Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 JEDNA NOC by Cruz
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/27, 3:57 am    Temat postu: JEDNA NOC by Cruz

Tytuł: Jedna noc (nie miałam weny, by wymyślić lepszy tytuł Razz)
Autor: Cruz
O kim?: Cruz&Bosco Very Happy
Słowo wstępne: Postanowiłam napisać nowe opowiadanie, takie tym razem tylko o Cruz&Bosco. Cóż, mam po prostu obsesję jeśli chodzi o tą parę Wink Nie wiem, czy fanfick się spodoba, ale co tam. Piszę, bo mam ochotę naskrobać coś nowego. Ale oczywiście czekam na komentarze Very Happy

JEDNA NOC
by
Cruz

Chce odejść. Właściwie to już prawie odeszła. Tylko, że ja nie chcę, aby odchodziła. "Chcesz coś zjeść?" - rzucam, niby od niechcenia, chcąc ją zatrzymać. I udaje mi się to - zatrzymuje się w pół kroku i odwraca się w moją stronę. Patrzy na mnie przez chwilę tymi swoimi ciemnymi oczami i poraz kolejny zdaję sobie sprawę z tego, że jej oczy są piękne. "Zaproponowałbyś mi to, gdyby był wtorek?" - pyta, uśmiechając się lekko. Patrzę na nią. Zadziwiające jak dobrze mnie zna. Wie, że bym tego nie zrobił, gdyby nie to co się stało. Chociaż chyba nie do końca ma rację. Nadal coś do niej czuję. Może nie pokazuję tego po sobie, ale nadal coś czuję. Tyle, że nie wiem dokładnie co. Patrzy na mnie uważnie, czekając na odpowiedź. "Proponuję ci to teraz" - odpowiadam. Nadal na mnie patrzy, ale nic nie mówi. Pewnie się zastanawia. Nie dziwię się jej. Sam bym się zastanawiał na jej miejscu. W końcu byłem dla niej taki okropny. Ale byłem wściekły. Gdybym wiedział, że spotka ją takie coś, co ją spotkało, to nigdy nie byłbym dla niej taki, ani nie mówiłbym Monroe tych wszystkich strasznych reczy na jej temat. Ale cóż... Nie mogę już tego cofnąć. Ale mogę to naprawić. "To jak będzie?" - pytam, przyglądając się jej. Podchodzę do niej bliżej. Ona nie odsuwa się, chociaż pewnie ma na to ochotę. "Um..." - wzdycha lekko, zastanawiając się jeszcze przez chwilę, która strasznie mi się dłuży. Chyba jeszcze nigdy nie prosiłem się dziewczyny by gdzieś ze mną wyskoczyła. To trochę żenujące, ale wiem, że dla Cruz warto się trochę pomęczyć. "Jasne" - szepcze cicho, tak, że ledwie ją słyszę. Uśmiecham się lekko. "No to chodź" - mówię i odruchowo biorę ją za rękę, prowadząc w stronę baru po drugiej stronie ulicy.

***

Odwracam się powoli, chcąc odejść, jednak zatrzymuję się w pół kroku, kiedy do moich uszu dobiega nieśmiałe pytanie: "Chcesz coś zjeść?" Uch... Czyżby Bosco właśnie zaproponował mi randkę? Patrzę na niego. Wiem, że jest mu mnie żal, że jest mu przykro z powodu tego, co mi się przytrafiło i dlatego, że był dla mnie ostatnio taki okropny, ale jego propozycja mnie zaskoczyła. Bardzo zaskoczyła. No bo czy to nie było trochę nie na miejscu? Wczoraj zostałam zgwałcona, a dziś mój były zaprasza mnie na randkę. To dziwne, ale miłe. Nawet jeśli wychodzi ze współczucia. Patrzę na niego i pytam cicho: "Zaproponowałbyś mi to, gdyby był wtorek?" Wiem, że nie, ale on nie odpowiada. Zwleka. Pewnie zastanawia się co powinien powiedzieć. Zadziwiające, że naprawdę obchodzi go moje samopoczucie. Myślałam, że po tym jak postrzeliłam jego ukochaną Faith znienawidzi mnie, ale chyba tego nie zrobił. W jego oczach nadal widzę jakieś uczucie do mnie. I muszę przyznać, że ja też nadal coś do niego czuję. Nie wiem konkretnie co, ale czuję. Pewnie dlatego dość długo zastanawiałam się na odpowiedzią, kiedy powiedział: "Proponuję ci to teraz. To jak będzie?" Zamurowało mnie. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Chciałam gdzieś z nim wyskoczyć, bo dlaczego nie, ale myśl, że Bos zrobiłby to na siłę nie dawała mi spokoju i bynajmniej nie była przyjemna. "Um..." - mruknęłam, dając sobie tym samym jeszcze więcej czasu do namysłu. Bosco zbliża się do mnie. Czeka na odpowiedź. Wiem, że moje niezdecydowanie i zwlekanie go irytuje, więc mówię cicho: "Jasne". Nie wiem, czy była to odpowiedź jakiej oczekiwał, ale chyba tak, zważywszy na to, że uśmiechnął się lekko. "No to chodź" - mówi tylko i bierze mnie za rękę. Zaskoczył mnie tym gestem, ale wydaje mi się, że zrobił to machinalnie nie zastanawiając się nad tym. Tak samo ja, odruchowo i niemal instynktownie, ściskam jego dłoń i idę za nim do baru po drugiej stronie ulicy.

***

Siedzę naprzeciwko niego, ale nie patrzę w jego stronę. Jakoś nie może do mnie dotrzeć to, że tu jesteśmy. Razem. Co prawda to tylko kolacja, nic zobowiązującego, ale czuję się trochę niezręcznie. Fajnie nam się rozmawiało i w ogóle, dobrze nam było razem, ale i tak czuję się przy nim dziwnie, tym bardziej, że czuję na sobie jego wprost rozbierjący wzrok. Czuję jego spojrzenie na mojej szyi, potem na ustach... Piję colę. Nie widzę w tym nic facynującego, ale Bosco wpatruje się we mnie niemal z zachwytem. Założę się, że nie wie, że to widzę i że ten zachwyt widać. Ale widać. Czytałam gdzieś, że facetów strasznie kręci kobieta, pijąca przez słomkę i zastanawiam się przez chwilę czy to kręci również Bosco. Jeśli tak to ciekawe o czym teraz myśli?

***

Siedzę naprzeciwko niej i patrzę jak pije colę przez słomkę. Robi to naprawdę uroczo. Wygląda tak seksownie, że mam ochotę ją zjeść, z takim samym apetytem z jakim pochłaniam kolejny kawałek pizzy. Cruz nawet na mnie nie patrzy, choć jestem pewien, że doskonale wie, że się jej przyglądam. Właściwie to mógłbym tak na nią patrzeć przez całe życie. Wygląda naprawdę ładnie, kiedy pije tą colę. Dziwne. Nigdy nie rozczulałem się tak na jej widok, w ogóle nigdy się nad niczym nie rozczulałem, ale patrząc teraz na nią zdałem sobie sprawę, że jest naprawdę piękna. "Chcesz?" - pytam, przerwyjąc niezręczną ciszę i wskazując na ostatni kawałek pizzy, leżący na talerzu. Kiwa przecząco głową. "Ale to twój kawałek" - mówię, chcąc przekonać ją, by jednak wzięła tą pizzę. "Ale go nie chcę" - mówi tylko. Chcę powiedzieć coś jeszcze, ale Cruz nie wydaje się być chętna do rozmowy. Mruczę coś pod nosem i biorę do ręki ostatni kawałek pizzy.

***

Zatrzymuję samochód przed jej blokiem. Jest już grubo po jedenastej. Trochę się zasiedzieliśmy w tym barze, ale było miło. Przynajmniej jak dla mnie. Mam nadzieję, że dla niej też. W końcu zabierając ją tam chciałem, by dobrze się bawiła i zapomniała o tym, co się jej stało. Wzdycha lekko. Pewnie zastanawia się nad tym co ma powiedzieć. Właściwie to niczego nie musi mówić. Ta sytuacja i tak jest dość niezręczna. "Um... Dziękuję" - szepcze w końcu, nawet na mnie nie patrząc. Kiwam głową. "Nie ma za co" - mówię tylko, bo co innego mam powiedzieć? Podnoszę niepewnie wzok. Patrzę na nią, a ona na mnie. Przebiega mnie przyjemny dreszcz, kiedy nasze oczy się spotykają. Czuję się tak, jak wcześniej, kiedy z nią byłem. Jest mi cholernie dobrze, kiedy tak na nią patrzę. Czuję niespodziewanie wielkie pożądanie, którego w żaden sposób nie mogę powstrzymać, chociaż wiem, że powinienem. Pochylam się nad nią i mimo, że mam ochotę się na nią rzucić i bzyknąć ją już w tym samochodzie, całuję ją tylko delikatnie w usta.

***

Kurcze, pocałował mnie! Widziałam w jego oczach, że ma na to ochotę, ale myślałam, że się powstrzyma. Ale się nie powstrzymał. Pocałował mnie. Delikatnie. Chociaż miałam ochotę go odepchnąć, to kiedy poczułam jego usta na swoich, przyciągnęłam go mocniej do siebie, przedużając pocałunek. Poczułam jego jęzk w moich wargach. Chociaż może powinnam, to nie opierałam się, tylko odwzajemniłam się mu tym samym. Teraz nie był to już niewinny całus na dobranoc, ale początek czegoś więcej. Znacznie więcej...

***

Wiedziałem, że posuwanie jej w samochodzie nie jest dobrym pomysłem, więc jakoś powstrzymałem rosnące we mnie pożądanie na tyle, by dojść do jej mieszkania. Kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi znowu ją pocałowałem tylko, że tym razem nie miałem przy tym żadnych oporów i zahamowań. Całowałem ją mocno i namiętnie. Może nawet trochę za mocno i za namiętnie, bo Cruz oderwała się ode mnie na moment i odsunęła się lekko. Cholera, może to się działo za szybko? W końcu wczoraj została zgwałcona, a ja już się na nią rzucam. "Nie chcę cię do niczego zmuszać..." - wyszeptałem, biorąc głęboki oddech.

***

"Nie chcę cię do niczego zmuszać" - powiedział, biorąc głęboki oddech. Nie odpowiedziałam mu tylko przycisnęłam swoje usta do jego. Kurcze! Totalnie mnie rozczulił tym tekstem! Jaki on kochany, że tak się o mnie martwi... Nawet jeśli miałam jakiekolwiek opory, by się z nim kochać to zniknęły one w momencie, kiedy wypowiedział te słowa, bo wiedziałam, że zależy mu na mnie, a nie na tym, by mnie przelecieć. A mi zależało na nim. Naprawdę zależało. Dlatego bez żadnych zahamowań zaczęłam szybko, niemal gorączkowo rozpinać mu koszulę, kiedy on całował mnie namiętnie w szyję, zostawiając na niej masę malinek. Jęknęłam cicho, kiedy dotknął moich piersi... Uwielbiałam jego dotyk. Po prostu uwielbiałam.

***

Jęknęła, kiedy dotknąłem jej piersi. Uwielbiałem jej piersi. Po prostu uwielbiałem. Właściwie to wszystko w niej uwielbiałem. Włożyłem ręce pod jej bluzę i zdjąłem ją, przy okazji ściągając gumkę z jej włosów, które teraz opadły jej swobodnie na ramiona. Błądziłem dłońmi po całym jej ciele, zjeżdżając coraz niżej i niżej...

***

Poczułam jego dłonie pod moją bluzą, którą szybko zdjął, rzucając niedbale na podłogę i przy okazji zahaczjąc o moją gumkę do włosów, która szybko się z nich zsunęła. "Bosco..." - wymruczałam, czując jak jego dłonie błądzą po całym moim ciele, tak samo zresztą jak usta, które teraz szukały moich ust. Popchnęłam go lekko w stronę sypialni i oddałam mu jeden z wielu pocałunków...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/05/31, 2:28 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/05/27, 7:21 am    Temat postu:

obiecałam ze rano przeczytam i przeczytałam narazie jedno Very Happy
no co ja mogę powiedziec poprostu super. naprawde zajebiste.
no i koncówka wrry fajoskie. i fajnie ze opowiedziane ze strony obydwojga.
oni mieli tyle okazji do pogodzenia sie ze mozna napisac mase opowiadan Very HappyVery Happy

tak ze super i czekam na wiecej (jak zwykle Razz (jak to mowi Scully)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/27, 8:19 pm    Temat postu:

Wpatruję się w nią już od dobrych paru godzin. Jest szósta nad ranem. Leżę obok niej, obejmując ją delikatnie. Przejeżdżam ręką po jej nagich plecach i głaszczę ją po twarzy. Jest taka piękna... Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Sam nawet nie wiem, kiedy i dlaczego, ale po prostu chciałem z nią być i... stało się. Tak po prostu. Nawet jeśli nie był to odpowiedni moment. Czy żałuję? Nie, ale... Sam nie wiem. Po prostu trochę mi głupio tak leżeć przy niej po tym wszystkim, co się stało między nami, po tym co zrobił jej ten drań. Kiedy wczoraj zdjąłem jej bluzę i zobaczyłem te siniaki, przeraziłem się. Była cała poobijana. Boże, musiało ją strasznie boleć... Kurwa! Jak żałuję, że nie zabiłem tego dupka! Jak mogłem go puścić? Przecież on ją skrzywdził... Bardzo skrzywdził. Kurwa! Jaki ja jestem głupi! Powinienem był mu wpierdolić jak tylko zaczął tą swoją gadkę: "Sama tego chciała... No wiesz... Lubi ostre numerki. Pociągnąć ją za włosy i takie tam..." Boże! Mogłem mu wtedy porządnie nakopać! Zasłużył na to. Z całą pewnością. Cruz porusza się na łóżku i mruczy coś pod nosem. Uśmiecham się lekko. Jest taka piękna, kiedy tak leży z na wpół otwartymi ustami i włosami miękko opadającymi jej na ramiona. Nie mogę się powstrzymać, by jej nie pocałować. Delikatnie dotykam ustami jej ust. Ona cicho wzdycha, przeciąga się lekko na łóżku i powoli otwiera oczy. "Hmmm..." - mruczy, przejeżdżając ręką po mojej klacie. "Nadal tu jesteś..." - szepcze. Chyba jest zdziwiona, że nie uciekłem. Sam się sobie dziwię. Kiedy byliśmy razem zawsze znikałem zanim się obudzi, ale teraz to było co innego. Wiedziałem, że nie mogę jej zostawić. "Która godzina?" - pyta, wtulając się we mnie mocniej. "Szósta" - odpowiadam, gładząc ją po włosach. Jęknęła cicho, wyraźnie niezadowolona, że obudziła się tak wcześnie. "Dawno się obudziłeś?" - zadaje kolejne pytanie. Dziwne, że ma ochotę na rozmowę. Jakoś nigdy nie była po seksie zbyt rozmowna, ale zaraz po raz kolejny zdaję sobie sprawę z tego, że przecież teraz wszystko się zmieniło, ona się zmieniła i ja chyba też. Nie chcę jej mówić, że tej nocy prawie w ogóle nie spałem tylko przyglądałem się jej, więc kłamię gładko: "Przed chwilą". Podnosi na mnie wzrok i przez chwilę patrzymy sobie w oczy. Przyciągam ją lekko do siebie i całuję delikatnie w usta.

***

Siedzę przy stole w kuchni, a on podaje mi śniadanie, jak gdyby nigdy nic. Czuję się dziwnie. Nigdy tego nie robiliśmy. Mam na myśli takiego bycia razem, tej całej otoczki, wspólnego śniadania... Zawsze łączył nas tylko seks. Myślałam, że i tym razem tak będzie, ale najwyraźniej się myliłam. To miłe, ta jego troskliwość i opiekuńczość, ale wiem że robi to wszystko z poczucia winy. Wiem, że czuje się winny za to, że nastawiał Monroe i innych przeciwko mnie. Wiem o tym. Wybaczyłam mu. No bo jak mogłabym mu tego nie wybaczyć? Rozumiem go. Wiem, że miał prawo być na mnie wściekły i rozpowiadać o mnie złe rzeczy. W końcu ja wcale nie byłam lepsza. Stawia przede mną kubek z wrzącą kawą. "Dzięki" - mówię tylko i biorę kubek do ręki.

***

Parkuję samochód na tyłach komisariatu. Czuję się jakoś dziwnie odwożąc ją do pracy. Ona chyba też, bo jest wyraźnie zmieszana. Nie patrzy na mnie tylko nerwowo skubie palcami rękaw bluzki. Przegryza wargę. "Bosco..." - zaczyna z zakłopotaniem. "Wiesz... Nie chcę, by to co się stało zmieniło cokolwiek między nami, mam na myśli pracę, okay? Po prostu nie chcę tego mieszać..." - mówi, urywanymi zdaniami, co jakiś czas łapiąc nerwowo powietrze. Chyba sama nie jest do końca pewna tego, co mówi, ale ma raczej wątpliwości co do nas, a nie do pracy. Pewnie martwi się, że to nic dla mnie nie znaczyło. A znaczyło? Nie jestem pewien, ale chyba tak... To było coś nieplanowanego i impulsywnego, coś czego jeszcze nigdy nie doświadczyłem, ale chciałem tego i raczej nie żałowałem. Ale czy ona tego chciała i nie żałowała? Nie wiem. "Okay" - mówię tylko po krótkiej chwili milczenia. Patrzę na nią i ignorując zupełnie fakt, że jesteśmy w samochodzie przed posterunkiem i że niemal każdy mógłby nas zobaczyć całuję ją mocno w usta.

***

Czy on jest niepoważny? Właśnie mnie pocałował. I to jak! Mocno, namiętnie i z ogromną pasją. Boże, jak ja uwielbiam te jego pocałunki! Poddaje mu się całkowicie, chociaż nie powinnam, bo jesteśmy przed komisariatem. A na posterunku szybko rozchodzą się plotki. Wystarczyłaby jedna osoba, która by nas tak zobaczyła i już mielibyśmy przechlapane. Co prawda nikogo zbytnio nie interesuje nasze życie prywatne dopóki nie odbija się ono na pracy, ale i tak czułabym się niezręcznie ze świadomością, że każdy wie o tym co się dzieje między mną a Bosco. Chociaż pewnie i tak każdy wiedział. Oddaje mu jednak nie tylko ten, ale kolejne pocałunki. I mogłabym całować go tak bez końca, gdyby nie... Davis.

***
"Hej, Bosco!" - Ty podchodzi do samochodu i nachyla się nad otwartą szybą. Szybko odrywam się od Ritzy, ale i tak jest już za późno. Davis gapi się na nas z szeroko otwartymi ustami. "O rany, pani sierżant... Ja..." - zaczyna. Cruz tylko dotyka ręką ust, jakby chciała wymazać nasz ostatni pocałunek. Siedzi ze spuszczoną głową, wyraźnie speszona. Przegryzam wargi. Jestem zakłopotany. Cholernie zakłopotany. "Przepraszam..." - szepcze speszony Davis. Jest zszokowany. Niby wiedział, że wcześniej byliśmy razem, ale chyba do końca nie dopuszczał do siebie tej myśli. "Zobaczyłem twój samochód i pomyślałem sobie, że się przywitam..." - mówi, zwracając się do mnie. Podnoszę na niego wzrok. Chyba moje spojrzenie nie wróży nic dobrego, bo Ty patrzy na mnie z przerażeniem. Zaciskam zęby i z wymuszonym uśmiechem na twarzy mówię najspokojniej jak tylko mogę: "Już to zrobiłeś, więc możesz iść". Davis uśmiecha się niepewnie. "Okay, to na razie. Wracajcie... Do swoich zajęć" - mówi i mierzy Cruz uważnym spojrzeniem, jakby chciał się upewnić, że to naprawdę ona. Rzucam mu groźne spojrzenie, które gdyby tylko mogło zabiłoby go na miejscu. Ty wyczuwa moją irytację, bo szybko znika mi z pola widzenia.

***

"Uch... Ale wtopa" - mówię cicho po dłuższej chwili milczenia. Nadal mam spuszczony wzrok. Czuję się skrępowana. Strasznie skrępowana. Bos przytakuje, uśmiechając się lekko pod nosem. Nie widzę w tym nic zabawnego, ale śmieję się głośno, chcąc jakoś rozładować napięcie. W końcu to tylko Davis... Nic takiego. Nie ma się czym martwić. Bosco również się zaśmiał. Nabieram głęboko powietrza i uśmiecham się. Wiem, że nie muszę nic mówić. I on też nic nie mówi. Całuję go delikatnie w policzek i wychodzę z samochodu. Idę w stronę komisariatu, nawet się za siebie nie odwracając.

***
Chowam do szafki swoją kurtkę i zakładam koszulę munduru. Staram się ignorować stojącego obok Davisa. "Więc ty i Cruz, co?" - pyta, zapinając guziki koszuli. Z początku nie chcę odpowiadać, bo niby co mam powiedzieć? Wzruszam obojętnie ramionami. Nie chcę, by wiedział, że chyba naprawdę mi na niej zależy, bo po tym co o niej ostatnio mówiłem jest to co najmniej dziwne, to, że tak szybko zmieniłem nastawienie do niej. Ale naprawdę je zmieniłem. Zależało mi. Naprawdę. Mówię jednak obojętnie, narzucając na siebie granatową kurtkę z napisem N.Y.P.D.: "Nie, to nic takiego. Tylko seks. Jedna noc." Davis patrzy na mnie wyraźnie zaskoczony. "Wyglądało to trochę poważniej..." - zaczyna. Wiem, że chcę bym powiedział coś więcej, ale ja tylko ucinam rozmowę: "To nic więcej, Davis. Zupełnie nic." W tej samej chwili odwracam głowę w bok i widzę stojącą w progu szatni Cruz. Jestem w szoku. Otwieram usta w zdumieniu. Nawet nie usłyszałem jak weszła. Ciekawe czy słyszała? Tak, na pewno słyszała. Widzę to po jej oczach. Są takie... smutne. "Cruz... Ja..." - zaczynam, chcąc jej wyjaśnić, że nie mówiłem tego poważnie. Ona jednak patrzy na mnie z taką nienawiścią, że nie mogę wydobyć z siebie ani słowa więcej. Wiem, że ją zraniłem. Bardzo. Widzę to. "Daruj sobie, Bosco" - mówi tylko, tak ostrym tonem, że czuję się tak jakby właśnie mnie spoliczkowała. Wychodzi z szatni trzaskając drzwiami. "Ups..." - mruczy tylko Davis. "Powinieneś się czasem ugryźć w język" - stwierdza i wychodzi, zostawiając mnie samego. Stoję w miejscu kompletnie zszokowany. Nie wiem, co robić. Mam za nią pobiec? Wyjaśnić? Ale co? Tylko jeszcze bardziej ją zranię. Biorę czapkę, wciskam ją na głowę i wychodzę z szatni.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/05/27, 11:22 pm    Temat postu:

super druga czesc, tylko ten Boso cały on. no jak mogł powiedziec cos akiego Question to tylko jedna noc nic nie znacząca. coza debil. sorry uwielbieam go ale jak on cos palnie to wymiata poprostu
czekam na wiecej (jak zawsze Razz )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/05/29, 2:29 pm    Temat postu:

Oo, fajne Very Happy Świetnie napisane, podoba mi się Very HappyVery Happy (pomijając już mój pesymist do pary
Bosco&Cruz ;p)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/29, 3:33 pm    Temat postu:

Dzięki za komentarze i cieszę się, że się podoba Very Happy
Scu - gwarantowany happy end, więc nie wiem czy Ci się spodoba, zważywszy na Twój pesymizm do Cruz&Bosco, ale mam nadzieję, że mimo wszystko tak, i się jeszcze postaram wcisnąć gdzieś między wierszami Faith, tak speszyl 4 You, hehe, ale myślę, że będzie jej nawet dość sporo, jak na opowiadanie typowe o Cruz&Bosco Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/05/29, 5:57 pm    Temat postu:

dzięki, dzięki Wink nawet jeśli nie lubię pary Cruz&Bosco, to lubię Twoje opowiadania, więc i tak będę czytać ;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/30, 3:30 pm    Temat postu:

Minęło dokładnie 16 dni, 3 godziny i 24 minuty od chwili, kiedy Bosco powiedział, że to co było między nami nic nie znaczyło. Tak, jasne. Może dla niego nic nie znaczyło, ale dla mnie... Sama nie wiem. Po prostu myślałam, że mu na mnie zależy, a on tak po prostu... Dobra, koniec. Za wiele o tym myślę, a nie powinnam, bo tylko jeszcze bardziej się dołuję. Tak, jestem zdołowana. Kompletnie. I to tylko dlatego, że ten kretyn, Bosco, puścił mnie kantem. Zresztą nie pierwszy raz. Powinnam się już przyzwyczaić do tego, że dla niego liczy się tylko seks. Niby o tym wiedziałam, o tym, że on niczego nie traktuje poważnie, ale zranił mnie tym co powiedział Davisowi. Bardzo zranił. A najgorsze było to, że przez pierwsze dwa dni dzownił do mnie bez przerwy, chcąc to jakoś wyjaśnić. Tylko ciekawe jak zamierzał to wyjaśnić? Wiem, że było mu przykro, pewnie czuł się podle, ale co mnie to w końcu obchodzi? Ja nie obchodzę go, więc on nie powinien obchodzić mnie. Ale niestety obchodzi... W każdym razie przeprosił mnie. Przeprosił. Ale co z tego, skoro on pewnie nie wiedział nawet za co przeprasza? A jego: "Przepraszam" znaczy tyle, co nic. Przynajmniej dla mnie. O Boże, znowu! Chyba za chwilę zwymiotuję. Matko, co się ze mną dzieje?

***

Minęły jakieś dwa tygodnie od tej nocy... A ja ciągle o niej myślę. Co się ze mną dzieje? Zachowuję się jak gówniarz. Nawet Monroe tak powiedziała. Nie wie o mnie i o Cruz, ale chyba się czegoś domyśla. Nie jest głupia. W każdym razie, według niej, ja jestem. Ale przecież się starałem! Dzowniłem chyba ze dwadzieścia razy, ale ona nawet nie raczyła odebrać tego przeklętego telefonu! Kiedy chciałem z nią porozmawiać ona zaraz się na mnie darła i mówiła, żebym dał jej spokój i trzymał się od niej z daleka. Nawet, kiedy ją przeprosiłem nic się nie zmieniło. Jeszcze się pogorszyło. Cruz w ogóle się do mnie nie odzywa (no chyba, że musi), ignoruje mnie, zachowuje się tak, jakbym nie istniał. Ale co mnie to obchodzi? Nic. Przynajmniej nie powinno. Tylko, że obchodzi. Chyba powinienem z nią pogadać, wyjaśnić... Przecież nie mówiłem tego poważnie. Okay, idę, zanim zmienię zdanie.

***

"Dobrze się czujesz?" - pyta mnie po raz kolejny siedzący przy biurku Dade. Dziś zadał to pytanie chyba z dziesięć razy, ale co w tym dziwnego, skoro co chwila latam do kibla i rzygam? Nie wiem co się dzieje. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. "Tak, nic mi nie jest. Musiałam się czymś zatruć" - mówię najnormalniej w świecie, wzruszając obojętnie ramionami. Tyle tylko, że ja prawie nic nie jadłam przez ostatnie dwa tygodnie. Zupełnie nie mam apetytu. "Nie wyglądasz dobrze..." - szepcze cicho. "Dzięki" - mówię tylko i uśmiecham się niepewnie. "Strasznie chcę mi się spać..." - dodaję po chwili milczenia. "To może się położysz?" - pyta, wyraźnie zatroskany. "Albo weźmiesz trochę wolnego, co? Na pewno dobrze ci to zrobi." Mówi coś jeszcze, ale już go nie słucham, bo do biura wchodzi Bosco. Rzucam mu mordercze spojrzenie, co od razu zauważa Dade. "Co jest?" - pyta niechętnie, zwracając się do Bosco i mierząc go uważnym, pełnym wściekłości spojrzeniem. Nie wiem dlaczego jest na niego taki cięty, ale chyba przeze mnie, bo wie, że ja nie chcę go widzieć. W wydziale zawsze jesteśmy solidarni i pomagamy sobie nawzajem. Naprawdę. Dade nie chce po prostu, by Bosco tu był, skoro i ja tego nie chcę. Proste. "Możemy pogadać?" - zwraca się do mnie Bos, zupełnie ignorując Dade`a. "Nie mamy o czym" - ucinam i wymijam go w drzwiach, chcąc wyjść. O kurcze! Boże, kręci mi się w głowie. Strasznie. Łapię się biurka, żeby nie upaść. "Wszystko dobrze?" - pyta Bosco, patrząc na mnie z troską. Kiwam potakująco głową, chociaż wcale nie jest dobrze. Wszystko kręci mi się przed oczami. Robię jeden krok w stronę wyjścia, ale przed oczami robi mi się ciemno. Całkiem ciemno...

***

"Zemdlała" - mówię do Doca, który podchodzi do Cruz, siedzącej na krześle. Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Mówi, że czuje się dobrze, ale kto to może wiedzieć? Przecież zemdlała. Zmartwiłem się. Nadal się martwię. Może coś jej jest? Jestem strasznie niespokojny. I chyba uspokoję się dopiero wtedy, kiedy Doc się jej przyjrzy. Co prawda Cruz nie chciała wzywać karetki, ale ja i Dade się uparliśmy. Chyba po raz pierwszy się w czymś zgadzaliśmy, ale teraz nawet szef przyznał nam rację i Cruz nie miała nic do gadania.

***

"Nie zemdlałam, tylko straciłam przytomność" - mówię, rzucając mu groźne spojrzenie. Boże, co za obciach! Jak mogłam zemdleć? No jak? I to jeszcze przy Bosco. Wpadłam mu praktycznie w ramiona. Świetnie. Po prostu świetnie. Doc i Carlos pochodzą do mnie. "Nic mi nie jest" - mówię, zanim jeszcze zdążą cokolwiek zrobić. Nie chcę, by robili aferę o to, że zemdlałam. Każdemu się może zdarzyć, co nie? "Ciśnienie w normie" - mówi Nieto, uśmiechając się lekko w moją stronę. Świetnie. Teraz chyba już mogą skończyć robić tą szopkę, co nie? W końcu nic mi nie jest. "Masz może bóle i zawroty głowy?" - pyta Doc, uważnie mi się przyglądając i świecąc mi w oczy czymś, co przypomina małą latarkę. "Nie" - kłamię. Doc i Carlos wymieniają porozumiewawcze spojrzenia. Ups... Chyba nie uwierzyli. "Cruz, nie pomożemy ci jeśli nie będziesz z nami szczera" - mówi Doc, patrząc mi prosto w oczy. Odwracam głowę i wzdycham ciężko. "Okay, jak chcesz" - mówię tylko, całkowicie się poddając. "Więc... Bóle głowy?" Kiwam potakująco głową. "Zawroty?" Znowu kiwam. "Mdłości?" Kiwam niechętnie głową i mruczę coś pod nosem. "Kiedy ostatnio robiłaś morfologię krwi?" - pyta Carlos. "Bo co?" - rzucam niechętnie, mierząc ich morderczym wzrokiem. Gdybym mogła to bym ich zabiła. "Powinnaś zrobić badania kontrolne" - mówi Doc. "Dam ci skierowanie" - mówi, wyjmując z torby jakiś długopis. Przekręcam oczami. Czy oni muszą to wszystko traktować tak poważnie? Przecież nic mi nie jest. Naprawdę. Może rzeczywiście ostatnio nie czuję się najlepiej, ale to przecież nic takiego, prawda?

***

"Co to może być?" - pytam, patrząc na Cruz. Pare osób zerka w moją stronę z niedowierzaniem. Co? Czy to aż tak dziwne, że pytam się o Cruz? Przecież tylko pytam. Martwię się. Chyba mogę, co? Cruz nawet nie patrzy w moją stronę. Chociaż pewnie moje pytanie ja zdziwiło to siedzi obojętnie na krześle i gapi się w podłogę. "Zmęczenie... Stres... Złe odżywianie... Zatrucie..." - wymienia Carlos. "Ciężko powiedzieć. Wiele rzeczy. Dlatego powinna iść na badania" - dodaje Doc, podając jej skierowanie. Cruz niechętnie bierze świstek do ręki. Wiem, że jest niezadowolona z tego, że ich wezwałem, ale naprawdę się martwiłem. Poważnie. "Jak najszybciej. Jak chcesz to możemy cię zawieźć do szpitala, bo wątpię, żebyś sama tam poszła" - mówi Carlos i uśmiecha się do Cruz. Ku zdziwieniu wszystkich Cruz się zgadza. "Okay" - szepcze. "Miejmy to już za sobą" - dodaje, widząc na twarzach innych kompletne zdziwnienie. Chyba naprawdę chce mieć to już za sobą. Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Nie może być, prawda? Widzę jak wstaje z krzesła. Niby nic jej nie jest, ale jest jakaś taka... Słaba. Boję się, żeby się nie przewróciła. Jest taka niepewna. Ciekawe czemu? Co się z nią dzieje, do cholery? Mija mnie obojętnie i idzie w stronę wyjścia, nawet na mnie nie patrząc.

***

Siedzę na krześle w szpitalnym korytarzu i czekam na wyniki krwi. Chcę znać je jak najszybciej. Nie martwię się, bo czym, ale chcę je znać. Tak po prostu. Mieć pewność, że wszystko gra. Na pewno gra. "Maritza Cruz?" - pyta lekarka, która wychodzi z jednej z sal. Kiwam głową. "Są pani wyniki. Zapraszam" - mówi, wskazując mi swój gabinet. Wchodzę niepewnie do środka. Siadam na krześle naprzeciwko biurka. "Hmmm..." - zaczyna doktor... Patrzę na plakietkę. Dr Whitman. "Coś jest nie tak?" - pytam. "Ma pani niedokrwistość sideropeniczną" - mówi. Chyba wyglądam na przerażoną, bo szybko wyjaśnia. "To anemia spowodowana niedoborem żelaza. Nic poważnego. Raczej normalnego w pani stanie." Oddycham z wyraźną ulgą. To nic takiego. To dobrze, bo brzmiało strasznie. Zaraz, zaraz... "W moim stanie?" - pytam, nie wiedząc o co chodzi. "Jest pani w drugim tygodniu ciąży" - mówi. Co? Zaraz... Jak to w ciąży? Jakiej ciąży? Boże, Bosco! Boże, Boże, Boże... To nie prawda. Nie, nie, nie. Dotykam ręką ust, starając się uspokoić i nie rozpłakać z przerażenia. "Gratuluję" - dodaje lekarka, uśmiechając się do mnie. Gratuluje? Czego?

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/05/30, 9:11 pm, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/05/30, 3:53 pm    Temat postu:

świetne! końcówka mnie rozbroiła ;D czekam na dalszy ciąg Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/31, 4:10 pm    Temat postu:

Jest już piętnaście po trzeciej, a Cruz nadal nie ma. Może nie przyjdzie? Nie zdziwiłbym się. Ostatnio nie wyglądała najlepiej, a poza tym zemdlała... Może coś jej jest? Dobrze, że Doc i Carlos zawieźli ją wczoraj na te badania, bo pewnie sama nigdy by na nie nie poszła. Ona nigdy się nie przejmuje, tym czym powinna. Dzowni telefon. Mój? Tak, mój. Rzucam okiem na wyświetlacz. "Kto to?" - pyta Monroe, zaglądając mi przez ramię. Nie zdążyłem się odwrócić. Sasha już wie. "Uuu... Cruz" - mówi, jakbym nie wiedział. Patrzy na mnie i uśmiecha się, tak jakoś dziwnie. Założę się, że myśli, że ja i Cruz... Ale nie, przecież my nie... Okay, odbieram, chociaż kompletnie nie wiem, czego Cruz może ode mnie chcieć, po tym co ostatnio zrobiłem. "Tak?" - rzucam do słuchawki, siląc się na obojętny ton. Monroe nadal stoi przy mnie. Czuję się trochę nieswojo, więc odsuwam się od niej lekko. Sasha tylko się uśmiecha. "Bosco?" - słyszę niepewny głos po drugiej stronie lini.

***

"Bosco?" - pytam. Nie jestem pewna, czy to on. To znaczy jestem pewna,wiem, że to on, ale chcę mieć jeszcze trochę czasu, by zastanowić się nad tym, co mam mu powiedzieć, bo kompletnie nie wiem. Mam pustkę w głowie. Totalną pustkę. "A do kogo dzwonisz?" - rzuca obojętnie. Boże, ta jego obojętność jest straszna. Mam ochotę odłożyć słuchawkę, ale Bos jakby o tym wiedział, bo odzywa się pospiesznie: "No to ja. Co jest?" Zastanawiam się przez chwilę. Dłuższą chwilę. Co mam mu powiedzieć:`Hej, Bos. Będziesz ojcem. Jestem w ciąży`? Na pewno bardzo by się ucieszył. Wzdycham ciężko. "Muszę z tobą pogadać."

***

"Chyba nie mamy o czym. Sama tak powiedziałaś" - mówię. No bo co? Co ona sobie w końcu myśli? Przez ostatnie dwa tygodnie chciałem z nią pogadać, ale ona nie chciała. Więc co? Mam nagle rzucić wszystko i jechać do niej, by wysłuchać tego co ma mi do powiedzenia, bo ona tak chce? Nie, nie będę z siebie robił totalnego głupka. Niech sobie nie myśli. Nie jestem jej służącym i nie przybędę na każde jej skinienie. Jak chce ze mną gadać to może sama niech się pofatyguje, bo ja nie mam ani czasu, ani przede wszystkim ochoty na wysłuchiwanie jej wiecznych i niekończących się pretensji. Nie będę z nią o niczym rozmawiał i koniec. Rozłączam się zanim Cruz zdążyła powiedzieć coś jeszcze.

***

Rozłączył się. A to drań! Jak mógł? Przecież chciałam tylko pogadać. Nic więcej. Czy on nie może się zdobyć na tą odrobinę poświęcenia i wpaść, by ze mną porozmawiać? Przecież to ważne. I dotyczy nas obu. Będziemy mieć dziecko, a on... Nie wie o tym, fakt. Ale przecież po to, chciałam się z nim zobaczyć, po to, by mu powiedzieć, bo przecież nie powiem mu tego przez telefon. Ale on najwyraźniej nie chce mnie znać. W porządku. Jego wybór. Skoro nie chce mieć ze mną nic wspólnego, to nie będzie mieć też nic wspólnego z dzieckiem. Poza tym on pewnie nawet nie będzie go chciał... A aborcji nie zrobię. Nie mogłabym. Może i nie chcę tego dziecka, może i go nie planowałam, ale nie mogę się go pozbyć, jak jakiegoś śmiecia. W końcu to dziecko niczemu nie jest winne. A ojca się nie wybiera, więc nic nie poradzę na to, że to akurat Bos jest jego ojcem... Trudno. Mogło być gorzej. Co prawda nie znam mniej odpowiedzialnego człowieka niż Bosco, tak samo jak nie znam większego idioty, kretyna, drania i egoisty, jakim Bos też jest, ale trudno. W końcu moje dziecko nie musi znać ojca. Bo po co mu ojciec? Sama sobie poradzę. Zawsze sama sobie radziłam i tym razem też sobie poradzę. I nie potrzebuję pomocy kogolwiek, a zwłaszcza Bosco.

***

Czuję się podle, że się rozłączyłem. Do tego Monroe mnie dobija, twierdząc, że zachowałem się jak okropny cham i dupek. Co ona sobie myśli? Że o tym nie wiem? Pewnie, że wiem, ale Cruz też nie jest lepsza. Najpierw nie chce gadać, a potem dzwoni i prosi: `Bosco, wpadnij, musimy porozmawiać.` Bez przesady. Nie będę na każde jej zawołanie. Ale kurde! Nie powinienem był się rozłączać. Może chodziło o coś ważnego? Mogłem chociaż spytać jak się czuje i czy z jej wynikami wszystko w porządku. Mogłem spytać. Powinienem był spytać. Może zadzwonię? Nie, to kiepski pomysł. A może jednak? Nie. Nie dzwonię.

***

Stoję przed lustrem. To już drugi miesiąc, właściwie początek trzeciego, a ja nadal nic nie powiedziałam ani Bosco, ani szefowi. Nikomu nie powiedziałam. A przecież powinnam. Nie mogę pracować i narażać dziecka na żadne niebezpieczeństwo. A Bosco powinien wiedzieć... Wiem, że nie zasłużył na to, by wiedzieć, ale powinien. W końcu jest ojcem. I nic tego nie zmieni. Patrzę na mój brzuch. Nic nie widać. To znaczy na pierwszy rzut oka, bo jakby się tak przyjrzeć... Mam już lekko zaokrąglony brzuch. Ale nie bardzo. Dotykam delikatnie brzucha. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę jestem w ciąży. To takie niesamowite... Nigdy nie myślałam o macierzyństwie, ale teraz... Chyba się nawet cieszę. Zapinam koszulę, która jest na tyle długa, by zakryć większą część brzucha. Narzucam jeszcze kurtkę. Okay, powinno być dobrze. Nic nie widać. Ale jak długo jeszcze mogę to ukrywać? Nie powinnam tego ukrywać. Nie powinnam dla swojego własnego dobra, a przede wszystkim dla dobra dziecka. Dziś powiem szefowi. Niech mnie wyśle za biurko. Co prawda nienawidzę papierkowej roboty, ale tak będzie najlepiej.

***

Stoi nieopodal. Pochyla się nad biurkiem, na którym leżą jakieś papiery. Pije... Chyba sok. Na pewno nie kawę, co mnie bardzo dziwi. Cruz zawsze kochała kawę. Właściwie to nie piła nic innego, ale od jakiegoś czasu w ogóle nie widziałem, by piła kawę. A przyglądam się jej uważnie. Bardzo uważnie. Wciąż nie może mi wyjść z głowy ta noc, chociaż minęło od niej sporo czasu. Może gdybym nie widywał Cruz łatwiej byłoby mi zapomnieć, ale widząc ją codziennie przypominam sobie tę noc ze wszystkimi szczególami, niemal czuję jej usta na swoich. I jak niby mogę o tym zapomnieć, jeśli wciąż mam w głowie te wspomnienia? Wspaniałe wspomnienia. Cholera! Znowu o tym myślę, a obiecałem sobie, że nie będę. Swersky podchodzi do Cruz z kilkoma gliniarzami z brygady antyterrorystycznej. Robi się małe zamieszanie. Co tu robią ci goście? I czego chcą od Cruz? Podchodzę bliżej, chcąc dowiedzieć się o co chodzi.

***

"Nie mogę szefie" - staram się jakoś wykręcić, chociaż jest to trudne. Swersky nie przyjmuje tego do wiadomości. Nie dziwię się, bo trąbiłam mu o tej akcji już od bardzo dawna, a on w końcu się za to wziął i napracował trochę organizując wszystko tylko po to, bym mogła zamknąć jakiś gang. "Sierżancie, myślałem, że ci na tym zależy. Jak wszystko pójdzie dobrze to może nawet dostaniesz złotą odznakę..." - kusi. Kurcze! Tak bym chciała wziąć udział w tej akcji, to byłaby moja szansa, by przestali mnie w końcu traktować jak ofiarę. Od kiedy zostałam zgwałcona nie traktują mnie tak jak dawniej, a ja bardzo bym chciała, by było jak dawniej. Ale nie jest. Mogłoby być, gdybym udowodniła w tej akcji, że jestem dobrą policjantką, ze umiem pracować, że sama sobie radzę, że nie jestem ofiarą, ale nie mogę... Naprawdę nie mogę. "Chciałabym, ale nie mogę. Naprawdę nie mogę" - mówię szczerze. Swersky jest niezadowolony. Wiem o tym, ale co mogę zrobić? "Mogę wiedzieć dlaczego?" - pyta, a ja drętwieję. Widzę stojącego niedaleko mnie Bosco, co mnie jeszcze bardziej przeraża. Kompletnie nie wiem co mam powiedzieć. Nie chcę by Bos wiedział o ciąży. Nie chcę, bo wiem, że, delikatnie mówiąc, nie będzie zadowolony... "Sierżancie? Dlaczego nie możesz wziąć udziału w akcji?" - pyta ponownie Swersky, nieco głośniej. Wiem, że jest coraz bardziej zdenerwowany i ze chce znać odpowiedź. A ja mam w głowie pustkę i nie jestem w stanie wymyślić żadnego sensownego kłamstwa. "Jestem w ciąży..." - mówię cicho. Szef chyba nie dosłyszał, bo prosi bym powtórzyła. "Jestem w ciąży!" - mówię, więc znacznie głośniej. Właściwie to krzyczę. I to na tyle głośno, by usłyszał to niemal każdy na posterunku.

***

"Co?" - pytam, jakbym nie usłyszał. Ale słyszałem i to bardzo wyraźnie. Ciąża... Cruz jest w ciąży. Ze mną? Teraz cała uwaga szefa i innych gliniarzy skupia się na mnie. Chyba wszyscy już wiedzą, że z nią spałem, ale pewnie zastanawiają się czy to moje dziecko. Tak, ja też się nad tym zastanawiam. Nie żebym miał Cruz za jakąś dziwkę, która daje każdemu,ale skąd mam wiedzieć, czy dziecko jest moje? Przecież nic mi nie powiedziała. "Drugi miesiąc. Mówi ci to co coś?" - zwraca się do mnie. Jest wyraźnie zdenerwowana. Teraz chyba już nikt nie ma wątpliwości co do tego, że ze sobą spaliśmy. I każdy pewnie myśli, że Cruz jest w ciąży ze mną. A jest? Drugi miesiąc... Kiedy to było? Tydzień... Dwa... Miesiąc... Dwa miesiące... Dwa miesiace temu z nią spałem, a ona jest w drugim miesiącu, czyli... Nie, to niemożliwe. Powiedziałaby mi. Powiedziałaby, prawda? Ale chyba mówiła poważnie. Wszyscy patrzą na mnie wyczekująco, jakby liczyli na to, że coś powiem. Ale co mam powiedzieć? Cruz rzuca mi niechętnie spojrzenie i mija mnie obojętnie. Wchodzi do swojego biura, głośno zamykając za sobą drzwi. Myślę. Co mam zrobić? Najchętniej nie robiłbym nic, ale wszyscy patrzą na mnie i oczekują jakiejś reakcji. Chcecie reakcji? Proszę bardzo. Idę w stronę biura Cruz i bez pukania wchodzę do środka. Patrzę jak nieporadnie przerzuca jakieś papiery. Widzę, że jest zdenerowowana. Ręce się jej trzęsą. "Czemu nic mi nie powiedziałaś?" - zaczynam, starając się trzymać nerwy na wodzy i mówić normalnym tonem, chociaż wszystko się we mnie gotuje. "Próbowałam" - odpowiada cicho. "Próbowałaś?!" - krzyczę. Mam gdzieś to, że pewnie słychać naszą "rozmowę" w całym komisariacie. Jestem wściekły. Potwornie wściekły. Jak mogła nic mi nie powiedzieć? No jak? "Jesteś pewna, że jest moje?" - pytam. Wiem, że to głupie pytanie i nie powinienem był go zadawać, ale skąd mogę wiedzieć, czy ona jest w ciąży ze mną? No skąd?

***

"Jesteś pewna, że jest moje?" - pyta. Jak może pytać? Jak może? "Za kogo ty mnie masz?!" - krzyczę, nie mogąc powstrzymać wściekłości. "Za jakąś dziwkę?! Co ty sobie myślisz?!" - krzyczę tak głośno, że pewnie słyszy mnie cały komisariat. Ale mam to gdzieś. Niech słyszą. Nic mnie to nie obchodzi. Mijam go, rzucając mu groźne, pełne nienawiści spojrzenie. Co prawda mam ochotę go uderzyć, ale nie robię tego. Wychodzę z biura i idę w stronę wyjścia. "Cruz!" - słyszę za sobą, jak Bosco mnie woła. Nie zatrzymuję się jednak. Chcę stąd jak najszybciej wyjść. Nie chcę go widzieć. Czuję jego dłoń na moim ramieniu. "Zabieraj łapy, ty sukinsynu!" - wrzeszczę, strącając jego rękę. Cofam się o pare kroków, ale mimo tego Bos podchodzi do mnie. "Nie dotykaj mnie" - uprzedzam go, by się do mnie nie zbliżał, ale on nie słucha. Podchodzi, chcąc mnie dotknąć, nie wiem... chyba objąć, wyjaśnić, przeprosić... Ale nie pozwalam mu na to. Odsuwam się gwałtownie. "Nie zbliżaj się do mnie. Trzymaj się ode mnie z daleka" - mówię i szybko wychodzę z posterunku, nie odwracając się za siebie.

***

Odsuwa się ode mnie gwałtownie, kiedy chcę ją objąć. "Nie zbliżaj się do mnie. Trzymaj się ode mnie z daleka" - mówi, prawie krzyczy w moją stronę. Jest wściekła. Wiem o tym. Ale co mogę na to poradzić? No co? Nic. Patrzę tylko jak pospiesznie odchodzi, nawet się za siebie nie odwracając. To boli. Ale wiem, że ją musiało zaboleć to, co powiedziałem. Jak mogłem o to pytać? Jak mogłem?

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/05/31, 9:39 pm    Temat postu:

Świetne jak zawsze Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/05/31, 9:49 pm    Temat postu:

Dziękuję ;* Cieszę się bardzo, że się podoba Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/05/31, 10:58 pm    Temat postu:

To jest genialne Very Happy Czyta się jednym tchem, naprawdę super Very Happy Nie wiem, jak ty to robisz. Po prostu nie wiem! Szacunek wielki Ci się należy! Very Happy Good job! Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/01, 5:38 pm    Temat postu:

Na początek - wielkie dzięki Scu za bardzo pozytywny komentarz ;* Masz świetny avatarek - taki słodki i delikatny Wink
Oki, a teraz nowa część Very Happy





Jadę do domu, starając się uspokoić. Ale to wcale nie jest takie łatwe. Czuję się strasznie. Jest mi źle. Bardzo źle. Czuję się okropnie upokorzona, jak jakaś pierwsza lepsza, no bo jak Bosco mógł w ogóle zadać takie pytanie? No jak? Przecież mnie zna i wie, że nie pieprzę się z pierwszym napotkanym facetem, zwłaszcza teraz, po tym co się stało, wie, że był tylko on i nikt więcej, więc czemu spytał? Wiem, że był w szoku. Rozumiem to. Ale jak mógł? Skręcam w jedną z bocznych ulic. Muszę coś zjeść. Wysiadam z samochodu i idę prosto do jakiejś knajpki. Siadam do stolika i zamawiam frytki, hamburgera i colę. Tak, miałam się dobrze odżywiać, ale po prostu muszę zjęść coś wysokokalorycznego. Potrzebuję tego, tak samo jak potrzebuję dużej dawki czekolady i rozmowy z bliską przyjaciółką, dlatego dzownię do Kelly - mojej kumpeli jeszcze z czasów liceum, jedynej kumpeli jaka mi została, bo wszystkie inne zostawiły mnie, kiedy zapisałam się do polcji. Nie dziwię im się, bo strasznie się zmieniłam - nie byłam już tą samą beztroską dwudziestolatką marzącą o karierze modelki, piosenkarki, tak jak moje psiapsióly, tylko chciałam łapać bandziorów i cały swój wolny czas poświęcałam pracy. Dlatego nie mam przyjaciół, bo jak niby miałabym dla nich znaleźć czas? Jedynie Kelly mi została, bo ona mnie rozumie. Jest prawnikiem i doskonale wie, co znaczy brak czasu na przyjaźń, czy miłość. Zawsze się pocieszałyśmy, kiedy sypały się nasze związki. Tylko ona wie o tym co mnie spotkało i tylko ona pocieszała mnie nie tylko po zerwaniu z Bosco, ale też po gwałcie. Mówiłam jej wszystko. No prawie wszystko... Bo słowem jej nie pisnęłam o ostatniej nocy z Bosco i o tym, że jestem z nim w ciąży. Ale teraz muszę się komuś wygadać, więc dzwonię. "Hej, Kelly. Tu Ritz. Możemy pogadać? Mhmm... No wiesz... Nie jest dobrze. Opowiem ci na miejscu. Wpadnij do mnie za pół godziny, okay? Dobra. Na razie."

***

"Spałeś z nią?". Sasha jest zdziwiona. Bardzo. Tylko czym? Niech nie udaje, że nie wiedziała o mnie i o Cruz. Każdy o nas wiedział. Dosłownie każdy. "To cię dziwi?" - pytam, skręcając w jakąś uliczkę. "Nie, to nie, ale to, że jest z tobą w ciąży owszem" - mówi, wymachując rękoma. Ja tylko przekręcam oczami. "Nie wiem, czy to ja..." - zaczynam. "Bosco, nie bądź dupkiem!" - krzyczy Monroe. Nie bądź dupkiem... Tak, łatwo powiedzieć. Tylko, że ja jestem dupkiem i doskonale o tym wiem, ale nic nie mogę na to poradzić. Poważnie. Taki już jestem. "Spałeś z nią dwa miesiące temu, a ona jest w ciąży. Z tobą. I nie próbuj zaprzeczać" - mówi, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. "Cruz nie jest jakąś pierwszą lepszą i doskonale o tym wiesz." Tak, racja. I pewnie, że wiem. Znam ją. Może nie aż tak dobrze, ale na tyle, by mieć pewność, że po tej nocy nie miała nikogo innego. Wiem, bo chociaż udaje, że to co było między nami nic dla niej nie znaczyło to wiem, że nie mogłaby iść do łóżka z facetem, do którego absolutnie nic nie czuje. Wiem, że Cruz coś do mnie czuje. Ale ja... Chyba nie. Sam nie wiem. Ciężko powiedzieć, czy coś do niej czuję, czy nie. Nie wiem... Po prostu nie wiem. Przejeżdżam obok bloku Faith. Cofam samochód i zatrzymuję się przed budynkiem. Potrzebuję jej. "Co robisz?" - pyta Monroe. "Idę do Faith. Muszę z nią pogadać" - odpowiadam i wychodzę z radiowzou, nie czekając na rekację Sashy. "Ale Bosco! Nie możesz! Fred pewnie nie chce cię tam widzieć..." - słyszę, jak Monroe krzyczy za mną, starając się mnie zatrzymać. Ale ja się nie zatrzymuję. Wiem, że Sasha pewnie ma rację, co do tego, że nie jestem tam mile widziany, ale po prostu muszę porozmawiać z Faith. Potrzebuję jej teraz. Bardzo potrzebuję. Jak jeszcze nigdy wcześniej...

***

"Okay, co się dzieje?" - pyta Kelly, kiedy tylko wchodzi do mojego mieszkania. Siada wygodnie na kanapie i przygląda mi się uważnie. Zastanawiam się, czy widzi we mnie jakąś zmianę, to że jestem w ciąży, ale chyba nie, bo w żaden sposób nie daje tego po sobie poznać. "Jestem w ciąży" - mówię prosto z mostu. Kelly jest w szoku. Otwiera ze zdumienia usta, nie będąc w stanie nic powiedzieć przez dłuższą chwilę. Czekam cierpliwie na jej reakcję. "Z kim?" - pyta. "Z Bosco" - odpowiadam, zgodnie z prawdą. Kelly wzdycha z niedowierzaniem. "Z tym dupkiem?!" - pyta. Jest wściekła. Wiem, że go nie znosi. Poznali się, kiedy jeszcze się z nim spotykałam i nie przypadli sobie do gustu. "Cruz, jak... Przecież on cię rzucił dla tej szmaty! Przez niego wylądowałaś w szpitalu! Oberwałaś! Postrzelił cię! Mogłaś zginąć, a go to wcale nie obchodziło. Nawet cię nie odwiedził, nie spytał, co z tobą. Liczyła się dla niego tylko ta jego dziwka, ta cała Faith..." - mówi podniesionym głosem, przewrającając oczyma. Wiem, że ma rację. Ale jej słowa bolą. Boli mnie wspomnienie tej strzelaniny w hotelu, bo kiedy zostałam postrzelona nie straciłam przytomności. Wiedziałam co się ze mną dzieje, wszystko widziałam i słyszałam. Widziałam, jak Bosco podbiega do leżącej na podłodze Yokas kompletnie mnie ignorując, słyszałam, jak ją woła, jak wzywa karetkę nie w trosce o mnie, ale o nią. I to bolało. Okropnie bolało. Bolało niemal tak samo jak fakt, że mnie nie odwiedził w szpitalu, kiedy leżałam na szpitalnym łóżku przykuta do niego kajdankami, jak jakaś kryminalistka, a ja przecież tylko się broniłam, zostałam ranna w głowę, byłam w szoku i do tego byłam całkiem sama, bo ten dupek mnie zostawił... Cholera! To nadal boli. Myślałam, że już nie, ale nadal boli. Bardzo boli. "To nie on mnie postrzelił, tylko ta dziwka" - poprawiam, siląc się na obojętny ton. "No i co za różnica? To i tak nie zmienia faktu, że cię zostawił..." Kelly nagle przerywa. Chyba widzi, że nie chcę tego słuchać, że to nadal mnie boli. Milknie. "Powiedziałaś mu?" - pyta cicho, już spokojnym tonem. Kiwam głową. "I co?" "Nic" - odpowiadam. "Zupełnie nic... On... Nie wierzy, że to jego dziecko" - mówię cicho. Jest mi z tego powodu strasznie smutno. Nie mogę powstrzymać napływających do oczu łez. Nawet nie wiem czemu płaczę, bo przecież czego się niby spodziewałam po Bosco? No czego do cholery? Ale czuję się strasznie. Jestem taka samotna, sama z tym problemem... Po raz pierwszy chyba pomyślałam tak o moim dziecku, ale w tej chwili nie mogę myśleć o nim inaczej, bo po prostu nie czuję się gotowa do bycia matką. Dziwne, że jeszcze rano byłam szczęśliwa z powodu tej ciąży, a teraz jestem zdołowana. Może jednak liczyłam na Bosco? Tak, liczyłam. Miałam taką nikłą nadzieję, że mi pomoże, że jakoś się wszystko ułoży, ale teraz wszystko się rozwiało... Właśnie dlatego płaczę. "Och, Ritz..." - Kelly podchodzi o mnie i przytula mnie mocno, chcąc jakoś dodać mi otuchy. "Nie płacz. On nie jest tego wart" - mówi, ocierając mi spadające po policzkach łzy. Biorę głęboki oddech, starając się uspokoić. "Przepraszam..." - mówię cicho, powstrzymując kolejne łzy. "Nie wiem co się ze mną ostatnio dzieje..." - tłumaczę się, bo przecież bardzo rzadko płaczę, ale ostatnio zdarza się to częściej, jakoś tak mimowolnie. "To normalne. Burza hormonów" - wyjaśnia Kelly, uśmiechając się lekko. Podaje mi chusteczkę, a ja biorę ją i wycieram oczy. "Będzie dobrze. Jakoś sobie poradzimy" - mówi łagodnie. Wzdycham cicho, biorąc głęboki oddech. "Dziękuję" - szepczę i uśmiecham się, wiedząc, że mogę na nią liczyć i że mimo wszystko nie jestem sama.

***

Wchodzę po schodach. Podchodzę do drzwi. Przez chwilę zastanawiam się czy przychodzenie tu było dobrym pomysłem. Może Sasha miała rację? Pewnie ani Faith, ani tym bardziej Fred nie chcą mnie widzieć. Ale ja muszę pogadać z Fay. Po prostu muszę. Pukam do drzwi. Czekam chwilę na jakąkolwiek reakcję. Wiem, że ktoś obserwuje mnie przez wizjer. Stoję niepewnie na progu, czekając aż ten ktoś otworzy mi drzwi. Po krótkiej chwili widzę przed sobą Em. "Hej" - mówię. "Cześć, Bosco" - odpowiada niepewnie. "Jest mama?" - pytam po chwii milczenia. Emily kiwa głową. "Muszę z nią pogadać." Emily spuszcza wzrok. Wiem, że nie jest pewna, czy może mnie wpuścić, bo Fred by tego nie chciał. "Emily, naprawdę muszę z nią porozmawiać. To ważne" - nalegam, patrząc jej prosto w oczy, by w pełni zrozumiała powagę sytuacji. Chyba coś zaczyna do niej docierać, może widzi, że jestem zdesperowany, bo naprawdę jestem. "Stało się coś?" - pyta, zabawnie marszcząc brwi. Zawsze tak robi, kiedy się czymś martwi. Wiem, bo byłem przy niej przez większość jej życia. Zawsze byłem jej kochanym "wujkiem". I chociaż już mnie tak nie traktuje, wiem, że jesteśmy ze sobą nierozwiązalnie związani przez Faith. Dopóki będę przy Faith będę też przy Emily, Charliem i także Fredzie. Zawsze będę obecny w ich życiu. Wiem o tym i wiem, że Em ma prawo wiedzieć co się ze mną dzieje, ale na razie nie chcę nikomu o tym mówić. Nikomu poza Faith. "Mam problem" - odpowiadam, zanim zdążę pomyśleć. Problem? Własne dziecko nazwałem problemem? Chyba rzeczywiście jestem draniem, jak powiedziała Monroe. Bo jak mogę myśleć tak o moim dziecku? "Ty zawsze masz problemy Bosco. I zawsze zwracasz się z nimi do mojej matki. I wiesz co? Ona przez ciebie też ma problemy. Tylko przez ciebie" - mówi lekko podniesionym głosem. Wiem, że Emily ma rację, ale to co mówi boli. Przecież nigdy nie chciałem, by Faith miała przeze mnie jakiekolwiek problemy, tak po prostu wychodziło. "Wiem, Em. I jest mi z tego powodu strasznie przykro" - mówię całkiem szczerze. "Ale naprawdę muszę z nią porozmawiać. Obiecuję, że tym razem Faith nie będzie mieć problemów, bo to tylko mój problem. Tylko mój." Emily chyba mi wierzy. Wzdycha ciężko. Patrzy na mnie przez chwilę. "Proszę cię" - dodaję pospiesznie, widząc wahanie w jej oczach. Skutkuje. Em wpuszcza mnie do mieszkania. "Dzięki" - mówię. "Daj mi pięć minut, okay?" Em kiwa głową i idzie do kuchni, a ja niepewnie wchodzę do pokoju Faith. Widzę ją pierwszy raz od czasu, kiedy wróciła do domu. Chyba nie jest z nią dobrze, bo leży na łóżku i patrzy na mnie nieobecnym wzrokiem. "Bosco, co ty tu robisz?" - pyta zdziwiona. "Chcę pogadać" - wyjaśniam. Faith wzdycha ciężko, dając mi do zrozumienia, że nie ma ochoty na tę rozmowę. "Proszę. Potrzebuję twojej pomocy...." Chyba w moich oczach widać niepewność i desperację, może strach, bo Fay odwraca się w moją stronę. "Jak mam ci niby pomóc?" - pyta. Dobre pytanie. Sam nie wiem, czego od niej oczekiwałem, kiedy tu przychodziłem. "Potrzebuję twojej rady" - mówię w końcu, po długiej chwili ciszy. "O co chodzi, Bos?" Bos... Tylko ona tak mnie nazywa. Tylko ona. Uśmiecham się lekko. Wiem, że mam przed sobą dawną Faith, prawdziwą Faith... moją Faith. Widzę jednak zniecierpliwienie na jej twarzy, więc walę prosto z mostu, nie chcąc przedłużać: "Będę ojcem." Tak, wiem jak to brzmi. I wiem, że to szok. I właśnie szok widzę w oczach Fay. "Ojcem?" - pyta. "Żartujesz, prawda?" - pyta, śmiejąc się głośno. "To wcale nie jest śmieszne, Faith. Mówię poważnie." Fay momentalnie przestaje się śmiać, zdając sobie sprawe z tego, że nie żartuję. "Och..." - wzdycha cicho. "Gratuluję... Albo tak mi przykro... Co mam mówić?" Uśmiecham się niepewnie. Ona zawsze była szczera. "Chyba i jedno i drugie" - odpowiadam cicho. "Powiesz mi chociaż, kto..." Nie musi kończyć. Wiem o co chodzi, ale zwlekam z odpowiedzią, bo wiem, że nie będzie zadowolona z tego co usłyszy. "Cruz" - odpowiadam po chwili krępującej ciszy. "Cruz?!" Przytaukuję. Faith tylko kręci głową z niedowierzaniem. "Jak mogłeś... Po tym co mi zrobiła... Jak mogłeś...?" - pyta z wyrzutem. Wiedziałem, że nie powinienem był jej tego mówić, ale sama chciała. Poza tym co ona ma do tego z kim się bzykam? To moja prywatna sprawa. No dobra, może nie do końca. Bo to przecież właśnie Cruz zniszczyła naszą przyjaźń, to przez nią Faith wylądowała na wózku, wszystko co złe w moim życiu i w życiu Faith działo się przez nią, ale co mogę poradzić na to, że Cruz jest ze mną w ciąży? No co? "Faith, ona się zmieniła. Naprawdę zmieniła" - mówię. "Ludzie się nie zmieniają. Sam tak kiedyś powiedziałeś, Bos." Fakt. "To była tylko jedna noc... Skąd miałem wiedzieć, że zajdzie w ciążę?" - pytam, choć wcale nie oczekuję odpowiedzi. Otrzymuję ją jednak. "Skąd miałeś wiedzieć? Bosco! Nie zachowuj się jak gówniarz! Trzeba było założyć gumkę!" Racja. Kurde. Aż mnie zatyka. Nawet o tym nie pomyślałem. Może i przeszło mi to przez myśl, ale... "Wszystko działo się tak szybko..." - staram się znaleźć dla siebie jakieś usprawiedliwienie. Faith prycha z pogardą. Odwraca ode mnie głowę. Pewnie nie może na mnie patrzeć. Sam nie mogę na siebie patrzeć, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że to co ją spotkało stało się z mojej winy, no i z winy Cruz. "Odejdź" - mówi. "Faith..." - szepczę. "Zejdź mi oczu" - powtarza tonem nie znoszącym sprzeciwu. Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale po prostu brakuje mi słów. Patrzę na nią jeszcze przez chwilę, po czym wychodę z pokoju, wiedząc, że nie mogę zostać tu ani chwili dłużej.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cruz dnia 06/06/01, 9:40 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/01, 7:36 pm    Temat postu:

Świetne, jak zawsze. I ku mojej radości wkręciłaś w ficka Yokas Very Happy Rozmowa między Bosco&Faith była przegenialna Wink Bosco dupek - norma Very Happy Kumpela Cruz też fajna Very Happy Czekam na dalszy rozwój akcji ;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 1 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin