Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna

 JEDNA NOC by Cruz
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/09, 8:21 am    Temat postu:

Korzystając z okazji, że dziś mam do szkółki troszkę później (czyli na 9) napisałam coś Very Happy Miało być więcej, ale tym razem postanowiłam skończyć część jakimś miłym akcentem (tzn. miłym zależy dla kogo Wink), także jest jak jest. Czekam na komenatrze i mam nadzieję, że się spodoba.




Siedzę przy stole i gapię się w jeszcze pusty talerz, myśląc o tym, co teraz robi Cruz. Boże, przecież są święta, a ona jest sama... Bo gdzie miałaby być? Ze mną jej nie ma. Jakoś nie pomyślałem, żeby ją zaprosić. Głupek ze mnie. Tak, zdecydowanie jestem głupkiem. Cruz jest ze mną w ciąży, w siódmym miesiącu, poza mną nie ma nikogo, a ja nie zaprosiłem ją nawet na świąteczną kolację, nawet nie złożyłem jej życzeń, no chyba, że do życzeń można zaliczyć "Wesołych świąt", jakie rzuciłem przez ramię, kiedy przypadkowo spotkałem ją dziś na ulicy. Cóż... Nie jest między nami zbyt dobrze, nigdy nie było, więc nie spodziewałem się wcale, że teraz się coś zmieni. Chociaż miałem taką nadzieję i przez pewnien czas wydawało mi się, że jest dobrze, ale wtedy wróciła Faith i wszystko popsuła. Naprawdę. Wiem, że nie powinienem zwalać winy na nią, ale ona bez przerwy się wtrąca, robi jakieś głupie komentarze i uwagi i w ogóle. Na szczęście Cruz już nie pracuje, więc nie musi jej wysłuchiwać, ale Faith i tak zdecydowanie przegina. Mówiłem jej żeby przestała wyżywać się na Cruz nie wiadomo za co, ale do niej to nie dociera. I tak wszystko, jeśli w ogóle coś było, się między mną i Cruz popsuło. I tym razem mogę z czystym sumieniem powiedzieć (tak myślę), że to nie była wina moja czy Cruz, ale Yokas, która bez przerwy wtrąca się w nasze życie. Nadal bardzo mi zależy na Faith, jest dla mnie wszystkim, kimś znacznie więcej niż Cruz, ale czasem po prostu mam jej dość. Zmieniła się. Bardzo. Czasami jej nie poznaję... Dzwonek. Ciekawe kto to? Mama krzątała się po kuchni, jednak teraz szybko podchodzi do drzwi. Już ma otwierać, kiedy odwraca się w moją stronę i szybko wyjaśnia: "Zaprosiłam Maritzę." Piję kawę, ale na dźwięk tych słów zakrzutaszam się nią i odstawiam ją na stół: "Co zrobiłaś?" - pytam, jakbym nie usłyszał. "Maurice!" - mówi groźne, obrzucając mnie równie groźnym spojrzeniem. Tak, wiem, że nie powinienem był tak reagować, ale po prostu mnie zaskoczyła. No bo co ona sobie myśli? Nie uprzedzi mnie tylko stawia mnie przed faktem dokonanym. Zaprosiłam Cruz... Nie ja ona to powiedziała? Zaprosiłam Maritzę... Tak, Maritza. To jej imię, ale rzadko go używam. Jest ładne, naprawdę, ale jakoś mi do niej nie pasuje. Sam nie wiem... Zresztą o czym ja myślę? Cruz właśnie stoi przed drzwiami! "Bądź miły" - rzuca mi jeszcze przez ramię i otwiera drzwi. Widzę w progu Cruz i Mikey`a. Co on tu robi? To znaczy nie tu, ale z nią? "Spotkaliśmy się po drodze" - wyjaśnia Mikey, jakby czytał w moich myślach. Widzę jak mama wita Cruz. Obie są wyraźnie szczęśliwe, że się widzą, chociaż spotykają się codziennie. Chyba się zaprzyjaźniły. Trochę mnie to dziwi, bo nigdy nie sądziłem, że mama potrafi zaprzyjaźnić się z kimś takim jak Cruz, ale w sumie to ostatnio Ritz naprawdę bardzo się zmieniła. Poważnie. Wstaję z krzesła, mrucząc coś pod nosem. Jestem wściekły, że mama nic mi o tym nie powiedziała, ale w sumie to jej się nie dziwię, bo wtedy pewnie bym nie przyszedł. Stoję niepewnie na nogach, a Cruz równie niepewnie wchodzi do pokoju. "Hej" - mówi tak cicho, że ledwo ją słyszę. "Cześć" - odpowiadam. Wiem, że pewnie teraz chciałaby stąd wyjść, więc uśmiecham się do niej, żeby dać jej do zrozumienia, że chociaż zaproszenie jej tutaj nie było, niestety, moim pomysłem to jednak wcale mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - cieszę się, że przyszła. Nieświadomie powtarzam na głos to, co przed chwilą pomyślałem: "Cieszę się, że przyszłaś". A ona tylko uśmiecha się promiennie w moją stronę.

***

Siedzimy przy stole. Mikey opowiada właśnie jeden ze swoich świńskich dowcipów. Bosco śmieje się głośno. Najwyraźniej lubi takie żarty, ale niczego innego się po nim nie spodziewałam. Chociaż w sumie ten kawał jest bardzo dobry, ale Rose jest chyba mocno zdegustowana, więc ja tylko cicho chichoczę. "Boże, Mikey!" - przerwywa mu Rose. "Ja jem!" Jej rekacja wywołuje u niego i Bosco tylko jeszcze większą salwę śmiechu. "Znam jeszcze taki fajny kawał o policjancie" - mówi i szczerzy zęby w bezczelnym uśmiechu, patrząc znacząco na Bosco. "Dobra, daruj sobie" - jęczy Bos, ale Mikey go nie słucha tylko zaczyna opowiadać. "Podchodzi facet do policjanta: - Przepraszam panie władzo, ktoś ukradł mi samochód. - A gdzie pan parkował? - Tam, za rogiem. - To macie szczęście obywatelu! Gdyby tam jeszcze stał byłoby 200 za złe parkowanie!" Bosco uśmiecha się lekko i wali go w ramię, a ja i Rose śmiejemy się głośno. Ja i Bos wymieniamy pełne rozbawienia spojrzenia. Rose chyba to zauważa, bo mówi i ciągnie za sobą Mikey`a: "Okay, to ja pójdę pozmywać i przyniosę drugie danie." Oboje szybko znikają za drzwiami kuchni. Świetnie! Teraz jestem z Bosco zupełnie sama i czuję się okropnie skrępowana. Odrząkam lekko i biorę do ręki szklankę z sokiem. Piję, żeby tylko nie musieć nic mówić. "Więc... Co tam?" - zaczyna, chyba też nieco skrępowany. "Hmm... Po staremu." - odpowiadam. "A u ciebie?" - pytam. "Po staremu" - mówi i uśmiecha się pod nosem. "Wczoraj chyba przesadziłam z chipsami na wieczorze panieńskim Kelly, bo dziecko całą noc kopało i nie mogłam spać" - mówię, by przerwać przedłużającą się ciszę. "Kelly i wieczór panieński? Wychodzi za mąż?" - pyta zdziwiony. "Ja też byłam zaskoczona" - mówię i uśmiecham się lekko. Kiedy Kelly wpadła do mnie tydzień temu oświadczając mi, że wychodzi za mąż za jakiegoś prawnika z jej kancelarii myślałam, że zemdleję. Cieszyłam się jej szczęściem, naprawdę, tylko, że byłam wściekła, że ja nadal jestem sama. Ona chyba to zauważyła, bo zaznaczyła, że jeśli ma zostać matką przed trzydziestką to musi się zacząć starać. Dodała, że ja mam to już zaliczone, więc nie muszę się martwić, ale wiedziałam, że tylko chce mnie pocieszyć, bo od miesiąca sytuacja między mną a Bosco nie uległa żadnej, nawet najmniejszej, zmianie. A przecież Bos był ojcem mojego dziecka i jeśli z kimolwiek mogłabym się związać to chyba tylko z nim. Ale jakoś się na to nie zanosi, więc chyba będę musiała pogodzić się z faktem, że będę starą panną. Świetnie... "Nadal tak kopie?" - pyta, wyrywając mnie z rozmyślań. "Prawie bez przerwy" - odpowiadam, a on podchodzi do mnie i siada obok. "Hmm... Rzeczywiście" - stwierdza, kiedy przez dłuższą chwilę trzyma rękę na moim brzuchu.

***

Tak, rzeczywiście maleństwo kopie prawie bez przerwy. Super. To takie fajne uczucie, kiedy czuję jak moje dziecko się porusza. Nie mogę się już doczekać kiedy się urodzi. Nadal trzymam rękę na jej brzuchu, chociaż dziecko na chwilę się uspokoiło. Nie zamierzam jedak zabierać ręki, może co najwyżej przesunąć ją gdzie indziej... Tak, moja dłoń zdecydowanie powinna znaleźć się gdzie indziej. I wędruje do jej ust. Boże, jak ja kocham te jej piękne, miękkie usta. Są takie delikatne i aż się proszą o pocałunek. Waham się przez moment, czy to jest na pewno dobry pomysł, jednak kiedy przez chwilę napotykam spojrzenie Cuz wiem, że tego chce. Przez chwilę głaszczę ją po twarzy, starając się znaleźć jej usta, chociaż i tak doskonale wiem, gdzie są. Całuję ją jednak niepewnie i delikatnie, jakbym się bał, że zaraz mnie odepchnie. I chyba rzeczywiście trochę się tego boję, ale chyba niepotrzebnie, bo ona tylko mocniej mnie do siebie przyciąga. Hmm... Słodko. Ona zawsze smakuje słodko.

***

Odrywam się od niego na moment, by zaczerpnąć powietrza. Boże, jak ja kocham te jego pocałunki. Są takie delikatne, a zarazem mocne, pełne pasji i uczucia. Jest chyba jedynym facetem na świecie, który potrafi tak bosko całować. Wzdycham lekko, nabierając powietrza. Kątem oka widzę, jak Rose, która przed chwilą stała w progu pokoju, ciągnie Mikey`a spowrotem w stronę kuchni. Czuję się trochę niezręcznie, ale nie zamierzam odrywać się od Bosco. Przynajmniej nie teraz. Patrzę mu przez chwilę w oczy, po czym szepczę, zanim ponownie przyciskam moje usta do niego: "Wesołych świąt, Bosco."

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/09, 4:33 pm    Temat postu:

świetne, pomijając fakt, że jak zawsze świetna część :p aj ten, Bosco Wink Takie duże dziecko Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/06/09, 5:51 pm    Temat postu:

ta czesc jest super zreszta jak calosc. bardzo mi sie podoba. no Scully ma racje Bosco to maly chlopiec.
czekam na dalszą część Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
*Meredith*
Kadet



Dołączył: 08 Maj 2006
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: 06/06/09, 5:57 pm    Temat postu:

jak ty to robisz że wszystko co piszesz jest takie fajne??? A co do Bosco to zgadzan się z wami Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/09, 6:03 pm    Temat postu:

Ach, dziękuję ;*, ale nie przesadzajmy - piszę bardzo przeciętnie, poważnie i to wcale nie jest fałszywa skromność, więc nie wiem nad czym tu się tak zachwycacie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/09, 6:38 pm    Temat postu:

Jasne, jasne Wink Piszesz świetnie i tyle! Nie ma co się rozczulać Wink you don't believe me? Very HappyVery Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/10, 11:57 am    Temat postu:

scully napisał:
you don't believe me? Very HappyVery Happy

Jasne, że fajnie jest usłyszeć miłe słowa, ale czasem to mnie to dziwi, bo ile można chwalić??? Nie to, że nie wierzę, ale... Hmm... Jakoś tak sama nie wiem... Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/10, 1:03 pm    Temat postu:

można chwalić, jeśli się coś podoba Wink dobrze następny razem, jak będzie mi się część ficka podobała, to powiem, że jest beznadziejna Laughing WinkWink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/06/10, 5:40 pm    Temat postu:

zgadzam sie z przedmówcą Very Happy Very Happy
naprawdę piszesz świetnie ja uwielbiam Twoje opowiadania i mam nadzieje ze i ja niedługo będe tak pisać
pozdrawiam Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/11, 12:26 pm    Temat postu:

Napisałam coś nowego. Dłuuuga ta część mi wyszła, ale mam nadzieję, że przeczytacie i napiszecie co myślicie Wink Chciałam napisać jeszcze więcej, ale stwierdziłam, że nie będę zanudzać.




"Ekhem", słyszę jak Mikey znacząco odchrząkuje. Szybko odrywam się od Ritzy, ale i tak czuję się strasznie głupio. "Czego?" - warknąłem w jego stronę, odwracając się niechętnie od Cruz. "Sorry, że przeszkadzam, ale dzwoni Faith" - wyjaśnia, podnosząc do góry słuchawkę, którą trzyma w dłoni. "Obierzesz?" Ech... Kurcze. I co teraz? Mam odebrać? "Okay, daj" - mówię tylko, wstaję, biorę od niego telefon i idę do drugiego pokoju.

***

Mikey gapi się na mnie, a ja tylko siedzę cała odrętwiała. Czuję się tak jakby ktoś właśnie wbił mi nóż w plecy. Bosco przed chwilą tu był, całował mnie, a teraz już go nie ma. Dlaczego? Bo poleciał do Faith odebrać od niej mało ważny telefonik. Zostawił mnie. Boże... Dotykam ręką ust, jakbym chciała wymazać ostatnie pocałunki Bosco. I rzeczywiście chcę. Tylko, że to nie takie proste, bo nadal czuję jego usta na swoich, jego język w moich wargach, jego oddech... Po prostu go czuję. Ale go nie ma. Mikey nadal na mnie patrzy, ale chyba zauważył moje odrętwienie, bo w jego oczach dostrzegam zmartwienie. "Wszystko gra?" - pyta, a ja tylko kiwam potakująco głową, chociaż tak naprawdę to nic nie gra. I Mikey chyba o tym wie.

***

"Jasne, dzięki, Faith" - mówię i już chcę odłożyć słuchawkę, by jak najszybciej wrócić do Cruz, kiedy słyszę jak Yokas mówi coś jeszcze. "Nie, co ty. Pewnie, że nie. Naprawdę? Chcesz? Okay, postaram się być jak najszybciej." Odkładam słuchawkę i uśmiecham się głupio pod nosem. Faith właśnie mnie do siebie zaprosiła na świąteczną kolację. Aż nie mogę uwierzyć... Wcześniej było to coś normalnego, ale teraz, po tym co się stało, po strzelaninie i w ogóle myślałem, że już nigdy tego nie zrobi, a ona zadzowniła i jakby nigdy nic powiedziała, żebym wpadł. Super. Tylko, że Cruz... Nie chcę jej tak po prostu zostawiać. I tak czuję, że źle zrobiłem odbierając ten telefon i zostawiając ją w pokoju. Ale to przecież tylko telefon. Nic takiego, prawda?

***

Nie mogę... Nie mogę tu zostać ani chwili dłużej. Po prostu nie mogę... Wstaję z krzesła, bo chcę stąd zniknąć zanim wróci Bosco. Nie chcę go widzieć. Czuję się jak totalna idiotka. Jak mogłam myśleć, że jestem dla niego w jakikolwiek sposób ważna i że się dla niego liczę? Przecież dla niego zawsze była, jest i będzie najważniejsza Faith. I nic, ani nikt - a tym bardziej ja - tego nie zmieni. Rose i Mikey starają się mnie jakoś zatrzymać, ale ja jestem nieugięta. "Naprawdę muszę już iść, ale dziękuję Rose" - mówię najdelikatniej jak tylko potrafię. Przytulam ją na "do widzenia", tak samo zresztą jak Mikey`a i wychodzę, chcąc jak najszybicej wrócić do domu.

***

Wchodzę do pokoju, gdzie natrafiam tylko na mordercze spojrzenie mamy i Mikey`a. Czuję się jak nastolatek, który coś przeskrobał. I to coś poważnego. "Gdzie Cruz?" - pytam, zerkając do pokoju. Mama tylko mija mnie obojętnie, a ta jej obojętność boli jak nic innego. "Co znowu zrobiłem, co?!" - pytam, patrząc na brata, bo już nie mogę wytrzymać tej ciszy. Ale nie otrzymuję odpowiedzi, bo Mikey tylko potrząsa głową, mruczy coś pod nosem i wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samego.

***

Spaceruję po ulicy przy moim bloku. Jest zimno i pada śnieg, ale nie zwracam na to uwagi. Musiałam wyjść, by sobie to wszystko poukładać w głowie, ale teraz nie wiem, czy ten spacer mi w tym pomoże, bo widzę radiowóz, zatrzymujący się zaraz przy mnie. 55-David. Świetnie. Patrzę i kogo widzę? Bosco i... Faith. A gdzie Sasha? Nie, nie, nie. Boże, powiedz, że nie jeżdżą razem, proszę... Chcę się cofnąć i iść spowrotem do domu, ale Bos wysiada i łapie mnie za ramię, zatrzymując mnie, zanim zdążyłam się oddalić. Ciągnie mnie na bok. Świetnie. "Co?" - pytam, kiedy odchodzimy już na taką odległość, by Faith nas nie słyszała. "Ty mi powiedz" - mówi tylko, a ja ciężko wzdycham. Nienawidzę takich gierek. "Chcesz czegoś?" - pytam obojętnie, krzyżując ręce na piersiach i czekając aż coś powie. Może "przepraszam"? Nie... Na co ja liczę? "Czemu wyszłaś wczoraj tak wcześnie?" - pyta, a ja tylko wzruszam ramionami. Patrzę znacząco na radiowóz, tak długo by Bosco sam odwrócił się w tamtą stronę. Chyba już wie, o co mi chodzi, ale dla pewności pytam, siląc się na obojętny ton: "Znowu z nią jeździsz?"

***

"Znowu z nią jeździsz?" - pyta, patrząc na radiowóz, w którym siedzi Faith. A więc to o nią chodzi... "Dobrze się z nią bawiłeś wczoraj w nocy?" - pyta, a ja zastanawiam się skąd wie, że u niej byłem. Ale przecież nie musi wiedzieć. Może zgadywać. I pewnie właśnie tak zrobiła, tylko, że miała rację - byłem wczoraj u Faith, chociaż prawdę mówiąc to, kiedy Cruz wyszła straciłem na to ochotę, ale pojechałem. I nie żałuję. Między mną a Faith jest naprawdę dobrze. Zgodziłem się z nią jeździć i dogadujemy się. Nawet nie przeszkadza jej ciąża Cruz, chociaż w sumie co jej do tego? Przecież to moja sprawa. W każdym razie jest prawie jak dawniej. I cieszę się z tego. A jeśli Cruz nie potrafi zaakceptować Faith to jej problem. "O co ci znowu chodzi?" - pytam, mocno poirytowany. "O nic, Bosco, zupełnie o nic" - mówi, ale wiem, że kłamie i wcale się nie mylę, bo Cruz kontynuje swój pełen wyrzutów wykład: "Tylko o to, że mam dość tego, że się mną bawisz, słyszysz? Mam tego dość. I mam dość tej twojej Yokas! Bo za każdym razem, kiedy jesteś ze mną dajesz mi odczuć, że ona zawsze będzie dla ciebie ważniejsza ode mnie" - wyrzuca z siebie jednym tchem i pospiesznie idzie do swojego mieszkania, zanim ja w jakikolwiek sposób zdążyłem zareagować.

***

"Mam dość tego, że się mną bawisz, słyszysz? Mam tego dość. I mam dość tej twojej Yokas! Bo za każdym razem, kiedy jesteś ze mną dajesz mi odczuć, że ona zawsze będzie dla ciebie ważniejsza ode mnie" - wyrzucam z siebie jednym tchem i pospiesznie idę do swojego mieszkania, nawet się za siebie nie odwracając. Ufff... Dobrze, że w końcu to z siebie wyrzuciłam. Naprawdę dobrze. Tylko, że coś ściska mnie za gardło tak, że zanim jeszcze weszłam do domu, rozpłakałam się. Boże... Jak mi źle! Cholera jasna! Czemu mnie nie zatrzymał? Czemu nie zaprzeczył? Czemu nie powiedział, że nie mam racji? Milczał. A to znaczyło, że mam rację co do Faith. I dlatego jest mi teraz tak źle... Potrzebuję czekolady. Tak, zdecydowanie. Szperam w lodówce. Nic. W szafkach. Też nic. Cholera! Ja chcę czekolady!!! I to już! Sięgam po kluczyki do samochodu, postanawiając, że pojadę do sklepu. Albo jeszcze lepiej! Pojadę do tego baru na rogu Lex, na gorącą czekoladę. Tak, to mi się przyda. Wycieram ręką oczy, powstrzymując kolejne łzy, które mimowolnie spadają mi po policzkach i wychodzę z mieszkania, głośno zamykając za sobą drzwi.

***

Stoję w miejscu patrząc jak odchodzi i nie mogę się ruszyć, tak jakbym przyrósł do ziemi. Czuję się strasznie. Jej słowa były tak pełne nienawiści... I to jej spojrzenie. Pełne wściekłości i tej cholernej obojętności... I łzy. Widziałem w jej oczach łzy... Chyba po raz pierwszy. Boże, musiałem ja naprawdę zranić. Ale czym? Przecież nic takiego się nie stało, racja? "Bosco, chodź, mamy wezwanie!" - woła mnie Faith, wychylając się przez szybę radiowozu. Odwracam się niechętnie w jej stronę i idę do niej. Wiem już co powinienem zrobić. A raczej czego nie powinienem. Wsiadam do środka i odpalam silnik. "Faith, nie mogę z tobą jeździć" - mówię całkowicie poważnie, nawet na nią nie patrząc, bo nie chcę widzieć w jej oczach tej samej nienawiści jaką widziałem w oczach Ritzy.

***

Jadę. Staram się powstrzymać napływające do oczu łzy, ale kiepsko mi to wychodzi i moje oczy znowu przesłaniają gorzkie łzy, które spadają mi po policzkach. Ocieram ręką oczy, bo obraz mi się zamazuje i nic nie widzę. Do tego ten śnieg. Musi tak padać? Włączam wycieraczki. Nic nie dają. Skręcam w Lex, chcąc jak najszybciej znaleźć się w tej przeklętej kawiarni. Cholera! Co jest? Boże, Boże, Boże... Au... Moja głowa. Podnoszę niepewnie wzrok i co widzę? Jakiś kretyn rąbnął w mój samochód! Świetnie. Au... Boli. Dotykam czoła. Rozwalone. I boli. Słyszę jak ktoś krzyczy, żeby wezwać karetkę. Tak, to zdecydowanie dobry pomysł. Auuu! Boże, to skurcz? Mam skurcze? Nie, przecież to za wcześnie! Chcę wysiąść, jednak nie mogę, bo cały bok samochodu jest rozwalony. Klamka się zacięła. Super. A skurcze się nasilają. Gdzie ta karetka, do ciężkiej cholery? Zaraz, to 55-David? Świetnie, jeszcze Bosco mi tu teraz brakowało! Nie chcę go widzieć! "Hej, to samochód Cruz?" - słyszę przerażony głos Sashy, który dobiega do mnie jakby przez szybę. Widzę jak ona i Faith biegną w moją stronę. "Wyciągnijcie mnie stąd!" - wrzeszczę. "Nic ci nie jest?" - pyta Monroe, wzywając przez radio karetkę. "Mam skurcze!" - drę się, zaciskając z bólu zęby. Kurwa! Jak to boli!!! "Boże, nie za szybko? Kiedy masz termin?" - Sasha jest chyba jeszcze bardziej przerażona niż ja. "W lutym" - odpowiadam, biorąc głęboki oddech. "Możesz wyjść?" - pyta Faith. "Co się głupio pytasz, idiotko!!! Gdybym mogła już bym wyszła!" - krzyczę, a Yokas wzywa przez radio straż, by mnie wyciągnęli. Widzę jak nadjeżdża karetka. Dzięki Bogu, bo już ledwo wytrzymuję. Kim podbiega do mnie, a Monroe jej szybko wyjaśnia: "Ma skurcze, ale chyba nic jej nie jest." Kim zajmuje się moją raną i stara się zagadać. Mówi, żebym się nie martwiła, że będzie okay, ale ja jakoś jej nie wierzę. Tyle się tych bdzur już nasłuchałam, że mam tego serdecznie dość! "Powiadomić kogoś poza Bosco?" - pyta Sasha, idąc w stronę radiowozu, pewnie po to, by pojechać do Bosco. "Ani mi się waż! Nic mu nie mów!!!" - krzyczę, ale ona mnie nie słucha tylko powtarza pytanie, a ja szybko rzucam, zanim Monroe odjedzie: "Zadzwoń do Kelly." Nie chcę być sama. Cholera! "Faith, dokąd idziesz?!" - krzyczę za nią. "Nie chcę zostać sama!!!" - wrzeszczę jescze głośniej. I mówię prawdę. Wolę by była przy mnie Faith niż by nie było przy mnie nikogo. Yokas cofa się w moją stronę i staje przy samochodzie. "Boże, czuję benzynę..." - mówię cicho, kiedy dociera do mnie odurzający zapach. "Straż jest już w drodze Cruz, będzie dobrze" - mówi Yokas, ale wcale nie brzmi to dobrze. Nie wierzę jej. Gdzie oni są do cholery? Muszą się tak grzebać? Jak na zawołanie widzę Doherty`ego podbiegającego szybko w moją stronę z kilkoma innymi strażakami. "Hej, co jest?" - pyta Jimmy i aż go zatyka, kiedy widzi mnie w samochodzie. "Będziemy ciąć" - mówi tylko do jednego ze strażaków. "Byle szybko, Jimmy" - ponagla go Kim. "Dziecko nie będzie czekać" - dodaje, a Jimmy pospiesznie idzie po narzędzia. "Co z dzieckiem???" - pytam histerycznie. Boję się... Cholernie się boję. "Nic mu nie będzie???" - pytam, czując, że zbliża się kolejny skurcz. Kim tylko mówi uspokajająco, nie dając mi odpowiedzi jakiej oczekuję: "Oddychaj głęboko i postaraj się uspokoić, okay?" Słyszę jak Jimmy zaczyna przecinać blachę samochodu. "Tylko ostrożnie!" - woła Faith, łapiąc mnie za rękę, chyba chcąc mnie tym uspokoić, bo pewnie widzi jak bardzo się boję. Naprawdę się boję. "Okay, już" - mówi Jimmy, uśmiechając się w moją stronę. "Bosco wie?" - pyta, patrząc jak łapię się za brzuch. "Mam nadzieję, że nie" - odpowiadam tylko, biorąc głęboki oddech. Doherty patrzy na mnie wyraźnie zaskoczony, ale ja nie zwracam na to uwagi. Chcę tylko jak najszybciej być w szpitalu. Kim i Doc ładują mnie do karetki. Już chcą zamykać, kiedy powstrzymuję ich moim histerycznym krzykiem: "Faith, nie zostawiaj mnie, głupia kretynko!!!" Najchętniej użyłabym bardziej dosadnych słów, ale nie mam na to siły. Yokas wchodzi więc do karetki, chociaż widzę, że robi to niechętnie, ale mam to gdzieś. Nie chcę być teraz sama. Po prostu nie chcę. Doc włącza sygnał i jedziemy. Nareszcie. Kolejny skurcz. "Jezu, jak to boli!!!" - drę się, biorąc głęboki oddech. "Tylko nie przyj" - uprzedza mnie Kim. "Dlaczego???" - pytam, ale Kim nie odpowiada tylko przykłada mi jakiś zimny okład do czoła. Tak, to na pewno pomoże, jasne... Chcę do szpitala, ale coś nam wolno idzie. "Doc, nie można szybciej?" - pyta Kim. "Robię co mogę, ale są godziny szczytu" - odpowiada tylko Parker, a ja zaciskam zęby z bólu, bo właśnie nadchodzi kolejny skurcz. Faith łapie mnie tylko mocniej za rękę i mówi coś cicho, by mnie uspokoić, ale to wcale mi nie pomaga. "Okay, jesteśmy" - mówi Kim, kiedy Doc się zatrzymuje. Nagle widzę nad sobą kilka głów, jakaś lekarka, kilka pielęgniarek i oczywiście Kim i Faith, które są ze mną dopóki nie przewożą mnie na porodówkę, bo stamtąd ich wyganiają. "Który to tydzień?" - pyta lekarka, ale wcale nie mnie tylko Faith. Ja jestem chyba zbyt nieprzytomna, bo obraz rozmazuje mi się przed oczami i nic nie widzę. Po prostu odpływam. Nawet nie czuję skurczy i tego bólu. Co się dzieje? "Chyba dwudziesty dziewiąty..." - odpowiada Yokas, a pielęgniarka wypycha ją za drzwi. Nic więcej nie widzę...

***

Siedzę przy biurku, przerzucając jakieś papiery. Postanowiłem, że nie będę jeździć z Faith. Nie mogę, po tym co się stało... Po prostu nie mogę, chociaż bym chciał. Wolę już jeździć z Sashą. Właśnie - Sasha. Wbiega na komisariat z obłędem w oczach. Zatrzymuje się gwałtownie na mój widok. "Co jest?" - pytam od niechcenia, biorąc łyk kawy. "Bosco, obiecaj, że nie będziesz się denerwować" - mówi na wstępie, ale przez to tylko zaczynam się niepokoić. "Co się dzieje?" - pytam, trochę głośniej i chyba podenerwowanym tonem, bo Monroe wyjaśnia szybko: "Cruz miała wypadek." Boże, wypadek... Jaki wypadek??? Co z nią? "Ale nic jej nie jest" - dodaje Sasha pospiesznie, bo chyba widzi przerażenie w moich oczach. Na mojej twarzy pojawia się ulga, ale tylko chwilowa, bo Monroe zaraz wyrzuca z siebie jednym tchem: "Tylko, że rodzi." Co??? Jak to rodzi??? "Nie może, ma termin dopiero za dwa miesiące" - mówię, sięgając po kurtkę. "Ale rodzi. Szpital Miłosierdzia!" - rzuca jeszcze, a ja szybko wybiegam z komisariatu. Wsiadam do samochodu i jadę w stronę szpitala, znacznie przekraczjąc dozwoloną prędkość. Ale mam to gdzieś. Boże, Cruz rodzi... Już? Przecież to za wcześnie. O wiele za wcześnie... Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze... Proszę, by było dobrze... "Jedź, idioto!!!" - krzyczę na jakiegoś gościa w czarnym volvo, głośno trąbiąc. Dociskam mocniej pedał gazu i wymijam tego kretyna. Wbiegam do szpitala, starając się uspokoić, ale jakoś mi to nie wychodzi. W poczekalni widzę Faith i Kim. "Co się dzieje?" - pytam. Faith podchodzi do mnie i stara się uspokoić mówiąc, że wszystko będzie dobrze, ale chyba po raz pierwszy w życiu nie wierzę w to mówi...

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/11, 2:29 pm    Temat postu:

Łał, super Very Happy Rozbroił mnie tekst "Faith, nie zostawiaj mnie, głupia kertynko!" Laughing
Całość ekstra, jak zawsze. I jak tu Cię nie chwalić, no jak? Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/06/12, 1:43 am    Temat postu:

i znów zgadzam sie z Scully. częsc poprostu zajebista. tylko mam nadzieje ze nie zapomnielas ze mialo byc z happy end?? czekam na wiecej Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cruz
Szef Biura



Dołączył: 07 Gru 2005
Posty: 3297
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ziemia-Europa-Polska-woj. kujawsko-pomorskie-Bydgoszcz

PostWysłany: 06/06/13, 9:09 am    Temat postu:

Napisałam coś nowego. Mam nadzieję, że się spodoba Wink




Mama i Mikey już przyjechali. Faith i Monroe zostały. Opowiedziały mi co się stało. Boże... Mam nadzieję, że nic im nie będzie, to znaczy Cruz i dziecku. Nie może być. "Złapaliście już tego kretyna, który w nią wjechał?" - spytałem, czekając na twierdzącą odpowiedź. I rzeczywiście - Faith pokiwała potakująco głową. To dobrze, bo gdyby go nie znaleźli sam bym się nim zajął. Co za dureń! Jak on jeździ?! Zabiłbym go, gdybym mógł. A jeśli coś się stanie Cruz albo dziecku to naprawdę go zabiję! "Leży w szpitalu. Nic mu nie jest, ma tylko kilka zadrapań i pare siniaków. Przesłuchałam go" - powiedziała Yokas. "I?" - drążę dalej temat. "Mówi, że Cruz przejechała na czerwonym świetle i że on jej nie zauważył i..." - zaczyna, ale ja gwałtownie jej przerywam: "Nie, Cruz nie zrobiłaby czegoś takiego. Nie teraz. Przecież jest w ciąży i nie... Boże..." - chowam twarz w dłoniach. Czuję się taki bezradny, kiedy siedzę tu i czekam na lekarza. Nic nie mogę zrobić i czuję się z tym strasznie. Widzę jak Kelly wbiega do szpitala. Wygląda okropnie - rozwalone włosy, przekrzywione ciuchy, rozmyty (chyba od płaczu) makijaż... "Boże, Bosco, co się stało???" - pyta, potrząsając mną energicznie. Łapię ją za ramiona, żeby ją uspokoić i rzeczywiście uspokajam. "Cruz miała wypadek, ale nic jej nie jest" - mówię tylko, chociaż tak naprawdę to sam nie wiem, czy mówię prawdę, bo lekarz nawet ze mną nie rozmawiał. "A dziecko?" - pyta, a ja tylko milczę, bo tym razem kompletnie nie wiem, co mam powiedzieć. Że jest w porządku? Przecież nie wiem czy jest. Może być, ale nie musi. Nie chcę o tym myśleć... "Boże..." - wzdycha tylko Kelly, łapiąc się nerwowo za głowę. "Na pewno nic mu nie jest...nie może być...racja?" - mówi bardziej sama do siebie niż do mnie. Siada na krześle. Cała się trzęsie. Kurcze, ona i Cruz to chyba prawdziwe przyjaciółki skoro tak się o siebie martwią. Ja też bym się tak martwił o Faith. I jest mi głupio, że nie martwię się tak o Cruz. Wychodzę na zewnątrz, bo nie mogę patrzeć na tą histerię - Kelly, mama, Sasha, nawet Mikey i Faith... Mam tego dość, a widok ich zmartwionych twarzy wcale mi nie pomaga. Muszę ochłonąć i pobyć chwilę sam. Ale najwyraźniej nie jest mi to dane, bo zaraz za mną idzie Faith. Nadal nie mogę uwierzyć, że była z Cruz przez cały ten czas. "Byłaś z nią, tak?" - pytam, nadal tym zaskoczony. Ona kiwa tylko potakująco głową. "Nie chciała być sama" - dodaje po chwili milczenia. Pewnie, że nie chciała, pewnie liczyła na mnie, myślała, że to ja z nią będę, ale mnie jak zwykle przy niej nie było. "Nie było mnie przy niej" - mówię cicho, a Faith tylko podchodzi bliżej i dotyka mojego ramienia, chcąc mnie pewnie jakoś pocieszyć. Ale wcale mi to nie pomaga, bo przecież nie byłem przy niej, nie pomogłem jej... To była moja wina. Może gdybyśmy się nie pokłócili dziś rano, może wtedy Cruz nie jechałaby tym samochodem tak szybko i nieostrożnie? Pewnie była zdenerwowana przeze mnie, jak zwykle zresztą, i to przeze mnie miała ten wypadek. Tak, przeze mnie. Czy ja zawsze wszystko muszę schrzanić? "To nie była twoja wina" - szepcze Faith, jakby czytała w moich myślach. Obejmuje mnie delikatnie i wtula się we mnie, ale wcale nie czuję się przez to lepiej. "Pokłóciliśmy się dzisiaj..." - mówię zdławionym głosem, bo czuję jak coś ściska mnie za gardło na samą myśl o tym, że coś mogło stać się Cruz i dziecku. "To nic, Bosco...to nic..." - mówi cicho, gładząc mnie uspokajająco po głowie. "Dzięki, Faith" - mówię szczerze po dłuższej chwili. Już mi lepiej. Trochę. Cieszę się, że Faith jest przy mnie, bo myślałem, że już nigdy nie będzie, ale jest i właśnie to mi pomaga. Faith uśmiecha się do mnie i ciągnie za rękę w stronę szpitala. I dobrze zrobiła, bo jak tylko wszedłem na korytarz to kogo zobaczyłem? Pani doktor właśnie wychodziła z sali porodowej. Boże... Niech powie coś dobrego, proszę. "Pan jest ojcem dziecka?" - zwraca się do mnie, a ja tylko kiwam głową, czekając na to co powie dalej. "Możemy chwilę porozmawaić na osobności?" - pyta, a ja znowu kiwam głową, bo jestem w zbyt wielkim szoku, by coś powiedzieć. Chyba za bardzo się boję, że lekarz powie coś złego. Prowadzi mnie do jakiegoś gabinetu i każe usiąść, ale ja nie chcę i mówię tylko, że postoję i dodaję, żeby przeszła od razu do rzeczy. "Okay... Będę szczera. Poród był przedwczesny i ciężki, ale przy tym przebiegu ciąży, biorąc pod uwagę zatrucie ciążowe oraz to, że pańska żona" - mówi, a mnie zatyka i nawet jeśli bym chciał to jakoś nie mogę, nie mam siły, tego prostować, więc pozwalam jej tylko mówić dalej i chyba po raz pierwszy w życiu siedzę cicho. "leżała w szpitalu przez miesiąc, i tak nie było najgorzej, ale...wystąpiły powikłania" - urywa na moment, pewnie czekając na moją rekację. "Czy z dzieckiem wszystko dobrze?" - pytam, bo już nie mogę wytrzymać, ale chwilę potem żałuję, że spytałem o dziecko, a nie o Cruz. "Powiedziałabym nawet, że jak na ten etap ciąży to bardzo dobrze" - odpowiada i uśmiecha się lekko. "Ma pan naprawdę śliczną i zdrową córeczkę" - dodaje, a ja nie jestem w stanie niczego powiedzieć. Mam dziecko. Mam córkę! Boże... To już? To znaczy dopiero... Boże... Wszystko jest dobrze, to super. "Musieliśmy ją umieścić w inkubatorze, ale myślę, że będzie dobrze" - mówi, a ja oddycham z wyraźną ulgą i uśmiecham się, ale zaraz mój uśmiech zanika, bo przypominam sobie o powikłaniach o jakich przed chwilą mówiła pani doktor. "A co z Cruz?" - pytam, drżącym ze zdenerwowania głosem, a lekarz tylko wzdycha. "Jak już mówiłam wystąpiły pewne powikłania, a mianowicie krwotok, spowodowany wypadkiem samochodowym, który z kolei spowodował wstrząs hipowolemiczny" - mówi, a ja jestem coraz bardziej przerażony. "Na szczęście przeprowadziliśmy transfuzję krwi i nic poważnego się nie stało" - dodaje szybko, pewnie po ty, by mnie uspokoić, ale nadal jestem zdenerwowany, bo chcę po prostu wiedzieć, czy z Cruz wszystko dobrze, a ten babsztyl tak owija w bawełnę, że nic nie rozumiem. "Pani Cruz jest w szoku, ale to nic poważnego." Oddycham z wyraźną ulgą. Na korytarzu mówię wszystkim, że jest dobrze na co Kelly reaguje chyba najbardziej entuzjastycznie, bo rzuca mi się na szyję. Kiedy tylko widzi panią doktor podbiega do niej: "Mogę do niej zajrzeć?" - pyta. "Jest wykończona i wolałabym by teraz odpoczęła..." - odpowiada lekarz. "Proszę..." - nalega Kelly. "Może wejść tylko jedna osoba i tylko na chwilę" - mówi i patrzy na mnie, dziwiąc się pewnie, że to nie ja chcę zobaczyć się z Cruz. Pewnie, że chcę, ale kiedy widzę ten błagalny wzrok Kelly nie mogę jej odmówić, więc tylko mówię cicho: "Idź, ja zajrzę do małej." Kelly znowu rzuca mi się na szyję, dziękując mi chyba ze sto razy na minutę, a ja tylko patrzę jak wchodzi do sali, w której leży Cruz, żałując, że to nie ja będę teraz przy niej.

***

Jestem wykończona. Prawdę mówiąc to jestem nieprzytomna. Niewiele pamiętam z porodu, bo byłam chyba w za wielkim szoku. Pamiętam tylko dziecko, jego płacz, ale nie wiem nawet czy urodziłam chłopca czy dziewczynkę, bo nawet nie widziałam mojego maleństwa. Mam nadzieję, że nic mu nie jest... Proszę, by nic mu nie było... "Cruz" - mówi cicho Kelly, a ja odwracam się w jej stronę i patrzę jak podchodzi do mojego łóżka. "Hej..." - szepczę z trudem i nim Kelly zdąży cokolwiek powiedzieć pytam drżącym ze strachu głosem: "Co z dzieckiem?" Kelly uśmiecha się do mnie, po czym mówi: "Wszystko dobrze. To dziewczynka. Nic jej nie jest. Jest zdrowa i śliczna. Bosco teraz z nią jest" - wyrzuca jednym tchem, uśmiechając się kilka razy i wzdychając z radości. Ja też się cieszę, ale nie mam siły by tego okazać. Ale naprawdę się cieszę. Dziwi mnie tylko Bosco... "Bosco?" - pytam, chcąc by powiedziała o nim coś więcej. "Yhy. Był tu przez cały czas. Martwił się o ciebie..." Przerywam jej jednak, jęcząc: "Jasne.." Kelly tylko uśmiecha się do mnie, po czym kontynuje: "Naprawdę. Chciał do ciebie zajrzeć, ale ja też chciałam, a lekarz powiedział, że może wejść tylko jedna osoba i Bosco powiedział, że mogę iść pierwsza. Wiesz... Może myliłam się co do niego? Nie jest taki zły. Naprawdę bardzo się o ciebie martwił, wiesz? Ja też się martwiłam" - mówi, a ja tylko łapię ją za rękę. "Niepotrzebnie. Nic mi nie jest" - mówię, cicho, również się uśmiechając.

***

Patrzę na moją córeczkę i rzeczywiście jest śliczna. Ale taka maleńka... Wydaje się być taka bezbronna i delikatna. Ale jest moja. I jest cudna. "Ma twój nos" - mówi cicho Faith, uśmiechając się. "Myślisz?" - pytam, bo ja jakoś nie zwróciłem na to uwagi. Ale właściwie to nie muszę mieć potwierdzenia, bo i tak wiem, że to moja córka. "Pewnie" - odpowiada Faith. "Jest śliczna" - dodaje mama zdławionym głosem, jakby się miała zaraz popłakać ze wzruszenia, a ja tylko kiwam głową na znak, że się z nią zgadzam. "Jestem ci winny 50 dolców" - mówi Mikey, patrząc na małą i uśmiechając się pod nosem. Wiem, że jest szczęśliwy, że jest wujkiem. Nawet nie musi tego mówić, bo po prostu to wiem. A ja jestem szczęśliwy, że jestem ocjem. Naprawdę szczęśliwy. "W końcu przegrałem zakład" - wyjaśnia Mikey, widząc zdumione spojrzenie Faith i szczerzy zęby w uśmiechu.

***

Kelly już wyszła, ale zaraz znowu widzę ją w progu. Może czegoś zapomniała? Ale chyba nie, bo zaraz znowu znika za drzwiami, machając mi przez szybę na pożegnanie. Dopiero po chwili orientuję się po co przyszła. Przede mną stoi niepewnie Bosco, którego pewnie tutaj przywlokła. "Cześć, mamo" - mówi, uśmiechając się pod nosem. Ja też się uśmiecham, kiedy tak na niego patrzę. Boże, jaki on niepewny i chyba się boi, że go stąd wyrzucę, ale chociaż rzeczywiście byłam na niego wściekła i nie chciałam go widzieć to teraz cała złość mi przechodzi i odpowiadam tylko z uśmiechem: "Cześć, tato." Bosco podchodzi do mnie i całuję mnie delikatnie w czoło, szepcząc mi do ucha: "Świetnie się spisałaś. Jest śliczna, tak jak ty." Uśmiecham się w jego stronę i łapię go za rękę, a on tylko mocniej ściska moją dłoń.

CDN...
by
Cruz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Scully
Kapitan



Dołączył: 15 Paź 2005
Posty: 1112
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kozienice

PostWysłany: 06/06/13, 2:37 pm    Temat postu:

super Very HappyVery Happy ciekawe jakie imię wymyślisz dla małej Wink Mam nadzieje, że Mikey nie będzie się wtrącał, bo już się boję co on tam wymyśli Very HappyVery Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cortez
Porucznik



Dołączył: 03 Maj 2006
Posty: 880
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

PostWysłany: 06/06/13, 6:40 pm    Temat postu:

och so sweet :d az mi sie lezka zakrecila w oku jak czytałam że Bosco jest taki szczęsliwy i dumny i jak odwiedził Cruz i powiedział do niej mamo a ona do niego tato. super oni tworzą świetna pare Very Happy
czekam na wiecej.

Scully napisał:
Mam nadzieje, że Mikey nie będzie się wtrącał, bo już się boję co on tam wymyśli


dokładnie on jest nieobliczalny Very Happy Very Happy ale w pozytywnym tego slowa znaczeniu Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Third Watch - Brygada Ratunkowa Strona Główna -> FanFiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 3 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gBlue v1.3 // Theme created by Sopel & Programosy
Regulamin