Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 JEDNA NOC by Cruz
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/01, 9:22 pm    Temat postu:

scully napisał:
I ku mojej radości wkręciłaś w ficka Yokas Very Happy

Ach, będzie jej jeszcze trochę Wink Przewiduję co najmniej jeszcze cztery większe wątki z nią, hehe Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/06/02, 11:43 am    Temat postu:

No to czekamy niecierpliwie na te następne Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/02, 8:08 pm    Temat postu:

Dziś jakaś taka niewyraźna część, ale to dlatego, że ja sama jestem dzisiaj niewyraźna i mam za sobą okropnie ciężki dzień... Uwierzcie mi. Jestem wykończona i załamana, ale mam nadzieję, że coś się zmieni... Ech... W każdym razie to opowiadanie pomaga mi się trochę oderwać od tego wszystkiego, więc z radością prezentuję Wam kolejną część i mam nadzieję, że mimo wszystko się spodoba Very Happy



Siedzę przy biurku i niemal co chwilę natrafiam na ciekawskie spojrzenia innych gliniarzy. Kurcze, czy to aż tak dziwne, że jestem w ciąży? Swersky też był zaskoczony. Właściwie każdy był. Kiedy zadzwoniłam na komisariat szef zaproponował mi jakąś papierkową robotę. Cóż... Jakoś to przeżyję, ale po porodzie chcę wrócić do prawdziwej roboty, bo nie wyobrażam sobie innego życia. Muszę, a przede wszystkim chcę, pracować. Monroe wpadła do mnie zaraz jak tylko przyszła do pracy. Zaczęła trajkotać, gratulować, mówić, że to naprawdę wspaniała wiadomość i w ogóle nie zwracała uwagi na to, że ja bynajmniej nie jestem tak szczęśliwa, jak ona wydawała się być. Może i byłabym szczęśliwa, gdyby Bosco tak na to wszystko nie zareagował, ale zaeragował, więc... Właśnie. Bosco. Wpadł do mnie wieczorem. Chciał pogadać. Ale ja nie chciałam. A nawet gdybym chciała to Kelly (została u mnie na noc, twierdząc, że absolutnie nie zostawi mnie teraz samej) i tak nie wpuściłaby go na górę. Za to zeszła do niego na dół i tak mu nawrzucała, że aż mnie zatkało. Darła się na niego tak, że słyszałam to będąc w mieszkaniu i leżąc w łóżku, z nałożoną na głowę kołdrą, starając się zasnąć. I ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Bosco nic nie mówił tylko pokornie słuchał tego, co ona ma mu do powiedzenia. Aż mnie zamurowało, że Bosco siedział cicho. Może coś powoli zaczyna do niego docierać? W każdym razie nie gadałam z nim wieczorem i nie zamierzam. On chyba też stracił na to ochotę po rozmowie z Kelly, bo nie zajrzał do mnie dzisiaj, a jest już piąta. Trudno. Poradzę sobie bez niego. Na pewno będzie dobrze, bo czemu nie miałoby być?

***

Jeszcze nie rozmawiałem z Cruz o ciąży, a przecież powinienem, nie? Przecież to też moje dziecko, przynajmniej ona tak twierdzi, i powinniśmy podjąć jakąś decyzję. Bo ja chyba nie chcę tego dziecka. To nie jest dobry moment... A poza tym nie chcę mieć dzieci z Cruz, bo przecież tak naprawdę to nic nas nie łączy, a dziecko nie powinno cierpieć z powodu rodziców, którzy nie potrafią się dogadać. Co prawda ja nawet nie próbowałem się z nią dogadać, ale... zamierzam. Zaproszę ją na lunch. Chociaż pewnie się nie zgodzi po tym co powiedziałem. Ale musi, bo musimy pogadać. Poważnie pogadać. Chciałem z nią porozmawiać wieczorem, ale ta jej stuknięta kumpela, Kelly, czy jak jej tam, nie pozwoliła mi się do niej zbliżać i jeszcze mi nagadała. I to jak! Aż mnie zatkało. Nie wiedziałem co mam powiedzieć. Zabrakło mi słów. Mi zabrakło słów? Tak, tym razem tak, bo jeszcze nikt wcześniej nie nagadał mi tak bardzo, a co najgorsze wiem, że Kelly w wielu sprawach miała rację, co do mnie. Tak - jestem skończonym gówniarzem, idiotą, chamem, dupkiem, draniem, sukinsynem... Ile ja się tego ostatnio nasłuchałem... Zaczynam się powoli przyzwyczajać. Dobra, idę pogadać z Cruz. Ta "rozmowa" na pewno nie będzie zbyt przyjemna, ale trudno. Jakoś przeżyję.

***

"Hej". Kim podchodzi do mnie, uśmiechając się. Słabo ją znam. Właściwie to prawie wcale, ale słyszałam, że jest całkiem w porządku, choć czasem potrafi porządnie dać w kość. Zwłaszcza ostatnio. Doc ma podobno przez nią same problemy, ale wcale się nie dziwię, bo ostatnio dzieje się z nim coś dziwnego. Zmienił się. Na gorsze. I Kim ma tego dość. W każdym razie widzę teraz, jak Zambrano idzie w moją stronę, radośnie się uśmiechając. Siada naprzeciwko mnie, a uśmiech nadal nie znika jej z twarzy."Słyszałam nowiny" - szepcze cicho, by nikt niczego nie słyszał, chociaż i tak każdy wie, o czym mówi. "Jak się czujesz?" - pyta, sięgając po jeden z cukierków leżących na biurku. "Um.. Dobrze" - mówię, chociaż tak naprawdę czuję się tak sobie. Ciągle mam mdłości i co jakiś czas kręci mi się w głowie, ale lekarz powiedział, że wszystko jest w porządku i że to normalne w moim stanie, biorąc pod uwagę fakt, że mam tą cholerną anemię. Przez to muszę łykać jakieś tabletki, a ciągle o nich zapominam. Cóż... Nigdy nie przyjmowałam żadnych leków, więc nie jestem do tego przyzwyczajona, ale teraz staram się brać te tabletki regularnie, bo wiem, że powinnam, dla dobra swojego i dziecka. "Szczęściara. Kiedy ja byłam w ciąży z Joey`em bez przerwy miałam mdłości i w ogóle byłam cholernie zmęczona..." - mówi. Kiwam głową ze zrozumieniem. "A ty nie jesteś zmęczona? Nie chce ci się spać?" - pyta. "Trochę" - odpowiadam, chociaż w rzeczywistości marzę tylko o tym, by w końcu móc się położyć i trochę odpocząć. "A jak Bosco? Jakoś go nie widzę w roli tatusia." Kim cicho cichocze, ale ja tylko lekko się uśmiecham. "Tak, ja też nie..." - mruczę. Naprawdę czarno to widzę. "Ech, Cruz... My też nie spodziewaliśmy się Joey`a, ale poradziliśmy sobie. Wam też się jakoś ułoży..." Kim stara się mnie pocieszyć. Tylko, że na niewiele się to zdaje, bo ja wiem swoje i koniec. Wiem, że Bosco nie chce tego dziecka, wiem, że między nami nic nie ma, że on mnie nie kocha i nic tego nie zmieni. "Nam?! Kim... Nie ma żadnych nas! My nawet nie jesteśmy razem..." - mówię szczerze, chyba nieco smutnym tonem, bo Kim wzdycha lekko i znowu stara się mnie pocieszyć, mówiąc, że dziecko wszystko zmieni, ale ja już jej nie słucham, bo właśnie zdaję sobie sprawę z tego, że Bos stoi tuż za nią i z całą pewnością słyszał naszą rozmowę. Jest mi trochę głupio, ale w sumie nie wiem czemu, bo w końcu stwierdziłam tylko fakt. Kim też go zauważa. "Och, Bosco... Hej. Co tam słychać? Moje gratulacje!" - zaczyna nawijać, a ja tylko pochylam się nad papierami i nawet jej nie słucham, bo dziś słyszałam to wszystko setki razy.

***

Idę w stronę siedzącej przy biurku Cruz. Rozmawia o czymś z Kim, a właściwie nie o czymś, ale o mnie. Słyszę jak Cruz mówi, że nie ma żadnych nas i wiem, że taka jest prawda, ale jednocześnie czuję, że to boli nie tylko ją, ale także i mnie. No bo jak to możliwe, że nic nas nie łączy, skoro będziemy mieć dziecko? Ale tak jest. Podchodzę bliżej. Cruz mnie zauważa, ale ignoruje, udając, że pracuje. Kim jest nieco zakłopotana, kiedy zdaje sobie sprawę, że stoję za nią, ale pyta mnie co tam słychać i gratuluje... Jasne. Tak, gratuluje. Ale czego do cholery? Tu nie ma czego gratulować. To była jedna noc, nic nieznacząca. Wpadliśmy i tyle. I ledwo hamuję się, by nie powiedzieć tego głośno. "Musimy pogadać" - zwracam się do Cruz, tonem nie znoszącym jakiekolwiek sprzeciwu. Kim szybko się ulatnia. Nie chce się w to mieszać, tak samo jak cała reszta. Sam chętnie bym się w to nie mieszał, ale muszę, bo skoro Cruz mówi, ze to moje dziecko to chyba tak jest, nie? "Co powiesz na lunch?" - pytam, obojętnym tonem, zanim Cruz zdążyła cokolwiek powiedzieć. Ale chyba nie trafiłem z propozycją, bo Cruz znacząco patrzy na zegar wiszący na ścianie, który wyraźnie wskazuje godzinę 18. "Spóźniony lunch" - poprawiam się. Cruz chwilę się zastanawia, ale i tak wiem, że nie odmówi. Nie może odmówić i wie o tym. Musimy pogadać. Wzdycha ciężko i niechętnie wstaje z krzesła.

***

Nie wiem czemu zgodziłam się na ten "lunch". Chyba dlatego, że musiałam. No bo nie mogę tego tak po prostu zostawić. Muszę z nim pogadać i wiem o tym. To też jego dziecko i ma prawo o nim decydować. Niestety... "O czym chciałeś pogadać?" - pytam, mieszając herbatę. Kawy pić nie mogę. Lekarz ledwo zgodził się na herbatę. Powiedział, że moja sytuacja nie jest najlepsza i że muszę bardzo o siebie dbać, więc dbam. To znaczy staram się. Ale czasem jest mi z tym trudno, kiedy tak patrzę na innych pijących kawę... Bosco chyba to zauważa, bo odstawia na bok swoją kawę, nie chcąc pewnie, bym przez cały czas wpatrywała się w jego filiżankę z utęsknieniem. "O tym" - mówi, wskazując na mnie, a właściwie na mój brzuch. "O TYM?" Dlaczego on mówi tak o NASZYM dziecku? Traktuje je jak jakąś rzecz. Wkurza mnie to strasznie i ledwo powstrzymuję się przed tym, by mu tego nie wygarnąć, ale zaraz sobie przypominam słowa lekarza: "Zero stresu i żadnych nerwów". Yhy... Akurat. Tylko, że z Bosco to niestety niemożliwe. Bos krzywi się lekko, wiedząc, że nie powinien tak mówić. "Daj spokój, Cruz..." - jęczy.

***

"Daj spokój, Cruz..." - jęczę. Czy ona to wszystko musi traktować tak poważnie? Hmm? Może i nie powinienem mówić tak o tym dziecku, w końcu to nasze dziecko (przynajmniej według niej), ale przecież nie cofnę tego, co powiedziałem. Wiem, że Cruz ma ochotę powiedzieć coś jeszcze, jakoś mi dopiec, wygarnąć mi, co o mnie myśli, ale nie robi tego. I dobrze, bo po ostatnim wykładzie jaki dostałem od Kelly mam dość wysłuchiwania jakim to jestem nieodpowiedzialnym dupkiem. "Co chcesz zrobić?" - pytam, po krótkiej chwili milczenia.

***

"Co chcesz zrobić?" - pyta, po krótkiej chwili milczenia. "Jak to co?" - mówię, nawet się nad tym nie zastanawiając. Nie mogę powstrzymać słów, króre same cisną mi się na usta, po tym jego kretyńskim pytaniu. Jak może w ogóle o to pytać? "Urodzę to dziecko, Bosco" - mówię całkowicie poważnie, patrząc mu prosto w oczy, by zrozumiał, że nie żartuję. "Cruz..." - zaczyna, ale ja nie daję mu nawet dojść do słowa, bo już wiem, co chce powiedzieć. "Nie, Bosco!" - przerywam mu gwałtownie, zanim tak naprawdę zaczął mówić. "Urodzę to dziecko i nic mnie nie obchodzi to co ty o tym myślisz. Nie zrobię aborcji" - mówię, bo przecież doskonale wiem, do czego zmierzał. Wiem, że jest niezadowolony z tego, że chcę urodzić. To widać. I to boli, bo aż do tej pory po cichu liczyłam, że może, tak jak mówiła Kim, coś się zmieni, ale nie. On naprawdę nie chce tego dziecka. "Cruz... Pomyśl. Tak będzie najlepiej" - stara się mnie jeszcze jakoś przekonać, ale ja aż nie mogę go słuchać. "Najlepiej? Dla kogo? Dla ciebie, tak? Ty zawsze myślisz tylko o sobie!" - podnoszę głos, bo już nie mogę wytrzymać. Jak on w ogóle może proponować mi coś takiego? "Nie myślę o sobie tylko o tobie, Cruz" - mówi cicho, a ja kręcę głową z niedowierzaniem, bo nie mogę już słuchać tych bzdur. "Będziesz tego żałować..." - szepcze, widząc, że jestem nieugięta. Boże, aż mi się rzygać chce, jak go słucham. Bo czego mam niby żałować, co? Tego, że chcę urodzić moje dziecko? I urodzę je. I będzie MOJE, a nie nasze, nie będzie Bosco, bo nie zasłużył na nie, po tym co powiedział. "Jedyne czego żałuję to to, że cię znam" - mówię, patrząc na niego z czystą nienawiścią. Wstaję z krzesła i wychodzę z tego przeklętego baru, marząc tylko o tym, by Bosco jak najszybciej zniknął z mojego życia i nigdy do niego nie wracał.

***

"Jedyne czego żałuję to to, że cię znam" - mówi, patrząc na mnie. Nasze spojrzenia spotykają się. A ja w jej oczach widzę tylko czystą nienawiść. Wiem, że jest na mnie wściekła, ma do tego prawo, ale nie myślałem, że mnie znienawidzi, ale teraz wiem, że naprawdę mnie nienawidzi. A słowa jakie powiedziała ranią mnie strasznie (chociaż przecież nie powinny, bo sam jestem sobie winny) i odbijają się w mojej głowie jeszcze długo potem, jak Cruz wyszła z tego przeklętego baru.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/02, 8:41 pm    Temat postu:

Świetne. Naprawdę. Akurat miałam ochotę coś przeczytać i zjawiłaś się TY ze swoim genialnie napisanym fickiem! Very Happy Ach, ten Bosco... Prawdziwy z niego dupek. Ale to tylko facet. Tylko facet.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/06/02, 10:10 pm    Temat postu:

Dupek Very Happy hmm... czekam na dalsze części a ta oczywiście genialna

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/06/03, 1:23 am    Temat postu:

super bardzo mi sie pooba. no bo o Cruz&Bosco. czekam na wiecej Very Happy Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/03, 6:19 pm    Temat postu:

Dobra. Napisałam kolejną część. Taka jakaś nie wiem... Nie za dobra, ale grunt, ze jest. Miałam ochotę coś wystukać, więc oto kolejna dość krótka część... Mam nadzieję, że się spodoba Wink




Siedzę w gabinecie lekarskim i czekam aż lekarz wróci z moimi wynikami. Ostatnio bardzo kiepsko się czułam i Kelly namówiła mnie na tą wizytę. Zgodziłam się, ale niechętnie, bo cały czas się boję, że dziecku coś może być. Boże, to już piąty miesiąc... Aż nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko mija. I wszystko się powoli zmienia. Ja się zmieniam... Wyciszyłam się trochę, uspokiłam, po prostu zmieniłam. Bardzo. Ze względu na dziecko. Ale cała sytacja z Bosco nie uległa żadnej zmianie. Nie rozmawiamy ze sobą. Wcale. Nie mam na to ochoty i on chyba też nie. W każdym razie zachowuję się tak jakby go nie było, chociaż jest to czasem trudne, biorąc pod uwagę fakt, że codziennie widzę go w pracy... Ale jakoś go znoszę, chociaż z trudem. Szef i inni chyba to wyczuli, bo uważają na to, byśmy się za często nie widywali. O, idzie lekarz. Patrzę na siedzącą w kącie sali Kelly. Przyszła tu ze mną, bo sama nie chciałam. Bałam się. Nadal się boję, że coś jest nie tak. I chyba tak jest, bo lekarz nie ma za wesołej miny. "Coś jest nie tak?" - pytam, drżącym ze zdenerwowania głosem. "Pani wyniki... W moczu jest obecne białko, co może powodować powikłania... Groźne powikłania" - mówi, patrząc na mnie z troską. "Jakie?" - pytam, chociaż tak naprawdę wcale nie chcę wiedzieć. "Zatrucie ciążowe" - odpowiada. "Co to takiego?" - pyta Kelly, bo widzi, że jestem przerażona, chociaż przecież sama też nie wiem o co konkretnie chodzi. "Jest to najczęstsza i najpoważniejsza postać patologii ciąży" - mówi lekarz. "Najpoważniejsza?" Lekarz kiwa głową. "Co powoduje?" - pytam. Zaciskam nerwowo pięści, bojąc się usłyszeć odpowiedź. "Może zagrażać życiu pani lub dziecka." Wzdycham ciężko. Odruchowo zakrywam twarz dłońmi. Boże, Boże... Biorę głęboki oddech, starając się uspokoić. "Ale nie musi, prawda?" - pyta Kelly, przytulając mnie delikatnie i starając się dodać mi otuchy. "Cóż... To pani pierwsza ciąża. Od początku nie była łatwa... Musi pani pobyć trochę w szpitalu, dobrze? Porobimy badania..." - mówi, uśmiechając się lekko, chcąc mnie zapewne jakoś pocieszyć. "Skoro to konieczne" - zgadzam się, bo chociaż nie chcę zostać w szpitalu, to zrobię wszystko dla dziecka.

***

Cruz podobno jest na jakiś badaniach. Kelly do mnie dzowniła. Ciekawe po co jej te badania? Przecież wszystko gra, co nie? Przynajmniej tak mi się wydaję, bo Cruz wygląda dobrze, nawet wiecej niż dobrze... Wygląda ślicznie. Ta ciąża wyraźnie jej służy, każdy to powtarza, a ja muszę się z tym zgodzić. Ale nie mam pewności, czy wszystko gra, bo nie rozmawialiśmy ze sobą od trzech miesięcy. Boże, nie mogę uwierzyć, że ten czas tak szybko leci... Cruz jest już w piątym miesiącu. Piąty miesiąc. Nie do wiary... Tyle się przez ten czas zmieniło. Faith wraca do zdrowia. Chodzi. To dobrze, strasznie się cieszę, ale wciąż nie mam z nią takiego kontaktu jak dawniej... Nadal jest na mnie wściekła o Cruz. Podobno chce wrócić do pracy... Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale nie chcę się wtrącać, bo czego się dotknę chrzanię... Dzwoni telefon, wyrywając mnie z rozmyślań. Ciekawe kto to? Rzucam okiem na wyświetlacz. Szef. Ciekawe czego chce? Może coś się stało? Coś z Cruz? Odbieram. "Tak? Co? Nic jej nie jest? Okay... Pewnie. Już jadę. Dzięki, szefie. A który szpital???"

***

Leżę w tym przeklętym szpitalu, a przy mnie siedzi nie kto inny jak... matka Bosco. Aż mnie zamurowało jak ją zobaczyłam. Nadal jestem w szoku. Nie mam pojęcia skąd się dowiedziała o tym, że jestem w ciąży z jej syneczkiem, bo Bosco raczej się jej nie chwalił, ale Rose jest naprawdę miła i siedzi przy mnie już od dobrych kilkudziesięciu minut. Jest szczęśliwa, że będzie mieć wnuka. Naprawdę szczęśliwa. Ta radość wprost z niej emanuje. Cóż... Dobrze, że jest choć jedna osoba, która szczerze cieszy się z tej ciąży... "Nie do wiary, że będę babcią!" - zaczyna się znowu zachwycać, a ja tylko się uśmiecham. "Nareszcie. Już myślałam, że nie doczekam się wnuka" - cicho chichocze z nieskrywanej radości. "Albo wnuczki" - poprawiam ją. "Nie wiesz jeszcze czy to chłopiec czy dziewczynka?" Kiwam przecząco głową. "Za miesiąc mam USG. Może się czegoś dowiem. Na razie chcę tylko, by było dobrze" - mówię. "Na pewno będzie" - Rose uśmiecha się do mnie i z czułością gładzi mój mocno już zaokrąglony brzuch. Uśmiecham się, bo wiem, że nareszcie nie jestem sama. Wcześniej miałam Kelly, ale to nie było to... Teraz jest lepiej, ale nadal chciałabym, by zamiast Rose był przy mnie Bosco...

***

Staram się uspokoić, ale kiedy widzę Kelly siedzącą na krześle w szpitalnym korytarzu nie mogę się opanować, by do niej nie podbiec. "Co z nią?" - pytam, jak tylko Kelly mnie zauważa. Mierzy mnie wzrokiem. Wiem, że mnie tu nie chce i że nie powinno mnie tu być po tym co ostatnio powiedziałem Cruz, ale to w końcu moje dziecko i zależy mi na nim, tak samo jak zależy mi na Cruz... Przecież nie chcę, by stało się im cokolwiek złego... Nie jestem aż takim dupkiem. "Na razie dobrze, ale będzie musiała zostać na trochę w szpitalu" - odpowiada. Oddycham z ulgą. Dobrze, że nic jej nie jest, ale co miało znaczyć to "na razie"? "Co się stało?" - pytam, chcąc wiedzieć wszystko. "Ciąża jest zagrożona" - odpowiada takim tonem jakby to była moja wina. "Pewnie jesteś zadowolony" - dodaje i rzuca mi mordercze spojrzenie. Au... Bolało. Co ona sobie myśli? Że naprawdę nic nie obchodzi mnie Cruz i moje własne dziecko? Przecież zależy mi... Może i tego nie widać, ale naprawdę mi zależy. "Twoja matka z nią jest" - mówi Kelly, a mnie aż zatyka. "Moja matka?" - pytam, jakbym nie usłyszał. Kelly tylko przytakuje. Co ona tu robi? Dawno jej nie widziałem... Nie wiedziałem nawet, że jest w Nowym Jorku... Czemu nic mi nie powiedziała? I skąd wie o ciąży Cruz? Zaraz... Czy to nie Mikey? - myślę, patrząc na jakiegoś chłopaka, który właśnie wychodzi ze szpitalnej toalety. "Mikey?" - pytam, a on się odwraca. "Mo, cześć stary!" - mówi i klepie mnie po ramieniu. "Co ty tu robisz?" - pytam, zdziwiony jego widokiem. "Przyjechałem z mamą do... Hmm... No wiesz..." - wyjaśnia i mruga do mnie znacząco. "Nie pochwaliłeś się, że zostaniesz ojcem" - mówi i uśmiecha się radośnie. "Będę wujkiem. To super, co nie?"

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/06/03, 8:01 pm    Temat postu:

Nie no szacuneczek Very Happy jeszcze nam się teściowa w ficku pojawiła Very Happy czekam niecierpliwie na następne częsci i nie mów że jest taka sobie bo jest super Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/04, 1:28 pm    Temat postu:

Mikey jest świetny Very Happy I ta część jest świetna :] o rany, po co ja to piszę, i tak się powtarzam Wink)) no, ale jest super ;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/04, 5:34 pm    Temat postu:

Rose opowiada mi właśnie kolejną historyjkę o Bosco, kiedy był małym chłopcem. Uśmiecham się uprzejmie, ale tak naprawdę wcale jej nie słucham. Jakoś nie mogę skupić się na tym co do mnie mówi. Ciągle zastanawiam się, gdzie jest Bosco... Rzucam okiem na drzwi do sali, licząc na to, że może go w nich zobaczę i... naprawdę go widzę. Stoi niepewnie w progu. Patrzymy na siebie przez chwilę. Rose zauważa, że moje spojrzenie zawędrowało do drzwi, bo odwraca się w tamtą stronę. "Maurice!" - zaczyna, ale nie brzmi to wcale jak radosne powitanie. "Czemu nic mi nie powiedziałeś?" - pyta z wyrzutem. "Mamo..." - jęczy Bos. "Nie wiedziałem nawet, że jesteś w Nowym Jorku... Kiedy wróciłaś?" - pyta, starając się odwrócić jej uwagę ode mnie. "Nieważne. A w ogóle co tak późno przyjechałeś? Powinieneś był tu siedzieć od początku, a nie się tak wlec!" - poucza go, a Bosco tylko przekręca oczami. Rose uśmiecha się do mnie, gładzi uspokajająco po ręce i szepcze cicho: "Zostawię was na chwilę samych..." Kiwam tylko głową, wciąż się uśmiechając, bo nie chcę by Rose wiedziała, że między Bosco a mną nie jest dobrze, bo jakby się poczuła wiedząc, że jej kochany synek jeszcze trzy miesiące temu kazał mi się pozbyć dziecka, które uważał za problem? Chyba by mu tego nie wybaczyła. Ja nie mogę mu tego wybaczyć, a przecież go... kocham. Tak, naprawdę go kocham. A powinnam go przecież nienawidzić za to, co powiedział. Ale nie potrafię. Kocham go. Patrzę na niego niepewnie, a on podchodzi do mnie, jak tylko Rose wychodzi z sali, rzucając mu po drodze mordercze spojrzenie.

***

Wiem, że mama jest wściekła, że nic jej nie powiedziałem o tym, że będzie babcią, ale jakoś tak wyleciało mi z głowy... Ostatnio tyle się działo, a ja nie miałam z nią żadnego kontaktu. Wiem jednak, że teraz będę musiał jej wszystko wyjaśnić, opowiedzieć... To będzie trudne. Już sobie wyobrażam jej oskarżycielski wzrok, jak tylko powiem jej o mnie i Cruz, a potem o tym, co jej proponowałem... Może powinienem to przemilczeć? Przecież nie musi o wszystkim wiedzieć. Mija mnie w drzwiach, rzucając mi groźne spojrzenie, mówiące mi, że pogada ze mną później. Aż się boję... Patrzę na Cruz, a ona na mnie. Jest taka niepewna, chyba trochę przerażona. Podchodzę do niej, nie spuszczając z niej wzroku. Siadam na krześle obok łóżka. "Czemu o niczym mi nie mówisz?" - pytam, chyba trochę oskarżycielskim tonem. Cruz odwraca ode mnie głowę, dając mi tym do zrozumienia, że kompletnie nie ma ochoty na rozmowę. Ale mam to gdzieś. Musimy pogadać. "Cruz!" - podnoszę lekko głos, bo mam dość tego wszystkiego. Odwraca się w moją stronę. "Po co mam ci cokolwiek mówić? Przecież nic cię nie obchodzę ani ja, ani to dziecko" - odpowiada, nawet na mnie nie patrząc. Zabolało. Jak ona może tak mówić? Że mnie niby to nic nie obchodzi? Przecież obchodzi. Naprawdę. "Nie mów tak" - mówię, nieco łagodniejszym tonem niż wcześniej.

***

"Ale taka jest prawda, Bosco" - mówię. Bo w końcu mam rację, a on niepotrzebnie zaprzecza. Przecież i tak wiem, że mu nie zależy, że go to dziecko nic nie obchodzi, pewnie się jeszcze cieszy, że ciąża jest zagrożona... "Wcale nie, Cruz. Zależy mi" - mówi cicho, patrząc na mnie. "Jasne..." - jęczę. Wiem, że kłamie. Chociaż... Nie brzmiało to jak kłamstwo. Wydaje się być naprawdę zatroskany i zmartwiony. Ale przecież gdyby mu zależało to by się mną, nami, interesował, dbał, chociażby dzownił... Tymczasem przez ostatnie trzy miesiące w ogóle się do mnie nie odezwał, tak jakby mnie nie było. Wiem, że ja też nie byłam lepsza, ale przecież nie będę go o nic prosić, bo sama też sobie doskonale radzę i nie potrzebuję jego pomocy. "Gdyby ci zależało nie zostawiłbyś mnie" - mówię z wyrzutem. I wiem, że mam rację. I tym razem Bosco nie mówi nic, bo pewnie nie może znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia dla siebie i swojego postępowania. I dobrze. To tylko dowodzi, że mu nie zależy. "Idź" - mówię, odwracając się od niego. Nie mogę już na niego patrzeć. Naprawdę nie mogę. To za bardzo boli, bo jak tylko na niego patrzę przypominam sobie to co było między nami... Przecież było tak dobrze, wprost wspaniale, więc czemu nie wyszło? No czemu? Przecież jestem z nim w ciąży... Powinniśmy być razem... Ale nie jesteśmy. Nie jesteśmy.

***

"Idź" - mówi tonem nie znoszącym sprzeciwu, odwracając się ode mnie. Wiem, że nie może na mnie patrzeć. I wcale jej się nie dziwię, bo po tym wszystkim co było między nami powinniśmy być razem. Przecież było tak dobrze, wprost wspaniale, więc czemu nie wyszło? No czemu? Przecież ona jest ze mną w ciąży... Powinniśmy być razem... Naprawdę powinniśmy... "Cruz..." - zaczynam, chcąc jakoś naprawić to wszystko co zepsułem. Ona jednak nie daje mi dojść do słowa, bo ostro mi przerywa: "Odejdź, Bosco. Zostaw mnie w spokoju..." Nie mówi tego głośno, nie krzyczy, ale wiem, że jest na mnie wściekła i naprawdę chce być sama. Muszę ją zostawić. Za wiele złych rzeczy się między nami stało, za wiele głupot powiedziałem, by teraz tak normalnie wrócić do tego co było. Nie możemy wrócić do tego co było... Wiem o tym i dlatego wstaję z krzesła i zostawiam ją samą, tak jak tego chciała.

***

Wyszedł. Zostawił mnie. Wiem, że sama mu powiedziałam, by odszedł, ale myślałam, że jednak zostanie, że będzie przy mnie, że będzie jak dawniej, chociaż w małym stopniu... Ale nie. Odszedł. Teraz naprawdę już nie możemy wrócić do tego co było, nie możemy nawet próbować i to boli... Cholernie boli. To, że leżę w szpitalu, martwiąc się o życie swoje i mojego dziecka, a nie ma przy mnie Bosco, osoby, której najbardziej potrzebuję, bo najbardziej mi na nim zależy i najbardziej go kocham... Ale mu nie zależy i on mnie nie kocha, więc może powinnam o nim zapomnieć i dać sobie z nim spokój? Tak, powinnam. Ale to wcale nie jest takie proste. W końcu będziemy mieć razem dziecko... I nic tego nie zmieni.

***

Cruz wyszła wczoraj ze szpitala. Podobno wszystko jest w porządku, ale musi na siebie bardzo uważać i o siebie dbać. Wiem, że nie mam się o co martwić, bo Cruz zrobiła się ostatnio bardzo odpowiedzialna i dba o siebie i dziecko, a poza tym moja matka też o nią dba. Nie odstępuje jej na krok... Siedziała u niej przez cały pobyt w szpitalu i dzowniła do mnie codziennie mówiąc co tam słychać. Przynajmniej jestem na bieżąco i wiem wszystko o stanie Cruz i dziecka. Chociaż tyle... I aż tyle, bo wiem, że Cruz nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Ale niestety ma. Jest ze mną w ciąży i nic tego nie zmieni. O, znowu telefon. Mama. Świetnie! Co znowu? Wzdycham ciężko. Odbieram. "Cześć, mamo. Tak? Super. Ja? Nie... Cruz nie chce... Po prostu wiem. Daj spokój... Nie wiem czy zdążę... Okay, postaram się... Naprawdę się postaram. Na razie."

***

Siedzę przed gabinetem. Rose powiedziała, że jeśli nie mam nic przeciwko to Bosco przyjdzie. Nie chciałam jej mówić, że nie mam na to ochoty, więc się zgodziłam, głównie dlatego, że wiem, że Bos pewnie i tak nie przyjdzie. Znam go. Na pewno nie przyjdzie. Bo po co? I tak mu nie zależy... "Teraz pani kolej" - mówi do mnie lekarz, wychodząc przed gabinet. "Proszę się nie denerwować, na pewno wszystko będzie dobrze" - mówi, chcąc mnie zapewne uspokoić. Tak, to zdecydowanie mi się przyda. Powinnam się uspokoić. Przecież to nie jest moje pierwsze USG... Ale nie ma Bosco. Nie sądziłam, że tak to odczuję. Przecież wcale nie zależy mi na tym, by był przy mnie. To tylko zwykłe rutynowe badanie... Nic wielkiego. Podnoszę się z krzesła i widzę idącego w moją stronę Bosco. Za nim wlecze się Mikey. "A ty co tu robisz?" - pyta się go Rose. "To nie wycieczka" - mówi. "Hej, to mój pierwszy bratanek. Poza tym założyłem się z Bosco, że to będzie chłopiec, więc muszę iść, bo jeszcze mnie okłamie" - mówi, a ja mimowolnie się uśmiecham. "No dobra. To ja zaczekam" - mówi tylko Rose. "Nic się nie martw, na pewno wszystko będzie dobrze" - stara się mnie uspokoić. Uśmiecha się i popycha mnie lekko w stronę gabinetu.

***

"To chłopiec czy dziewczynka?" - dopytuje się Mikey, patrząc na monitor. "Zamknij się w końcu" - mówię tylko, bo widzę, że Cruz jest trochę zdenerwowana. Ja też. Pierwszy raz widzę MOJE dziecko... To takie dziwne, że mogę je zobaczyć już teraz. "Hej, jeśli to chłopiec dajesz mi 50 dolców" - przypomina mi i szczerzy zęby w uśmiechu. "Ciężko powiedzieć... Dziecko musiałoby się przekręcić, a na to nie mamy czasu" - mówi lekarz. Mikey jęczy niezadowolony, ale zaraz się uśmiecha, kiedy widzi na monitorze, jak dziecko lekko się porusza. Tak, właśnie ruszyło rączką. Ślicznie... "Właśnie kopnęło"- mówi lekarz, wskazując na monitor. "Wiem. Czuję" - mówi tylko Cruz, uśmiechając się niepewnie. Odezwała się chyba pierwszy raz podczas całej wizyty. Chyba jest mocno zdenerwowana. Ciekawe czym? Przecież wszystko jest dobrze... Bardzo dobrze.

***

"Wszystko jest w porządku?" - pytam, bo już nie mogę wytrzymać. Zamiast cieszyć się, że Bosco jest przy mnie, cały czas martwię się, czy z dzieckiem wszystko dobrze. Nie mogę się odprężyć, bo cały czas się boję. Bosco chyba to wyczuwa, bo ściska moją rękę. Totalnie mnie tym zaskoczył, ale nie strącam jego dłoni, bo potrzebuję jego wsparcia. "W najlepszym. Dziecko jest zdrowe i rozwija się prawidłowo" - odpowiada lekarz, a ja oddycham z wyraźną ulgą. Pierwszy raz od całej wizyty patrzę na monitor i aż mnie zatyka z wrażenia. Dziecko jest już takie duże... Wszystko widać... Jest śliczne. "Zobacz, widać nawet paluszki" - mówi delikatnie Bosco, jeszcze mocniej ściskając moją dłoń. Uśmiecham się. Kurcze, jestem taka szczęśliwa, że wszystko jest w porządku i że Bosco jest przy mnie...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/06/04, 7:05 pm    Temat postu:

o 50 dolców buehehehe Mikey i te jego pomysły i nie będę się rozpisywac tylko powiem jedym słowem SUPER!!! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/04, 8:00 pm    Temat postu:

Mikey i Bosco razem są prześwietni Very Happy Długa ta część ci wyszła, ale dlatego jest fajna Wink
Boz zapomniał powiedzieć Rose, że będzie babcią. Oj, ten Bosco Wink
Naprawdę super się czyta i czekam na więcej (norma ;])


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/08, 7:20 am    Temat postu:

No i napisałam coś. Mam nadzieję, że się Wam spodoba Wink





"Zobacz..." - mówię do siedzącej obok mnie Sashy, podnosząc do góry i kierując w jej stronę jedno ze zdjęć USG mojego dziecka. Jest śliczne... Aż nie mogę uwierzyć, że jest moje. Co prawda Sasha nie podziela mojego zachwytu, twierdząc, że i tak niewiele na tym zdjęciu widać, ale ja i tak wiem swoje - moje dziecko będzie cudne. Już jest cudne. Tak słodko rusza rączkami i nóżkami... I fajnie kopie. Wczoraj namówiłem Cruz na jakiś porządny obiad i wprost nie mogłem się oderwać od jej brzucha. Nie do wiary, jak mały kopie! Ups... Mały? Przecież nadal nie wiemy, czy to chłopiec czy dziewczynka. Mikey postawił na chłopca, a ja na dziewczynkę. Sam nie wiem czemu, tak jakoś... Nie wiem nawet co bym wolał. Chyba obojętnie. Ważne, że jest moje. "Widać nóżkę" - mówię, pokazując Monroe zdjęcie. Sasha kręci tylko z niedowierzaniem głową i cicho chichocze. "Co?" - pytam. "Nic" - odpowiada i śmieje się głośno. Patrzę na nią jak na idiotkę. Monroe chyba to zauważa, bo zaraz wyjaśnia: "Dziwne, że tak się nad tym rozczulasz." A co w tym dziwnego? Przecież to moje pierwsze dziecko. Pierwsze? To planuję następne? Na razie musi się urodzić jedno... Ale czemu nie? Dzieci są takie fajne. I kto to mówi? Ja? Aż nie do wiary! "To moje dziecko." - mówię. "Wiem, ale to do ciebie w ogóle nie podobne" - stwierdza i skręca w jakąś uliczkę. "Która godzina?" - pytam, pijąc kawę. "Prawie piąta" - odpowiada, spoglądając na zegarek. "Bo co?" - pyta. "Umówiłem się z Cruz na zakupy. Wiesz... Łóżeczko, wózek i te wszystkie pierdoły" - wyjaśniam. "W końcu nie mogę zostawić wszystkiego na jej głowie, nie?"

***

Chyba od pół godziny patrzę na to zdjęcie, ale wprost nie mogę oderwać od niego oczu. Moje maleństwo... Aż nie mogę uwierzyć... Jest śliczna. Ups... Śliczna? Przecież nadal nie wiemy, czy to chłopiec czy dziewczynka. Ale czuję, że dziewczynka. Nie wiem czemu, po prostu to czuję. Chociaż Bosco pewnie wolałby chłopca. Mi to w sumie obojętnie. Ważne żeby było zdrowe. A jest. Przynajmniej tak mówi lekarz, ale wyniki badań nie mogą przecież kłamać, co nie? Wszystko jest w najlepszym porządku i strasznie się z tego cieszę. A jeszcze bardziej się cieszę, jak sobie pomyślę, że już za trzy miesiące będę trzymać moją malutką w ramionach... Cudownie. Po prostu cudownie. Kurcze! Nigdy nie myślałam, że będę się tak rozczulać, ale to przecież moje dziecko, pierwsze dziecko i do tego jeszcze z Bosco. Właśnie - Bosco. Umówiłam się z nim na zakupy. Sam to zaproponował, twierdząc, że nie może przecież zostawić wszystkiego na mojej głowie. Chyba to USG dobrze na niego podziałało. Między nami jest teraz lepiej, znacznie lepiej... To dobrze. Cieszę się. Która godzina? Zerkam na zegar, wiszący na ścianie. Prawie piąta. Muszę się powoli zbierać.

***

"Faith?" - pytam z niedowierzaniem na widok Yokas, siedzącej za biurkiem na komisariacie. Ma na sobie mundur. Aż mnie zatyka... Co ona tu robi? Wróciła do pracy? "Cześć, Bos" - odpowiada, uśmiechając się niepewnie. Czy ona właśnie nazwała mnie Bos? I jeszcze się uśmiechnęła... Czyżby już się nie gniewała? "Co tu robisz?" - pytam, nadal lekko wstrząśnięty. "Wróciłam do pracy" - odpowiada tylko, pochylając się nad jakimiś papierami. "Na razie nie mam partnera, więc pracuję za biurkiem" - mówi, podnosząc do góry jakąś kartkę. "Co tam słychać?" - pyta, a mnie aż zatyka. Co się z nią stało? Jeszcze cztery miesiące temu była na mnie strasznie wściekła, nie chciała ze mną rozmawiać, a teraz? Co jest grane? "No co Bosco? Mowę ci odjęło?" - uśmiecha się promiennie w moją stronę. "Eeee... Wszystko dobrze" - odpowiadam. "Jak tam Cruz?" - pyta, ale wiem, że tak naprawdę wcale nie chce wiedzieć. Bo po co? Co ją obchodzi Cruz? Nic. Wiem o tym, więc po co pyta? "Który to już miesiąc, co?" - zadaje kolejne pytanie, zanim jeszcze zdążę odpowiedzieć na pierwsze. "Szósty" - mówię krótko. "To świetnie" - mówi , kiwając głową z zadowoleniem. Wiem jednak, że to zadowolenie jest udawane. Nie uwierzę, że Faith martwi się o Cruz... Po prostu nie uwierzę. "Taaa..." - mruczę pod nosem. "No nic. Będę się zbierać..." - mówię i odwracam się w stronę drzwi. Robię pare kroków, kiedy przez drzwi wchodzi Cruz. "Bosco! Jest piętnaście po piątej! Czy ty choć raz nie możesz być punktualny? O szóstej mam wizytę u lekarza i nie chcę..." - przerywa nagle swój pełen wyrzutów wykład, kiedy zauważa Faith.

***

"Bosco! Jest piętnaście po piątej! Czy ty choć raz nie możesz być punktualny? O szóstej mam wizytę u lekarza i nie chcę..." - jestem strasznie wściekła, bo ile można na niego czekać? Mogłabym jeszcze długo robić mu takie wyrzuty, jednak momentalnie milknę, kiedy na posterunku widzę Faith. Co ona tu robi do cholery? Mierzę ją uważnym spojrzeniem, bo nie mogę uwierzyć, że ona tu jest. "Co się stało, pani sierżant? Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha" - mruczy Yokas i mierzy mnie morderczym wzrokiem. Zatrzymuje się na moim mocno już zaokrąglonym brzuchu. Czuję się co najmniej niezręcznie, ale nie daję tego po sobie poznać. Nie, nie dam jej tej satysfakcji. "Gratuluję" - mówi, szczerząc zęby w sztucznym i pełnym zakłamania uśmechu. "Nie ma to jak złapać faceta na dziecko" - dodaje, a mnie aż zatyka. Otwieram usta ze zdumienia. Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę, bo po prostu brak mi słów. "Co to miało znaczyć?" - wydukałam w końcu. "Cruz... Daj spokój" - mówi Bosco, starając się jakoś złagodzić napiętą atmosferę. "Nie, Bosco" - nie daję mu nawet dojść do słowa. "Co powiedziałaś?" - zwracam się do Yokas, a ona tylko patrzy na mnie z pogardą. "Słyszałaś" - stwierdza tylko i pochyla się nad jakimiś papierami. Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale Bosco ciągnie mnie w stronę wyjścia, mamrocząc pod nosem coś na temat zakupów i lekarza i dodaje, żebyśmy się pospieszyli. Zanim w jakikolwiek sposób zdążyłam zareagować byłam już za drzwiami komisariatu.

***

Boże... Czy Faith nie może choć raz trzymać języka za zębami? Musi robić te komentarze? Jak Cruz musiała się poczuć... Przecież nie zaszła w tą ciążę specjalnie, a poza tym między nami i tak nic nie ma, a to, że będziemy mieć dziecko niczego nie zmienia, więc nie wiem co Yokas sobie myśli. W każdym razie widzę, że Cruz czuje się niezręcznie. Ja też. "To co?" - przerywam krępującą ciszę. "Na którą masz tego lekarza? Zdążymy?" - pytam, bo nie chcę by przez moją nieodpowiedzialność Cruz spóźniła się na wizytę. "Nie wiem" - odpowiada tylko, nawet na mnie nie patrząc. "Musimy zdążyć" - dodaje po chwili, widząc mój zdziwiony wzrok. Jestem zdziwiony, bo Cruz dziwnie się zachowuje. Jest jakaś taka nieobecna. Co jej jest? "Jak chcesz to mogę zadzownić po Mikey`a... Będzie szybciej" - mówię, a ona tylko kiwa głową. Dzwonię. "Co jest?" - pytam w końcu, bo nie mogę znieść jej milczenia.

***

"Co jest?" - pyta, chyba trochę zaniepokojony, a może poirytowany. Albo i jedno i drugie. Nie wiem, co mam odpowiedzieć, ale Bos patrzy na mnie wyczekująco, więc zatrzymujemy się na chwilę. Patrzę na niego przez moment, ale szybko spuszczam wzrok, bo nie mogę znieść jego przenikliwego spojrzenia. "Cruz, o co chodzi?" - naciska, a ja nie mam siły kłamać, bo kompletnie nie wiem, co mam wymyślić, więc szepczę cicho: "To co mówiła Yokas..." - zaczynam, a on tylko wzdycha ciężko i przekręca oczami. "To nie jest tak, Bosco..." - mówię, ale on gwałtownie mi przerywa. "Wiem, Cruz. Wiem. Nie przejmuj się tym co mówi Yokas, okay?" - mówi, a mnie aż zatyka. Czy on właśnie powiedział bym nie przejmowała się jego ukochaną Yokas? Hę? Nie do wiary! Nim zdążyłam się otrząsnąć z chwilowego szoku Bos złapał mnie za rękę jak gdyby nigdy nic i pociągnął w stronę jakiegoś sklepu. "Chodź, bo nie zdążymy" - rzuca jeszcze przez ramię, kiedy wchodzimy do sklepu.

***

"Trochę bardziej na lewo" - mówi Cruz, pokazując palcem. Boże... To wcale nie jest takie proste. Ile mam się jeszcze męczyć z tym łóżeczkiem, co? Nie może tu stać? Co jest nie tak w tym miejscu, co? Przesuwam jednak to cholerne łóżeczko w lewo, żeby nie marudziła. "Tak dobrze?" - pytam, ale ona tylko kręci głową. "Nie, może jednak trochę w prawo" - mówi, a ja zaczynam jęczeć: "Cruz..." Posłusznie przestawiam to łóżeczko, chociaż kompletnie nie mam na to ochoty, ale z drugiej strony wolę zrobić to sam, niż by Cruz miała się do tego mieszać i niepotrzebnie przemęczać. Bo po co? Jakoś to przeżyję, w końcu to tylko trochę wysiłku. Ale, kurde... Mam już dość. "Pasuje?" - pytam, a Ritz tylko kiwa głową. Opadam ciężko na kanapę. Uff... Nareszcie. Jestem wykończony, ale nie dziwię się. Najpierw przez godzinę latałem z Cruz po sklepach, potem odwiozłem ją do lekarza na jakieś badania, a potem znowu powrót do sklepów... I teraz to łóżeczko. Wiem, że sam się zaoferowałem, ale nie myślałem, że z dzieckiem jest tyle kłopotów i to jeszcze zanim się narodzi. "Dzięki" - mówi Cruz, siadając obok mnie na kanapie i podając mi kawę. "Taaa... Żaden problem" - odpowiadam. Patrzę na nią przez chwilę, a ona na mnie. Ta ciążą naprawdę jej służy. Wyładniała jeszcze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe, bo w końcu zawsze była śliczna. "Au.." - mruczy cicho pod nosem, łapiąc się za brzuch.

***

"Au..." - mruczę cicho pod nosem, łapiąc się za brzuch. "Co?" - pyta Bosco, chyba nieco przestraszony. Pewnie boi się, że coś się dzieje. Ale on się ostatnio opiekuńczy zrobił... Słodko. Czasem aż za słodko. Ale mi to nie przeszkadza. "Nic. Kopnęło" - wyjaśniam. "Tak?" - pyta i uśmiecha się niepewnie. "Mogę?" - pyta nieśmiało, wahając się czy może dotknąć brzucha. "Pewnie" - mówię tylko, bo uważam to za coś oczywistego, pomijajac fakt, że nie jestem jednak przyzwyczajona do jego dotyku. W końcu nie był przy mnie przez całą ciążę, dopiero teraz jest ze mną, więc czuję się trochę nieswojo, kiedy niepewnie dotyka brzucha. Ale jest mi dobrze ze świadomością, że Bosco jest przy mnie i przy dziecku. "Czujesz?" - pytam, poprawiając jego rękę, by leżała tam, gdzie przed chwilą kopnęło moje maleństwo. Bosco kiwa potakująco głową i uśmiecha się promiennie. "Ale bomba..." - mówi, głaszcząc mnie po brzuchu. Uśmiecham się lekko, patrząc na niego. Chyba naprawdę mu zależy... Widzę to. "Kiedy masz termin?" - pyta. "W lutym" - odpowiadam, a on tylko mruczy coś pod nosem, uśmiechając się. "W pierwszej czy drugiej połowie?" - zadaje kolejne pytanie, a ja machinalnie odpowiadam: "W pierwszej." On uśmiecha się jeszcze szerzej, a ja kompletnie nie wiem o co mu chodzi. Luty. Miesiąc jak miesiąc. "Bo co?" - pytam, bo patrząc na niego nie mogę się nadziwić skąd u niego ten uśmiech. "Hmm... Nic" - odpowiada, ale wiem, że nie do końca mówi prawdę. "No powiedz" - naciskam, ale on tylko kiwa głową uparcie twierdząc, że nie miał nic szczególnego na myśli. Siada wygodnie na kanapie, odrywając rękę od mojego brzucha, widzę jednak, że zrobił to niechętnie. Jego dłoń szybko wędruje do mojej szyi. Obejmuje mnie delikatnie. Jest tak blisko, że czuję jego oddech.

***

Nie mogę się powstrzymać, by jej nie dotknąć. Jest taka piękna... Moja ręka jakoś tak sama wędruje do jej szyi i pleców. Ma taką miekką skórę... Jestem tak blisko, że słyszę jej przyspieszony oddech. Fajnie wiedzieć, że tak na nią działam. Ona też tak na mnie działa, chociaż staram się to ukryć. Moja dłoń wędruje w kierunku jej twarzy i zaczyna gładzić ją delikatnie po policzku. Zanim Cruz w jakikolwiek sposób zdąży zareagować przybliżam się do niej jeszcze bardziej i szepczę jej do ucha: "W lutym są walentynki. To byłby najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek bym dostał..." - mówię cicho, zanim tak naprawdę zastanowiłem się nad tym. Ma takie piękne usta... Tak ładnie połyskują w świetle... Chyba ma je czymś pomalowane. Ciekawe czym? Może jakiś błyszczyk? Owocowy? Hmmm... Pocałunek z nią byłby tak słodki i pyszny, jak zwykle. Chciałbym ją teraz pocałować i pochylam się nad nią, by to zrobić, ale ona tylko odwraca głowę, czym mnie totalnie zaskakuje. "Bosco..." - szepcze, chcąc dać mi pewnie do zrozumienia, że źle zrobiłem w ogóle próbując ją pocałować. Ale czemu? Przecież całowaliśmy się już nie raz, więc dlaczego by nie teraz? Mój wzrok wyraża chyba jakiś dziwny nieuzasadniony zawód (zresztą to właśnie teraz czuję), bo Cruz zaczyna niezręcznie tłumaczyć: "Ostatnim razem nic dobrego z tego nie wyszło, więc teraz... To nie jest dobry pomysł." Odsuwam się od niej, ale nie zabieram ręki z jej twarzy, bo nie chcę, by wiedziała, że zaskoczyła mnie tym co zrobiła. A zaskoczyła. I to bardzo. "Jasne. Wiem. Okay" - mówię tylko, nadal gładząc ją po policzku.

***

Przed chwilą chciał mnie pocałować. I zrobiłby to, gdybym się nie odsunęła. Tylko czemu się odsunęłam? Przecież uwielbiam jego pocałunki... Ale teraz to co innego. Po tym co powiedział Davisowi, nawet jeśli to nie była prawda, nie mogę traktować go jak dawniej. Jest po prostu zupełnie inaczej, dlatego nie pozwoliłam mu się pocałować. To naprawdę nie byłby dobry pomysł, więc lepiej, że do tego nie doszło. Chyba go zaskoczyłam. Tak, na pewno. Ale czego on się spodziewał? Że zapomnę o tym wszystkim co złego zrobił, puszczę to w niepamięć i rzucę mu się na szyję, bo zrozumiał, że jednak coś jest między nami, nawet jeśli to coś to tylko pożądanie, a nie miłość? Nie, nie jestem taka. Jeśli mu teraz zależy to nie przestanie mu zależeć też potem. Zaczekam. Wiem, że jeśli teraz na cokolwiek mu pozwolę to może się udać, ale nie musi. Bo Bosco jak raz coś dostanie to myśli, że będzie miał to na zawsze. Ale nie ze mną te numery. Nie. Lepiej zaczekam. Jeśli ma coś być to będzie. Ale pewnie nie będzie... Bo czemu miałoby być?

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/08, 1:09 pm    Temat postu:

łał, super Very Happy długaśna ta część Ci wyszła, czyli wielki plus. Czyta się, jak zwykle świetnie Wink I fabuła się nakręca Very Happy Ciekawe kto wygra zakład z płcią dziecka Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/06/08, 8:20 pm    Temat postu:

super. mam nadzieje ze bosco juz sie nie zmieni. znaczy ze juz zostanie z Cruz. a Faith zapomniajam juz ze z niej taka zdzira, bo u mnie sie zmienila.
a co do zakladu to mam nadziej, że bedzie dziewczynka tak samo śliczna jak jej mama Very Happy no chłopak tez moze byc tak zajebisty jak Bosco ale tylko z wylądu bo Bosco chyba zadko używa mozgu Laughing czekam jak sie rozwinie akcja
p.s wracam pisać swoje
pozdrawiam:D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 2 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin