Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 I WILL ALWAYS LOVE YOU by Cruz
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/10/09, 6:14 pm    Temat postu:

Swietna czesci Smile
szkoda tylko ze taka smutna. myslalam ze usmiercilas Monroe bo jak Yokas strala sie powiedziec o co chodzi i ze tylko monroe wie ale ona... to myslalam ze ona nie zyje ale sie mylilam

Cruz napisał:
Pokiwał jednak ze zrozumieniem głową, bo jedno rozumiał – cokolwiek by się nie stało między nim a Cruz, ona zawsze będzie kochać Bosco i tylko jego, nikogo innego...



podoba mi sie ten text bo nadal nie wyklucza romansu Davis&Cruz szczegolnie te slowa

Cruz napisał:
cokolwiek by się nie stało między nim a Cruz



czekam na wiecej z niecierpliwoscia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/11, 12:03 am    Temat postu:

Nowa część (jakoś znalazłam czas, trochę kosztem matematyki, ale co tam ;P). Mam nadzieję, że się choć trochę spodoba Very Happy I jak zwykle czekam na komentki Wink


Część osiemnasta


- Davis? Co tu robisz?
Spytała Yokas, wchodząc do łazienki i ze zdziwieniem patrząc na zapłakaną Cruz (Faith chyba pierwszy raz widziała jak Ritza płacze) i tulącego ją do siebie Davisa.
- To damska toaleta.
Dodała, a Davis wyraźnie zmieszał się na te słowa.
- Chyba, że jest coś o czym nie wiem...
Mruknęła sama do siebie i czekała aż Ty wyjdzie na zewnątrz. I rzeczywiście wyszedł. I to dość szybko. Yokas usiadła więc na podłodze obok Cruz.
- Co ty wyprawiasz?
Spytała, oskarżycielskim tonem, choć wcale nie chciała tak zacząć tej rozmowy.
- O co ci kurwa znowu chodzi?
Warknęła w jej stronę Cruz, wstając i podchodząc do zlewu.
Yokas z uwagą mierzyła ją wzrokiem.
- Wymiotowałaś?
Spytała, patrząc jak Cruz myje twarz.
- Co?
Cruz była lekko zaskoczona spostrzegawczością Yokas, jednak szybko oprzytomniała – w końcu Yokas ma dwoje dzieci i chyba zna się na ciąży i wszystkich sprawach z nią związanych.
- To niedobrze, Cruz. Wiesz, że nie. Musisz iść do lekarza.
- Nie chcę.
- Musisz.
- Jedyne co teraz muszę, to czekać na koniec operacji mojego męża i modlić się o to, by było dobrze, nie uważasz?
Spytała Cruz i nie czekając na odpowiedź chciała wyjść z łazienki, kiedy zatrzymała się słysząc pełne wyrzutu słowa Yokas.
- Nie udawaj takiej kochającej żony, bo to w ogóle do ciebie nie pasuje.
- Co masz na myśli?
Spytała Cruz, odwracając się w stronę Yokas i mierząc ją morderczym wzrokiem.
- Nie zależy ci na nim.
- Co ty o tym wiesz?
Krzyknęła Cruz, coraz bardziej wytrącona z równowagi przez uwagi i bezpodstawne oskarżenia Yokas.
W końcu co ona może wiedzieć na temat jej życia i życia Bosco, ich wspólnego życia, co? Nie ma na ten temat bladego pojęcia, nie wie jak bardzo ona i Bosco się kochają i jak bardzo im na sobie zależy. Nikt nie ma o tym pojęcia, bo nikt nawet nie stara się uwierzyć w prawdziwość ich uczuć. Ale dlaczego? No kurwa dlaczego? W końcu są małżeństwem, kochają się, więc w czym problem? Dlaczego Yokas, ani innym, tak bardzo nie pasuje ich związek? Dlatego, że Cruz niedługo umrze? Przecież Bosco sam chciał się z nią żenić, Ritza starała się mu wyjaśnić, przekonać go, że to nie najlepszy pomysł, że nie muszą od razu się pobierać albo że chociaż powinni się nad tym zastanowić, ale on się uparł i wyszło na jego. I bardzo dobrze, bo byli szczęśliwi. SĄ szczęśliwi.
- Wiem, że Davis nie jest najlepszym...
- Co ma do tego Davis?
Przerwała jej Cruz, choć i tak doskonale znała odpowiedź na to pytanie.
- Dobrze wiesz.
Wysyczała Yokas przez zaciśnięte zęby.
- Nie, nie wiem.
Zaprzeczyła Cruz i zaraz dodała, nie dając Faith dojść do słowa.
- I nie mam pojęcia co Davis ma wspólnego ze mną i z Bosco.
Zanim Faith zdążyła cokolwiek powiedzieć, Cruz była już za drzwiami toalety.

***

- Rose?
Yokas podeszła do matki Bosco, siedzącej na krześle przed salą operacyjną.
- Tak, Faith? Coś się stało? Coś z Mauricem?
Spytała Rose, zrywając się na równe nogi.
- Nie, nie chodzi o Bosco.
Zaprzeczyła szybko Faith, sadzając Rose z powrotem na krześle.
- A więc o kogo?
- O Cruz.
Odpowiedziała Yokas, ale widząc nieciekawą minę Rose, bo nie było żadną tajemnicą, że ona i Cruz za sobą nie przepadają, dodała szybko.
- I o dziecko.
- Co z nim?
Spytała od razu Rose, z lekkim strachem w głosie.
- Myślę, że Cruz powinna iść do lekarza. Nie jest z nią za dobrze.
Odpowiedziała, zerkając ukradkiem na Ritzę, która krążyła po szpitalnym korytarzu chodząc w te i z powrotem, trzymając się przy tym za mocno już uwydatniony brzuch.
- Okay... Porozmawiam z nią.
Mruknęła Rose, wstając z krzesła.
Po pięciu minutach i po dość ostrej wymianie zdań, Rose i Cruz poszły do lekarskiego gabinetu, a Yokas siedziała na krześle z otwartą ze zdumienia buzią, bo nie miała pojęcia jak Rose zdołała przekonać Cruz do badania...

***

Cruz wpatrywała się w monitor ultrasonografu, na którym było widać jej dziecko i to już bardzo wyraźnie. Oczom Ritzy, i siedzącej obok Rose, ukazały się bowiem nie tylko główka, ale także nóżki, rączki, a nawet maleńkie paluszki i oczka nienarodzonego jeszcze dziecka. Cruz poczuła jak pod powiekami gromadzą się jej łzy. Była szczęśliwa, że widzi swoje maleństwo, ale żałowała, że nie ma przy niej Bosco. Zaraz przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę, a raczej drobną sprzeczkę, na temat dziecka i spytała lekarza.
- Widać czy to chłopiec czy dziewczynka?
- Tak.
Przytaknął lekarz, zerkając uważniej na monitor.
- Chce pani wiedzieć?
Spytał, ale Cruz pokiwała tylko przecząco głową.
- Nie. Poczekam z tym na męża.
Odpowiedziała, uśmiechając się przez łzy.
Rose również się uśmiechnęła, jednak zaraz potem wyszła z gabinetu płacząc.
Nie rozumiała dlaczego to wszystko spotyka jej rodzinę, jej jedynego syna... Najpierw spędził w szpitalu pół roku na intensywnej rehabilitacji, potem wziął ślub z praktycznie umierającą kobietą, a teraz jeszcze został ranny i przechodzi ciężką operację... To było dla niego za wiele. I dla niej też...

***

- Lekarz zapisał ci tabletki.
Powiedziała Rose, siadając na krześle obok Cruz.
- Powinnaś je brać. Chyba nie chcesz stracić dziecka...
Dodała, a Cruz odpowiedziała tylko, biorąc od niej opakowanie pigułek.
- Oczywiście, że nie chcę. Będę je brać.
- To dobrze.
Między kobietami nastała chwila ciszy. W końcu nigdy się nie lubiły i nie miały o czym rozmawiać, bo jedynym tematem jaki je łączył był Bosco.
- Czemu to tak długo trwa? To już prawie cztery godziny...
Spytała Rose, bardziej samą siebie niż Cruz, rozkładając bezradnie ręce.
- Będzie dobrze. Musi być.
Powiedziała tylko Cruz, mocno ściskając w ręku te cholerne tabletki.
- Taak...
Przytaknęła tylko Rose, uśmiechając się niepewnie w stronę Cruz. Ritza równie niepewnie odwzajemniła uśmiech. Zaraz jednak w ich oczach pojawiły się łzy kompletnej bezsilności, której obie tak bardzo nie znosiły. Rose objęła Cruz ramieniem i tuliła ją do siebie uspokajająco, nie mówiąc zupełnie nic, bo żadne słowa nie były im teraz potrzebne. Obie rozumiały co teraz czują, po prostu to wiedziały i rozumiały, bo obie przeżywały to samo i jednakowo potrzebowały siebie nawzajem, by jakoś przez to wszystko przejść...

***

Nim się zorientowała, Cruz już spała na ramieniu Rose. Była po prostu tak bardzo zmęczona, że oczy same się jej zamykały, a ze snu potrafił ją wyrwać tylko dźwięk otwieranych drzwi sali operacyjnej i głos lekarza.
- Pani Boscorelli?
Spytał lekarz, siadając obok niej.
- Taak.
Odpowiedziała z lekkim wahaniem w głosie, bo chociaż rzeczywiście była żoną Bosco, zachowała swoje nazwisko i dziwnie się czuła, kiedy usłyszała pytanie lekarza.
- Operacja przebiegła pomyślnie.
Powiedział lekarz, uśmiechając się lekko, na co Cruz zareagowała głośnym westchnieniem ulgi.
- Pan Boscorelli narazie musi wypoczywać, ale wszystko powinno być dobrze.
Cruz uśmiechnęła się promiennie, uznając to za dobry znak i zupełnie nie zwróciła uwagi na słowa „powinno być dobrze”. Bo i po co? Wiedziała, że wszystko będzie dobrze. Musi być.
- Mogę go zobaczyć?
Spytała, na co lekarz zareagował przyzwalającym skinieniem głowy.
- Oczywiście. Sala numer 6.
Cruz cicho mu podziękowała, wymieniła niepewne spojrzenia z Rose, która jednak bez żadnych prostestów pozwoliła jej iść do Bosco pierwsza i skierowała się do sali. Weszła do środka i od razu podeszła do łóżka, na którym leżał Bos.
- Cześć, skarbie.
Wyszeptała, uśmiechając się do niego i biorąc go za rękę.
- Hej...
Odpowiedział z trudem, jednak uśmiechnął się przy tym lekko.
- Ale się porobiło, co?
Mruknął, ściskając mocniej jej dłoń.
- Tak.
Przytaknęła Cruz, jednak zaraz dodała, uśmiechając się szeroko.
- Ale wszystko będzie okay. Rozmawiałam z lekarzem. Za tydzień powinni cię wypisać.
- Za tydzień?!
Jęknął z niezadowoleniem Bos.
- Och, daj spokój... Nie będzie tak źle. Będę do ciebie wpadać.
Wyszeptała i pocałowała go delikatnie w policzek.
- Pewnie, że będziesz. Nie masz wyjścia, bo bez ciebie nie wytrzymam.
Powiedział, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Byłaś u lekarza?
Spytał po chwili ciszy, zręcznie zmieniając temat.
- Yhy.
Przytaknęła Cruz, kiwając głową.
- I co?
Ciągnął dalej Bos, nie dając za wygraną.
- Wszystko jest w porządku.
Odpowiedziała, pomijając fakt, że musi łykać tabletki na podtrzymanie ciąży, bo nie chciała go martwić.
- A wiesz już czy to...
- Nie.
Odparła szybko Cruz i zaraz dodała.
- Chciałam zaczekać z tym na ciebie.
Bosco uśmiechnął się do niej i wyszeptał, dotykając jej brzucha.
- Trochę o tym myślałem i chyba wolę niespodziankę...
- Ale ty nie lubisz niespodzianek, Bosco.
Powiedziała zdziwiona Cruz, zerkając na niego z zaskoczniem.
- Tak... Ale taka niespodzianka to co innego.
Wymruczał, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Poczekam.
Dodał, a Cruz odwzajemniła jego uśmiech.
- Dobrze. A jak będziesz czekać to pomyśl nad imieniem dla chłopca, a ja pomyślę o imieniu dla dziewczynki, okay?
Zaproponowała Cruz, splatając razem ich dłonie.
- Okay.
Zgodził się Bosco i dodał, całując ją delikatnie w usta.
- Kocham cię.
Był szczęśliwy. I Cruz też. I tylko to się w tej chwili dla nich liczyło. Szczęście, no i dziecko, które za niecałe dwa miesiące będzie już z nimi...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/10/11, 12:56 pm    Temat postu:

Akcja z czekaniema na płeć dziecka jest przeurocza. W sumie to nie ma różnicy co się urodzi, bylebyło zdrowe Wink I najważniejsze, że dziecko jest ICH (bo jest, prawda? Chyba, że Alex wtrącił tu coś swojego do ich życia ;P)

Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego ficka. No i Davis! ;>
I długa ta część Ci wyszła, ale to plus oczywiście. Czekam na kolejne części Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/11, 2:40 pm    Temat postu:

scully napisał:
Jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego ficka.

Och, naprawdę? To super Very Happy Cieszę się, bo skoro nie lubisz pary Cruz&Bosco, ale fick Ci się podoba to jest super przez duże S
I dzięki za komentka ;* ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/13, 12:03 am    Temat postu:

Nowa część Very Happy Pozytywna myślę, a to miła odmiana, bo u mnie za dobrze nie jest... Ale miłego czytania życzę ;* Wink


Część dziewiętnasta


DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ


Cruz wstała bardzo wcześnie, bo od paru dni nie spała dobrze. Ale to chyba było normalne, bo w końcu za tydzień miała termin porodu. Była tym trochę podenerwowana, w końcu to miał być jej pierwszy i jedyny poród, ale też podekscytowana i nie mogła się wprost doczekać rozwiązania.
- Bosco?
Zawołała, wychodząc z sypialni i idąc do kuchni, gdzie już czekało na nią pięknie podane śniadanie.
- Cześć, skarbie.
Przywitał się z nią Bos, cmokając ją lekko w policzek.
- Mhmm... To dla mnie?
Spytała niewinnie, wskazując na tacę z naleśnikami.
- Pewnie, że dla ciebie, a dla kogo?
Spytał retorycznie, uśmiechając się do niej.
- Przecież nie dla mnie. Ja już jadłem.
Dodał, podając jej sok pomarańczowy.
- Dziękuję.
Wyszeptała cicho, uśmiechając się promiennie w jego stronę.
- To ja dziękuję.
Wymruczał jej do ucha, przytulając się do niej i całując jej duży brzuszek.
- Zastanawiałeś się już nad imieniem?
Spytała, głaszcząc go po głowie, kiedy on nadal tulił się do niej i jej brzucha.
- Eeee... Trochę...
Wyjąkał Bos, nawet na nią nie patrząc.
- No i?
Drążyła dalej Cruz, podnosząc jego głowę tak, by na nią spojrzał.
- Yyy... Pomyślałem, że... Michael to bardzo ładne imię dla chłopca...
Powiedział cicho, zerkając na nią niepewnie.
- Rzeczywiście ładne.
Zgodziła się Cruz, uśmiechając się do niego ciepło.
- Tak myślisz?
Spytał, chcąc się upewnić, czy Cruz aby na pewno tak uważa.
- Tak. Michael... Mikey... Ładnie. I pasuje.
Stwierdziła Cruz, uśmiechając się lekko.
- Maurice, Maritza i Michael... Ślicznie.
Wyszeptała, uśmiechając się. Bosco odwzajemnił jej uśmiech.
Nie wiedział czy spodoba jej się pomysł nazwania dziecka po jego bracie, ale chyba naprawdę się jej spodobał. I dobrze, bo Bosco tego chciał. I teraz był jeszcze bardziej szczęśliwy niż wcześniej.
Pocałował ją czule w usta, najpierw jeden, a potem drugi raz.
Nagle jednak przestał i spytał.
- A ty wymyśliłaś imię dla dziewczynki?
- Yhy.
Przytaknęła Cruz, nadal się uśmiechając.
- Lettie.
Powiedziała, co nie było dla Bosco żadnym zaskoczeniem.
- Też ładnie.
Uznał Bos, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Tak.
Zgodziła się Cruz, a zaraz potem ich usta znowu połączyły się w namiętnym pocałunku...

***

Cruz przekręciła się niespokojnie na łóżku. Nie mogła zasnąć, bo co jakiś czas budziły ją lekkie skurcze w dole brzucha, które jednak z biegiem czasu coraz bardziej się nasilały.
- Bosco?
Wyszeptała, szturchając go lekko w ramię.
- Yyy... Co, skarbie?
Mruknął na wpół przytomny, odwracając się w jej stronę.
- Bosco, ja...
Zaczęła, siadając na łóżku, bo w pozycji leżącej skurcze jeszcze bardziej się nasilały.
- Co?
Jęknął, bez zbytniego zainteresowania.
- Muszę ci coś powiedzieć, Bosco.
Wyszeptała, z trudem łapiąc powietrze, bo starała się skupić na oddechu, jaki ćwiczyła w szkole rodzenia. Nie żeby rodziła, ale tak na wszelki wypadek... Nie zaszkodzi.
- Jest trzecia w nocy, kochanie... Jestem zmęczony... Pogadamy jutro, okay?
Powiedział i zaraz dodał, widząc jak Cruz siedzi na łóżku, zamiast na nim leżeć i spokojnie spać.
- Połóż się. Powinnaś się wysypiać...
- Bosco... Ale ja nie mogę spać, bo...
Zaczęła, jednak urwała w połowie, bo nie była w stanie spokojnie dokończyć jednego prostego zdania.
- Ja rodzę, do cholery!
Wydusiła z siebie, a Bosco od razu zerwał się na równe nogi jak oparzony.
- Co?! Co robisz?! Jak to rodzisz? Termin masz za tydzień. Jesteś pewna, że to już?
Zadawał masę pytać, krzątając się gorączkowo po sypialni w poszukiwaniu ciuchów.
- Jestem pewna, Bosco. Mam skurcze.
Odpowiedziała, a Bosco cicho zaklnął pod nosem, wyciągając z szafy torbę z rzeczami dla malucha i Cruz, którą na szczęście przygotowali parę dni temu, tak na wszelki wypadek. Nigdy nie byli specjalnie zapobiegawczy, ale w tym wypadku chcieli mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Ale nawet teraz im się to nie udało, bo los spłatał im figla – Cruz rodziła przed terminem, a Bosco kompletnie nie wiedział co z tym faktem zrobić! Miotał się bez celu po całej sypialni, jednocześnie zapinając koszulę. Cruz widząc jego krzątaninę zdobyła się na lekki uśmiech i wyszeptała, między kolejnymi skurczami.
- Skarbie, nie denerwuj się tak...
- Nie denerwuję się.
Zaprzeczył, ale chyba sam nie wierzył w to co mówi.
- Mamy jeszcze trochę czasu, Bosco.
Powiedziała Ritza, a Bos spojrzał na nią niepewnie, jakby jej nie dowierzał.
- Jak nie będziesz panikować, to wszystko będzie dobrze, okay?
Spytała i powoli wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. Bosco patrzył na nią, kompletnie zaskoczony jej spokojem, jednak pokiwał tylko głową i powiedział.
- Nie panikuję, ale... Pośpiesz się, okay?
- Jasne.
Odpowiedziała tylko spokojnie, choć tak naprawdę wcale nie była taka spokojna – w końcu niedługo miała urodzić swoje pierwsze dziecko!

***


Cruz nie wiedziała jakim cudem, ale piętnaście minut po ich wyjściu z mieszkania byli już w szpitalu, co normalnie, w ulicznych nowojorskich korkach, było aż niemożliwe. Ale im się udało. Może dlatego, że Bosco nic sobie nie robił z ograniczeń prędkości, ani ulicznych świateł, nawet wtedy, kiedy Cruz zwróciła mu uwagę, że chce dojechać do szpitala żywa. Ale grunt, że dotarli bezpiecznie, a Cruz leżała na sali porodowej. Skurcze nasiliły się bardziej, ale nadal nie było tak źle i nie trzeba było zaczynać akcji porodowej. Był jeszcze czas, a Bosco ten czas wykorzystał na budzenie telefonami wszystkich znajomych. Nagle zza drzwi wychyliła się Rose i od razu zaczęła kręcić się wokół Cruz, co doprowadzało Ritzę do szału. Na szczęście lekarz przyszedł w porę, więc Cruz niemal błagalnym wzrokiem poprosiła Bosco, by wyszedł na korytarz, oczywiście wraz z matką. A Bosco, owszem, zrobił to, ale dość niechętnie, całując ją czule na pożegnanie.
- Dobrze się pani czuje?
Spytał lekarz, a Cruz przez chwilę zastanawiała się nad tym co ma odpowiedzieć.
Nie licząc tego, że była przerażona i trochę zmęczona to czuła się dobrze. Ale nie pokoiło ją jedno... Od dawna nie czuła ruchów dziecka! I dopiero teraz to do niej dorarło, bo wcześniej, kiedy była u niej Rose, jakoś się na tym nie skupiała...
- Tak, ale... Nie czuję ruchów dziecka...
Wyszeptała z trudem, patrząc z przerażeniem na lekarza.
- Jak to? Od kiedy? Liczy pani skurcze i czas pomiędzy nimi?
Spytał lekarz, jednocześnie uruchamiając USG.
- Liczyłam, ale... Teściowa...
Zaczęła, ale lekarz przerwał jej z dobrotliwym uśmiechem.
- Tak, rozumiem... Wiem coś o teściowych. Proszę się położyć. Zaraz sprawdzimy stan dziecka, dobrze?
Cruz pokiwała tylko potakująco głową i położyła się na kozetce. Z uwagą patrzyła na moniot ultrasonografu, na który jednak lekarz patrzył z coraz bardziej rosnącym przerażeniem.
- Co się dzieje?
Spytała Ritza, nie wiedząc kompletnie co jest grane.
- Musimy zaczynać. Zgadza się pani na cesarkie cięcie?
- Cokolwiek, byle nic się nie stało dziecku...
Odpowiedziała Cruz i już po paru minutach wylądowała na sali operacyjnej...

***


Bosco chodził w te i z powrotem po korytarzu, coraz bardziej nerwowy. Nie wiedział co się dzieje, czemu zrobiono tak a nie inaczej, czemu to wszsytko się działo i czy tak na pewno powinno być... Miał ogromny mętlik w głowie i chciał, by wszystko jak najszybciej się skończyło, a przede wszystkim by było dobrze.
- Chcesz kawy, Bos?
Spytała Faith, podchodząc do niego z kubkiem gorącego płynu.
On jednak pokiwał przecząco głową, na co Yokas zareagowała lekkim uśmiechem i powiedziała, wciskając mu w ręce kubek.
- Ale Bosco, jest piąta nad ranem, pewnie jesteś zmęczony... Wypij.
Bosco niechętnie wziął parę łyków kawy, ale tylko po to, by Faith dała mu spokój. No bo jak mógł myśleć o kawie, kiedy w sali obok rodziło się jego pierworodne dziecko???
- Myślisz, że będzie dobrze?
Spytał cicho, patrząc z uwagą na Yokas, która cały czas ciepło się do niego uśmiechała.
- Pewnie. Nie ona pierwsza i nie ostatnia ma cesarskie cięcie, Bos. To naprawdę nic takiego.
Odpowiedziała Faith, klepiąc go przyjacielsko po plecach.
I jakby na potwierdzenie jej słów po kilkunastu minutach było po wszystkim, a Bosco mógł w końcu zobaczyć Cruz i maleństwo...

***

Wszedł do sali niepewnie, jednak kiedy zobaczył Cruz leżącą na łóżku i tulącą do siebie nowo narodzoną maleńką istotkę, wszystkie jego obawy zniknęły.
- Hej...
Wyszeptała Ritza, uśmiechając się do niego.
- Cześć.
Odpowiedział Bosco, odwzajemniając uśmiech i siadając obok niej na łóżku.
Zerknął niepewnie na dziecko, a Cruz od razu powiedziała, wskazując głową na dziecko.
- To Michael, Bosco. Śliczny, prawda?
Sytała, uśmiechając się.
- Mikey... Mały Mikey...
Wyszeptał tylko Bos, na co Cruz zareagowała jeszcze większym uśmiechem, poprawiając go lekko.
- Nasz mały Mikey. Chcesz go potrzymać?
Spytała, podając mu dziecko.
Bosco trochę dziwnie się czuł trzymając w swoich dużych dłoniach tak małą istotkę, ale od razu uśmiechnął się do dziecka, kiedy tylko przyjrzał mu się bliżej. Podobieństwo dziecka do niego było uderzające – mały Mikey miał te same co Bosco rysy twarzy, oczy... Ciemne włoski były jedyną cechą odziedziczoną po mamie. I w tym momencie, kiedy Bosco tak patrzył na to dziecko, jego wszelkie wątpliwości jakie miał, co do swojego ojcostwa, zniknęły bez śladu, bo Bosco po prostu wiedział, że dziecko jest jego. Uśmiechnął się szeroko, od ucha do ucha i wyszeptał.
- Dziękuję, kochanie...
Cruz również się uśmiechnęła, bo kiedy tak patrzyła na Bosco i swojego synka to łzy mimowolnie gromadziły się jej w oczach.
- Kocham cię.
Dodał Bos, całując ją mocno w usta, a Cruz nie pozostawało nic innego jak oddanie pocałunku z równie wielką miłością i namiętnością...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/10/13, 6:13 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/10/13, 12:29 pm    Temat postu:

Jeej, jak optymistycznie Wink I mały Michael, słodko ;] Pozytywna odmiana, akurat miałam ochotę przeczytać coś, co nie kojarzy się z morderstwem, zdradami, poronieniami... Czekam na więcej, bo takie pozytywne części na pewno się przydadzą Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/15, 1:48 am    Temat postu:

Nowa część na zakończenie weekendu. Miłego czytania ;*

Część dwudziesta


TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ


- Zasnął?
Spytał Bosco, przeciągając się leniwie na łóżku i zerkając kątem oka na wchodzącą do sypialni Cruz.
- Taak...
Odpowiedziała Ritza, tłumiąc ziewnięcie.
Położyła się obok i wtuliła się w niego mocno, wzdychając ciężko.
Była zmęczona. Mikey dawał jej popalić i Cruz od razu zorientowała się, że to po niej odziedziczył charakterek – był tak samo uparty i uciążliwy jak ona, ale przy tym tak słodki i uroczy jak jego ojciec. Poza tym Mikey ogólnie był wprost idealny, każdy się nim zachwycał – silny, zdrowy i duży chłopczyk, wprost wspaniały... Faith i Rose zakochały się w nim od pierwszego wejrzenia i prawie w ogóle nie wypuszczały go z rąk. Często się nim zajmowały, ale Cruz nie wiedziała już czy to dobrze czy źle. W końcu chciała spędzać z dzieckiem jak najwięcej czasu, mieć z nim kontakt, być z nim... Ale z drugiej strony jej stan się pogarszał, coraz gorzej się czuła, słabła, wprost nikła w oczach... Wiedziała, że to wszystko nie potrwa już długo. Wiedziała o tym i Bosco też wiedział, ale oboje udawali, że wszystko gra.
- Zmęczona?
Zagadnął Bos, obejmując ją ramieniem.
- Tak.
Przytaknęła, zerkając na niego i splatając razem ich dłonie.
- Nie dał mi się zdrzemnąć nawet przez pięć minut, a teraz pewnie też nie będzie lepiej.
- Tak, ale teraz ja tu jestem, więc mogę ci pomóc.
Stwierdził Bosco, uśmiechając się i głaszcząc ją po głowie.
- Masz jutro pracę, powinieneś się wyspać.
Mruknęła tylko, ale Bosco uśmiechnął się jeszcze szerzej i wymruczał jej wprost do ucha.
- Nie chcę mi się spać, bo teraz chodzi mi po głowie coś zupełnie innego...
- Naprawdę? A co takiego?
Cruz udała, że nie wie o co mu chodzi, ale już po chwili kompletnie zatraciła się w jego namiętnym pocałunku...


***


Cruz przekręciła się niespokojnie na łóżku. Słyszała głośny płacz dziecka, ale dobiegający do niej jakby przez ścianę, bo nadal tkwiła w błogim półśnie. Wiedziała jednak, że musi wstać. Usiadła na łóżku, zapaliła nocną lampkę, stojącą na stoliku obok i już miała wstać, kiedy poczuła delikatny pocałunek na odsłoniętym ramieniu...
- Bosco...
Wyszeptała, odwracając się w jego stronę.
- Śpij. Ja pójdę.
Powiedział, wciągając na siebie spodnie.
- Ale muszę go nakarmić...
Wyjęczała, ziewając i zerkając kątem oka na zegarek. 2:43. Środek nocy. Świetnie.
- Przyniosę go tutaj.
Zaproponował Bosco, a Cruz pokiwała tylko głową i położyła się z powrotem.
Czuła przeszywający ból głowy, który nie ustępował, choć brała silne tabletki przeciwbólowe, przypisane jej przez lekarza. Poza tym często słabła i miała zawroty głowy, ale nie mówiła o tym Bosco, bo nie chciała go martwić. Rozmasowała skronie i wyciągnęła się na łóżku. Nie na długo jednak, bo zaraz usiadła, biorąc małego od Bosco.
- Hej... Jesteś głodny?
Spytała Cruz, uśmiechając się lekko do synka. Przystawiła go do piersi i zaczęła karmić, bo Mikey rzeczywiście był głodny, jak każde małe dziecko.
Bosco uśmiechnął się szeroko na ten widok i nawet nie wiedział kiedy i jak, ale nagle zapragnął upamiętnić ten widok.
Ritza i Mikey – matka i syn.
Bosco wiedział, że Cruz najprawdopodobniej nie zobaczy pierwszych kroków synka, nie usłyszy jego pierwszych słów... A Mikey nigdy tak naprawdę nie pozna mamy. A przecież musi wiedzieć, że Ritza go kochała i była przy nim, bo na pewno by tego chciał. I Cruz też by tego chciała. Bosco przyniósł więc aparat i zaczął pstrykać masę zdjęć Cruz i dziecka.
- Co robisz?
Spytała zaskoczona Cruz, uśmiechając się niepewnie w jego stronę.
- Wyglądam okropnie.
Stwierdziła, odruchowo poprawiając włosy.
- Wyglądasz ślicznie, jak zawsze.
Powiedział Bos, podchodząc do niej i całując ją namiętnie w usta.
Usiadł przy niej na łóżku i przytulił ją do siebie, wyciągając przed nich aparat.
- Uśmiechnij się.
Powiedział i zrobił zdjęcie.
Ich zdjęcie. Wszystkich razem...
Maurice, Maritza i Michael.
Uśmiechnięci, przytuleni...
Teraz byli tacy szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwi...
Ale jak długo to mogło trwać? Jak długo?


***


Parę dni później Cruz czuła się jeszcze gorzej niż wcześniej. Bolała ją głowa, miała mdłości, zawroty głowy... Raz nawet omal nie zemdlała, ale Bosco złapał ją niemal w ostatniej chwili, kiedy osuwała się na podłogę.
- Skarbie... Co ci jest?
Spytał, sadzając ją na kanapie.
- Nic, Bosco. Jestem po prostu zmęczona.
Odpowiedziała, starając się zbagatelizować sprawę.
Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go lekko w usta, jakby to miało przekonać go do tego co mówiła. Ale nie przekonało. Ani trochę. Bosco wiedział, że z Cruz jest coraz gorzej, że dziecko i jego wychowanie to dla niej teraz o wiele za dużo, że nie ma tyle energii, że sobie nie radzi... Ale chciał by była szczęśliwa, a wiedział, że szczęście może dać jej tylko normalne życie, a przynajmniej złudzenie normalnego życia. Nie mógł jednak pozwolić na to, by Cruz się wykończyła, więc zaproponował, odgarniając jej opadające na twarz włosy i patrząc w jej ciemne oczy.
- Może powinnaś odpocząć? Zadzwonię do mamy. Weźmie do siebie Mikey‘a, co ty na to?
Zaproponował, gładząc ją po plecach.
- Bosco... Dam sobie radę, naprawdę.
Zaczęła, jednak Bos jej przerwał, najdelikatniej jak tylko mógł.
- Wiem, ale może powinnaś... Zdrzemniesz się, a jak wrócę z pracy to zrobimy sobie romantyczną kolację i...
Urwał na moment, uśmiechając się figlarnie.
- No wiesz.
Dokończył, łaskocząc ją lekko. Cruz zachichotała i pokiwała głową na znak zgody.
- Dobrze. Brzmi ciekawie.
- Będzie super.
Stwierdził Bosco, szczerząc zęby w uśmiechu.
Po chwili już dzwonił do Rose, a Cruz smacznie spała na kanapie.


***


Bosco głośno zatrzasnął szafkę.
Był coraz bardziej przybity pogarszającym się stanem Cruz. Niby wiedział, że jest źle, że już nie będzie dobrze, więc powinien się tego spodziewać, ale nie mógł pogodzić się z myślą, że Ritza może umrzeć, może zostawić jego i Mikey‘a samych... Nie wyobrażał sobie tego.
- Wszystko w porządku, Bos?
Spytała Yokas, patrząc na niego uważnie.
Wszyscy już wyszli z szatni, więc Faith postanowiła z nim pogadać, bo od jakiegoś czasu widziała, że Bosco się zmienił - był jakby nieobecny, obcy... Faith tłumaczyła to sobie tym, że pewnie mocno przeżywa to, co dzieje się z Cruz, bo w końcu to jego żona, ale... Ale nie chciała, by Bos był smutny, zdenerwowany, przybity – a właśnie taki ostatnio był, a ona nie wiedziała właściwie dlaczego, bo ostatnio prawie wcale ze sobą nie rozmawiali, bo w końcu Bosco nie był zbyt skłonny do rozmowy i każdy swój wolny czas poświęcał albo Ritzie albo dziecku, tak jakby chciał maksymalnie wykorzystać każdą minutę, każdą sekundę, każdą chwilę, jaka im została.
- Tak.
Odpowiedział, wzruszając niedbale ramionami i zakładając kurtkę, jednak jego słowa nie zabrzmiały ani trochę przekonująco, a już na pewno nie dla Yokas, bo w końcu ona znała Bosco na wylot i wiedziała, że kłamie.
- Bosco, mnie możesz powiedzieć. Jestem twoją przyjaciółką.
Dodała, patrząc mu prosto w oczy.
Bosco spuścił wzrok, bo nie mógł znieść jej przenikliwego spojrzenia. Zaraz jednak spojrzał na nią ponownie, bo wiedział, że nie da mu spokoju dopóki nie powie jej prawdy. Ale co było prawdą? Nie wiedział, bo sam już się w tym wszystkim pogubił...
- A co mam ci powiedzieć, Faith?
Spytał, przechodząc się po szatni, szybkim, nerwowym krokiem.
- Że jest dobrze? Nie, nie jest! Nie jest kurwa dobrze!
Krzyknął, bo już naprawdę nie wytrzymywał i jak to on musiał to z siebie wyrzucić.
- Ona umiera, Faith!
Powiedział, po raz pierwszy chyba tak otwarcie nazywając rzecz po imieniu.
Yokas była coraz bardziej przerażona jego słowami, jednak nic nie powiedziała, bo rozumiała, że Bos musi się wygadać. Tak po prostu, bo przecież nie może okazywać słabości przy Cruz, bo tylko by ją tym dobił.
- Umiera. A ja nic nie mogę zrobić. Nic!
Podniósł głos jeszcze bardziej, tak, że jego słowa roznosiły się niemal po całym posterunku, ale Bosco już o to nie dbał. Mało co go obchodziło – tylko Cruz i Mikey, ale ich tu przecież nie było, więc mógł sobie pozwolić na słowa, których w domu nigdy by nie wypowiedział, bo tam nawet ich do siebie nie dopuszczał.
- Bosco...
Wyszeptała łagodnie Faith, chcąc go trochę uspokoić, jednak nie wyszło, bo Bosco ciągnął dalej, jeszcze głośniej.
- Każdego dnia wracam do domu z myślą, że może kiedy wejdę ona... że może...
Głos mu się załamał. Nie mógł dokończyć tego zdania, nie mógł...
- Ale przy niej udaję, że jest okay, wiesz? Uśmiecham się, opowiadam jak jest w pracy, czasem zajmę się Mikey‘em, choć ją to wkurza, bo mówi, że myślę, że ona sobie nie radzi. Ale to nie o to chodzi. Po prostu widzę, że jest tym wszystkim zmęczona, że czasem powinna odpocząć, ale do niej to jakby nie docierało, a ja nie wiem dlaczego. Nie wiem... Niczego nie wiem, Faith, bo z nią o tym nie rozmawiam. Bo co mam powiedzieć?!
Spytał, wymachując rękoma i podnosząc głos, tak, że będacy za drzwiami Swersky, Sully, Davis, Sasha i inni, wszystko słyszeli.
I było im głupio. Nie wiedzieli jak mają się zachować. Do tej pory temat Cruz i jej choroby był zamknięty, ale każdy podświadomie wiedział, że wkrótce będą musieli się z tym zmierzyć i pomóc Bosco, bo to ich przyjaciel. Ale jak mieli mu pomóc? Jak? Nie wiedzieli... Nie wiedzieli.
- No co? Porozmawiajmy o tym, co będzie jak umrzesz, kochanie? Co mam zrobić? Co chce bym zrobił? A może mam jej się spytać jakie lubi kwiaty i jakie mam jej położyć na grób? Albo co mam powiedzieć na jej temat Michelowi, kiedy podrośnie, co? Bo tak naprawdę to nie wiem, co zrobię, Faith. Nie wiem co zrobię bez niej.
Wydusił z siebie, choć każde słowo sprawiało mu ogromny, niemal fizyczny, ból.
- Nie wiem jak sobie bez niej poradzę...
- Bos...
- Nie myślę o tym. Nie mogę... Nie mogę, Faith, choć wiem, że czasem powinienem, wiesz?
Powiedział, choć głos zaczął mu się powoli załamywać.
- Bosco, kiedyś musisz o tym pomyśleć, ale narazie ona... Jest dobrze.
- Nie, nie jest.
Zaprzeczył, kręcąc głową.
- Nie widzisz jej. Jest źle. Nie ma siły. Ja też nie, Faith. A przecież powinienem jej pomóc...
- Pomagasz.
Wyszeptała Yokas, podchodząc do niego bliżej.
- Nie.
- Tak, Bosco, pomagasz jej.
Powtórzyła Faith, biorąc jego twarz w swoje dłonie i zmuszając go do tego, by na nią spojrzał.
- Pomagasz.
Dodała, przytulając go mocno do siebie.


***


- Jeszcze nie śpisz?
Spytał Bos, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie.
Cruz patrzyła się za okno swojego mieszkania, patrzyła na to miasto, które tak kochała i dopiero teraz zaczęło do niej w pełni docierać to, że już niedługo będzie musiała się z tym wszystkim pożegnać, zostawić to, zostawić Nowy Jork, swoją pracę, swoją rodzinę, swoje życie... I było jej z tym źle i cholernie smutno. Ale czy mogło być inaczej?
Bosco pocałował ją delikatnie w kark, czym dodał jej bardzo potrzebnej siły, ale przecież nie mógł dawać jej zawsze. W końcu on też był tylko człowiekiem i też mógł mieć dość. A ona nawet z nim o tym nie rozmawiała, choć wiedziała, że musi. A teraz nie było Mikey‘a, więc może warto było poruszyć ten temat?
- Nie.
Odpowiedziała i po krótkim namyśle dodała.
- Nie śpię, bo boję się, że kiedy zasnę to już się nie obudzę, wiesz?
Wyszeptała, odwracając się w jego stronę.
- Cruz...
- Boję się, że już się nie obudzę i że cię już więcej nie zobaczę... Ciebie i Mikey‘a... Boję się, że nie zobaczę już niczego.
Dodała, z trudem powstrzymując łzy.
- Kochanie...
Zaczął Bos, odwracając ją w swoję stronę.
Wziął jej twarz w swoje dłonie i wyszeptał, patrząc na nią.
- Nie masz się czego bać. Jestem tu i zawsze będę. Zawsze, rozumiesz?
Cruz pokiwała tylko głową, uśmiechając się jednocześnie przez łzy, które gromadziły się jej w oczach.
- Dobrze.
Stwierdził Bosco i pocałował ją czule w usta.
- A teraz chodź spać.
Powiedział, wyciągając do niej rękę i prowadząc ją do sypialni, jednocześnie tuląc ją do siebie i szepcząc jej do ucha dwa nieśmiertelne dla nich słowa: „Kocham Cię.” Na zawsze. Cruz o tym wiedziała. Oboje o tym wiedzieli...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/10/15, 1:36 pm    Temat postu:

Ta część mnie przybiła. Najgorzej jest, jak wiesz, że czeka na ciebie śmierć. Bo w nieświadomości jest lepiej żyć, przynajmniej ja tak uważam.
A Cruz ma Bosco i ma synka (który swoją drogą jest przekochany), a wszystko się wali. Przykro Sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/10/16, 5:26 pm    Temat postu:

przeczytalam kilka czesci na raz sa naprawde świetne. maly Michael. Bosco przekochany w tych ostatnich częsciach i Feith ktora jest prawdziwa przyjaciolka. o malo sie nie poplakalam czytajac ostatnia czesc takie to smutne.

Scully napisał:
Najgorzej jest, jak wiesz, że czeka na ciebie śmierć. Bo w nieświadomości jest lepiej żyć, przynajmniej ja tak uważam.



dokladnie masz racje. wszyscy kiedys tam umrzemy ale nikt nie wie kiedy ale myslimy ze mamy jeszcze tyle czasu mamy dopiero 22 czy 17 lat. a ona wie ze umrze juz niedlugo i najgorsze ze nie wie dokladnie kiedy. ale w sumie nie wiem czy lepiej bym sie czula znajac dokladna date swojej smierci.
straszne

ale super czesci i czekam na wiecej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/17, 6:50 pm    Temat postu:

Nowa część. Krótka i jakaś taka dziwna i nieładna (be, in my opinion), ale nie wiem czemu miałam ochotę coś dodać, więc jest... ;]



Część dwudziesta pierwsza


Cruz nie wiedziała jak, kiedy i dlaczego, ale leżała na szpitalnym łóżku. Obok niej siedział Bosco i trzymał ją za rękę.
- Bosco...
Wyszeptała, patrząc na niego.
- Cześć, słoneczko.
Odpowiedział, całując ją w rękę i uśmiechając się do niej.
- Co ja tu robię?
Spytała, rozglądając się po szpitalnej sali. Naprawdę nie wiedziała, co robi w szpitalu, nie wiedziała, a już na pewno niczego takiego nie pamiętała. Wydawało jej się, że śni, ale słowa Bosco przywróciły ją do rzeczywistości.
- Ostatnio źle się czułaś, zemdlałaś i...
- Przecież to nic takiego, Bosco. Nie przesadzasz trochę?
Mruknęła, wyrywając swoją dłoń z jego lekkiego uścisku.
Odwróciła od niego głowę, bo za cholerę nie potrafiła zrozumieć dlaczego Bosco ją tu przywiózł. Przecież mówiła mu, zresztą nie tylko mu, że nie zamierza się leczyć, spędzać reszty życia w szpitalu... A tymczasem co? No co? Leżała na szpitalnym łóżku i co gorsze, nie wiedziała dlaczego i jak do tego doszło.
- Ale skarbie...
Zaczął, jednak zaraz urwał, szukając jej wzroku.
Kontynuował dopiero wtedy, kiedy Cruz spojrzała na niego, a ich oczy się spotkały; dopiero wtedy dokończył:
- Leżysz tu już trzeci dzień.


***


TRZY DNI PÓŹNIEJ


Bosco przychodził do niej codziennie. Nadal nie wiedziała dlaczego i jak to wszystko się działo, ale się działo i już, więc jakoś musiała to przeżyć. Starała się trzymać dzielnie, nie marudzić, ani nie narzekać, kiedy codziennie robili jej masę badań, jakby to miało jej pomóc, ale było jej ciężko. Mimo to, nadal się uśmiechała, kiedy Bos do niej wpadał. On też się uśmiechał. I choć oboje wiedzieli, że są to uśmiechy na przekór wszystkiemu i jakby przez łzy, uśmiechali się nadal i udawali, że tak jest dobrze. Cruz nie wiedziała czemu to robi, tak samo jak Bosco nie wiedział dlaczego. Chyba po prostu oboje woleli by tak było.
- Hej.
Przywitał się z nią tak jak zwykle – z uśmiechem na ustach, całując ją delikatnie w usta.
- I co?
Spytała, kiedy tylko usiadł.
Bosco westchnął ciężko i opadł na krzesło obok łóżka.
- No co?
Drążyła dalej Cruz, coraz bardziej podenerwowana, bo chciała jak najszybciej otrzymać odpowiedź.
- Wypiszą cię dziś, ale kazali się nam nad tym zastanowić.
Odpowiedział z ociąganiem Bos.
- A nad czym tu się zastanawiać?
Spytała zaskczona Ritza, uśmiechając się od ucha do ucha, zadowolona z tego, że będzie mogła nareszcie opuścić ten szpital. W końcu spędziła w nim prawie tydzień!
- Chcę wyjść, naprawdę.
Powiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Taak, wiem.
Mruknął Bosco, spuszczając głowę.
- Ale może powinnaś mnie spytać o zdanie?
Powiedział Bos, zerkając na nią. I nagle nastała między nimi cisza. Cisza. Ta głucha, pusta cisza. A oboje wiedzieli, że w ich wypadku cisza jest o wiele gorsza niż nawet najbardziej ostra kłótnia i że nie wróży nic dobrego.
- Um... A co o tym myślisz?
Spytała niepewnie Cruz.
- Nie wiem, Cruz. Może powinnaś na trochę tu zostać.
Zaczął nieśmiało, ale nawet nie dokończył, bo Cruz od razu mu przerwała z nawet nie skrywaną pretensją w głosie.
- Po co?! Po co, Bosco?!
Warknęła, lekko podnosząc głos.
- Cruz...
- Nie chcę spędzić tu reszty życia!
- A kto mówi o reszcie życia? Tylko na trochę... Żeby się przekonać, że wszystko jest w porządku...
Wyjaśnił Bosco, biorąc ją za rękę.
- W porządku?! Chyba żartujesz!
Oburzyła się Cruz, wyrywając rękę z jego lekkiego uścisku.
- Jestem chora, Bosco, więc jak może być w porządku?!
- Mówię tylko, że może powinnaś trochę tu odpocząć.
- Nie krzycz na mnie!
- To ty krzyczysz, Cruz.
Odpowiedział nadzwyczaj spokojnie Bosco, a Cruz mogłaby przysiąc, że patrzył na nią jak na wariatkę.
Westchnęła ciężko, bo naprawdę nie chciała się z nim kłócić, ale chyba naprawdę w pewnym momencie zaczęła krzyczeć. Ale jak miała nie krzyczeć skoro Bosco chciał, by została w szpitalu? Po co?? I dlaczego??
- Czemu chcesz bym tu została?
Spytała w końcu, łapiąc się za głowę w geście kompletnej bezradności.
- Już mnie nie kochasz...?
Spytała niewinnie, jak mała dziewczynka, jednak w jej głosie było coś takiego, że Bosco nagle zapragnął mocno ją do siebie przytulić, bo miał wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, Cruz się rozpłacze, albo kompletnie się już załamie.
- Skarbie...
Zaczął, podchodząc do niej i biorąc jej twarz w swoje dłonie.
- Pewnie, że cię kocham.
Wyszeptał, całując ją czule w czoło.
- Kocham cię...
Powtórzył, tym razem szukając ustatmi jej ust.
- Więc dlaczego...?
Ciągnęła dalej Cruz, nie dając za wygraną.
Po prostu sama nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Trochę się w tym pogubiła, a potrzebowała jasnych znaków, by się odnaleźć. A zachowanie Bosco wcale nie było dla niej takie jasne, bo w końcu gdyby ją kochał wolałby mieć ją w domu, a nie tutaj, prawda?
- Po prostu się o ciebie martwię, kochanie...
Odpowiedział, znowu ją całując.
- A co ten szpital moze zmienić, Bosco?
Spytała, odrywając się od niego.
I tym razem na to pytanie Bosco nie potrafił znaleźć odpowiedzi. Bo przecież medycyna i tak już nic nie mogła zrobić dla Cruz, więc po co to wszystko? Po to, by ją jeszcze bardziej zdołować i zdenerwować? Nie, Bosco tego nie chciał.
Powiedział więc, wstając.
- Dobra, pójdę do lekarza, żeby cię wypisał.
Nie wiedział czy to dobra decyzja, ale chciał jednego - dobra i szczęścia Cruz, a wiedział, że Ritza nie będzie szczęśliwa w szpitalu.
Zanim wyszedł usłyszał za sobą głos Cruz.
- Dziękuję. I ja też cię kocham, Bosco.
Z jej sali wychodził więc z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, bo wiedział, że mimo wszystko, cokolwiek by się nie działo, nie moze być aż tak źle, bo mają siebie i nic tego nie zmieni...



CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/10/17, 7:36 pm    Temat postu:

Bosco martwiący się o Cruz jest jeszcze słodszy, niż zwykle :>

I wcale nie uważam, że ta część jest nieładna - moim zdaniem jest rozczulająca Wink Szczególnie końcówka :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/10/17, 8:14 pm    Temat postu:

słodka czesc szkoda tylko ze taka krotka Very Happy Boco jest super taki kochany
fajnie ze jednak jej nie usmiercilas jeszcze Very Happy
czekam na wiecej Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/21, 3:01 am    Temat postu:

Nowa część. Mam nadzieję, że się choć trochę spodoba


Część dwudziesta druga


Cruz wróciła do domu. Wbrew wszystkim i wszystkiemu - lekarzom, Bosco, postępującej w zastraszającym tempie chorobie... Nie obchodziło ją już nic. Chciała po prostu żyć w miarę normalnie, zwyczajnie. Spędzić swoje ostatnie chwile wraz z Bosco i Mikey‘em – czy to aż tak ciężko było zrozumieć?
Chyba tak. Bo gdzie nie spojrzała natrafiała na potępiające jej decyzję spojrzenia.
Faith twierdziła, że powinna spróbować walczyć – dla Bosco.
Davis też uważał, że powinna się leczyć, ale nie tyle co dla Bosco, ile dla siebie i pewnie też trochę dla niego. Cruz nie rozumiała czemu on w ogóle w jakikolwiek sposób zawraca sobie nią głowę...
Z kolei Manny, jako jedyny chyba, ją rozumiał. Rozumiał. Nie potępiał, nie namawiał do niczego... Po prostu był i to było dla niej najważniejsze - jego życzliwa obecność i fakt, że mu na niej zależy.
Sully w ogóle się nie wtrącał. Chyba wolał po prostu być, pocieszać ich wszystkich samą swoją obecnością i osobowością, która nie zmieniała się ani na chwilę – Sull nadal był tak samo sarkastyczny i marudny jak zawsze, ale przy tym tak bardzo pocieszny, że Cruz uwielbiała spędzać czas w jego towarzystwie. Bosco też. Oboje jednak nie wiedzieli, że Sully wcale nie jest tak do końca taki jak dawniej – wieczorem często zastanawiał się nad tym, co się dzieje, co będzie z Bosco, kiedy utraci to, na czym najbardziej mu zależy - Cruz. W końcu on sam przez to już przechodził – stracił Tatianę. I może dlatego najlepiej ich obojga rozumiał? Rozumiał, że musi usunąć się w cień, być przy nich, ale nie wtrącać się za bardzo, bo tak będzie po prostu najlepiej. I on to rozumiał, naprawdę rozumiał... Faith, Davis, nawet Manny, czy ktokolwiek inny nie rozumieli tego tak dobrze jak on.
I może dlatego Cruz i Bosco najbardziej cenili sobie teraz jego obecność, choć przecież Sully często kłócił się z Bosco i nigdy tak naprawdę nie byli idealnymi przyjaciółmi. Teraz jednak rozumieli się po prostu bez słów i tego właśnie Bosco najbardziej potrzebował.
A Cruz?
Starała się by było jak dawniej. Chciała by było jak dawniej. Nie zawsze się udawało, ale ona i Bosco potrafili stwarzać pozory normalności. Cruz siedziała w domu, zajmowała się Mikey‘em, gotowała, czasem odwiedzała Bosco w pracy. Bos pracował, żartował, nadal oglądał mecze, pił piwo i zajadał się pizzą. Było normalnie, choć nie tak jak dawniej i wszyscy o tym wiedzieli.


***


- Hej, Bosco.
Ty wszedł do gabinetu, w którym Bosco i Faith ślęczli nad papierami od dobrych dwóch godzin.
Odkąd Cruz poważnie chorowała Bosco pracował i na ulicy i w wydziale. Ty nie miał bladego pojęcia jak Bosco może to wszystko ze sobą godzić i jeszcze wracać do domu na czas, by pobyć choć trochę z Cruz, ale jakoś mu się to udawało. Zawsze.
- Cześć.
Mruknął Bos, zerkając na niego z nad papierów.
Nadal był nieco cięty na Davisa za to, co się stało między nim a Cruz, ale starał się, by było między nimi okay. Właśnie – starał się, co nie znaczy, że było okay.
- Hej, Faith.
Dodał Davis, cmokając ją lekko w policzek.
- Nie uwierzycie co zrobiłem.
Zaczął coraz bardziej podekscytowany, siadając wygodnie na krześle.
- Co takiego?
Zaciekawiła się Yokas i spojrzała na niego, odkładając na bok papiery.
- Oświadczyłem się Sashy, a ona się zgodziła.
Odpowiedział szybko, uśmiechając się od ucha do ucha.
Bosco aż zakrztusił się kawą, w takim był szoku.
- O Boże...
Wyszeptała autentycznie zaskoczona, ale jak najbardziej pozytywnie, Yokas. Zaraz jednak dodała, przytulając do siebie Davisa.
- Gratuluję! To wspaniale!
- Tak myślisz?
Spytał, z lekkim wahaniem Ty.
- Pewnie. To cudownie.
Odpowiedziała Faith, uśmiechając się szeroko.
- Tak, to świetnie.
Zgodził się Bos, klepiąc Davisa przyjaźnie po ramieniu.
- Ale musimy się zbierać, Faith.
- Tak.
Przytaknęła Yokas, ubierając kurtkę.
- Praca.
Usprawiedliwiła ich, uśmiechając się lekko.
- Taaaak...
Mruknął Ty i dodał pośpiesznie, zanim Bos i Faith wyszli z gabinetu.
- Chcemy zrobić z Sashą jakąś małą imprezkę, dziś po pracy. Będziecie?
- Jasne.
Odpowiedziała za nich dwoje Faith.
- To świetnie. Bosco, powiedz Cruz, niech też przyjdzie, okay?
- Okay.


***


- Co ci jest?
Spytała Yokas, kiedy razem z Bosco patrolowała ulice.
- Nic.
- Powinieneś się cieszyć, że Davis bierze ślub.
Stwierdziła, zerkając na niego.
- Czemu?
Spytał, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- No... Hm... Nie będziesz się musiał martwić o niego i Cruz.
Odpowiedziała, po krótkim namyśle.
- Nie martwię się.
Mruknął, jednak zarówno dla niego jak i Yokas jasne było, że to nieprawda.
- Skoro tak mówisz.
Ucięła krótko Yokas, odwracając głowę w drugą stronę.
Chyba oboje nie chcieli poruszać tematu Cruz&Davis. Ale czy taki temat w ogóle istniał? Na pewno tak. Jeśli nie teraz, to wcześniej na pewno. Ale był. I Bosco nie mógł tak do końca o tym zapomnieć. A czy Cruz, a zwłaszcza Davis, mogli o tym zapomnieć? Zarówno Bosco jak i Faith nasuwała się tylko jedna odpowiedź na to pytanie: nie.
- A jak tam Cruz?
Spytała Faith, zmieniając temat.
- Bez zmian.
Odpowiedział krótko Bosco, włączając radio.
Nie miał zamiaru mówić z Faith o Cruz i Yokas doskonale to wyczuła. Nie pytała więc więcej o Ritzę, ale nie potrafiła też siedzieć cicho, więc zagadnęła go po dość długiej chwili ciszy.
- Przyjdziesz na tą imprezę po pracy?
- Nie wiem... Pogadam z Ritzą.
Odpowiedział wymijająco, skręcając w róg jednej z ulic. Potem już tylko milczeli, bo czasem milczenie jest po prostu lepsze i tak było w tej sytuacji.


***


Punktualnie o 22:30 Bosco był w domu. Uśmiechnął się, widząc Ritzę śpiącą z Mikey‘em na łożku. Wyglądała tak uroczo... Oboje wyglądali tak słodko i niewinnie, jak dwa małe aniołki, jego największe skarby, które przecież tak bardzo kochał, tak bardzo... Odgarnął Cruz opadające jej na twarz włosy i pocałował ją delikatnie w usta. Przez chwilę wpatywał się w nią jak w obrazek. Nie mógł oderwać od niej wzroku... Dopiero ciepły głos Rose, dobiegający z progu pokoju, przywrócił go do rzeczywistości.
- Niedawno zasnęli.
Bosco dopiero teraz sobie przypomniał, że miał wrócić do domu wcześniej, bo jego matka chciała zjeść z nimi kolację.
- Przepraszam, mamo, kompletnie zapomniałem...
Odruchowo zaczął się tłumaczyć, jednak Rose przerwała mu w pół zdania.
- To nie mnie powinieneś przepraszać, Maurice.
Stwierdziła, krzyżując ręce na piersiach.
- Ritza zrobiła taką pyszną lasagnię...
- Mamo...
Jęknął Bos, coraz bardziej żałując, że zapomniał o kolacji.
Bo jak mógł zapomnieć? No jak? To była pierwsza kolacja, którą mieli zjeść wszyscy w trójkę: on, jego matka i Cruz. No, może nie pierwsza, ale pierwsza, na której to Cruz miała gotować. Ritza od tygodnia chodziła z kąta w kąt, czytała wszystkie możliwe przepisy, robiła różne eksperymenty kulinarne, żeby tylko zadowolić Rose, to było dla niej tak ważne, a on o tym zapomniał. Jak mógł? No jak?
- Ciszej.
Upomniała go Rose, wskazując głową na Cruz i Mikey‘a.
- Mówiłam, że dopiero co zasnęli.
Przypomniała, po czym dodała, kierując się do kuchni.
- Chodź, odgrzeję ci tą kolację.
Bosco westchnął ciężko. Popatrzył na Cruz po raz kolejny i po raz kolejny zdał sobie sprawę z tego jak bardzo ją kocha. Uśmiechnął się, kiedy Ritza lekko poruszyła się na łóżku. Przykrył ją kocem i wziął od niej małego, by położyć go do łóżeczka. Kiedy to zrobił poszedł do kuchni, gdzie na stole już czekała na niego lasagnia.
- Jak w pracy?
Zagadnęła go Rose, kiedy usiadł przy stole.
- Dobrze.
Odpowiedział krótko Bosco, zaczynając jeść.
- A wy co robiłyście?
Spytał, pijąc sok.
- Poszłyśmy na spacer z Michaelem, zjadłyśmy kolację, pogadałyśmy...
- Pogadałyście?
Zdziwił się Bosco i zmierzył matkę uważnym spojrzeniem. Ta jednak kompletnie go zignorowała i pokiwała tylko potakująco głową.
- Wiesz...
Zaczęła nadzwyczaj nieśmiało Rose, wgapiając się bezmyślnie w stół.
- Ostatnio czytałam bardzo ciekawy artykuł w gazecie o radio i chemioterapii...
- Mamo, proszę cię...
Jęknął Bosco, wstając od stołu.
Nie chciał poruszać tego tematu, naprawdę nie chciał, bo wiedział, że jest już za późno i jakiekolwiek próby leczenia i tak nie przyniosą rezulatów. Czy nikt nie potrafił tego zrozumieć?
- Ale Maurice! Czemu nawet nie bierzecie tego pod uwagę? Może i nie wyleczyłaby się całkowicie, ale zawsze to...
- To co?! Parę miesięcy więcej?!
Spytał, coraz bardziej poirytowany, lekko podnosząc głos.
- Ale za to jakich miesięcy, mamo! Spędzonych w szpitalu? Nie! Cruz tego nie chce i ja też tego nie chcę! Koniec tematu!
Uciął krótko jakąkolwiek dyskusję.
Napotkał zakłopotany wzrok Rose, błądzący po stole i instynktownie poczuł, że coś jest nie tak. Odwrócił się za siebie i w progu kuchni zobaczył Cruz. Zrobiło mu się okropnie głupio, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że Ritza najprawdopodobniej to wszystko słyszała. Zaraz jednak przypomniał sobie, że tego właśnie chciała, właśnie taką podjęła decyzję – żadnego leczenia i koniec – więc czy powiedział coś niewłaściwego?
Uśmiechnął się do niej niepewnie, a ona równie niepewnie odwzajemniła uśmiech. Oboje woleli udawać, że nic się nie stało, bo tak po prostu było lepiej i już. I oboje o tym wiedzieli, bo ostatnio rozumieli się bez słów.
- Cześć, kochanie.
Powiedział Bosco i pocałował ją delikatnie w usta.
- Hej.
Odpowiedziała, odwzajemniając pocałunek.
- Jak w pracy?
Spytała, a Rose momentalnie ulotniła się z kuchni i poszła do Mikey‘a, który jak na zawołanie zaczął płakać. „Choć raz w odpowiednim momencie” – pomyślała Rose, biorąc wnuka na ręce.
- A dobrze...
Odpowiedział, obejmując ją w pasie i przytulając się do niej. Cruz pocałowała go lekko najpierw w czoło, potem w usta... Mogłaby go całować bez końca, ale on przerwał nagle ich ukradkowe pocałunki jednym, jedynym zdaniem.
- Davis się żeni.
- Co?
Spytała zaskoczona Cruz, odrywając się od niego.
- Zaręczył się z Monroe.
Wyjaśnił, a Cruz mruknęła cicho pod nosem, zbierając brudne naczynia ze stołu.
- To chyba dobrze.
Bosco pokiwał tylko głową, a Cruz zręcznie zmieniła temat, wskazując na pusty talerz.
- Smakowała ci lasangia?
- Mhm...
Wymruczał jej do ucha, przytulając się do niej.
- Smakowała prawie tak dobrze, jak ty...
Dodał, całując ją namiętnie w szyję.
- Bosco...
Mruknęła Cruz, czując jego ręce na swoich piersiach.
- Twoja mama tu jest.
Wyszeptała, konspiracyjnym szeptem, zabierając jego dłonie. Zaraz jednak jego ręce przesunęły się nieco niżej, dotykając jej pośladków.
- To co z tego?
Spytał, a Cruz nie mogła powstrzymać chichotu, kiedy poczuła jego usta na swoim uchu.
- Jesteś niemożliwy!
Mruknęła, odsuwając się od niego.
Lubiła się z nim drażnić, bo kiedy musiał trochę o nią zabiegać był jeszcze słodszy niż zwykle, a ona to uwielbiała...
- To ja chyba już pójdę...
Powiedziała Rose, nagle pojawiając się w kuchni i momentalnie zaczęła zbierać się do wyjścia. Bosco jednak zaraz jej przerwał.
- Właściwie to... Mogłabyś zostać dziś z Mikey`em?
Spytał, a widząc zdziwione spojrzenie Cruz wyjaśnił szybko.
- Davis i Monroe się zaręczyli i robią jakąś imprezę.
- Monroe? Ta twoja urocza partnerka, z którą jeździłeś...
Zaczęła melancholijnym tonem Rose, jednak Bosco zaraz jej przerwał.
- Wieki temu, mamo. To jak?
- A, tak, jasne.
Odpowiedziała Rose, uśmiechając się i idąc z powrotem do pokoju Mikey`a.

***

- Czemu mnie nie uprzedziłeś?
Spytała z wyrzutem Cruz, wyciągając z szafy wszystkie swoje rzeczy.
- Co mam założyć?
Spytała, bezradnie wpatrując się w stertę ciuchów, leżących na łóżku.
- Coś co potem będę mógł łatwo z ciebie zdjąć.
Odpowiedział Bosco, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Zboczeniec.
Stwierdziła Cruz, uśmiechając się lekko pod nosem i waląc go w ramię jedną z bluzek.
Bosco uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaproponował, biorąc do ręki czarną, obcisłą, mocno wydekoltowaną i ogółnie mocno wyciętą bluzkę.
- W tej fajnie wyglądasz.
- Tak?
- Mhm...
Przytaknął Bosco, podchodząc do niej i obejmując ją w pasie.
- I do tego te fajne jeansy... Wyglądasz w nich tak seksownie...
Wymruczał jej do ucha, na co Cruz zareagowała cichym chichotem.
- Coś jeszcze?
Spytała, uśmiechając się figlarnie.
- Mhm...
Przytaknął Bos, kiwając głową.
- Kocham cię.
Wyszeptał, całując ją bardzo namiętnie. Cruz szybko znalazła się w jego ramionach, a potem równie szybko wylądowała z nim na łóżku...


CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/10/21, 6:09 pm    Temat postu:

super cześc Smile Davis oswiadczyl sie Monroe?? no coz szkoda to znaczy ze juz koniec jakiegokolwiek romansu z Cruz. Rose jest kochana i Sully tez az dziwne bo przeciez nigdy za Cruz nie przepadal. koncowka swietna.
a ja juz mialam nadzieje czytajac ze Cruz jednak ma ochote na chemie dla tych kilku miesiecy ale coz chyba niedlugo ja usmiercisz co??
czekam na wiecej i wiecej Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/10/21, 10:27 pm    Temat postu:

Kolejna część, bo miałam ochotę coś wystukać Wink Trochę krótka, ale i tak: I hope you like it Very Happy


Część dwudziesta trzecia


Bosco i Cruz oczywiście spóźnili się na imprezę, ale oboje mieli tak dobre nastroje, że nikt nawet nie musiał pytać, czemu nie było ich wcześniej. Zresztą oni i tak nie pozostawiali przyjaciołom złudzeń, obściskując się i całując na każdym kroku.
Davis i Santiago stali przy barze i patrzyli, jak Bosco i Cruz wymieniają kolejne namiętne pocałunki, nie mogąc jednocześnie zrozumieć co takiego ma Bosco, czego oni nie mają. Naprawdę tego nie rozumieli, a może nie chcieli zrozumieć? W końcu za każdym razem, kiedy myśleli o Cruz, cierpieli coraz bardziej, wiedząc, że i tak nigdy nie będą z nią, nawet na chwilę.
- Chyba są szczęśliwi...
Mruknął Manny, sącząc powoli piwo.
- Taaa...
Przytaknął Davis i odwrócił od nich głowę, bo naprawdę nie mógł już na nich patrzeć.
Jasne, że powinien cieszyć się szczęściem Bosco, ale jakoś nie potrafił, bo coraz częściej łapał się na tym, że wolałby być na jego miejscu. Ale co robił? No co? Wplątywał się w związek z Monore, który tak naprawdę nigdy nie miał i Davis wiedział, że nie będzie mieć, żadnej przyszłości. Nie kochał jej. Lubił, ale nie kochał i nic nie mogło tego zmienić. Ale może? Może miłość przyjdzie z czasem? Miał nadzieję, bo nie miał zmiaru do końca życia cierpieć z nieszczęśliwej miłości do Cruz, tak jak Santiago, który, kiedy tak patrzył na nią i na Bosco, wyglądał jak wrak człowieka – ciągle smutny, jakby nieobecny, w jego oczach wyraźnie było widać żal i poczucie cholernej niesprawiedliwości.
Davis nie mógł już dłuzej na niego patrzeć, bo wiedział, że jeśli nic z tym nie zrobi, niedługo będzie taki sam jak Manny. Na szczęście Sasha wyciągnęła go do tańca, więc nie musiał dłużej się nad tym zastanawiać. Przynajmniej narazie...

***

- Jezu, przestańcie w końcu...
Jęknęła Faith, patrząc na Cruz i Bosco, którzy nadal się od siebie nie odrywali. Bosco i Cruz nie zwracali na nią jednak najmniejszej uwagi, a zresztą Faith też nie była od nich lepsza, kiedy przyszedł Miller.
Cruz nie darzyła go wielką sympatią, co żadną tajemnicą nie było, więc szybko odeszła od stolika i równie szybko wyciągnęła na parkiet Santiago. Objęła go za szyję, bo akurat puszczali jakiś wolny kawałek. Jego dłonie objęły ją w pasie, a potem zaczęły błądzić po jej plecach i zjeżdać coraz niżej i niżej... Chyba obojgu uderzyły do głowy wypite drinki i ta piosenka, która rozbrzmiewała im w uszach...

I can feel the magic floating in the air
Being with you gets me that way
All my thoughts seem to settle on the breeze
When I'm lying wrapped up in your arms
The whole world just fades away
The only thing I hear
Is the beating of your heart
*

Byli coraz bliżej siebie i coraz bardziej oddalali się od stolika, przy którym siedział Bosco i inni, aż w końcu całkowicie zniknęli im z pola widzenia i totalnie zatracili się w tańcu, który stopniowo stawał się coraz bardziej namiętny. Cruz czuła dłonie Santiago, błądzące po jej ciele, zatrzymujące się dłużej na jej biodrach i pośladkach.

Suddenly I'm melting into you
There's nothing left to prove
Baby all we need is just to be
Caught up in the touch
The slow and steady rush
Baby, isn't that the way that love's supposed to be
I can feel you breathe
*

Czuła jego przyspieszone tętno, a jej samej serce biło jak szalone. Nie miała pojęcia czy to zasługa alkoholu, czy może czegoś więcej... Ale wiedziała jedno – najchętniej nigdy nie odrywałaby się od Manny`ego, bo w jego ramionach czuła się wspaniale i tak bardzo bezpiecznie... Nim tak naprawdę zorientowała się co wyprawia, piosenka się skończyła, a ona i Manny ukradkiem wymknęli się z klubu i zaczęli całować się jak szaleni.

In a way I know my heart is waking up
As all the walls come tumbling down
I'm closer than I've ever felt before
And I know
And you know
There's no need for words right now
*

Cruz jęknęła cicho z rozkoszy, kiedy poczuła jego usta na swojej szyi, a potem na piersiach. Było jej tak dobrze, tak bardzo dobrze... Wszystko, jednak skończyło się równie szybko jak się zaczęło, bo Manny nagle się od niej oderwał i nawet na nią nie patrząc wyszeptał, z trudem łapiąc powietrze.
- Przepraszam...
I wtedy Cruz poczuła się głupio, po prostu głupio, ale jednocześnie nie chciała, by tak się to wszsystko skończyło.
- Ja też...
Powiedziała jednak, odsuwając się od niego lekko.
Oboje jednak wiedzieli, że nie żałują tego, co się stało i po chwili ich usta znowu połączyły się w delikatnym pocałunku, ale tym razem naprawdę ostatnim i oboje o tym wiedzieli...

***

Cruz szybko wróciła do stolika i równie szybko wróciła w objęcia Bosco, by jak najszybciej zapomnieć o tym, co się stało z Mannym, który w tej chwili był już w drodze do domu, bo nie chciał udawać przy wszystkich, że jest okay, choć nie było, więc wolał odjechać. Cruz go rozumiała, bo sama najchętniej zaszyłaby się gdzieś w mysiej dziurze, bo tak źle się z tym wszystkim czuła, pogubiła się... Ale jedno wiedziała na pewno – kochała Bosco i wiedziała, że na zawsze zostanie z nim, bo to w końcu jej mąż, ma z nim dziecko i jest szczęśliwa, mimo wszystko...

CDN...
by
Cruz

* Faith Hill – „Breathe”


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/10/22, 3:05 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 4 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin