertin, która w swej obcisłej, bordowej sukience poruszała figlarnie biodrami w rytm muzyki.
I wtedy zobaczył Grace. Opierała się o bar tak, jak wcześniej robił to Doherty. Miała na sobie czarną, elegancką suknię z niewielkim rozdarciem na boku. Wychwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się lekko. Bosco odwzajemnił uśmiech i ruszył w jej stronę mijając Yokas i Holly.
- Cześć - oparł się o blat obok Grace. - Wszystko dobrze?
- Nic mi nie jest, Bosco - obdarzyłą go łaskawym uśmiechem. - Wszystko gra - zapewniła go, ale on nadal patrzył na nią niepewnym wzrokiem. - Jest okay.
Poczuł się trochę lepiej. Grace wyglądała świetnie tym bardziej, że po śmierci Finney'a schudła i zmizerniała. Teraz powróciła do normalnej wagi i zdawało mu się, że jej twarz jest bardziej roześmiana niż zwykle. Zdawało mu się też, że pogrzeb kolegi był zaledwie kilka dni temu, choć minęły ponad dwa miesiące.
- Hej, chodźcie do nas! - zawołał Dolan. Wszyscy siedzieli przy stole, zajadając się smakołykami i popijając drinki. Bosco podniósł na nich wzrok i uśmiechnął się bardziej do siebie, niż do nich. Zajął miejsce obok Jimmy'ego i nie mógł się doczekać, aż spróbuje swojej ulubionej whisky z cukrem. Wyszczerzył zęby do Quertin, która podstawiła mu drinka pod sam nos.
- Co robimy? - spytała Grace, biorąc kolejny łyk piwa.
- Zagramy w coś - rzucił ktoś po prawej stronie.
- Tak, Carlos - Jimmy poklepał go po głowie. - W bierki - rozsypał słone paluszki na stół, a wszyscy parsknęli śmiechem.
- Oj, wiesz! Chodzi mi o coś w stylu gry w butelkę. Jak to się nazywało?
- Prawda czy wyzwanie? - podsunęła Monroe, a chłopcy zawtórowali jej głośnym "Ooo!". Yokas przekręciłą oczami i oparła łokcie o stół. - Carlos, zaczynaj - zachęciła go Sasha kiwnięciem głowy. Nieto wzruszył ramionami i rzucił okiem na wszystkich
zebranych wokół stołu. Spojrzał na Bosco. Ten uniósł brwi, więc Carlos zwrócił głowę w stronę Ty'a.
- Co?
- Davis, prawda czy wyzwanie?
- Daj spokój - Ty pokiwał głową. - To głupie.
To było głupie. Bosco też tak uważał, ale miał ochotę się rozerwać. Nic nie tracił, przecież to tylko zabawa, a dzisiejszego wieczoru miał zamiar się świetnie bawić. Przyszedł tu właśnie z takim, a nie inny założeniem.
- No dalej, dalej! - zawołał. Wychylił się za plecami Doherty'ego i klepnął Davisa w plecy.
- Niech wam będzie - mruknął Ty i przygryzł dolną wargę. - Prawda.
Dziewczyny zawyły z przękąsem, co oznaczało, że Davis jest tchórzem i nie ma wystarczająco odwagi by skusić się na wyzwanie. Panowie tylko zarechotali i utkwili wzrok w Carlosie czekając, co ich kolega wymyśli.
- Najdzikszy seks, jaki uprawiałeś? - rzucił, a Jimmy i Yokas o mało co nieudławili się słonymi paluszkami. Odkaszlnęli równocześnie i szybko na siebie spojrzeli na siebie, co wyglądało przezabawnie. Davis zawahał się. Próbował nie patrzeć na Monroe, która tak, czy inaczej wpatrywała się w niego z ogromną ciekawością.
- Um... Środek parkietu na dyskotece w jedenastej klasie...
Wszyscy ryknęli śmiechem. Bosco jakoś nie mógł sobie wyobrazić Ty'a z jakąś dziewczyną kochających się przy wszystkich na szkolnej dyskotece. Kto by pomyślał. Ale przecież wiedział, że Davis jest niezłym agentem. Teraz Ty upolowywał ofairę, którą stał się Doherty. Ten rozsiadł się wygodnie na krześle, krzyżując ręce. Najwyraźniej był bardzo pewny siebie i nie tylko Bosco to zauważył.
- No, Jimmy... Prawda czy wyzywanie?
- Oczywiście, że wyzwanie - odparł i uniósł fikuśnie brwi.
- Co powiesz na namiętny pocałunek z panną Rigg?
- Dla mnie bomba.
Bosco zmieszał się lekko i w przeciwieństwie do wszystkich, starał się nie patrzeć, jak Doherty przyciska usta do Quertin i tkwi z nią w gorącym pocałunku przez kilkanaście sekund. Jimmy wrócił na swoje miejsce, przybijając po drodzę "piątke" z Dolanem.
- Hej, twoja kolej - przypomniała mu Sasha, kiedy z powrotem rozsiadł się na krześle. Jimmy rozejrzał się uważnie i kiwnął w stronę Bosco.
- Prawda czy wyzwanie?
- Nie wiem - odpowiedział Bosco i usłyszał dookoła buczenie tłumu - Ej, no dobra, dobra! Ych, niech wam będzie. Wyzwanie.
- Trafny wybór, oficerze Boscorelli - Jimmy kiwnął głową i mrugnął do Dolana. Ostatnio ci dwaj spędzali ze sobą sporo czasu i nieźle się dogadywali. Bosco mógł stwierdzić, że byli dobrymi kumplami. - Może pocałunek z Faith?
Przy stole ucichło. Kim wymieniła znaczące spojrzenie z Holly i obydwie popatrzyły na Yokas. Jimmy też na nią patrzył. Za to Monroe i Carlos wpatrywali się w Bosco. Faith patrzyła to na Rigg, to na Bosco, jakby oczekiwała na ich reakcje.
- Co? - odezwał się Bosco, wychwytując namolne spojrzenie Davisa. - No co? - nadal na niego patrzyli. - Ej, chłopaki bez takich numerów. To nie jest dobry pomysł.
- Dokładnie - zgodziła się szybko Yokas. - To nie przejdzie.
- Czemu nie? Przecież to gra.
Bosco nerwowo zastukał palcami w drewniany stół. Naprawdę uważał, że pocałunek z Faith nie jest dobrym pomysłem. I chyba nie tylko on tak myślał, bo ona też w charakterystyczny sposób przekręciła oczami.
- W porządku - odezwał się pierwszy i znów ekipa przeniosła na niego wzrok. Chciał mieć to za sobą. W końcu to tylko gra. Podszedł do niej ze ściśniętym żołądkiem. Jeśli to tylko gra, to dlaczego był tak cholernie spięty? Jak przed egzaminem maturalnym...
Faith stanęła na przeciwko niego i obdarzyła go niepewnym uśmiechem. Westchnął i ujął jej twarz w dłonie i już, już miał ją pocałować, kiedy jego uwagę przykuły spojrzenia wszystkich zebranych wokół stołu.
- Echem... Możecie się, tak bezczelnie nie patrzeć? - jęknął Bosco, a Sasha zachichotała. Jimmy i Dolan przenieśli wzrok na sufit. W końcu objął jej usta swoimi. Starał się w tym czasie nie myśleć, ale to nie było takie proste. Bo przelatywału mu przez głowę różne myśli. Jedną z nich była ta, że Faith dobrze całuje. Naprawdę.
- Gorzko, gorzko! - usłyszał po kilku, a może kilkunastu sekundach. Yokas oderwała się od niego lekko i chyba udusiła spojrzeniem Doherty'ego, bo ten momentalnie zamilkł. Bosco wrócił na miejsce trochę speszony i otępiały. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że Quertin na niego patrzy. I patrzyła. Cały czas.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/05, 2:51 pm    Temat postu:

No nareszcie się doczekałam nowej części!!!!!!!!!!
YEAH!!!! Jest zajebista!!! Naprawdę świetnie się czytało, pare razy wybuchnęłam śmiechem takie fajne masz te teksty Laughing No i super... Bosco&Faith. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, ale pomysł super Very Happy I zazdrosna Rigg, ale ona też nie była lepsza, bo jak Bos musiał się czuć, jak ona się całowała z Jimmym?
No i wielki plus ode mnie za to, że wspomniałaś o Cruz Wink
Z niecierpliwością czekam na więcej (mam nadzieję, że nie będziesz się już tak obijać) Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/06/05, 5:52 pm    Temat postu:

Czekam na dalszy ciąg tej zabawy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/17, 5:57 pm    Temat postu:

Napisałam coś w lekkim przypływie weny. Mam nadzieje, że się troszkę spodoba Wink





-To było dziwne - zagadnęła Faith, opierając się o bar obok Bosco, który spojrzał na nią znad szklanki ze słodzoną whisky.
- Trochę - zgodził się po namyśle. - Nic wielkiego, głupia gra.
- Mimo to przeprasza.
- Za co? Nic się nie stało, nie musisz przepraszać.
- Przepraszam.
- Przestań przepraszać!
- Przepraszałam za te wcześniejsze przeprosiny - uśmiechnęła się i Bosco wiedział, że żartuje. Tak, to było dziwne. Dzwine w całej swojej dziwaczności. Niezręczna sytuacja.
Obeserwował Quertin. Siedziała przy stole z trzema panami 'D', czyli Doherty'm, Davisem i Dlanem - trójca niekoniecznie święta.
Chciał wejść w jej głowę i zobaczyć jej myśli. Bo co mogła sobie pomyśleć? On czuł się tak samo, gdy zastygła w pocałunku z Jimmy'm.
Niby tylko na chwilę, ale dla niego była to cała wieczność.
- Idź do niej - Faith klepnęła go ramię. Pokiwał przecznie głową. Nie chciał się wtrącać, skoro tak dobrze się bawiła. Yokas wzruszyła ramionami i zabrała mu drinka. - W takim razie daj łyka - prawie od razu skrzywiła się, czując smak alkoholu. - Boże, jak ty możesz pić to gówno?
- Sam nie wiem, bo nawet mi to nie samkuje. Chyba zwykłe przyzwyczajenie.
Podeszła do nich, kołysząc się na wszystkie strony, lekko podpita Monroe. Tak, jak oni podparła się plecami o blat stołu, a ręce zawiesiła na ich szyjach.
- Co jest gołąbeczki? Dobrze się bawicie?
- Jasne - uśmiechnęła się Faith.
- Pierwsza klasa - dodał Bosco i uniósł w górę oba kciuki.
- Bosco, zatańcz ze mną! - zawołała Sasha, pociągając go za sobą na parkiet. - Chodź!
Posłusznie poszedł za nią na środek sali. Dopiero teraz usłyszał, że to już refren piosenki Rasacl Flatts.


Yes I do dream of all we had together
Yes it's true we lost it all forever
Do I pray anyway?
Yes I do



- Co jest? - zapytała Monroe, kiedy ją obrócił. Aż tak było widać, że ma kiepski humor? To był właśnie minus posiadania przyjaciół - wiecznie się wtrącają, chociaż nie masz ochoty z nimi gadać. A jeśli nawet masz, to oni i tak wciskają nos w nie swoje sprawy. Tak jakby wszystko co masz i czego nie masz zawsze było komuś potrzebne.
- Nic - odparł krótko. Nie było potrzeby się rozwodzić się i rozciągać nad tym tematem.
- Może jestem pijana, ale nie ślepa! Co jest grane, Bosco?
Nie odpowiedział, a Monroe ujęła jego podbródek w jednej ręce. I tak jak na niego patrzyła, to miał wielką ochotę ją pocałować. Tak zwyczajnie. Było mu wszystko jedno. Zrobiłby to, gdyby nie Davis, stojący obok Faith. Razem obserwowali jak ci dwoje tańczy. Właściwie dlaczego nie może całować się z każdą dziewczyną, którą zna? To takie złe? Oczywiście, że nie. Słyszał nawet, że od całowania się chudnie, więc dlaczego w tak łatwy sposób ma nie zrzucić kilka kilogramów, chociaż wcale nie miał nadwagi
i absolutnie nie był gruby?
- Bosco?
- No?
- Powiesz mi wreszcie, czy mam zawołać chłopaków, żeby porządnie skopali ci tyłek, bo swoją krzywą miną psujesz imprezę?
Roześmiał się i zmarszczył brwi, uważnie spoglądając na Sashę.
- Ej, co byś powiedziała, jakby cię pocałował?
Monroe wyglądała na zbitą z tropu. Odwróciła się znacząco w stronę Ty'a.
- Ja nic, ale mój facet pewnie by cię zabił. Rany, skąd ci się biorą w tej główce takie durne pomysły? Ocipiało cię? Zaraz... Chodzi o Quertin... Och, ty jesteś zwyczajnie zazdrosny!
- Nie, wcale nie! - zastrzegł sie szybko.
- Typowy samiec! Czemu od razu na to nie wpadłam? Chodź tu - zaciągnęła go ze sobą w stronę stolika, stojącego przy oknie. Usiedli na przeciwko siebie. Sasha nachyliła się w jego stronę.
- Kobiety takie są, Bosco. Rigg robi to wszystko, żebyś był zazdrosny i nieźle jej to wychodzi. Nie daj się zwariować! Nie wiem, dlaczego Faith ci tego nie uświadomiła...
- Nie gadam z Faith o takich sprawach - wtrącił i cisnął w nią wskazującym palcem. - I ty też powinnaś się trzymać od nich z daleka.
- Daj spokój - odtrąciła wymiorzoną w jej stronę ręke. - Przyjaźnimy się. Możesz rozmawiać ze mną na każdy temat. Wiesz co? - zachichotała,
zakrywając usta. - Będę taka fajna i chętnie posłucham twoich erotycznych zwierzeń.
- Ale ja nie chcę gadać z wami o moim życiu prywatnym, a tym bardziej intymnym! Sama nazwa "moje życie" wskazuję na to, że to jest tylko i wyłącznie moje życie.
- Ale ja jestem w twoim życiu! Tak samo jak Yokas, Ty, czy Doherty! Czemu to nie może do ciebie dotrzeć?! - zawołała za nim,
bo on już nie słuchał. Wstał gwaltownie, przewacając chyba ze trzy krzesła. Wyszedł przed knajpe, trzaskając drzwiami. Klął na siebie, bo dzisiaj wszystko go strasznie irytowało. Zastanawiał się, czy nie iść do domu bez Quertin, w końcu przyszli osobno.
Usiadł w rozkroku na murku przy barze, opierając się głową o szybę. Nie minęło nawet dziesięć minut, kiedy ktoś wyszedł na zewnątrz. Pewnie go szukali. Tyle, że ten ktoś nawet się nie odezwał, tylko siadł obok niego i tak samo jak on, oparł się o szybę. Bosco nie chętnie odwrócił głowę i spojrzał w tamtą stronę. Ciekawe dlaczego nie zdziwił go widok Yokas? Był w dziewiędziesięciu procentach pewien, że to ona. A co z dziesięcioma pozostałymi? Nie wiedział. Może miał cichą nadzieję, że to będzie Rigg?
Pominął tą myśl i uznał, że dziesięć procent zaginęło w akcji. Już miał powiedziedzieć Faith, żeby uprzejmie sobie poszła, ale ona pierwsza się odezwała.
- Nie przyszłam tu do ciebie - mruknęła. Cholera, jak nie przyszła do niego, to po co polazła tam gdzie on?
- Acha - odpowiedział, nie patrząc na nią. Oboje długo nic nie mówili, co w ogóle nie pasowało do Yokas. Jeżeli się nie odzywa i nie gada najęta choćby o bzdurach, to coś jest nie tak.
- W porządku? - zapytał, bo dłużej niezniósłby tej ciszy.
- Pytasz z przyzwyczajenia, czy nie masz co robić?
Zastanawiał się, co ma jej odpowiedzieć. "Nie, pytam, bo ta cisza jest okropna", albo "Cicho się zrobiło..."?
- Zwyczajnie się martwię - wzruszył ramionami, dając jej do zrozumienia, że to najnormalniejsza rzecz w świecie.
- Ojej, od kiedy? - Yokas parsknęła śmiechem i unisoła brwi ku niebu.
- Od zawsze. Chcesz powiedzieć, że przez wszystkie lata wcale się o ciebie nie martwiłem? Jak tak, to poczułem się bardzo dotknięty. Nie odezwała się. Z głośników w barze poleciało "This I Promise" Ronana Keatinga.


And when I look in your eyes
All of my life feels before me



- Nie, nie to chciałam powiedzieć. Jeśli uważasz, że nie liczymy się w twoim życiu, to... Kurczę, wcale o to nie dbam!
- Monroe ci powiedziała?
- Jak muzyka ucichła, to byliście 'trochę' głośni i 'przez przypadek' każdy słyszał waszą rozmowę. Ale całkiem 'przypadkowo'.
- Faith?
- Hmm?
- Czy ja jestem, aż takim idiotą?
- Nie mam podstaw, żeby tak myśleć, Boz.
- No wiesz... - jęknął cicho. - Dzisiejszy wieczór. Czuję się fatalnie przez moje zachowanie. Jestem zazdrosny, okay! No, ale co z tego? To źle, że jestem zazdrosny? Jak źle, to teraz wiem, że zazdrość to moja wada, która mnie wiecznie będzie dręczyć.


And I'm not running anymore
Cause I already know I'm home



Yokas uśmiechnęła się pod nosem. Boże, on nawet na nią nie patrzył, a wiedział, że się uśmiecha. To jak obsesja.
- Owszem zazdrość, to zła cecha i może zgubić. Osobiście nie uważam jej za coś złego. Wręcz przeciwnie, to jest ymm... słodkie - wyszczerzyła zęby w uśmiechu, a Bosco autamatycznie odwzajemnił uśmiech. - Tak można pokazać, że na kimś ci zależy. Tym bardziej, ze tobie jakoś to okazywanie uczuć za bardzo nie wychodzi.
- Jak to? Przecież potrafię okazywać uczucia.
- Tak... Jeśli "W porządku?" można zaliczyć, do troski o drugą osobę. Zbierasz się, czy zarezerwujesz dla mnie taniec?
- No, niech ci będzie - wstał i podał jej ręke, podnosząc ją na nogi. - Taniec, a potem do domu. Muszę się wyspać, bo jutro od rana siedzę w komisariacie. A w czwartek jesteśmy umówieni na mecz. Mam nadzieję, że nie zapomniałaś, hm?





- Masz mi coś do powiedzenia? - rzucił beznamiętnie do Dolana, który zaglądał mu przez ramię. - Halo, ja tu jestem!
CD dopiero teraz na niego spojrzał. Od rana nie rozmawiali ze sobą. Dobra, oni rzadko wdawali się ze sobą w jakąkolwiek dyskusję, ale to już była lekka przesada.
- Okay, wcale nie czuję się ignorowany - odparł Bosco i wrócił do raportu z przed dwóch dni. Nie zależało mu wymiany poglądów z człowiekiem, którego nawet za bardzo nie lubił.
- Zostawiłeś ją samą... Nie czujesz się trochę, ee... Jak dupek?
- Słucham? - w odpowiedzi zmarszczył brwi. Nie miał najmniejszego pojęcia o co chodzi temu młodziakowi.
- Poszedłeś sobie, zostawiając Quertin - jękną Dolan. - Nie wydaje ci się, że to trochę nie fair?
Bosco parsknął śmiechem. To wydawało mu się zabawne. Przynajmniej jemu.
- Przyszliśmy osobno - powiedział beztrosko. - Dlaczego miałbym czuć się jak dupek? Czułbym się tak, jakbym zabrał ją z imprezy widząc, że naprawdę dobrze się z wami bawi.
- To wasza sprawa.
- Uhmm - mruknął Bosco i odłożył kolejny raport na bok. - Nasza.
- Hej - Yokas stanęła w progu z przewieszoną na ramieniu torbą. Spojrzała na panów, przygryzając dolną wargę. - Przeszkadzam?
- Tak - bąknął Dolan. Stał oparty o biurko ze skrzyżowanymi rękami i namolnie wpatrywał się w Bosco.
- Nie - dodał Bosco całkowicie ignorując nowego partnera. - Co jest?
- Właściwie to nie wiem... Swersky wzywa nas na jakieś zebranie. Poinformowałam was, a teraz idę się przebrać - uniosła znacząco torbę do góry i mrugnęła do kolegi. Obydwaj podnieśli się i ruszyli w stronę drzwi. Nie obeszło się bez przepychanki, kto ma wyjść pierwszy. CD popchnął Bosco i ten wylądował na futrynie. Bosco przycisnął go do ściany i zacisnął pięść. Wziął zamach, ale ktoś w ostatniej chwili chwycił go za ramię.
- Chłopaki, spokojnie! - warknął Davis, stawając między nimi.
- Zabierz go ode mnie, bo któregoś dnia naprawdę zrobię mu krzywdę!
Dolan parsknął śmiechem i utkwił w partnerze wzrok. Właśnie za to spojrzenie Bosco miał wielką ochotę trzpnąć go w łeb.
- Nie dotykaj mnie - prychnął i wyrwał się z uścisku Davisa.
Wyszedł z pomieszczenia i ruszył do sali odpraw. Dopchał się do wolnego miejsca obok Faith i usiadł na krześle z takim zapałem, że kilka osób popatrzyło na niego ze zdziwnieniem.
- Wszystko gra - uprzedził Yokas, która otowrzyła usta żeby coś powiedzieć. Wzruszyła ramionami, odwracając głowę w drugą stronę.
- Ciszej, ciszej... - Bob Swersky próbował zapanować nad towarzystwem. Nie bardzo mu to wychodziło, bo krzyki z prawej strony stały się jeszcze bardziej donośne. - CISZA!
Tym razem trochę się uspokoiło. Faith parsknęła śmiechem i zaczęła chichotać. Bosco spojrzał na nią spode łba i wyszczerzył zęby. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, słysząc jej chichot. Siedzieli obok siebie i rechotali, jakby nawiali z psychiatryka.
- Yokas, Boscorelli do góry - powiedział Swersky, a oni podnieśli się z krzeseł i stanęli ramię w ramię na przeciwko szefa. - Co was tak śmieszy?
- Nic - zapewniła Faith, przygryzając warkę, żeby napad śmiechu nie powrócił.
- Nic - zgodził się Bosco. Przecież nie mógł powiedzieć, że rechocze tylko dlatego, że to ona zaczęła. Właściwie nie miał pojęcia dlaczego Faith się śmieje. On nigdy nie może zapanować nad własnym śmiechem, kiedy ona chichocze jak wariatka. - Zupełnie nic.
Po tych słowach Faith wydała z siebie zduszony jęk, co prawie zwaliło go z nóg. Wybuch śmiechu zgiął w pół. Faith też zaczęła chichotać. Teraz cała sala śmiała się albo z nich, albo z nimi. Nawet na twarzy Swersky'ego pojawił się szeroki uśmiech.
- Dość, DOŚĆ! - zawołał szef, przywracając wszystkich do porządku. Bosco i Yokas usiedli na swoich miejscach.
- Ran, Faith z czego się śmiałaś? - wyszeptał, kiedy nachylił się w jej stronę.
- Nie wiem - odparła szybko. - A ty z czego się śmiałeś?
- Z ciebie - odpowiedział zgodnie z prawdą, szczerząc do niej zęby.
- Och, dzięki Boz - przekręciła oczami i przywarła do oparcia krzesła.
Bosco popatrzył na nią, ale nie zdołał zdusić śmiechu. Ona też zachichotała tak, jak wszyscy siędzący w ich pobliżu. I znowu się zaczęło.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/18, 10:18 pm    Temat postu:

Raaany, świetna część Very Happy Naprawdę bardzo mi się podoba, zwłaszcza końcówka jak Bosco i Faith śmiali się z niczego, a razem z nimi wszyscy w sali Laughing Bomba. Oni są świetni Wink Może jednak będą razem? Bo ta cała Rigg jakoś mi się nie podoba, bo niby czemu ona nie podeszła do Bosco? Wszystko skupia się na nim, że to niby on dupek, bo on ją zostawił, ale tak naprawdę to ona pierwsza zaczęła tym pocałunkiem z Jimmym, więc powinna do niego iść, tym bardziej, że widziała, że jest zazdrosny, a nie jeszcze bezczelnie pokazywać jak to dobrze bawi się z innymi. Nie rozumiem tej kobiety Razz Ale część świetna Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Asiula
Kadet



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stalówka

PostWysłany: 06/06/25, 1:08 am    Temat postu:

brawo, jednym słowem zajebiste!!!!!!!!!!!!
Masz talent do pisania... bardzo przyjemnie się czyta.
No i te oryginalne sytuacje i teksty!
Gratuluje pomysłów i czekam na kolejne cześćiSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/07/04, 11:17 pm    Temat postu:

Dodaję kolejną część. Sorry, że nic nie pisałam, ale opornie mi to ostatnio szło. Szukałam dobrej weny, żeby coś, co napisałam miało jakikolwiek sens. I żeby się chociaż trochę spodobało Wink



Kolejny podły dzień - stwierdził Bosco, gdy wyjrzał przez okno. Z nieba lał się żar, w powietrzu unosiło się suche powietrze. Był prawie pewien, że po południu nad Nowym Jorkiem przejdzie ulewa, żeby nie powiedzieć burza. Przeciągnął się, niedbale rozejrzał po pokoju. Quertin siedziała na zielonej kanapie i czytała kolejną książkę Kinga. Ten dzień powinien być świętem narodowym, bo ostatnio ciągle się mijali. A może raczej unikali? W każdym razie ich związek się rozpadał i najwyraźniej żadne z nich nie miało zamiaru go ratować. Uważał, że naprawianie, wskrzeszanie i budowanie od podstaw przynajmniej w tym przypadku nie ma sensu. Na pewno gdyby miał w sobie jeszcze choć odrobinę uczucia, które tkwiło w nim przez kilka miesięcy, łapał by się wszystkiego, żeby tego nie zjebać. Tylko czy można sobie tak hop - siup przestać kogoś kochać?
Nie pasowali do siebie. Dwie płonące pochodnie, dwa mocne charaktery. Dwójka zupełnie nie pasujących do siebie ludzi, dwie różne bajki. Każde z osobna oczekiwało czegoś innego. Zaufania, szczerości, chwili dla siebie. Nie umieli ze sobą rozmawiać. Coś się skończyło.
- Bosco, czego ty szukasz? - spojrzała na niego znad, kiedy penetrował swoją szafkę.
- Odrobiny zrozumienia - odparł obojętnie. Wyciągnął z szafki notatnik i złapał wiszącą na krześle kurtkę. - Wychodzę.
Zero odpowiedzi, minimum reakcji. To robiło się męczące. Trzasnął drzwiami - z przyzwyczajenia. Zbiegł ze schodów, wsiadł do samochodu i ruszył przez miasto.



- Hej - wyszeptał, siadając na krześle w sali odpraw tuż obok Yokas. Swersky migiem go przegonił na drugi koniec sali, żeby nie rozpraszali pozostałych. Nie tylko Swersky się przekonał, że on i Faith razem są niemożliwi. Bosco rozsiadł się wygodnie i skrzyżował ręce na piersiach. Rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem Dolana. Nie było go.
Właściwie wcale się nie zmartwił, bo przecież nie dbał o to, czy CD kręci się gdzieś w pobliżu, czy nie.
- Craig Dolan został przeniesiony do 80 - tego komisariatu na rogu Angels Drvie - poinformował Bob Swersky. - Boscorelli?
Bosco podniósł ociężałą głowę, która zdawała się ważyć conajmniej 50 kilogramów i popatrzył na szefa. Był ciekaw co ten znowu wymyśli. - Przydzielam ci praktykanta... A raczej praktykantkę.
W tym momencie obok Swersky'ego stanęła młoda dziewczyna o hiszpańskiej urodzie. Miała ciemną karnacje, ciemne oczy
i ciemne, kręcone włosy. Po dłuższym namyśle Bosco stwierdził, że jest niska. Właśnie dotarło do niego, że będzie musiał robić za niańkę. Westchnął ciężko i miał ochotę pokręcić przecząco głową z zaniedowolenia. Wystarczał mu Nate, a teraz jeszcze ona...
- Dlaczego zawsze ja? - mruknął, stając oko w oko z szefem i tym samym mógł przyjrzeć się nowej podopiecznej.
- Nie chcę, żebyś jeździł sam.
- A ja nie chcę nikogo niańczyć - wyszeptał.
- Corina Lozano - Swersky puścił jego uwagę mimo uszu i głową w stronę dziewczyny. Następnie skierował wzrok na Bosco. - Maurice Boscorelli.
Podali sobie ręcę, łypiąc na siebie spode łba. Lozano wcale nie wydawała się przyjaźnie nastawiona, wręcz przeciwnie - wyglądała na znudzoną towarzystwem Bosco, co w ogóle mu się niespodobało. Nie lubił być ignorowany i satysfakcję sprawiało mu bycie w cetrum uwagi. Tym razem nic nie szło po jego myśli.
- Yokas i Davis patrol McBrook Street i przyboczne ulice. Shows i Terry - aleje Niepodległości. Williams i Gavin - October Drive.
Boscorelli i Lozano - Down Break Street...
Bosco wziął od Swersky'ego kluczyki i wybiegł z sali odpraw. Zbiegł ze schodów, przeskakując co dwa stopnie i po kilku sekundach razem z Lozano siedział w samochodzie.
- Taki upał, a ja muszę kisić się w jenym samochodzie z jakąś Chico z Hiszpanii - wysyczał przez zęby.
- Tylko nie Chico - warknęła groźnie. - Ja się o ciebie nie prosiłam - pwowiedziała takim samym tonem - Gdybym wiedziała, że trafię na kogoś
takiego, to błagałabym ich na kolanach, żeby mnie przydzielili do kogoś innego.
- Jasne.
- Nie wierzysz mi?
Już miał przekręcić kluczyk w stacyjcę, ale coś go podkusiło, żeby na nią spojrzeć.
- Co? - mruknęła, kiedy tak na nią patrzył. - No co?
Właściwie, to nie miał pojęcia co myśleć o tej młodej dziewczynie. Miała około dwudziestu pięciu lat i była strasznie pyskata, a to sprawiało, że na twarzy Bosco zagościł optymistyczny uśmiech.
- I co cię tak bawi? - zapytała ponownie.
- Już nic, Chico.



* (...) And the words he spoke in Spanish brought the female lead to tears
A word in Spanish, a word in Spanish

*Elton Joh - A word in Spanish


Biegł przed siebie. Spojrzał przez ramię. Lozano biegła tuż za nim, więc uspokoił się trochę wiedząc, że jej nigdzi po drodzę nie zgubił. Biegli w dół Down Break Street za jasnoskórym mężczyzną, który z branią w ręku napadł na przechodnia. Bosco przeskoczył drewnianą skrzynię i rzucił się w dalszy pościg. Odwrócił się, ale Chico nigdzie nie było. Nie widział, dlaczego właśnie tak ją nazywa. "Chico" wydawało mu się najbardziej odpowiednie dla hiszpańskiej dziewczyny. I było słodkie, tak
jak Lozano, kiedy się wściekała. Chociaż nie... Wcale nie uważał, że jest słodka... No, może odrobinkę.
Teraz nie wiedział, czy się po nią wrócić, czy biec za mężczyzną, który przeskakiwał drucinay płot. Wstchnął ciężko i cofnął się do tyłu, tym samym pozwalając mu uciec. Wrócił do alejki, gdzie stracił dziewczynę z oczu. Zobaczył ją i miał wielką ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło, bo to co ujrzał przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Lozano leżała między drewanianymi skrzynkami, bo najwyraźniej nie udało jej się ich minąć. Bosco parsknął śmiechem. Miał się śmiać, a może płakać? Dziewczyna próbowała się podnieść, ale ugrzęzła pod ciężkimi skrzynkami. A może to groźny wzrok Bosco przycisnął ją do ziemi? Podszedł do niej ze skrzyżowanymi rękami i oparł się o ścianę mieszkalnego budynku.
- Pomógłbyś mi - jęknęła, próbując wydostać się z pułapki.
- Mogłabyś poprosić...
- Chyba nie myślisz, że zniżę się do tego poziomu!
Podał jej rękę i uśmiechnął się pod nosem. Zawahała się, ale w końcu pozwoliła mu podnieść się z ziemi. Otrzepała mundur z piachu i wyprostowała się.
- Nie musiałeś tego robić - poinformowała go. - Umiem sobie radzić.
- W to nie wątpie - przytaknął Bosco.
- Drwisz sobie ze mnie, prawda?
- No skąd - zaśmiał się. Ton z jakim to oznajmiła, zwalił go z nóg. - Jakbym mógł?!
- Nie ważne. Co z tamtym? Uciekł?
- Zgadnij... - Bosco posłał jej poirytowane spojrzenie, aż się wzdrygnęła. - I zgadnij przez kogo?
- Przez ciebie - skwitowała. - Ja nie dałam mu uciec, tylko ty.
- Musiałem się po ciebie wrócić...
- Ale nikt ci nie kazał! - krzyknęła Lozano, przerywając mu w połowie zdania.
- Gdyby coś ci się stało, Swersky by mnie zabił!
Ugryzł się w język. Nie powinien na nią krzyczeć. Tym bardziej, bo prawda była taka, że nigdy by sobie nie darował, gdyby coś naprawdę
jej się stało.
- Gdybym coś mi się stało, miałbyś jeden problem z głowy - powiedziała i ruszyła w stronę, gdzie zaparkowali wóz.
Brawo, Bosco! Świetna strategia! Idealna do szukania sprzymieżeńca... Zacisnął pieści. Zaczęło padać, więc bezradnie uniósł wzrok ku niebu. Jeszcze na dodatek to. Co za podły dzień...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/07/05, 12:36 pm    Temat postu:

Świetne!!! Very Happy Strasznie mi się podobają te krótkie rozmowy Bosco z Rigg:
- Czego szukasz?
- Odrobiny zrozumienia

Spodobał mi się ten tekst Wink Od razu wiedziałam, że oni do siebie nie pasują, ale wydaję mi się, że albo szykujesz coś pomiędzy Bosco i tą nową, Chico (swoją drogą kogoś mi ona przypomina... Wink) albo jednak pomiędzy Bosco&Faith. Obie opcje mi się podobają, zresztą jak cały fick Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 5 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin