Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 I WILL ALWAYS LOVE YOU by Cruz
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/12/03, 8:41 pm    Temat postu:

Początek jest rewealcyjny Laughing Kotka Cruz i porapane plecy Davisa Wink Od zawsze uważam, że Ty jest naprawdę świetny.
Cruz zachowała się nie fair wobec Bosco (ale czy on zachował się w porządku wobec niej?), ale moim skromnym zdaniem, to Davis jest wart takiego grzechu.
Bosco zdradził Cruz z Grace, Cruz zdardziła Bosco z Ty'em, czyli mamy 1:1.
Ciekawość mnie zżera na dalszą część Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/12/06, 12:20 am    Temat postu:

Nowa część. Ostrzegam, że mogą być błędy, ale jest już późno, jetem zmęczona, muszę iść spać i nie bardzo mi się chcę sprawdzać. Mam nadzieję, że jest w miarę ok Wink


Część trzydziesta piąta


- W lodówce jest mleko... Zresztą, powinien niedługo się zmęczyć i zasnąć...
Powiedziała do Rose, stojącej w progu i patrzącej na nią ze zdziwieniem. Cruz wiedziała co ją tak dziwi - jej zdenerwowanie, drżenie głosu, trzęsienie rąk... Rose jeszcze nigdy nie widziała jej w takim stanie - takim, czyli w stanie kompletnego załamania nerwowego, a przynajmniej namiastki tego załamania. Tak, Cruz była załamana. Nie wiedziała gdzie jest i co robi jej mąż, a coś podpowiadało jej, że na pewno nic dobrego. Jakby tego było mało martwiła się też o Davisa, choć jednocześnie wiedziała, że nie powinna. Nie była z nim. To był tylko jednorazowy seks. I to powinna powiedzieć Bosco, a nie jeszcze bardziej go wkurzać i nakręcać.
- Wrócę jak najszybciej.
Dodała, ubierając kurtkę.
- A dokąd właściwie idziesz?
Spytała Rose, patrząc na nią uważnie.
Przez chwilę Cruz zastanawiała się nad odpowiedzią. No bo dokąd chciała isć, hm? W końcu powiedziała szczerze, wzruszając ramionami i rozkładając bezradnie ręce.
- Nie wiem...
- To ma jakiś związek z moim synem?
Rose zadała kolejne pytanie, a Cruz ze zdziwieniem zauważyła, że Rose zna ją dość dobrze. Może nawet lepiej niż niektórzy ludzie, z którymi pracowała latami.
Jednak i tym razem ciężko jej było odpowiedzieć. Nie musiała jednak nic mówić, bo Rose po prostu wiedziała.
- Nie układa się wam, hm?
- Właściwie to sama nie wiem...
Mruknęła pod nosem Cruz, związując szybko włosy w luźny kucyk.
- Pokłóciliście się?
Ritza pokiwała tylko nieznacznie głową.
- Przejdzie mu.
Stwierdziła spokojnie Rose, uśmiechając się lekko w stronę Cruz. Ona jednak nie była tego taka pewna, bo w końcu go zdradziła. Co prawda on ją też, ale to ona dawała mu więcej powodów do zazdrości po zaledwie roku ich małżeństwa, niż on jej przez całą ich znajomość. I to ją trochę niepokoiło, bo wielokrotnie zastanawiała się nad tym, czy wszystko jest z nią w porządku... I nie wiedziała, naprawdę nie wiedziała.
- No nie wiem...
Mruknęła więc cicho pod nosem, spuszczając wzrok i wpatrując się w zdjęcie stojące na stoliku nieopodal.
Ona i Bosco. We Włoszech. Na plaży. Objęci, uśmiechnięci, po prostu szczęśliwi.
Czy kiedykolwiek będzie między nami tak jak wtedy? - spytała sama siebie, ale i tym razem nie znalazła odpowiedzi na swoje pytanie, bo tak naprawdę nie wiedziała już niczego.
- A o co poszło tym razem?
Drążyła dalej Rose, choć przecież i tak doskonale wiedziała. No może nie wiedziała, ale się domyślała. A to wystarczyło, bo przecież znała swojego syna - od tej dobrej i od tej złej strony, niestety...
- O inne...
Zaczęła Cruz, jednak urwała w połowie, nie chcąc dzielić się z Rose tym, co przeżywała. To było by dla niej za wiele. Ucięła więc krótko:
- Nieważne.
I wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.


***


- Gdzie Davis?
Spytał Bosco, wparowując na komisariat jak oszalały.
- Nie wiem, a czemu pytasz?
Odpowiedziała pytaniem na pytanie, nieco zaskoczona zachowaniem Bosco, Monroe.
- Nieważne.
Odparł tylko krótko Bos, nie chcąc ranić Monroe, tym o czym wiedział. W końcu na to nie zasłużyła i ona na pewno nie była niczemu winna. Wyminął ją więc szybko i skierował się w stronę sali odpraw.
- Szefie, nie wie pan gdzie jest Davis?
- Nie mam pojęcia.
Odpowiedział tylko Swersky, wzruszając ramionami.
- Jak chcesz mogę go wezwać przez radio.
Zaproponował, widząc wyraźne zniecierpliwienie i zdenerwowanie na twarzy Bosco, jednak Bos pokiwał tylko przecząco głową, machnął ręką i wyszedł, tym razem idąc do szatni. Zamiast Davisa, lub choćby Sully`ego, zobaczył tam tylko Faith i już miał wychodzić, nie chcąc wdawać się z nią w niepotrzebne dyskusje po tym co mu ostatnio powiedziała, kiedy Yokas go zatrzymała.
- Hej, Bos.
- Co?
Odburknął tylko, odwracając się niechętnie w jej stronę.
- Szukasz czegoś?
Spytała, patrząc na niego uważnie, jakby chciała odgadnąć jego myśli. I rzeczywiście chciała, jednak tym razem ciężko jej było to zrobić, bo jego oczy były pełne nieopisanej wściekłości, jakiej chyba jeszcze nigdy u niego nie widziała, a widziała przecież już wiele i wydawało się jej, że zna Bosco na wylot. Może jednak się myliła?
- Raczej kogoś.
Poprawił ją Bos.
- W takim razie kogo?
Ciągnęła dalej Faith, niezrażona zupełnie jego cholerną obojętnością i oschłością wobec niej.
- Davisa. Nie wiesz, gdzie jest?
Odpowiedział, patrząc na nią uważnie.
- Hm, nie, ale niedawno był tu gdzieś z Sullym. Wyszli jakieś piętnaście minut temu... Czemu pytasz?
- Nieważne.
Mruknął Bos, starając się zbagatelizować sprawę. Faith nie dała jednak tak łatwo za wygraną.
- Gdyby to było takie nieważne nie latałbyś jak wariat po całym komisariacie i nie szukałbyś go. Więc...
Stwierdziła, czekając na jego reakcję. Bosco spuścił wzrok, wbijając ręce w kieszenie. Nie wiedział co ma powiedzieć. Prawdę? Nie, chyba nie przeszłoby mu to przez gardło. Co prawda Faith wiedziała o tym co się dzieje, ale bez przesady - nawet on, a co dopiero ona, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Rzucił więc tylko przez ramię, wychodząc: "Dzięki" i już go nie było.


***


Piętnaście minut później Cruz latała jak oszalała po komisariacie.
- Hej, Sasha, nie widziałaś Bosco? Albo Davisa?
Spytała, wpadając na komendę.
- Bosco był tu całkiem niedawno, ale gdzieś poszedł. A Davis... Nie wiem. Bo co?
- Nic.
Mruknęła tylko, idąc w stronę sali odpraw.
- Cześć szefie, nie wie pan gdzie jest Bosco?
- Yyy, nie. Wziął dziś wolne.
Odpowiedział Swersky, nieco zdziwiony całą tą sytuacją. Zanim jednak zdążył o cokolwiek spytać Cruz już nie było, bo właśnie szła do szatni, gdzie natrafiła się na Yokas.
- Hej, Faith. Wiesz gdzie jest Bos, albo Ty?
- Cholera, Cruz, co się z wami dzieje?
- Hm?
Mruknęła Cruz, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Bos piętnaście minut temu był tu i tak samo jak ty latał po całym komisariacie i szukał Davisa.
- O nie...
Jęknęła cicho, łapiąc się bezradnie za głowę i idąc w stronę drzwi.
- Może ktoś mi wyjaśni co jest grane?!
Zawołała za nią Yokas, jednak Cruz machnęła tylko lekceważąco ręką i zniknęła jej z pola widzenia. Szybko pobiegła na parking, w drodze dzwoniąc do Bosco, który jednak jak na złość nie odbierał.
- Cholera...
Zaklnęła cicho pod nosem Cruz, odpalając silnik i jadąc przed siebie z nadzieją na to, że jakoś ich znajdzie - ich, czyli Bosco i Davisa, bo teraz naprawdę zaczynała się martwić, a jej problem polegał na tym, że nie wiedziała, o którego z nich martwi się bardziej...


***


- To Bosco?
Spytał Sully, patrząc we wsteczne lusterko, mierząc uważnym spojrzeniem samochód stojący za nimi, którego kierowca głośno, niemal wściekle, na nich trąbił.
- Eeee, chyba tak...
Odpowiedział Ty, patrząc na niebieskiego Mustanga.
- Zatrzymam się, bo nie da za wygraną.
Stwierdził Sull, parkując samochód na poboczu drogi.
- Hej, Bos, co jest?
Spytał Sully, wychodąc z auta i patrząc ze zdziwieniem na ostro wpienionego Bosco, zmierzającego w ich stronę. Jednak nie doczekał się odpowiedzi na swoje pytanie, bo zanim się zorientował Bos rzucił się z pięściami na Ty`a, który był niemniej zaskoczony od swojego partnera, choć w odróżnieniu od Sullivana doskonale wiedział za co obrywa. I wiedział, że mu się zwyczajnie należało, choć to nie przeszkadzało mu się bronić i wymierzyć Bosco paru mocnych ciosów.
- Hej, przestańcie, już, przestańcie!
Wołał Sully, starając się ich jakoś rozdzielić. Kiepsko mu to jednak wychodziło, zwłaszcza, że sam oberwał od kumpli, którzy nie zwracali nawet uwagi w co i jak walą. Dopiero Cruz, która wybiegła z samochodu, była w stanie trochę ich uspokoić.
- Przestańcie!
Zawołała, wchodząc między nich i rozdzielając ich.
- Dosyć! Oszaleliście?!
Krzyknęła, odciągając ich od siebie.
- Jezu...
Jęknęła, kiedy Sully zaciągnął Davisa do samochodu i kiedy została sama z Bosco.
- Co to miało być?
Spytała, patrząc na niego niemal ze łzami w oczach.
- A myślałaś, że co zrobię? Że tak po prostu to zostawię, hm? Że pozwolę mu pieprzyć moją żonę...
- Nie mów tak.
Przerwała mu Cruz.
- A jak mam to nazwać? Hm? Powiedz mi. No powiedz.
- Bosco...
Jęknęła, wyraźnie niezadowolona z tego, do czego zmierzała ta rozmowa, a zmierzała do kolejnej kłótni, której nie chciała; chciała to przecież jakoś wyjaśnić i załagodzić, a nie tylko zaogniać.
- Popełniłam błąd... Duży błąd. Co mam ci jeszcze powiedzieć?
- Kiedy ja tak powiedziałem tylko jeszcze bardziej się wkurzyłaś.
Przypomniał jej z wyrzutem.
- Wtedy nie wiedziałam...
- Czego nie wiedziałaś?
- Boże, Bosco przestań...
- Co mam przestać?
- Przestań się tak zachowywać!
Powiedziała, lekko podnosząc głos, gdyż powoli traciła nad sobą panowanie. No, bo przecież się starała, czego on jeszcze od niej chciał? Miała go błagać???
- Przecież cię przeprosiłam! Kiedy to robiłam nie byłam do końca sobą, byłam na ciebie wściekła, chciałam się na tobie odegrać. Wiem, że nie powinnam, to najgłupsza rzecz jaką zrobiłam w życiu, ale przepraszam...
Wyszeptała, podchodząc do niego nieco bliżej.
- Chcę po prostu by było jak dawniej... Ok? Zapomnijmy o tym, co było, dobrze? Ja zapomnę o Grace, ty o Davisie i skupimy się na sobie, ok? Bo resztę życia, nieważne jak wiele mi go zostało, chcę spędzić z Tobą. Tylko z Tobą, Bosco, z nikim innym...

Nie opuszczaj mnie
Każda moja łza
Szepcze że co złe
Się zapomnieć da
Zapomnijmy ten
Utracony czas
Co oddalał nas
Co zabijał nas
Nie opuszczaj mnie

Ja deszczowym dniem
Ci przyniosę z ziem
Gdzie nie pada deszcz
Pereł deszczu sznur
Jeśli umrę z chmur
Spłynie do twych rąk
Światła złoty krąg
I to będę ja
W świecie ziemskich spraw
Miłowanie me
Będzie pierwszym z praw
Królem stanę się
A królową ty
Nie opuszczaj mnie


Powiedziała, patrząc mu w oczy, by lepiej zrozumiał to, co do niego mówi i pojął, że mówi poważnie i to całkiem poważnie, że nie żartuje i żałuje tego, co było. A on chyba zrozumiał, bo przytulił ją tylko mocno do siebie. I stali tak przez chwilę, tak blisko siebie, tak blisko, że nie liczyło się dla nich w tej chwili zupełnie nic, poza sobą. I tak powinno być... I tak będzie i oboje o tym wiedzieli...


CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/12/06, 3:10 pm    Temat postu:

Akcja z Bosco i Ty'em jest prześwietna. A końcówka urocza... Mimo wszystko ja i tak jednak widzę Cruz z Davisem (mam skłonność do nietypowych paringów), albo Cruz z Santim ^^ Ale Bosco, to jednak Bosco. Lubię jak między nimi zgrzyta, bo potem TY tak ładnie ich godzisz Wink Bo lubię to co piszesz i Twój styl ;] ;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/12/06, 7:09 pm    Temat postu:

scully napisał:
jednak widzę Cruz z Davisem (mam skłonność do nietypowych paringów), albo Cruz z Santim ^^

Taaa, ja też, ale to fick o Bosco&Cruz i już Very HappyVery HappyVery Happy

Cieszę się, że się podoba :*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/12/06, 7:53 pm    Temat postu:

Cruz napisał:

Taaa, ja też, ale to fick o Bosco&Cruz i już Very HappyVery HappyVery Happy


Przez trzydzieści pięć części zdążyłam zauważyć Laughing

Nie no, pozytywnie jest, pisz, pisz dalej, nie bierz przykładu ze mnie i nie leń się Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 07/01/22, 2:57 pm    Temat postu:

Dawno nie pisałam. Prawie dwa miesiące. Ale teraz napisałam coś nowego. Przedostatnią część ficka. Mam nadzieję, że się Wam spodoba. I że nie jest aż tak smutne... I w ogóle. Miłego czytania i czekam na komentarze! Bo żeby napisać tą część potrzebowałam wiele czasu, bo było to dość ciężkie, sama nie wiem czemu, ale było... Mam nadzieję, że docenicie to. Wink


Część trzydziesta szósta


- Bosco, daj spokój, słyszysz?!
Zawołała Grace, idąc za nim. Bosco jednak nawet na nią nie czekał, tylko szedł przed siebie co raz bardziej zdenerwowany. Nie rozumiał dlaczego to się dzieje, po prostu nie rozumiał. Zwłaszcza teraz nie rozumiał, kiedy on i Cruz wyjaśnili sobie dosłownie wszystko co mogli sobie wyjaśnić i wydawało się, że wszystko jest w porządku. I było w porządku. Ale zaledwie przez jeden dzień, parę godzin, parę chwil. I Bosco nie mógł tego zrozumieć ani tym bardziej zaakceptować. Miotał się więc wściekle po klatce schodowej, nie mogąc opanować nerwowego drżenia rąk i cichych, pełnych goryczy przekleństw, które samy cisnęły się mu teraz na usta.
- Bosco...
Wyszeptała cicho Grace, dotykając niepewnie jego ramienia. Nie wiedziała co może jeszcze zrobić, czy cokolwiek powinna robić...
Bosco jednak szybko strącił jej rękę, która równie szybko zjechała do jego pleców. Bos nie miał jednak najmniejszej ochoty na jakąkolwiek bliskość Grace Foster, na pewno nie po tym co się między nimi stało, nie po tym jak go potraktowała i zwłaszcza nie teraz, kiedy jego żona praktycznie umierała. Umierała. A on nie mógł nic zrobić.
- Bosco, posłuchaj...
Zaczęła Grace, odsuwając się od niego lekko, bo wiedziała, że on nie potrzebuje teraz jakiekolwiek bliskości z nią, a na pewno nie takiej jakiej ona oczekiwała.
- Ona nie chce jechać do szpitala, wiesz o tym, więc dlaczego jej to robisz?
Spytała, a Bosco odwrócił się w jej stronę i zmierzył ją ostrym przenikliwym i nie wróżącym absolutnie nic dobrego, spojrzeniem.
- Jej to robię? Ja to robię DLA niej, Grace. Dziwne, że tego nie rozumiesz.
- Nie rozumiem? Rozumiem, Bosco, ale ty też musisz coś zrozumieć - ona umiera i nic jej teraz nie pomoże, a już na pewno nie szpital.
Powiedziała, patrząc mu w oczy.
- Przecież wiesz, że ich nie znosi.
Dodała. Wiedziała, że jej słowa były dla niego ciężkie do przyjęcia, ale wiedziała też, że ktoś w końcu musi mu to powiedzieć, bo choć on i Cruz od dawna wiedzieli, że ona jest chora i umiera na raty to jednak żadne z nich nie chciało do końca dopuścić do siebie tej myśli i przyjąć jej do wiadomości. A to nie było w porządku, bo teraz Bosco był totalnie zagubiony i zupełnie nie wiedział co ma robić, by pomóc żonie, którą przecież tak bardzo kochał, tak bardzo...
- Więc co mam robić?
Spytał więc, odwracając się od Foster plecami i rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem przez szybę, patrząc i obserwując ludzi mijających się obojętnie na ulicy. I zdał sobie sprawę z tego, że on i Cruz daliby wszystko, by tak jak ci ludzie żyć zwykłymi, codziennymi problemami; daliby wszystko, by martwić się o to, kto dziś odbierze dziecko z przedszkola, kto zrobi zakupy, kto zapłaci rachunki, kto posprząta czy pozmywa... Ale nie. Oni martwili się o swoje życie. Codziennie, bo nigdy nie mieli gwarancji, że wrócą z pracy żywi. Ale dziś Bosco bał się wyjątkowo mocno, ale nie o siebie, ale o Cruz, której los był praktycznie przesądzony od dłuższego czasu i to go przerażało, bo nie potrafił sobie z tym poradzić. Zawsze radził sobie ze wszystkim, ale w obliczu tej sytuacji był kompletnie bezradny.
- Musisz przy niej być, po prostu być, Bosco.
Odpowiedziała Grace, wyrywając go z rozmyślań. Poklepała go delikatnie po ramieniu, by dać mu znać, że w razie czego jest i będzie po czym wróciła po Carlosa, by mogli wrócić do pracy i zostawić teraz Bosco i Cruz samych...


***


- Muszę iść, ale trzymaj się.
Powiedział Carlos, cmokając ją lekko w policzek. Nie wiedział co jeszcze mógł zrobić. Nikt nie wiedział. I choć nie znał dobrze Cruz, to wiedział, że będzie mu jej brakować, jakkolwiek paradoksalnie by to brzmiało. Wiedział, że będzie mu jej brakować głównie dlatego iż Bosco bez niej to już nie ten sam człowiek i Carlos zwyczajnie się bał, jak Bos bardzo się zmieni, kiedy jej zabraknie. Każdy się zmieni. To nie ulegało wątpliwości. Carlos jednak jako nieliczny ją rozumiał. Ją i jego. Sam miał chorą na białaczkę córkę i wiedział jak to boli. I rozumiał, naprawdę rozumiał. Co nie zmieniło faktu, że nie wiedział co ma robić. To go przerastało. Tak samo jak przerastało Faith, która stała w drzwiach pokoju niemal ze łzami w oczach, które jednak rozpaczliwie starała się ukryć, bo w końcu nie miała żadnego, nawet najmniejszego prawa płakać. Była tu tylko dla Bosco - by dodać mu otuchy, by wiedział, że nie jest sam. Nie dla Cruz. Cruz dla niej nie istniała. I nic nie mogło tego zmienić, bo nawet gdyby Faith chciała to wiedziała, że jest już na to za późno, o wiele za późno. Przywitała się więc z nią zwykłym, krótkim "cześć", by zachować pozory normalności. Popatrzyła na nią przez chwilę - była wychudzona i całkowicie zmarnowana, kiedy tak leżała bezbronnie na łóżku, nie mogąc się niemal ruszyć. A Faith nie mogła na to dłużej patrzeć, więc szybko poszła do kuchni, w której był Bosco. Siedział niedbale przy stole, zupełnie nie zwracając uwagi na dzwoniący czajnik, w którym zagotowała się woda, najprawdopodobniej na kawę, która stała obok kubka na kuchennym blacie. Yokas szybko więc zalała ją wrzącą wodą, zdając sobie nagle sprawę jak przelotne jest życie, które ucieka między palcami każdego dnia, niemal tak samo jak ta przeklęta woda. Nie wiedząc nawet kiedy i jak, poczuła na swoim policzku łzę, którą jednak szybko starła, by Bosco, ani tym bardziej Cruz, jej nie zobaczył, bo przecież nie powinna płakać, nie mogła, zwyczajnie nie mogła. Podała więc Bosco kawę, uśmiechając się lekko, jakby chciała dodać mu tym otuchy, jednak chyba kiepsko jej to wyszło, bo Bosco nawet na nią nie spojrzał. Patrzył tylko przed siebie nieobecnym, pustym wzrokiem. Wyszeptała więc, odwracając jego twarz w swoją stronę:
- Bos... Bosco...
On jednak nadal był jakby nieobecny, a ona wiedziała, że jeśli powie mu, że wszystko będzie w porządku, to będzie jeszcze gorzej. Bo jak mogła powiedzieć, że będzie dobrze, kiedy w sąsiednim pokoju umierała Cruz? Umierała. Naprawdę umierała. I nikt nie mógł nic zrobić.
- Pójdę do niej.
Powiedział w końcu Bosco, wyrywając Faith z rozmyślań. Wstał z krzesła, choć prawda była taka, że ledwo trzymał się na nogach.
- Jesteś pewny, że chcesz?
Spytała więc delikatnie Yokas, widząc jego niepewność, jego ból i jego smutek, który zaczął powoli ogarniać i ją.
- A gdzie miałbym być, jeśli nie z nią?
Spytał retorycznie, wychodząc z kuchni i idąc do sypialni. A Faith siedziała przy stole jeszcze przez dłuższą chwilę dziwnie przerażona słowami Bosco...


***


- Maurice...
Szepnęła Rose, stając w progu sypialni i patrząc na swego syna, który niemal bez przerwy siedział przy Cruz i coś do niej mówił, śmiejąc się i żartując jak zwykle. To znaczy nie jak zwykle, ale usilnie starał się, by wszystko wyglądało jak zwykle, jak zawsze... Ciężko było jednak uwierzyć w tą zwyczajność. Zwłaszcza Rose, która przecież wiedziała co się dzieje między nimi, wiedziała, że nie zawsze jest w porządku... Ale teraz zrozumiała coś czego nie mogła pojąć od samego początku ich małżeństwa - dlaczego w ogóle wzięli ślub. Odpowiedź była prosta. Tak prosta, że aż oczywista - oni się po prostu kochali. To było widać w każdym geście Bosco, w każdym jego spojrzeniu, w każdym jego słowie... Nigdy nie był taki, jak przy Cruz. Przy niej był szczęśliwy. Ale dziś jego szczęście mieszało się z niewyobrażalnym bólem, którego nikt nie był w stanie pojąć. Nawet jego matka, nawet ona...
- Co tu robisz, mamo?
Spytał Bosco, niechętnie wypuszczając dłoń Cruz ze swojej dłoni i idąc w stronę matki.
- Przyszłam się...
Zaczęła, jednak urwała w połowie, bo co miała powiedzieć? Że przyszła się pożegnać? To nie było na miejscu, ani trochę na miejscu. Poprawiła się więc szybko, uśmiechając się niepewnie.
- Przyszłam się z wami zobaczyć.
- Tak?
- Tak. Co w tym dziwnego? Przechodziłam obok, to wpadłam.
Powiedziała Rose, uśmiechając się szeroko i idąc do kuchni, by rozpakować zakupy, które przyniosła.
Bosco poszedł za nią, patrząc jeszcze raz na Cruz zanim wyszedł z pokoju, tak jakby miała to być jego ostatnia szansa, by widzieć ją żywą. A może była? Bosco nie wiedział. Wiedział tylko, że musi być przygotowany na wszystko. Tylko, że nie był, kompletnie nie był...
- Mamo, dlaczego to robisz?
- Co robię?
Spytała Rose, wciąż się uśmiechając. Jednak kiedy zobaczyła pełne bólu spojrzenie syna uśmiech szybko zniknął jej z twarzy. Wyszeptała, chowając mleko do lodówki.
- To źle, że chcę być przy Tobie?
Spytała, patrząc na niego ze łzami w oczach.
- Ale tu nie o mnie chodzi mamo, ale o nią.
Powiedział Bosco, pomagając matce rozpakowywać zakupy.
- A Ty jej nawet nie lubisz.
Dodał, wyciągając z worka czekoladę - orzechową. I pączki w czekoladzie. I żelki w kształcie małych, przyjaznych i uśmiechniętych misiów. Ulubione słodycze Cruz. Uśmiechnął się lekko pod nosem. Rose widząc to, widząc uśmiech na twarzy swojego syna, który ostatnio był bardzo rzadkim widokiem, również się uśmiechnęła.
- Kupiłam to dla niej.
Wyjaśniła, zapalając papierosa.
- Lubi, nie?
- Tak.
Przyznał Bosco, zaraz jednak dodając i wyciągając matce papierosa z ręki:
- Ale nie lubi tego. I ja też nie.
- Maruice, daj spokój...
Jęknęła Rose, przewracając oczyma.
- I nie mów, że jej nie lubię.
Dodała z oburzeniem.
- A co, nie jest tak?
Spytał, zaciągając się lekko papierosem, zanim zgasił go pod wodą. Rose spojrzała na niego zszokowana. Nigdy nie widziała swojego starszego syna z papierosem w ręku. Bosco zawsze trzymał się z dala od jakichkolwiek używek, bo widział co zrobiły one z jego ojcem i bratem.
- Co to miało być? Pouczasz mnie, a sam palisz?
- Nie palę. Przynajmniej nie tak jak Ty, mamo.
Odpowiedział tylko Bos, wyrzucając papierosa do śmieci.
- Poza tym jestem dorosły.
Dodał
- Och, tak?
Droczyła się z nim Rose, by nieco rozładować narastające napięcie z powodu choroby Cruz. Chciała, podobnie jak Bosco, zachować pozory normalności co jednak nie było łatwe, zwłaszcza kiedy wypowiedziała kolejne słowa:
- Twój ojciec dzwonił i pytał co słychać i jak się czujesz.
Bosco aż zakrztusił się kawą, kiedy to usłyszał. Jego ojciec nareszcie się nim zainteresował? Niemożliwe. Teraz jednak miał go gdzieś. Może gdyby był dzieckiem, może gdyby był młodszy, może gdyby chociaż jego tatuś przyjechał na jego ślub, może wtedy by się ucieszył, ale nie teraz. Teraz nie dbał o ojca, po prostu go nie obchodził. Powiedział więc z przekąsem, biorąc jeszcze jeden łyk kawy.
- Co, nagle sobie przypomniał, że ma syna? Może przypomniał sobie też o wnuku, co?
- Maurice, nie bądź taki... Przecież on się kocha.
Jęknęła Rose, jednak Bosco zbył to tylko kwaśnym uśmiechem.
- Zawsze starałam się by było dobrze między wami, ale wy...
- Co my? Nie my, mamo. Co najwyżej on. To jego wina, że nie jesteśmy rodziną i nie będziemy, przecież wiesz.
Powiedział Bosco, odkładając brudny kubek do zlewu, w którym piętrzyły się naczynia.
- Poza tym gdyby chciał pogadać, to powinien zadzwonić do mnie, a nie do ciebie, nie uważasz?
Dodał, a Rose nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Powiedziała więc tylko, pochylając się nad zlewem:
- Pozmywam.
A Bosco poszedł z powrotem do Cruz.


***


Usiadł przy niej i uśmiechnął się, pokazując jej czekoladę i żelki.
- Chyba żartujesz...!
Zaśmiała się Cruz, kiedy Bosco włożył jej jedną żelkę do buzi i namiętnie pocałował. Od zawsze uwielbiała jego pocałunki, jednak teraz szczególnie, bo były niezmiernie słodkie. Przyciągnęła go do siebie tak mocno jak tylko mogła, by najchętniej w ogóle nie odrywać od niego ust. Musiała jednak oderwać je dość szybko, bo chwilę potem w drzwiach sypialni pojawiła się Kim.
- Cześć. Przeszkadzam?
Spytała, jednak Bosco pokiwał tylko przecząco głową i pozwolił jej wejść. Sam nie wiedział dlaczego, ale nie chciał być sam. Choć z drugiej strony męczyła go ciągła obecność innych osób - jego matki, Faith, Kim... Niby mieli mu dawać oparcie, ale jednocześnie odbierali mu nadzieję na poprawę stanu Cruz, bo przecież nie przychodziliby się pożegnać, gdyby to nie było konieczne.
- Wpadłam do Cruz.
Powiedziała Kim, uśmiechając się lekko.
- Jasne.
Mruknął tylko Bosco, pocałował Cruz mocno w usta i zniknął za drzwiami, gdzie już czekał na niego Jimmy. Tymczasem Cruz spytała, lekko drżącym głosem:
- Masz?
- Tak, ale nie wiem czy to jest dobry pomysł. Nie powinnam tego robić.
Odpowiedziała Kim i zaraz dodała.
- Jestem sanitariuszką. Ratuje życie, a nie je odbieram.
- Daj spokój, Kim. Ja i tak umrę, więc wolę, by to się stało szybciej. Wiem, że to jest... Że jestem tchórzem, ale nie mogę inaczej.
- Nie, Cruz, nie mów tak. Nie jesteś tchórzem.
Zaprzeczyła Kim, łapiąc ją za rękę, jakby to miało jej pomóc.
- Wręcz przeciwnie. To wymaga odwagi. Nie wiem czy ja bym się zdecydowała... Ale...
Urwała na moment, po czym dokończyła:
- Rozmawiałaś o tym z Bosco?
- Nie.
Odpowiedziała krótko, ale treściwie. Zaraz jednak dodała, wiedząc, że taka odpowiedź nie zadowoliła Kim.
- Nie miałam kiedy, nie było okazji.
- Nie było okazji?
- Nie.
Potwierdziła Cruz, nie wdając się w szczegóły. Bo co jej miała powiedzieć? Że ona i Bosco kłócili się niemal bez przerwy i nie potrafili ze sobą rozmawiać?
- Ale Cruz, zgodziłam się na to tylko wtedy, jeśli oboje będziecie tego chcieć...
Przypomniała jej Kim.
- Wiem, ale... Nie mogę z nim o tym rozmawiać, nie potrafię...
- O czym?
Spytał Bosco, wchodząc do pokoju z kubkiem kawy w ręku. Podał ją Kim, która natychmiast wbiła wzrok w ciemny napój. Nie wiedziała co ma powiedzieć, ale wiedziała, że to Cruz powinna mu o tym powiedzieć, nie ona, bo to nie była jej decyzja.
- O niczym.
- Cruz...
- Co się dzieje?
Bosco był co raz bardziej zdenerwowany, bo nie wiedział co jest grane, a chciał wiedzieć. W końcu chodziło o jego żonę.
- Zostawię was na moment samych.
Powiedziała więc Kim i wyszła z pokoju. Bosco usiadł obok Cruz i czekał na to, co powie, bo z pewnością miała mu coś do powiedzenia.
- Bosco, ja... Myślałam o tym...
- O czym?
Przerwał jej, jednak Cruz wyszeptała cicho, sprawiając, że Bosco zamilkł.
- Daj mi powiedzieć, proszę. Kiedyś rozmawiałam z Kim o tym, co będzie, jak będę umierać...
- Nie mów tak...
Zaczął, jednak Cruz nie pozwoliła mu powiedzieć ani słowa więcej, tylko kontynuowała to, co zaczęła już mówić, bo nie chciała powtarzać tego dwa razy - to i tak było dla niej za trudne.
- Bosco, nie przerywaj mi. Przecież wiesz, że umieram. Wiesz o tym. I ja też wiem, więc nie ma sensu udawać, że jest dobrze... Bo nie jest i już nie będzie, nigdy nie będzie.
Powiedziała spokojnie, patrząc mu prosto w oczy.
- Będzie gorzej. Na razie mogę mówić, ale wyobrażasz sobie co będzie jak nie będę potrafiła wydusić z siebie słowa?
Spytała, a w jej oczach mimowolnie zaczęły gromadzić się łzy.
- Jak będę już tak zupełnie bezradna, nie będę potrafiła nic zrobić, kompletnie nic? Bo ja sobie tego nie wyobrażam i nie chcę, by tak było, rozumiesz? Nie chcę byś mnie taką zapamiętał. Chcę byś mnie pamiętał taką jaką byłam, kiedy jeszcze byłam w stanie pracować, albo chociaż zająć się Mikey'em, spędzić trochę czasu z tobą, rozumiesz? Rozumiesz mnie, Bosco?
Spytała delikatnie, zmuszając go, by na nią spojrzał. On tylko pokiwał głową, rozumiejąc do czego zmierza. I mały Mikey chyba też rozumiał, bo nagle zaczął płakać.
- Dasz mi go?
Spytała Cruz, a Bosco tylko podał jej synka, który w jej ramionach od razu się uspokoił.
- Będę za Wami tęsknić, wiesz?
- Cruz... Skarbie...
- Ale zawsze będę Was kochać. Będziesz o tym pamiętać?
- Cruz... Nie musisz...
Zaczął Bosco, wiedząc już co Cruz chce zrobić. Ona jednak nie dała mu dojść do słowa, bo wiedziała, że jeśli Bosco cokolwiek powie to zrezygnuje, nie będzie w stanie tego zrobić i nie odejdzie tak jak tego chciała i tak jak on tego chciał, choć może nie zdawał sobie z tego sprawy.
- Będziesz pamiętać?
Spytała więc ponownie, a on odpowiedział, patrząc jej w oczy:
- Będę... Będziemy.
- Dziękuję.
Wyszeptała i pocałowała go. Cmoknęła Mikey'a w czółko i mocno do siebie przytuliła, po czym oddała go Bosco, by wziął go stąd, bo nie chciała, by jej syn, jej jedyny syn, którego kochała całym sercem, patrzył na to jak umiera. Po chwili Bosco wrócił razem z Kim, która mocno ją do siebie przytuliła i wyszła, wiedząc, że powinna zostawić ich teraz samych. Bosco nie wiedział czy dobrze robił, ale wziął to co dała mu Kim - strzykawkę, która jednym ukłuciem miała odebrać życie kobiecie, którą kochał tak jak nikogo na świecie.
- Cruz, kochanie, nie wiem, czy...
Zaczął, wahając się.
- Ale ja wiem. Tak będzie najlepiej, Bosco. Proszę.
Wyszeptała Cruz, przytulając się do niego.
- Proszę Cię, skarbie. Chcę tego, wiesz?
- Ale...
- Proszę...
Powtórzyła, całując go namiętnie w usta. Bosco nadal nie był do tego przekonany, ale chciał jej szczęścia, chciał zrobić to, co chciała, bo wiedział, że Cruz ma prawo wybrać i nie zamierzał jej tego wyboru ograniczać i ją unieszczęśliwiać, więc napełnił strzykawkę śmiercionośnym płynem. Przyłożył igłę do jej ramienia, jednak nie potrafił tego zrobić, nie potrafił. Oczy zamgliły mu łzy i bał się, że źle to zrobi, że przez to Cruz będzie tylko jeszcze bardziej cierpieć.
- Nie, nie mogę... Nie mogę...
Powiedział, z trudem hamując łzy.
- Kochanie, ja naprawdę nie mogę...
Powtórzył, kiedy zobaczył jak ręka mu się trzęsie, a wraz z nią strzykawka przyłożona do jej ramienia, do jej pięknej skóry, którą tak kochał, tak jak wszystko w niej i tak jak ją samą.
- Nie mogę tego zrobić, rozumiesz? Pomóc Ci umrzeć, to tak jakbym...
Zaczął, jednak urwał w połowie, bo głos mu się załamał, na samą myśl, że mógłby pomóc zabić swoją żonę.
- Proszę Cię, Bosco. Pomożesz mi. Ja tego chcę, więc jeśli to zrobisz to udowodnisz jak bardzo mnie kochasz, bo przecież kochasz, prawda?
- Kocham Cię, przecież wiesz... Chyba nie muszę tego udowadniać.
Odpowiedział, łapiąc ją mocno za rękę.
- Ale ja Cię proszę, Bosco. Będę Ci wdzięczna, rozumiesz? Nie będę Cię obwiniać... Bo wiem, że tak będzie lepiej. I dla mnie i dla Ciebie. Zwłaszcza dla Ciebie, bo nie możesz... Musisz jakoś sobie poradzić. Słyszysz mnie? Musisz - dla siebie i dla Mikey'a i dla mnie. Dla mnie. Zrobisz to dla mnie?
- Dobrze.
Zgodził się w końcu i zrobił zastrzyk, przytulając ją mocno do siebie i całując, gdzie tylko mógł. Chciał, by wiedziała, że jest przy niej i że mimo wszystko zawsze będzie. Pocałował ją więc jeszcze raz delikatnie w usta, powstrzymując napływające mu do oczu łzy, a ona odwzajemniła mu pocałunek. Wiedział, że to koniec, że ona się żegna, że umiera, ale nie mógł o tym myśleć. Nie potrafił, a przede wszystkim nie chciał. Chciał tylko być z nią, czy to aż tak wiele? Chciał być z nią do końca, ale znacznie dłużej niż mogli. Ale dlaczego? Dlaczego zmarnowali tyle czasu? Dlaczego czekali, dlaczego się kłócili? No dlaczego? Mogli przecież wykorzystać ten czas. Więc dlaczego tego nie zrobili? Czy byli zbyt dumni by sobie wcześniej wybaczyć i się zejść? Dlaczego byli tak głupi? Z trudem powstrzymał łzy, gromadzące się w jego zamglonych oczach. Nie chciał przy niej płakać. Nie potrafił, nie mógł. Chciał ją kochać, tylko kochać, na zawsze... Złapał ją mocno za rękę. Spletli swoje dłonie razem i czekali, po prostu czekali...

If I should stay,
I would only be in your way.
So I'll go, but I know
I'll think of you ev'ry step of the way.
And I will always love you.
I will always love you.
You, my darling you.
Bittersweet memories
that is all I'm taking with me.
So, goodbye. Please, don't cry.
We both know I'm not what you, you need.
And I will always love you.
I will always love you.
I hope life treats you kind
And I hope you have all you've dreamed of.
And I wish to you, joy and happiness.
But above all this, I wish you love.
And I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I will always love you.
I, I will always love you.
*


CDN...
by
Cruz

*Tekst piosenki Whitney Houston "I will always love you".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 07/01/23, 4:52 pm    Temat postu:

Jaka długa część. Na reszcie mogłam ją pochłonąć, bo zabiegana jakaś jestem i wpadam na forum tylko po to, żeby pousuwać te durne spamy.

Ta część wyjątkowo mi się podobała. Bosco, zamartwiający się o Cruz, Faith zamartwiająca się o Bosco i sama Cruz, umierająca, na ostatnim oddechu... Poza tym Rose, która okazuje się nie być taka zła Wink
Aż za dobrze wyobraziłam sobie małego Mikey'a, uspakającego się w ramionach Cruz... I w ogóle wszystko takie smutne, co daje wspaniały klimat.
I z niecierpliwością oczekuję kolejnej części :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 07/01/23, 6:53 pm    Temat postu:

Ufff, to dobrze, że się podoba, bo miałam pewne obawy, bo mi się jakoś nie podoba, no, ale to normalne ;p Także cieszę się, że, mam nadzieję, nie jest tak źle. Wink A następna część powinna być jutro Very Happy Mam nadzieję. :]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jolek
Oficer



Dołączył: 18 Sty 2007
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: 07/02/08, 12:30 am    Temat postu:

dobrnęłam do końca Smile ten fick jest poprostu świetny!!! chociaż ta ostatnia część strasznie smutna i wzruszająca... no i co dalej...? czekam niecierpliwie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 07/02/08, 3:11 pm    Temat postu:

Cieszę się, że przeczytałaś i że Ci się podoba Very Happy
A następną część postaram się jak najszybciej wrzucić, ale nie wiem kiedy - muszę mieć zły nastrój, żeby posmucić ;p


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jolek
Oficer



Dołączył: 18 Sty 2007
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: 07/02/08, 5:17 pm    Temat postu:

to uzbrajam się w cierpliwość i czekam na ciąg dalszy ... i zabieram się za czytanie reszty, a sporo tu tego Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 07/02/08, 6:52 pm    Temat postu:

Nom, trochę piszę ;p Nie wiem czy dobrze, ale piszę, bo lubię, także czekam na opinie Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jolek
Oficer



Dołączył: 18 Sty 2007
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: 07/02/09, 4:43 pm    Temat postu:

dobrze, dobrze, baaaaardzo dobrze !!! Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 07/02/09, 6:18 pm    Temat postu:

A to dziękuję Very Happy Cieszę się. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 07/02/17, 11:33 am    Temat postu:

Napisałam ostatnią część tego ficka. (: Nie wiem czy dobrze, bo mi się jakoś nie podoba, ale już trudno, bo wiem, że lepiej bym tego nie napisała, także miłego czytania i mam nadzieję komentowania ;p

Część trzydziesta siódma


Jak to dobrze, że skończył się już
Ten podły dzień, co mi Cię zabrał
*


- Bosco...
Wyszeptała Faith, wchodząc cicho do kuchni i zerkając kątem oka na zegarek, który wskazywał godzinę piątą rano. Nie chciała obudzić Rose, która spała w sąsiednim pokoju, bo nie potrafiła zostawić syna samego. Z kolei Bosco jakoś się nią nie przejmował, tylko siedział w kuchni i bezmyślnie patrzył na zdjęcie Cruz, Mikey'a i swoje. Zrobione jakiś czas temu, kiedy Cruz jeszcze się trzymała. Kiepsko, bo kiepsko, ale jednak. A teraz już jej nie było, w co Bosco absolutnie nie mógł uwierzyć, a tym bardziej nie mógł się z tym pogodzić. I Faith wcale to nie dziwiło, ale nie potrafiła patrzeć na Bosco, który siedzi prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę wpatrzony w jedno zdjęcie lub w swoją obrączkę, która wciąż połyskiwała na jego prawej dłoni.

Zobacz - teraz jestem tu
Cały z Tobą, cały Twój
Dobrze, pójdę już, lecz gdzie - nie wiem
*

Podeszła więc do niego i wyszeptała delikatnie, siadając naprzeciwko:
- Jeszcze nie śpisz?

Choć noc, choć mrok - dla nas wszystko już jasne
Więc jak mam spać, kiedy wiem, że nie zaśniesz
*

On podniósł wzrok i spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem. Faith starała się nie omijać jego spojrzenia, jednak nie potrafiła także na niego patrzeć, bo nie widziała przed sobą dawnego Bosco, ale kompletnie zagubionego w tym wszystkim i wypranego ze wszystkich uczuć człowieka, który przecież był jej najlepszym przyjacielem i którego przecież powinna znać na wylot. Teraz jednak wydawało się jej, że nie zna go wcale.
- Zabrali ją do szpitala...
Wyszeptał, jakby w ogóle nie słyszał pytania Faith. Yokas spojrzała na niego spod przymrużonych powiek i wyraźnie zlustrowała go spojrzeniem, bo nie bardzo rozumiała o czym mówi Bosco. A może nie chciała rozumieć?
- Będzie leżała w jakimś pomieszczeniu... Tam... Gdzie jest zimno...
Wydusił z siebie Bosco, urywanymi zdaniami. Faith nareszcie zrozumiała - Bos mówił o kostnicy, o szpitalnej kostnicy, w której jest Cruz. I będzie do dziesiątej, bo wtedy jest pogrzeb. Tylko, że Bosco nie wydawał się być ani trochę na to przygotowany. Faith nigdy nie widziała go w takim stanie, a wiele widziała - jego załamanie po 11 września, po sprawie z Hobartem czy Shaquaną, po śmierci Mikey'a... Bosco był wtedy w depresji, ale mimo to wyglądał lepiej niż teraz. O wiele lepiej, bo teraz nie zostało z niego nic...
- Bosco...
Wyszeptała więc, wstając z krzesła i podchodząc do niego bliżej, chcąc być blisko niego, by miał świadomość, że nie jest sam.
- Ona tak nie znosi szpitali, wiesz przecież...
Dodał, spuszczając wzrok i znowu przenosząc go na zdjęcie, które trzymał w dłoni, zupełnie nie zwracając uwagi na stojącą obok Faith. A Yokas wiedziała, że w tej chwili nic nie może dla niego zrobić, bo cokolwiek by nie zrobiła, cokolwiek by nie powiedziała, to i tak byłoby za mało, o wiele za mało...


***


- Cześć, Bosco...
Sully usiadł obok niego. Za pięć minut miała się zacząć uroczystość pogrzebowa, ale Bos nie był w stanie nawet wyjść z domu, a co dopiero iść na pogrzeb swojej żony. Sull go rozumiał, więc postanowił przyjść, by jakoś go przekonać, że kiedyś musi to zrobić, musi pożegnać się i postarać się z tym wszystkim pogodzić.
- Wiesz, że już powinieneś...
Zaczął bez zbędnych wstępów, bo to i tak nie miało sensu. Bosco pokiwał jednak głową i powiedział:
- Nie, Sull. Nie mogę.
- Ale musisz. Nie zaczniemy bez ciebie.
- Nie rozumiesz... Nie mogę tego zrobić, bo nie chcę o niej zapomnieć. Nie mogę.
- Bosco, a kto mówi, że zapomnisz? Nie zapomnisz. Ja ciągle pamiętam o Tatianie i wiem, że to się nigdy nie zmieni.
Powiedział Sully, wspominając swoją zmarłą żonę - ich poznanie się, pierwszy pocałunek, pierwszą wspólnie spędzoną noc, ich ślub... Pamiętał to wszystko tak wyraźnie i dokładnie, jakby to było wczoraj. I wiedział, że jeśli Bosco naprawdę kochał Cruz to będzie o niej pamiętał tak samo.

Wiem, że trudno jest uwierzyć
Jak łatwo się stać tylko wspomnieniem
*

- Chodzi o to, że musisz się z nią pożegnać. Musisz się z tym pogodzić. Inaczej nie będziesz mógł żyć dalej...
- Ale ja nie chcę się z tym pogodzić!
Krzyknął Bosco, tak głośno, że Faith weszła do pokoju, nieco przerażona nagłym wybucehm Bosco, który do tej pory prawie się nie odzywał.
- Nie potrafię się z tym pogodzić, bo to nie ma sensu! Nie ma sensu, bo ona nie powinna być chora, nic nikomu nie zrobiła, więc dlaczego akurat ona, akurat teraz?!
Spytał, bezradnie rozkładając ręce, kompletnie nie rozumiejąc dlaczego.

Ty nie przyszłaś też, zbyt ciężko jest
Usłyszeć, że dla mnie Cię nie ma
*

Sully spojrzał na niego i zrozumiał, że Bosco potrzebuje powodu, wytłumaczenia, wyjaśnienia, dlaczego to wszystko spotyka akurat jego rodzinę. Tylko, że on nie potrafił mu tego udzielić, przynajmniej nie teraz, więc wyszedł, zdając sobie sprawę z tego, że Bosco powinien być teraz sam.... Mimo tego Faith nie potrafiła go zostawić i mocno go do siebie przytuliła, kiedy Bos zupełnie nieoczekiwanie zaczął płakać, jak małe dziecko. Faith rozumiała jego ból, a może nie rozumiała, ale starała się zrozumieć, więc jak mogła próbowała go pocieszyć swoją obecnością, on jednak gwałtownie ją od siebie odepchnął.
- Zostaw mnie!
Warknął w jej stronę, nie pozwalając jej zbliżyć się do niego.
- Zostaw mnie! Chcę być sam...
Powtórzył, dodając jeszcze, patrząc na nią przepełnionymi od łez oczami:
- Chcę być choć trochę sam...
I dopiero teraz Faith zrozumiała, że właśnie tego Bosco teraz potrzebuje - odrobiny samotności zanim spotka tych wszystkich ludzi o współczujących, ale nic nie rozumiejących, spojrzeniach i pełnych goryczy i żalu słowach pocieszenia, których on i tak za cholerę nie zrozumie i które i tak nie sprawią, że poczuje się lepiej, bo nic nie mogło sprawić, by w tej chwili poczuł się choć trochę lepiej, wiedząc, że Cruz lepiej się już nigdy nie poczuje...


***


Siedzał w pierwszym rzędzie razem z matką i Faith. Przyjmował kondolecje od znajomych, przyjaciół, szefa... I choć nie miał najmniejszych wątpliwości, że były szczere, to nie potrafił ich przyjąć, bo wiedział, że i tak nie pomogą. Mógł tylko się modlić, by wszystko skończyło się jak najszybciej, by mógł w końcu zostać sam z synem, choć tak naprawdę nie wiedział, czy chce być sam... Nie wiedział... Wiedział natomiast, że przyszedł jego ojciec. Jego ojciec, choć przecież nawet nie znał Cruz. Spotkał ją może raz, kiedy prowadziła sprawę Mikey'a, wtedy, kiedy nie była z Bosco, bo się rozstali. Nie widział jej ani przed, ani po ślubie... Więc co tu robił? Normalnie Bosco pewnie miałby do niego żal, pretensje, ale teraz? Teraz nie czuł absolutnie nic i nie obchodziło go czemu jest tu jego ojciec. Tak samo jak nie obchodziło go to, co robi tu Davis, po tym jak przespał się z jego żoną i omal nie zniszczył ich małżeństwa. Nie rozumiał jak Ty może pokazywać mu się na oczy po tym wszystkim, ale nie przeszkadzało mu to. Tak samo jak nie przeszkadzała mu obecność Grace Foster. W tej chwili nic mu nie przeszkadzało poza widokiem trumny i księdza, który właśnie zaczął przemowę. Bosco nie chciał, by cokolwiek mówił na temat Cruz nawet dobrze jej nie znając, więc przemowa była bardzo ogólna, ale mimo to dała Bosco odpowiedzi, na pytania, jakich oczekiwał...

- Pewnie wielu z was zastanawia się dlaczego Bóg na najlepszych zsyła chorobę albo smutek, albo inne dolegliwości? Bo przecież i na wojnie niebezpieczne rozkazy otrzymują najdzielniejsi. Trzeba jednak pamiętać, że nikt nie umiera za wcześnie, gdyż nie było mu przeznaczone żyć dłużej, niż żył. Każdemu ustalono granicę, której nic nie jest w stanie przesunąć. To jednak nie wszystko. Przyjmując dary Losu, trzeba pamiętać, że dano nam je bez gwarancji. Często należy upominać swe serce, by pamiętało, że odejdą jego ukochania, że nawet już odchodzą... A nic nie podoba nam się bardziej, niż to cośmy utracili. Z tęsknoty za tym, co nam odebrano, jesteśmy zbyt niesprawiedliwi względem tego, co zostało...

Bosco nie słuchał dalej. To wystarczło. Już rozumiał, a przynajmniej starał się zrozumieć dlaczego. I było mu łatwiej... Choć nadal pamiętał... Pamiętał każdą chwilę z Cruz - moment, w którym po raz pierwszy ją zobaczył, chwile spędzone razem w pracy, w domu, w szpitalu, ich pierwszy pocałunek, pierwszy raz, pierwsze wypowiedziane "kocham" oraz sakramentalne "tak", które nigdy nie przeminie. I Bosco był tego pewien - pewien, że nigdy o Niej nie zapomni...


***

Jeśli umrę z chmur
Spłynie do twych rąk
Światła złoty krąg
I to będę ja
W świecie ziemskich spraw
Ja wymyślę ci słowa
Których sens pojmiesz tylko ty
Z nich ułożę baśń
O tym królu co
Umarł z żalu bo
Nie mógł kochać cię
Nie opuszczaj mnie
Tylko taki kąt
Mały kąt mi wskaż
Gdzie twój słychać śmiech
Widać twoją twarz
Chcę gdy złoty krąg słońca wzejdzie
Być co dnia
Cieniem twoich rąk
Cieniem twego psa
**

THE END

by
Cruz

*Fragmenty tekstu piosenki zespołu Ira "Bezsenni".
**Fragmenty tekstu piosenki Michała Bajora "Nie opuszczaj mnie".


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 7 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin